Janusz St. Andrasz: Kataklizm, który wstrząsnął Europą – trzęsienie ziemi w Lizbonie 1755r. Cz.1

19 czerwca 2011 22:0612 komentarzy

Janusz St. Andrasz – człowiek wielu zainteresowań i pasji, globtroter, publicysta, smakosz, meloman i bloger. Do Portugalii przyjechał na dwa tygodnie i pozostał tam… prawie dziesięć lat. Jest autorem pierwszego polskiego przewodnika po Lizbonie, publikował m.in. w miesięczniku „Podróże”, czasopismach „Maleman”, „L’eclat”, „Ugotuj to”, opowiadając fascynująco o Portugalii od jej historii po kuchnię i muzykę. Prowadzi blog Luzomania, który również Czytelnikom Netkultury polecamy.

Ogromnie się cieszymy, że Pan Janusz może podzielić się swoimi tekstami również z Czytelnikami „Netkultury” i zapowiadamy kolejne, fascynujące portugalskie podróże. Dzisiaj Autor zabierze nas w wiek XVIII opowiadając o trzęsieniu ziemi, które wstrząsnęło również całym ówczesnym europejskim obrazem świata.

Po tragicznych wydarzeniach w Japonii, desperackiej walce o ocalenie japońskiej Fukushimy, jakże wiele refleksji może ów tekst wywołać. Dzisiaj zniszczenia dzięki rozwojowi technicznemu mają inną skalę, w natłoku informacji medialnych globalnej wioski wielkie żywioły już nie absorbują filozofów, a jednak ludzka bezradność wobec kataklizmów pozostała ta sama. Oddajemy więc głos Autorowi i zapraszamy do lektury.

 

Przechadzając się ulicami Lizbony zawsze zastanawiałem się, co by było, gdyby nie feralny dzień 1 listopada 1755r.  Jak wyglądałoby ono dzisiaj?

Odpowiedzi na to pytanie szukałem w Muzeum Miasta, położonym w pałacu wybudowanym przez jednego z królów dla swojej kochanki – zakonnicy. Kontemplowałem także w Narodowym Muzeum Azulejos panoramę miasta, wykonaną ok. roku 1700 na płytkach ceramicznych. To unikalne dzieło sztuki o długości 23 m, przedstawia 14 km nabrzeża rzeki Tag, wzdłuż której, na siedmiu wzgórzach, ulokowało się to starożytne miasto.

©taolmor/pixmac.com

Lizbona przeżyła swoje katharsis, 1 listopada 1755 roku. Tego dnia miało bowiem miejsce zdarzenie, które w naszych czasach z pewnością zdominowałoby całkowicie tematy wszystkich programów informacyjnych na całym świecie na wiele dni, jeśli nie tygodni.

Wtedy bowiem, po godzinie 9 rano, w ciągu kilku minut z powierzchni ziemi nieomal całkowicie zniknęła stolica państwa, które jeszcze w XVI i XVII wieku było tak silne, że podzieliło się z inną morską potęgą – Hiszpanią, wszystkimi nowo wówczas odkrywanymi ziemiami.

Bogactwo płynące wtedy z portugalskich kolonii, zwłaszcza ze złoży złota w Brazylii, pozwalało na spełnianie najbardziej choćby wyszukanych zachcianek ówczesnych możnych. Jednym z nielicznych przykładów na te architektoniczne szaleństwa, które zachowały się po katastrofie z 1755 r. do naszych czasów, jest z pewnością kaplica św.  Jana Chrzciciela w jezuickim kościele Św. Rocha.

Uważam, że podobnie, jak obowiązkiem każdego turysty chcącego mieć pojęcie o tym, jak wyglądała przedwojenna Warszawa, jest zajrzenie na zachowaną po zawierusze II wojny światowej dzielnicę Stara Ochota, tak również bez obejrzenia kaplicy św. Jana Chrzciciela trudno sobie wyobrazić, jak wyglądała Lizbona przed swoją Apokalipsą, jaka nawiedziła ją w połowie XVIII w.

W roku 1740 Jan V, rządzący wówczas Królestwem Portugalii i Algarve polecił najlepszym rzymskim rzemieślnikom, wykonanie kaplicy, jakiej jeszcze świat nie widział. Bynajmniej jednak owa kaplica nie miała stanąć w Rzymie.

6 maja1747 roku została tymczasowo zmontowana w Watykanie, pobłogosławiona przez papieża  Benedykta XIV, rozebrana i na statkach przewieziona do Portugalii! Tutaj zmontowano ją ponownie w jezuickim kościele pod wezwaniem św. Rocha.

Kościół Św. Rocha w Lizbonie

Wspominam o niej jednak nie dlatego, iż historia jej wykonania była – przyznajcie – logistycznie dość niezwykła, jak na owe czasy. Aby się wytłumaczyć z mojego zachwytu nad tym zabytkiem, muszę wrócić pamięcią do momentu, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy.

Miało to miejsce jakieś dwanaście lat temu.

Kościół prostą, żeby nie powiedzieć ubogą fasadą, raczej nieszczególnie zachęca do zaglądnięcia do środka. Ja jednak zaciekawiony opowieściami mojego przyjaciela – portugalskiego historyka, Alexandre Correia, wszedłem do środka. Patyna czasu szczelnie pokrywała niewątpliwie bogate wnętrze. Półmrok, jaki tam panował, nie pozwalał jednak tak naprawdę docenić jej bogactwa i niezwykłości. Wyszedłem stamtąd przyznaję, nieco zawiedziony.

Ponieważ kościół położony jest w ścisłym centrum miasta, przechodziłem tamtędy wielokrotnie, nie wstępując jednak ponownie w jego progi. Dopiero dwa lata temu, zachęcony licznymi anonsami o dokonanej renowacji zarówno samego kościoła, jak i przylegającego do niego Muzeum Sakralnego, ponownie go odwiedziłem. Mojemu zdumieniu nie było końca!

Oczyszczone, odrestaurowane wnętrze kościoła, dyskretnie doświetlone, tym razem doskonale eksponowało wszystko to, co warte jest uwagi odwiedzającego go turysty.  Najrzadsze i najdroższe odmiany marmuru z Carrary, alabaster, porfir, agaty, ametysty, kość słoniowa, srebro i złoto. To właśnie tych materiałów użyto do konstrukcji kaplicy, zasługującej z pewnością na miano najdroższej kaplicy świata. Dzięki doskonałej restauratorskiej pracy część Lizbony sprzed 1755 roku powróciła do nas w pełnej  krasie, dając wyobrażenie o potędze i bogactwie tego miasta w minionych epokach.

Ja sam Lizbonę odkrywałem dość długo, delektując się nią niczym doskonałym winem porto, którego zresztą (również odnowiona) swoista świątynia – Solar do Vinho do Porto, znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie „naszego” kościoła św. Rocha. Do Lizbony przyjechałem po raz pierwszy w 2000 roku. Miałem zamiar zostać jakieś dwa tygodnie. Los jednak chciał, iż z niewielkimi przerwami mieszkałem tam prawie że 10 lat…

Swoistym podsumowaniem mojego pobytu tamże był pierwszy polski przewodnik po Lizbonie – „Lizbona i Środkowa Portugalia”, wydany w zeszłym roku nakładem wydawnictwa ExpressMap. Moje artykuły o Portugalii można również przeczytać w miesięczniku „Podróże” a także m.in. na internetowych stronach Malemen’a, L’eclat czy ugotuj.to, będącego internetową siostrą miesięcznika „Kuchnia”.

Potrzeba napisania artykułu o ogromnym trzęsieniu ziemi, jakie spotkało Lizbonę w XVIII w., pojawiła się w sposób zupełnie oczywisty podczas pisania przewodnika. Co rusz musiałem bowiem wspominać o tym tragicznym fakcie, omawiając kolejne dzielnice i wyjaśniając np. skąd wzięły się ruiny kościoła karmelitów w samym środku miasta, czy dlaczego w zasadzie na próżno szukać w nim jakichkolwiek zabytków z epoki gotyku czy renesansu.

Artykuł ten powstał również dzięki mojemu portugalskiemu przyjacielowi, historykowi pracującemu w Academia das Ciências de Lisboa, czyli portugalskiemu odpowiednikowi naszego PAN. Znalazł on bowiem w swoim bogatym rodzinnym archiwum zapiski bezpośredniego świadka tragicznych wydarzeń z 1 listopada 1755 r., opublikowane zresztą przez największy portugalski dziennik Diário de Notícias. One również zapłodniły moją wyobraźnię, dając impuls do opisania tego wydarzenia i podzielenia się nim z polskim czytelnikiem.

Zapraszam więc do przeczytania artykułu o trzęsieniu ziemi, które w swoim czasie sprowokowało prawdziwą burzę mózgów wśród  uczonych, żyjących w tym czasie, m.in. Woltera czy Immanuela Kanta. Lizbońskie trzęsienie ziemi pod koniec XX wieku przyrównywane było do Holokaustu. Przyczyniło się bowiem w co najmniej takim samym stopniu, jeśli nawet nie większym, do zmian w kulturze i filozofii epoki Oświecenia, stawiając pytania o obecność Boga i jego wpływ (bądź brak) na nasze życie.

Janusz St. Andrasz

Część 2 tej publikacji znajduje się tutaj

Tags:

12 komentarzy

  • Kościołem św. Rocha jestem /choć brzmi to może niezręcznie ;)/wstrząśnięty. Ja Lizbonę znam tylko z Lisbon Story Vendersa ale bardzo chciałbym pojechać tam i wzorem kilku szczęśliwców których znam sprawdzić czy tam naprawdę jeździ taki stary tramwaj jak na filmie. 😉

    Ja jestem niezwykle ukontentowany lekturą obu tekstów i nie ukrywam, że liczymy na więcej.

    • oprócz klimatyzowanych, bezszelestnie mknących po swoich torach, wciąż są również te z czasów Lisbon Story- trzeszczące, drewniane, przeciskające się wąskimi uliczkami Alfamy i grzecznie czekające na kierowców, którzy notorycznie parkują swoje samochody na ich trasie przejazdu…
      Cieszę się, że tekst się spodobał i na tyle na ile będą mi pozwalały „tyły”, jakie niestety powstały podczas pisania nowej książki, będę się dzielić tekstami również z Netkulturą 🙂

  • Ciekawe. Tak jakoś mi sie widzi, że Portugali ajest u nas postrzegana jako taka trochę inna Hiszpania, tylko mniejsza i biedniejsza. Tymczasm nie jest tak. O czym autor zdaje się przekonywać. Nawiasem mówiąc – przewodnik w najbliższym mi empiku jest noeobecny. Mam nadzieję, że chwilowo.

    • W dużym skrócie można by tą sytuację przyrównać do tego, co słyszałem czasami w Portugalii o Polsce – ahh…nie wiedzieliśmy, że Polska jest tak różna od Rosji czy Ukrainy (w Portugalii pracuje co najmniej 100 tyś. Ukraińców i Mołdowian…)!
      Po prostu wciąż jeszcze stosunkowo niewiele wiemy o sobie ale to tylko jeszcze jeden powód do tego, aby m.in. poprzez takie publikacje próbować tą sytuację, choćby w malutkim ułamku zmieniać 🙂
      Co do empika to niestety chadza on własnymi ścieżkami, chyba niezbyt logicznymi lol Przewodnik pojawia się i znika i nie ma to niestety nic wspólnego z aktualnym zapotrzebowaniem w danym miejscu.
      Trzeba po prostu pytać się, w jakim empiku aktualnie się znajduje.

    • W Historii Portugalia bardzo często z Hiszpanią i konkurowała, a w latach 1580-1640 własciwie była pod okupacją hiszpanską,więc taki stereotyp jest zupełnie nieuprawniony.Jedynym świadectwem pewnej wpólnoty jest poezja, dokładniej twórczość poetycka Gila Vicente,który pisał w obu językach.Ten najlepszy przed Camoesem poeta jest u nas całkowicie nieznany.

  • Ja w Lizbonie byłem raz, dawno temu i króciutko. O kataklizmie sprzed dwóch i pół wieku wiedziałem tyle, że był i dlatego miasto jest względnie nowe. Artykuł fantastyczny, przyłączam się do prośby o więcej.

  • Wobec tego to może być dobry pretekst do ponownego odwiedzenia tego niezwykłego miasta … 🙂

    • O, tych pretekstów to by się nawet więcej znalazło:) Choć przyznam szczerze – mam nadzieję, że się pan nie obrazi:) – że (jeszcze) większe wrażenie zrobiła na mnie podówczas Coimbra.

      • oczywiście że się nie obrażę – bardzo lubię całą Portugalię .. 🙂

      • Na mnie też Coimbra,stare fenicko-celtycko-wizygockie miasto. Nota bene swegoczasu popularna i u nas piosenka „Kwiecień w Portugaliię w oryginale to Kwiecien w Coimbrze.

  • znalazł ktoś ten artykuł?

Zostaw odpowiedź do Yarre