Elżbieta Lipińska: Czarnoksiężnik z krainy Oz
Amos Oz
Dotknij wiatru, dotknij wody
tyt. oryg.: Touch the Water, Touch the Wind
tłum.: Danuta Sękalska-Wojtowicz
Rebis, Poznań 2011
Jak dotąd czytałam tylko jedną książkę Amosa Oza – jego debiutancki tom opowiadań „Tam, gdzie wyją szakale”. Zraził mnie skutecznie do sięgania po jego książki na kilka lat. Właściwie nie wiem, dlaczego. W recenzjach zwracano uwagę na warsztat niecodzienny jak na debiutanta, a także piękne opisanie trudnych losów bohaterów, „uwikłanych w rozmaite konflikty, zbuntowanych jak pustynia wokół nich i niepokornych jak rozpalone słońce nad ich głowami”. Najwyraźniej to nie był w moim życiu moment na Oza. Teraz nadszedł.
Zbiegł się przy tym dziełem przypadku z lekturą książki Aleksandra Wata „Bezrobotny Lucyfer” i już się nie dało tych lektur oddzielić. Może się to wydawać dziwne, bowiem pisarzy tych zdaje się różnić wszystko: pokolenie, losy, doświadczenia życiowe, sposób pisania. A jednak jest w nich coś, co sprawia, że nieuchronnie z ich książek wyziera magia. Ta sama, która towarzyszyła od wieków ich przodkom, wypełniała książki Szulca, Singera, Szolema Alejchema i wielu innych. Ta sama, która powoduje, że chociaż Natan z „Żyda wiecznego tułacza” Wata – pobożny sierota i mistyk zapatrzony w Pismo wyrusza w drogę z zebrzydowskiego błota w dalekie strony, w których, z pozoru po uszy zanurzony w świecie materialnym, mimo pozorów utraty wiary doprowadza do paradoksalnego odrodzenia katolicyzmu poprzez Żydów (vide konwersja Wata), to ktoś podnosi porzuconą pałeczkę, i w Zebrzydowie, w tym samym wiecznym błocie, dokonuje się obrót o 360 stopni – za sprawą kolejnego Natana wszystko wraca do punktu wyjścia.
Co to ma wspólnego z ksiązką Oza, spytacie? Wszystko. Jego bohater, marzycielski syn zegarmistrza, z czasem również zegarmistrz, Elisza Pomeranz, ucieka przed prześladowcami do lasu, a grą na organkach doprowadza do zakończenia wojny. Potem rusza do Ziemi Obiecanej, gdzie zostaje pasterzem owiec, naprawia zegarki, uczy oporne dzieci kibucników, po godzinach pracy w kibucu rozwiązuje od niechcenia „jeden z najbardziej zagadkowych paradoksów związanych z matematycznym pojęciem nieskończoności”, a nocami… lata. Przychodzi mu to wprawdzie z większym trudem tu, w gorącym i ciężkim powietrzu kibucu, niż kiedyś w bliżej nieokreślonej mieścinie M. na kresach, jednak lata. A w każdym razie unosi się nad ziemią. Czemu się jednak dziwić? Jezioro Genezaret widziało już niejedne cuda. Magia. Ta sama, która ostatecznie pozwala jemu także zatoczyć pełne koło, przywrócić utracony świat. I usłyszeć śpiew gwiazd.
A że w międzyczasie do drzwi Pomeranza et consortes dobija się historia? Jakież to może mieć znaczenie w świecie magii?
Elżbieta Lipińska