Marian Wtorek: Sznurem panny za mundurem (własnym).

18 maja 2011 10:071 komentarz

Ultramizoginiczny ten felieton, to wyraz samczej frustracji z powodu zmian jakie się u nas dokonują na froncie płciowym od roku 1989, które kazały Polkom sznurem iść za mundurem. Tym razem nie jako wdowy in spe, ale armatnie mięso mundurowo-genderowej rewolucji. jej efekty najłatwiej zauważyć oglądając TV „ze zwróceniem szczególnej uwagi” na „oficerów prasowych” poszczególnych komend policji. O parytecie fifty-fifty można tu tylko pomarzyć, chyba że (nic mnie już w Polsce nie zdziwi) część z rzeczniczek to ucharakteryzowani mężczyźni – w końcu nie wszystko w „mundurówce” może być jawne. I nie każdemu agentowi Tomek.

Panie rzeczniczki, co logiczne, szeregowymi nie są, a wręcz przeciwnie – i tu zbytnio się nie różnią od reszty koleżanek po fachu. Stopień „uoficerzenia” umundurowanych kobiet jest o Himalaje wyższy niż mężczyzn, sarkających po kątach na damski „ciąg” do dowodzenia facetami. A co tu się dziwić? W mundurówce nie to, co w domu: tu żaden drzwiami nie trzaśnie (wyprowadzając się do kumpla albo mamusi). Tutaj – Ruki po szwam, stuk obcasów plus spolegliwe: „tak jest!” A co sobie tam pomyślą, to ich, samców, broszka. Oczywiście, posądzanie wszystkich umundurowanych pań o takie pobudki byłoby absurdem, ale fakt pozostaje faktem – co kobieta „pod bronią”, to oficer. Prawie.

/rys. z łezką w oku - Michał Zięba/

Wielogwiazdkowe panie (zapominając o konieczności walki z urody styczna dyktaturą) pięknie się prezentują w ilustrowanych reportażach o wojsku, policji i Straży Granicznej. Wiele w nich o samozaparciu kobiet, o tym, jakie dzielne, jak fachowością nie ustępują mężczyznom (często nie ma w tym przesady), że służba ciężka, ale nic to itp., itd. W 99% znanych mi przypadków dziennikarze konwersują z kobietami dowodzącymi, bądź szkolącymi się na takie. Czytał ktoś wywiad z umundurowaną podwładną? Z dowodzoną? I o co tu chodzi? Jedno z wyjaśnień padło kiedyś w TV z ust pewnej pani oficer marwoja twierdzącej, iż dowodzi samcami, ponieważ jest od nich bardziej inteligentna. Być może to prawda, a być może tak właśnie formułując myśli, zadała pani oficer kłam swym własnym słowom. By nie zabrnąć w kozi róg mizoginizmu, zerknijmy w szeregi Straży Granicznej.

Swego czasu w SG zrobił furorę finezyjnie sformułowany faks z Komendy Głównej zalecający dowódcom usilną feminizację podległych im komórek, ponieważ kobiety charakteryzują się wyższym od mężczyzn wykształceniem i przydatnością do służby z uwagi na wyższy poziom intelektualny. Niektórzy z adresatów tej brawurowej analizy stwierdzili w (prywatnych) wypowiedziach, że w wigilię sformułowania tej złotej myśli jej autorowi żona zaserwowała pierogi z szalejem, ale były to tylko tanie złośliwości, bowiem wysokiego stopnia „feministka” działał w pełni racjonalnie, działał w interesie własnym oraz „kolegów ze szczebla”. Faksując swe cenne sugestie posłużył się nota bene eufemizmem „kobiety”, jako że nie mógł napisać wprost – krewne moje i moich kolegów po stołku. Odnaleziony tu klucz koligacyjny we wspomnianej formacji otwierał i wciąż otwiera wiele kadrowych zamków. Istnieją jednostki, w których na listach płac jakoś dziwnie powtarzają się te same (szlachta zagrodowa?) nazwiska. Swoisty ten nepotyzm można częściowo wytłumaczyć specyfiką formacji – jak inaczej na zapadłej „miedzy” zapewnić pracę żonie, by nie klepać bidy? Często jedynym sposobem jest ubranie jej w mundur.

Co znamienne, klucz rodzinny najlepiej obraca się w zamku, gdy drzwi osadzone są w sztabowym „biurowcu”. Ważne też, kto nim obraca – o wiele łatwiej bowiem majorowi „zmobilizować” żonę, niż sierżantowi. Łatwiej wyższemu oficerowi umościć córce (która nie wie, co z sobą po studiach zrobić) gniazdko we własnej formacji, niźli chorążemu. I funkcjonują potem jednostki („szabel” koło setki), w których na kilkanaście służących kobiet, rodziców wysoko postawionych w „firmie” mają trzy, brata jedna, mężów dwie. W sumie zaledwie połowa – niewiele. Kiedy jednak dodać do nich jedną córkę i trzy żony „szyszek” z formacji „bratnich”…

Sama „mobilizacja” to jeszcze nie wszystko – skoro się ma słuszny stopień i córkę/żonę w mundur wbija, to nie po to bynajmniej, by taplała się w topniejącym „na miedzy” śniegu. I matura jest, i licencjat oraz chęć niewątpliwie szczera – dobrze z niej zrobić oficera. I nie jest to wcale trudne. Wystarczy, by dziewczyna skończyła jakiekolwiek studia. Nawet pedagogikę specjalną albo wychowane przedszkolne (znałem pułkownika po szkole lalkarskiej) i już. Prawie już – jeszcze tylko kurs oficerski. Po jednym z nich krążyła w SG zagadka kadrowo-matematyczna: – ile jest 3 razy 3? – Podporucznik! Trzy trzydniowe „zjazdy” wystarczały do uzyskania pierwszego stopnia oficerskiego. To kuriozum dotyczyło oczywiście obojga płci i nie chromosomy, podejrzewam, stanowiły klucz delegowania nań, lecz geny z gwiazdkami na pagonach. Płeć tu płci jest równa. Kiedy indziej już nie.

/zalany łzami - rys. Michał Zięba/

No, właśnie. Dlaczego kobietom wolno (za te same pieniądze) wolniej, bliżej, słabiej? Gdzie logika? Załóżmy, że patrol płci obojga per pedes ściga przestępców. Dwóch. Rozumiem, że funkcjonariusz ściga szybszego z gonionych, a funkcjonariuszka marudera, tak? A uciekają, dranie, w tym samym tempie? Czy usłyszą okrzyk: – ten łysy wolniej proszę, bo mi na piątkę ze sprintu wystarczał gorszy czas niż koledze! A może tylko (identycznie przecież opłacany) samiec jest od gonienia na serio? W takich Stanach też? A u Niemców? Ejże…

Ze strzelaniem już jest lepiej, choć nie każda „mundurówka”, to Renata Mauer (nie każdy też facet Zapędzki). Ale co powiedzieć o pewnej, znanej mi pani, która (a już ładnych parę lat nosiła mundur) nijak nie potrafiła odciągnąć zamka pistoletu, miała też niebezpiecznie poważny problem z utrzymaniem lufy w pozycji horyzontalnej. Jakimś (jakim?!) jednak cudem zdała egzamin okresowy (ilości „podejść” nie godzien ja rachować), tajemnicą wszakże do dziś pozostaje, jakim cudem ukończyła wcześniej w „firmie” kilka kursów, których integralnym elementem jest szkolenie strzeleckie.

Skoro już strzelamy, warto spytać – a po co? Żeby trafić do tarczy – rzecz prosta. Odpowiedź prawidłowa, choć gdy mowa nie o sporcie, a o służbach mundurowych – respons to z gatunku mało mądrych. Tu przecież się strzela (strzelać uczy), by w razie konieczności skutecznie z broni palnej „po prostu” ranić i zabijać. W przypadku armii  – głównie to drugie. to drugie. W jak piękne słowa tego nie ubrać, żołnierze mają zabijać, do zabijania bowiem armia służy – i nie chce być inaczej. By zabijać armia istnieje, by zabijać się w niej służy, by zabijać do niej się idzie. Tak się jakoś składa, że w naszym kręgu kulturowym (pomijając nieliczne wyjątki) do wykonywania tej brudnej (jakże często) roboty zwykle służył samiec. Obecnie zrobiliśmy ponoć wielki krok naprzód. Czy aby na pewno? Co niby  wspaniałego jest w tym, że nie tylko MSzŚ-nie o pierwotnych instynktach służą do zabijania, ale i wyzwolone kobiety? Czy naprawdę w tej akurat właśnie kwestii warto się równouprawniać i potem się jeszcze tym chlubić? O ile kobiety w policji i SG są niezbędne (pod warunkiem że skończy się z fikcjami, o których pisałem wcześniej), to absolutnie nie jest mi po drodze z kobietami w armii.

Wojna i deficyt armatniego mięsa – ok. Ale dziś? Po co i na co komu kobiety-żołnierki? Portretowane w mediach (jakże często ozdobione nieregulaminową biżuterią) dzielą się swą umundurowaną radością. Radością z bycia trybikiem maszynerii do zabijania? Nie wierzę. No, po prostu nie wierzę. Chyba jednak paniom wcale nie o zabijanie chodzi, lecz o możliwość dowodzenia „na niby” samcami szkolonymi do zabijania prawdziwego. O udowodnienie, że się do tego nadają. Jeśli tak, to bardzo proszę. Nie ma sprawy. Tylko grajmy w otwarte karty, byle nie płcią znaczone. I doprawdy – nie jest ważne którą.

 

dr Marian Wtorek, protetyk*

Felieton dedykuję tym umunddurowanym małżeństwom oraz koleżankom, które stanowią wyjątki od opisanych tu reguł. Dedykuję go też szepczącym po kątach mizoginicznym „partyzantom” w mundurach.

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
* dr Marian Wtorek – protetyk. W zawodzie od lat kilkunastu, a jako że jest to protetyka myślowa, na brak zleceń nie narzeka. Szczególnie ostatnio. W swym mizoginizmie – umiarkowany radykał. Adiunkt na Wydziale Archeologii Seksualnej P(olskiej)A(kademii)N(auk)I(ntergenderowych). Wielokrotnie honorowany krajowymi i zagranicznymi nagrodami za cenny wkład w formowanie protezy poznawczej, jaką wg nagradzających go stanowi genderowe postrzeganie rzeczywistości. Najważniejsze publikacje: „Odkłamać literaturę czyli Notatki na marginesach „Burzliwego życia Lejzorki Rojsztwaniec”; „Czy Kopernick była Polką? Dylematy światowego kobietariatu wobec adekwatnościowych perturbacji z tożsamością postplemienną”; „Fumy i rozprzężenie – prawdziwa biografia Jane Austen”. W przygotowaniu: „Kobiety pod Grunwaldem. Szkic porównawczo-dekompozycyjny”.

Tags:

1 Komentarz

  • Niezłe osiągnięcia zawodowe protetyka :))
    Tekst z werwą, czyta się marszem (raz-dwa-raz-dwa), ale jeżeli autor opiera się na znanych mu realiach, to niewesoło z tymi pannami.

Zostaw odpowiedź