Jarosław Kolasiński: Kultura jest najważniejsza i ch…!

19 czerwca 2011 22:484 komentarze

     Nigdy niecienki, polski katalog najważniejszości wciąż pęcznieje. Najważniejszość Polski jako takiej, całej, zostawmy centrali, przejdźmy w regiony. Na Śląsku Górnym najważniejsza jest śląskość, na Dolnym natomiast kultura, a ściślej biorąc – zwycięskość Wrocławia w walce o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury roku 2016. Tak przynajmniej należy wnosić z listu, jaki rozesłał do ziomków prezydent Dutkiewicz. A jeszcze całkiem niedawno najważniejsza dlań była polsko-dwudziestopierwszowieczność. Na szczęście to już przeszłość – by konsekwentnie trzymać się „ości” w końcówkach rzeczowników.

     Jako się rzekło – walka o kulturalną eurostołeczność’2016 trwa, a że nie odpadła z rozgrywki Warszawa (już posiadana stołeczność, oczywiście jej nie wystarcza), wynik jest sprawą otwartą. Tym bardziej cieszy ostry zryw władz miejskich do boju. Na ulicznych latarniach zawisły wielobarwne płachty promujące miasto w mieście, a miejscowy główny twórca kultury – futbolowy WKS – zdobył wicemistrzostwo ligi zwanej, tyleż omyłkowo co złośliwie, ekstraklasą… Ba! Nowy stadion jeszcze w budowie, a już rysują się przed nim piękne perspektywy: podczas meczu decydującego o największym od trzech dekad sukcesie miejscowych kopaczy nie dekoncentrowano zawodników wrzaskami i klaskaniem – kulturalnie, z powagą milczano. Usiłującym się wydzierać, „sumienie trybun” dało do zrozumienia, że i owszem, mogą to robić, ale na oddziale intensywnej terapii, gdzie trafią, jeśli się nie uspokoją. To jednak mniej istotna najważniejszość w kulturalnych staraniach Wrocławia. Najważniejsza najważniejszość rozkwita na Wyspie Słodowej.

     W odróżnieniu od Ostrowa Tumskiego jest to wyspa prawdziwa, a nie „w pamięci”. Euforii wszakże nie ma: mosty, kładki, trawy, kilkanaście par drzewek na krzyż, wiodące do wody schodki, przeciętne budynki, toporne ławki i nobilitujący okolicę posąg Sokratesa. Wysepka niewielka, łatwo ją za dnia przeoczyć. Za dnia, bo już pod wieczór nie sposób. Im ciemniej,  tym coraz bardziej na wyspie „występuje młodzież” ze sporym odsetkiem kijanek elity intelektualnej – studentów. To ich obecność decyduje, że mamy tu do czynienia z, tętniącym pogłębioną refleksją nad rzeczywistością, centrum życia akademickiego. Liczba oraz zapał dyskutantów rośnie im dalej w noc, by apogeum osiągnąć w godzinie duchów.

     Generalnie, nic się takiego na Wyspie Słodowej nie dzieje, co obce byłoby pozostałym kwartałom miasta. No, może dyskutuje się intensywniej i podejmuje donioślejsze wątki, jak choćby ten zawarty w tytule. Są jednak wrocławianie, którym nic się nie podoba, więc drążą, jęczą, jątrzą i postulują: że wrzask, że bójki, że syf czas zlikwidować, że aresztować… Za to zdrowe jądro społeczeństwa klawiaturami swych medialnych przedstawicieli daje temu odpór. Ot, choćby wrocławska odnoga GW walcząca o zniesienie zakazu picia alkoholu na Wyspie. I od razu zwycięstwo! Magistrat się obudził i zakomunikował, iż prawnicy urzędu miejskiego głowią się, co zrobić, by można było tam [na Słodowej – JK] legalnie napić się alkoholu”. Jest chyba oczywiste, że ta ostatnia deklaracja spotkała się natychmiast z pełnym poparciem Gazety.*

     Skuteczne działanie Dolnośląskiej nikogo nie dziwi – jeszcze nie zapomniano jej waleczności w boju z brakiem antytytoniowego zakazu w knajpach i na przystankach. Sprzeczność pomiędzy popieraniem zakazu palenia, a żądaniem obejścia zakazu picia piwa jest jedynie pozorna, bo priorytetem jest tu autentyczna troska o zdrowie obywateli. Wiadomo, przecież, że bierne palenie to lata rakowych męczarni, natomiast parkowy cios flaszką w łeb daje szansę zejścia w przysłowiowych pięć sekund. Można się zresztą wcześniej napić i wtedy boli mniej. Rachunek jest zatem prosty: palenie szkodzi bardziej. I tego się Dolnośląska konsekwentnie trzyma.

     Mimo wszystko, wokół komunikatu magistratu błąka się malutkie i nieśmiałe: dlaczego? Być może dlatego, że kiedyś prawnicy miejscy służyli we Wrocławiu do wprowadzania w błąd prezydenta, że VAT-u można nie płacić, co skończyło się porażką miasta w sądzie. Teraz jest lepiej, bo miejscowi juryści doradzą, jak skutecznie obejść prawo antyalkoholowe. To nader ważne, by po wiekach rozpijania narodu przez zaborców jak i późniejszych pachołków Moskwy, wreszcie móc upić się pod własnym, wolnym sztandarem. I jeśli choć tylko po to mieliby istnieć prawnicy, to bodaj ich jak najwięcej, a samo podjęcie studiów na tymże kierunku warte jest bezzwrotnego stypendium, równego pensji prezydenta RP.

     Byłaby to niewątpliwie pożądana rewolucja w obywatelskim myśleniu, podobna tej, którą chwali się niezawodny wrocławski magistrat. Otóż zagnany przez Gazetę do kąta, zdecydował się na zmianę częstotliwości sprzątania i objęcie wyspy takim standardem, jakim objęty jest Rynek”. Jest to iście kopernikański przełom w trudnej sztuce sprzątania. Dotąd postępowano trywialnie: usuwano nieczystości, kiedy się pojawiały, teraz natomiast –  sprzątać się będzie częstotliwościowo. Idąc za rewolucyjnym ciosem, magistrat planuje, by w rozładowanie – nazwijmy to – urynowego korka na Wyspie  zaangażowali się  restauratorzy. I tym razem nie jest to krok w dobrym kierunku! Czymże, jak nie socjalistyczną represją, jest żądanie od zarabiającego na sprzedaży piwa, by brał na swoje prześladowane podatkami barki jeszcze moczokroplę odpowiedzialności?  To ewidentny zamach na wolność gospodarczą! I karygodny brak wiary w to, że niewidzialna ręka rynku sama przytrzyma nocnik, by klienci do niego dudnili  zamiast lać strugi do Odry.

     Wszystko to są wszakże imponderabilia wobec kwestii fundamentalnej: „utrzymywanie zakazu na Słodowej jest bez sensu, bo i tak go nikt nie przestrzega.” Tak twierdzi Gazeta, przypominając, że już wielokrotnie rzecz postulowała. Zaiste, wielce to twórcze przełamanie impasu na linii paragrafy – rzeczywistość. Przepis jest omijany? Znieść!

     Idąc tym tropem, warto wypowiedzieć wojnę i innym patologiom. Znieśmy więc: zakaz robienia błędów ortograficznych, zakaz jazdy komunikacją miejską bez ważnego biletu, zakaz niezwracania książek do biblioteki, zakaz jazdy w terenie miejskim z prędkością 140 km/h, zakaz jazdy przez miasto motocyklem z uniesionym kółkiem, zakaz wbijania noża w brzuch osobie, której aparycja nam nie odpowiada, zakaz odpalania rac i demolowania trybun na stadionach, zakaz kradzieży samochodów, zakaz parkowania w miejscach niedozwolonych, zakaz katowania dzieci przez rodziców, zakaz umieszczania graffiti na murach będących własnością osób trzecich lub publiczną. Episkopat powinien niezwłocznie znieść zakazu nieprzestrzegania dekalogu – i tak ciągle ktoś zabija, okrada, cudzołoży… Postulat likwidowania zakazów z powodu ich omijania jest na tyle cenny, że nie wolno zatrzymywać się w pół kroku. Byle nie przedobrzyć, bo wyobraźmy sobie, jak często (ewentualny) zakaz zakazywania byłby łamany i do czego byśmy doszli.

     Wracając do Wyspy Słodowej i jej okolic – należy podkreślić z całą stanowczością, że alkoholizacja terenów pozornie dotąd antyalkoholowych z pewnością zyska wielkie społeczne poparcie. Już widać to doskonale we wszystkich wrocławskich parkach oraz w pobliżu zdecydowanej większości osiedlowych piaskownic. Nie tylko nocami odbywają się tam mityngi poparcia pomysłu Gazety (co intrygujące, rozpoczęły się wiele lat wcześniej, niż wydano pierwszy numer Wyborczej). Te miejsca we Wrocławiu, gdzie zdarza się jeszcze spotkać kogoś bez puszki czy butelki w ręku, są już – z uwagi na zapał w walce z tym szkodliwym zjawiskiem – praktycznie skazane na wymarcie. Abstynentów jak na lekarstwo, a złośliwy lobbing zazdrośników z chorymi wątrobami też nie zatrzyma sił postępu i koła historii nie cofnie.

/ilustr. – Magdalena Skiba/

Pojawia się jednak w tym miejscu pytanie: A co ma piwny piernik do kulturalnego wiatraka’2016? Ano, kultura picia to przecież kultura par excellence! Jeśli zaś wziąć pod uwagę poziom spożycia alkoholu w naszym kraju, staje się jasne, że to rdzeń naszej kultury narodowej. Coraz bardziej przytłaczająca liczba rodaków z tą (wyłącznie) formą uczestnictwa w życiu kulturalnym ma styczność, bo przecież nie z kinem, teatrem, czy – odpukać! –  przestarzałą papierową książką. Nadto (dzięki akcyzie i podatkom), właśnie z alkoholowej gałęzi kultury państwo czerpie największe zyski, a więc gospodarce narodowej – na zdrowie!  Tym bardziej, że ona akurat zakąszać nie musi, rzadko też puszcza pawia pod płotem, muru uryną nie podlewa i nie zajmuje miejsca w izbie wytrzeźwień. Pełna więc kultura.

     A kultura, to również wolność twórczej wypowiedzi. O ileż o nią trudniej, kiedy piwa brak, lub pite być musi nielegalnie…?! I tu jasno widać, że zwolennicy zakazów picia stoją w jednym szeregu z zamordystami, których rządy szczęśliwie mamy już za sobą. A lekko nie było! Całe szczęście, że przynajmniej zahartowała się wówczas stal dzisiejszej wolności wypowiedzi; bez tego, nigdy nie dowiedziałbym się przecież, że kultura jest najważniejsza. Młody rodak, który mnie w tej kwestii oświecił, wypowiedział się nader merytorycznie, choć – przyznajmy to – może nieco kontrowersyjnie, może nieco zbyt bezkompromisowo… Był to student, na którego w biały dzień! natknąłem się jakieś dwa tygodnie temu na Wyspie Słodowej. Młodzieniec ten, rosząc cokół Sokratesa strumieniem przetworzonego przez organizm piwa – czynności swych nie przerywając – uprzejmie wyjaśnił mi dlaczego przyrodzony dwufunkcyjny narząd trzyma przez serwetkę: – Kultura jest najważniejsza i ch…!
Trudno się nie zgodzić.

Jarosław Kolasiński

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
* –  Magda Nogaj „Wyspa Słodowa z alkoholem, za to sprzątana na bieżąco” – GazetaDolnośląska, 01.06.2011 – wszystkie cytaty (oprócz przytoczonej wypowiedzi urynującego studenta) wyróżnione kursywą pochodzą z tego właśnie materiału.

Tags:

4 komentarze

  • bez komentarza 🙁

  • lwiapaszcza

    Z alkoholem na wyspie czy bez i tak stolica europejska 😉 Może dzięki tej serwetce właśnie. Że też w Lublinie na to nikt nie wpadł. Albo w Katowicach. A może ta wyspy nie mają, Słodowej.

  • Elżbieta Lipińska

    Brawo!

  • Kurtura i sztóka

    Hm… Lublina nie znam, ale Katowice owszem. Faktycznie oni tam nie przez serwetkę – widziałem, ale Słodową to mają (cały dworzec PKP im się tam mieści i niezwykle szeroko rozumiane okolice Spodka. Obawiam się, że opisane zjawisko i tolerancja dla niego, to specjalność ogólnopolska a nie wrocławska. niezdetyż.

Zostaw odpowiedź