Jacek Roj: Oooooo szach mat! Oooooo szach mat! Czyli o sztuce kibicowania.

22 stycznia 2014 20:050 komentarzy

Panu Redaktorowi PB za facebookową inspirację…

 

 

bigstock-soccer-fan-is-sitting-on-sofa--47133304

fot. Sergey Peterman/Bigstock.com

 

     Nie tak dawno napotkałem cytat, który funkcjonując jako internetowy mem, wzbudził moje niepomierne zdumienie. Pochodzi on z internetowego fanzinu kibiców Hutnika Kraków „Tylko Hutnik” i opisuje sytuację w kontekście powszechnie rozumianych kibolskich fascynacji – nietypową.

„Podczas ostatnich wakacji (1998) kibole Hutnika Kraków pokazując swój fanatyzm i przywiązanie do swojego klubu postanowili pojechać do Rzeszowa na wyjazdowy mecz swoich… brydżystów sportowych. Było ich 8 osób, ale niestety nie zostali wpuszczeni na salę, bo jak się okazało gra się „bez publiki”. Hutnicy zastanawiają się jak wyglądałby doping i czy byli miejscowi. Uważają także, że fajną sprawą byłoby pokazać się od strony pirotechnicznej na lidze brydżowej albo pochuliganić np. przerywając mecz brydżowy przez wywrócenie stołu do gry, itd. Jak się więc okazuje pomysłowość polskich fanatyków nie zna granic. Można jeździć za piłkarzami, żużlowcami, koszykarzami, można także i za… sportowymi brydżystami.”

     Absurd? O, nie. Jest w tym jakaś historyczna konieczność, dziejowa intuicja, regularność wręcz kwantowa, o ile nie jakiś cykliczno-chronologiczny determinizm.  Już wyjaśniam dlaczego. Wszystko stało się bowiem jasne, gdy ruszyłem przejęty szukać związków kiboli z brydżem. Co nie ukrywam początkowo rodziło w mym umyśle obrazy dość absurdalne. Niesłusznie.
Intuicja i wskazówki życzliwych skierowały mnie ku słownikom etymologicznym i oto we współczesnym nam „Słowniku etymologicznym języka polskiego” Wiesława Borysia napotkałem wyjaśnienie następujące.

Kibic – od XIX wieku ‚obserwujący grę’, dawniej też ‚elegant, facet’. Zapożyczenie z niemieckiego Kiebitz ‚kibic’ (znaczenie przenośne; znaczenie podstawowe ptak, czajka), porównaj też niemieckie kiebitz ‚człowiek wścibski, wtrącający się do nie swoich spraw’. – Od tego kibicować.

     Hmmmm… W taki razie pora ubrać cylinder i palto, i ruszać wstecz dziejów. Wiek dziewiętnasty! A więc jeszcze zanim piłka kopana tam gdzie Pan Bóg ją nosi narodziła się w Polsce na dobre. Jakież więc sporty mogły budzić wtedy tak silne emocje, że zintegrowały wokół siebie ludzi tak oryginalnego autoramentu i mentalności, że trzeba dla nich było aż nowe słowo wymyślić!? Z masowym kopaniem, rzucaniem, i czym tam jeszcze, piłki mógł być pewien problem przynajmniej do 1843r. kiedy to Panowie Goodyear i Hancock opracowują metodę wulkanizacji. Owocem tego wspaniałego wynalazku stają się bowiem rychło piłkarskie dętki, co z kolei sprawia, że piłka lana z kauczuku przestaje stwarzać ryzyko jako zabójcze narzędzie, a i pożegnać można było obrzydliwości w postaci świńskiego pęcherza. Kolarstwo? No cóż, zapewne przyjemnie było popatrzeć jak ktoś spada z bicykla, ale utrzymanie skali emocji i zbudowanie wokół tego fanatycznego fanklubu, byłoby zapewne trudne. Pływanie i gimnastykę systemu Lingów odrzuciłem od razu ze względów dla każdego socjologa sportu oczywistych.

W celu dogłębniejszego wyjaśnienia sprawy udałem się do Słownika języka polskiego Samuela Lindego z 1808r. Próżno tam jednak „kibiców” szukać. Nie pomógł również „Słownik języka polskiego podług Lindego i innych nowszych źródeł” „wypracowany” przez Erazma Rykaczewskiego w roku 1866. Wreszcie sukces – w „Słowniku etymologicznym języka polskiego” Aleksandra Brucknera z 1927r. czytam:

 

 „kibic, kibicować (przy kartach); 'facet, kawaler’, z niem. Kiebitz ’o czajce przykrzącej się, nieodstępnej’.”

     Ach, więc tak to się zaczęło! KARTY! Wyobraźmy sobie dżentelmenów tnących w brydża, czy innego skata, z dziesiątkami tłoczących się i zaglądających w karty podglądaczy i podpowiadaczy. Wścibskich, nachalnie wciskających się w przestrzeń wokół stolika jak prawdziwe pstropióre, wszędobylskie czajki. Klepiących się w czoło z pogardą po nieudanym wiście. Spoconych z emocji nad pokaźnymi pulami, rozprawiających godzinami gromadnie nad błyskotliwymi szlemami.  Tak ustaloną genezę „kibicowania” potwierdzają źródła niemieckojęzyczne.

Kibica /w znaczeniu o którym mówimy/ zrodziła więc etymologicznie, niemiecka kultura gier towarzyskich prowadzonych w salonach, karczmach i kawiarniach. Gdzie w tłoku, dymie cygar, gwarze prusko-austriackim, cisnęła się obok grających i przepychała ciżba nadpobudliwych ruchowo i natrętnych sportowo mężczyzn. Zapewne wąsatych. Szybko te ludzkie „czajki” przefrunęły do yiddish i innych języków, zadomawiając się w nich na dobre.

czajka kibic netkultura

fot. WatchTheBirdy/Bigstock.com

     Według niektórych jednak pierwszym siedliskiem „czajek” były nie okolice brydżowych stolików, a mecze szachowe. Dowodzi tego jedna z pierwszych literackich „kiebitzowych” manifestacji – drugi   numer Wiedeńskiej Gazety Szachowej z lutego 1855r. Wiener Schach-Zeitung to zresztą w ogóle wydawnictwo dla dzisiejszego czytelnika fascynujące. Przeznaczone dla zapalonych graczy i szachowych koneserów, zawierało zapisy partii, zadania szachowe, ale i eseje na temat szachów, korespondencje z rozgrywanych meczów, a nawet poezję poświęconą szachom.

W korespondencji z Galicji /jakaż zbieżność!/ w lutowym numerze gazety pojawia się taki oto passus:

 „Niektórzy nasi bywalcy wciąż z ukontentowaniem wspominają piękny czas, kiedy przestronny lokal Kawiarni Heinike był kompletnie zapełniony, a gapiąca się ciżba „Kibiców” /jeszcze w w cudzysłowie/ była tak stłoczona, że sam ten tłok był dla grających torturą, a z powodu kapiącego potu nie mogli wręcz utrzymać figur.”

     Jak widać słowo „kibic” musiało mieć już dość ugruntowane znaczenie, gdyż pojawiło się już w drugim w ogóle numerze szachowego miesięcznika. Zresztą czytając Wiedeńską Gazetę Szachową ma się generalne wrażenie, że oddanie cesarskoaustriackich wielbicieli szachów i ich kibiców mogło przerastać nawet zaangażowanie dzisiejszych kibiców /w tym tych z Hutnika Kraków/. Jacyż to byli fani i fanatycy ukochanej gry! Z jakim uczuciem publikacje WSchZ są napisane!

gazeta szachowa netkultura

źródło: googlebooks

     Jeśli wspomniany na początku kibolski zajazd na mecz brydżowy możemy w ogóle potraktować żartobliwie, to przyjmijmy, że mamy tu do czynienia z mocno opóźnioną historyczną nieuchronnością. Gry towarzyskie jak widać nierychliwe ale sprawiedliwe.  Autor cytowanej korespondencji z 1855r, opisujący zażarte gry szachowe toczone we Lwowie, Brodach czy Bochni, kończy ją bowiem zdaniem – „W Krakowie gdzie przebywałem jakiś czas, nie widziałem nikogo grającego, ponieważ w ogóle życie publiczne /zapewne towarzyskie – JR/ jest tu mniej intensywne.”

Jak widać nadrobienie  braku aktywności na polu gier stolikowych zabrało krakowskiemu środowisku kibicowskiemu sto kilkadziesiąt lat.

No cóż, lepiej późno niż wcale…

Jacek Roj

Tags:

Zostaw odpowiedź