Marian Wtorek: Sznurem panny za mundurem (własnym).
Ultramizoginiczny ten felieton, to wyraz samczej frustracji z powodu zmian jakie się u nas dokonują na froncie płciowym od roku 1989, które kazały Polkom sznurem iść za mundurem. Tym razem nie jako wdowy in spe, ale armatnie mięso mundurowo-genderowej rewolucji. jej efekty najłatwiej zauważyć oglądając TV „ze zwróceniem szczególnej uwagi” na „oficerów prasowych” poszczególnych komend policji. O parytecie fifty-fifty można tu tylko pomarzyć, chyba że (nic mnie już w Polsce nie zdziwi) część z rzeczniczek to ucharakteryzowani mężczyźni – w końcu nie wszystko w „mundurówce” może być jawne. I nie każdemu agentowi Tomek.
Panie rzeczniczki, co logiczne, szeregowymi nie są, a wręcz przeciwnie – i tu zbytnio się nie różnią od reszty koleżanek po fachu. Stopień „uoficerzenia” umundurowanych kobiet jest o Himalaje wyższy niż mężczyzn, sarkających po kątach na damski „ciąg” do dowodzenia facetami. A co tu się dziwić? W mundurówce nie to, co w domu: tu żaden drzwiami nie trzaśnie (wyprowadzając się do kumpla albo mamusi). Tutaj – Ruki po szwam, stuk obcasów plus spolegliwe: „tak jest!” A co sobie tam pomyślą, to ich, samców, broszka. Oczywiście, posądzanie wszystkich umundurowanych pań o takie pobudki byłoby absurdem, ale fakt pozostaje faktem – co kobieta „pod bronią”, to oficer. Prawie.
Wielogwiazdkowe panie (zapominając o konieczności walki z urody styczna dyktaturą) pięknie się prezentują w ilustrowanych reportażach o wojsku, policji i Straży Granicznej. Wiele w nich o samozaparciu kobiet, o tym, jakie dzielne, jak fachowością nie ustępują mężczyznom (często nie ma w tym przesady), że służba ciężka, ale nic to itp., itd. W 99% znanych mi przypadków dziennikarze konwersują z kobietami dowodzącymi, bądź szkolącymi się na takie. Czytał ktoś wywiad z umundurowaną podwładną? Z dowodzoną? I o co tu chodzi? Jedno z wyjaśnień padło kiedyś w TV z ust pewnej pani oficer marwoja twierdzącej, iż dowodzi samcami, ponieważ jest od nich bardziej inteligentna. Być może to prawda, a być może tak właśnie formułując myśli, zadała pani oficer kłam swym własnym słowom. By nie zabrnąć w kozi róg mizoginizmu, zerknijmy w szeregi Straży Granicznej.
Swego czasu w SG zrobił furorę finezyjnie sformułowany faks z Komendy Głównej zalecający dowódcom usilną feminizację podległych im komórek, ponieważ kobiety charakteryzują się wyższym od mężczyzn wykształceniem i przydatnością do służby z uwagi na wyższy poziom intelektualny. Niektórzy z adresatów tej brawurowej analizy stwierdzili w (prywatnych) wypowiedziach, że w wigilię sformułowania tej złotej myśli jej autorowi żona zaserwowała pierogi z szalejem, ale były to tylko tanie złośliwości, bowiem wysokiego stopnia „feministka” działał w pełni racjonalnie, działał w interesie własnym oraz „kolegów ze szczebla”. Faksując swe cenne sugestie posłużył się nota bene eufemizmem „kobiety”, jako że nie mógł napisać wprost – krewne moje i moich kolegów po stołku. Odnaleziony tu klucz koligacyjny we wspomnianej formacji otwierał i wciąż otwiera wiele kadrowych zamków. Istnieją jednostki, w których na listach płac jakoś dziwnie powtarzają się te same (szlachta zagrodowa?) nazwiska. Swoisty ten nepotyzm można częściowo wytłumaczyć specyfiką formacji – jak inaczej na zapadłej „miedzy” zapewnić pracę żonie, by nie klepać bidy? Często jedynym sposobem jest ubranie jej w mundur.
Co znamienne, klucz rodzinny najlepiej obraca się w zamku, gdy drzwi osadzone są w sztabowym „biurowcu”. Ważne też, kto nim obraca – o wiele łatwiej bowiem majorowi „zmobilizować” żonę, niż sierżantowi. Łatwiej wyższemu oficerowi umościć córce (która nie wie, co z sobą po studiach zrobić) gniazdko we własnej formacji, niźli chorążemu. I funkcjonują potem jednostki („szabel” koło setki), w których na kilkanaście służących kobiet, rodziców wysoko postawionych w „firmie” mają trzy, brata jedna, mężów dwie. W sumie zaledwie połowa – niewiele. Kiedy jednak dodać do nich jedną córkę i trzy żony „szyszek” z formacji „bratnich”…
Sama „mobilizacja” to jeszcze nie wszystko – skoro się ma słuszny stopień i córkę/żonę w mundur wbija, to nie po to bynajmniej, by taplała się w topniejącym „na miedzy” śniegu. I matura jest, i licencjat oraz chęć niewątpliwie szczera – dobrze z niej zrobić oficera. I nie jest to wcale trudne. Wystarczy, by dziewczyna skończyła jakiekolwiek studia. Nawet pedagogikę specjalną albo wychowane przedszkolne (znałem pułkownika po szkole lalkarskiej) i już. Prawie już – jeszcze tylko kurs oficerski. Po jednym z nich krążyła w SG zagadka kadrowo-matematyczna: – ile jest 3 razy 3? – Podporucznik! Trzy trzydniowe „zjazdy” wystarczały do uzyskania pierwszego stopnia oficerskiego. To kuriozum dotyczyło oczywiście obojga płci i nie chromosomy, podejrzewam, stanowiły klucz delegowania nań, lecz geny z gwiazdkami na pagonach. Płeć tu płci jest równa. Kiedy indziej już nie.
No, właśnie. Dlaczego kobietom wolno (za te same pieniądze) wolniej, bliżej, słabiej? Gdzie logika? Załóżmy, że patrol płci obojga per pedes ściga przestępców. Dwóch. Rozumiem, że funkcjonariusz ściga szybszego z gonionych, a funkcjonariuszka marudera, tak? A uciekają, dranie, w tym samym tempie? Czy usłyszą okrzyk: – ten łysy wolniej proszę, bo mi na piątkę ze sprintu wystarczał gorszy czas niż koledze! A może tylko (identycznie przecież opłacany) samiec jest od gonienia na serio? W takich Stanach też? A u Niemców? Ejże…
Ze strzelaniem już jest lepiej, choć nie każda „mundurówka”, to Renata Mauer (nie każdy też facet Zapędzki). Ale co powiedzieć o pewnej, znanej mi pani, która (a już ładnych parę lat nosiła mundur) nijak nie potrafiła odciągnąć zamka pistoletu, miała też niebezpiecznie poważny problem z utrzymaniem lufy w pozycji horyzontalnej. Jakimś (jakim?!) jednak cudem zdała egzamin okresowy (ilości „podejść” nie godzien ja rachować), tajemnicą wszakże do dziś pozostaje, jakim cudem ukończyła wcześniej w „firmie” kilka kursów, których integralnym elementem jest szkolenie strzeleckie.
Skoro już strzelamy, warto spytać – a po co? Żeby trafić do tarczy – rzecz prosta. Odpowiedź prawidłowa, choć gdy mowa nie o sporcie, a o służbach mundurowych – respons to z gatunku mało mądrych. Tu przecież się strzela (strzelać uczy), by w razie konieczności skutecznie z broni palnej „po prostu” ranić i zabijać. W przypadku armii – głównie to drugie. Aż to drugie. W jak piękne słowa tego nie ubrać, żołnierze mają zabijać, do zabijania bowiem armia służy – i nie chce być inaczej. By zabijać armia istnieje, by zabijać się w niej służy, by zabijać do niej się idzie. Tak się jakoś składa, że w naszym kręgu kulturowym (pomijając nieliczne wyjątki) do wykonywania tej brudnej (jakże często) roboty zwykle służył samiec. Obecnie zrobiliśmy ponoć wielki krok naprzód. Czy aby na pewno? Co niby wspaniałego jest w tym, że nie tylko MSzŚ-nie o pierwotnych instynktach służą do zabijania, ale i wyzwolone kobiety? Czy naprawdę w tej akurat właśnie kwestii warto się równouprawniać i potem się jeszcze tym chlubić? O ile kobiety w policji i SG są niezbędne (pod warunkiem że skończy się z fikcjami, o których pisałem wcześniej), to absolutnie nie jest mi po drodze z kobietami w armii.
Wojna i deficyt armatniego mięsa – ok. Ale dziś? Po co i na co komu kobiety-żołnierki? Portretowane w mediach (jakże często ozdobione nieregulaminową biżuterią) dzielą się swą umundurowaną radością. Radością z bycia trybikiem maszynerii do zabijania? Nie wierzę. No, po prostu nie wierzę. Chyba jednak paniom wcale nie o zabijanie chodzi, lecz o możliwość dowodzenia „na niby” samcami szkolonymi do zabijania prawdziwego. O udowodnienie, że się do tego nadają. Jeśli tak, to bardzo proszę. Nie ma sprawy. Tylko grajmy w otwarte karty, byle nie płcią znaczone. I doprawdy – nie jest ważne którą.
dr Marian Wtorek, protetyk*
Felieton dedykuję tym umunddurowanym małżeństwom oraz koleżankom, które stanowią wyjątki od opisanych tu reguł. Dedykuję go też szepczącym po kątach mizoginicznym „partyzantom” w mundurach.
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
* dr Marian Wtorek – protetyk. W zawodzie od lat kilkunastu, a jako że jest to protetyka myślowa, na brak zleceń nie narzeka. Szczególnie ostatnio. W swym mizoginizmie – umiarkowany radykał. Adiunkt na Wydziale Archeologii Seksualnej P(olskiej)A(kademii)N(auk)I(ntergenderowych). Wielokrotnie honorowany krajowymi i zagranicznymi nagrodami za cenny wkład w formowanie protezy poznawczej, jaką wg nagradzających go stanowi genderowe postrzeganie rzeczywistości. Najważniejsze publikacje: „Odkłamać literaturę czyli Notatki na marginesach „Burzliwego życia Lejzorki Rojsztwaniec”; „Czy Kopernick była Polką? Dylematy światowego kobietariatu wobec adekwatnościowych perturbacji z tożsamością postplemienną”; „Fumy i rozprzężenie – prawdziwa biografia Jane Austen”. W przygotowaniu: „Kobiety pod Grunwaldem. Szkic porównawczo-dekompozycyjny”.
01:25
Niezłe osiągnięcia zawodowe protetyka :))
Tekst z werwą, czyta się marszem (raz-dwa-raz-dwa), ale jeżeli autor opiera się na znanych mu realiach, to niewesoło z tymi pannami.