Jarosław Kolasiński: Strach ma zakrwawione ręce

6 stycznia 2011 05:200 komentarzy

Jochen Böhler
Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce. Wrzesień 1939. Wojna totalna
Znak , Listopad 2009
Tyt. oryg. Auftakt zum Vernichtungskrieg
Tłum. Patrycja Pieńkowska-Wiederkehr

     Gdyby nie temat, trzeba by wykrzyknąć: książka wyśmienita! Skoro jednak traktuje o masowych mordach, w inne słowa należy ubrać komplementy. Zarówno wybór tematu jak i jego realizacja zasługują na każdą pochwałę. Nadto – jest to książka zupełnie strawna (mało powiedziane) dla laika i to absolutnie bez straty dla wartości analizy. Niemiecki historyk nie powściąga pióra, dzięki czemu czytelnik otrzymuje znakomicie napisaną intrygującą książkę o przejrzystej narracji.

     Autor przekonywająco dowodzi, iż wojna totalna (wbrew dominującemu w zachodniej historiografii stanowisku) wcale nie zaczęła się wraz z atakiem III Rzeszy na ZSRR. O ile „totalność” w roku 1941 była pedantycznie zaplanowana, to nie zmienia to faktu, iż Polacy mieli z jej spontanicznym w wielkiej mierze preludium do czynienia już w 1939. I to wcale z powodu „wybryków Selbstchutzu” i jemu podobnych struktur, którym rycerski Wehrmacht z odrazą się przyglądał.

     Böhler nie poprzestaje na sporządzeniu listy zbrodni niemieckich żołnierzy, w nowatorski sposób analizuje przyczyny zjawiska, wskazując na jego korzenie tkwiące w praktykach niemieckich doby I wojny światowej. Analizuje stereotypy Polaków kłębiące się w głowach młodych Niemców z armii Hitlera, druzgocze też mit o przeciwdziałaniu zbrodniom ze strony generalicji.

     To niewiarygodne, ale źródłami po które sięgnął Böhler nikt wcześniej się nie zainteresował. Również historycy polscy, również po roku 1989. O ile wcześniej mogły istnieć poważne problemy z dostępem do niemieckich rozkazów z roku 1939, do pamiętników, dzienników i prywatnej korespondencji żołnierzy i oficerów, to fakt iż dzisiaj Polacy nie sięgają po nie – budzić musi zdumienie. Dlaczego? Czy dlatego, że – jak twierdzą złośliwi – dziś wizję września’39 sprowadza się u nas do tego, że „napadli na nas bolszewicy, a na granicy polsko-niemieckiej również trwały lokalne starcia zbrojne”?

     Lektura bibliografii pracy Böhlera wielce jest pouczająca. Skorzystał bowiem z 297 pozycji (wydanych po polsku 99). Jeśli od tej niepełnej setki odjąć prace publikowane przed 1989 r. oraz tłumaczenia z języków obcych, także to, co wydano w Londynie, otrzymamy skromniutką liczbę 21 pozycji. A i od niej należy raczej odjąć wspomnienia Wł. Szpilmana, prawda? Niemiecki autor konstatuje, że (na omawiany temat),  polskim dziełem fundamentalnym nadal jest praca Cz. Madajczyka z 1970 r. (sic!). Skoro tak, to skierować ku autorowi można i trzeba słowa podobne komplementom słanym ku piszącemu o Kresach Francuzowi Danielowi Beauvois – podziękowania za nadrobienie naszych własnych zaniechań. Wypada więc mieć nadzieję, że rychło ukażą się w księgarniach kolejne prace młodego niemieckiego historyka, że on sam nie spolonizuje nam się jak Norman Davies i nie spocznie na laurach prawiąc nam jakże oczekiwane dusery. „Zbrodnie…” to lektura obowiązkowa.

Jarosław Kolasiński

Tags:

Zostaw odpowiedź