Jacek Gulanowski: Stare problemy, nowe spojrzenie

15 lipca 2012 17:440 komentarzy

Steve Biddulph
Męskość. Nowe spojrzenie

tyt. oryg.: New Manhood. The Handbook for a New Kind of Man,
tłum. Agnieszka Jacewicz
Rebis, Poznań 2012.

     Steve Biddulph to australijski pisarz, psycholog i terapeuta rodzinny, a także dziennikarz i obrońca praw człowieka. Jest przedstawicielem mythopoetic men’s movement (mitopoetycznego ruchu mężczyzn), uduchowionego odłamu men’s movement (ruchu mężczyzn), o których pisałem więcej w recenzji innej książki tegoż autora (Męskość). Biddulph poprzez swoje książki i wykłady usiłuje wypracować męskie spojrzenie na współczesność oraz współczesne spojrzenie na męskość. Efekty są najwyraźniej dobre, jako że książki osiągają wysokie nakłady, są tłumaczone na obce języki, doczekują się kolejnych wydań, a sam autor jeździ z wystąpieniami po całym świecie.

      Czytelnik uważnie śledzący nowości na rynku książkowym, a zwłaszcza ofertę Rebisu, może w tym momencie krzyknąć: „Ejże! A ten Biddulph przypadkiem nie wydał już takiej książki?! I czy aby nie recenzował jej na łamach Netkultury ten sam Gulanowski?!” Spieszę z wyjaśnieniem: w 2011 Rebis wydał Męskość tegoż autora, która jest przekładem wydanej w 1994 (aczkolwiek polskie tłumaczenie opiera się na wydaniu z 2004). [recenzja pióra J. Gulanowskiego -> tutaj] Natomiast Męskość. Nowe spojrzenie to przekład wydanej w 2010 książki New Manhood. The Handbook for a New Kind of Man, która stanowi napisany prawie od nowa podręcznik – zgodnie z tytułem oryginału – dla nowego rodzaju mężczyzn, w pewnym stopniu bazujący na starszym o 16 lat Manhood.

      Czym te dwie książki różnią się od siebie? Zacznijmy raczej od tego, w czym są do siebie podobne. Oprócz rzeczy oczywistych (poglądy i język autora) w oczy od razu rzuca się podobna stylistyka wydania i układ książki (podział na tematyczne rozdziały, sporo zdjęć, wytłuszczenia, ramki, krótkie podsumowania każdej części). W treści przewijają się podobne tezy, powtarzają się niektóre anegdoty, ale w momentach, kiedy czytelnik odczuwa pewne deja vu, za kilka stron czy akapitów trafia na coś zupełnie nowego. Całkiem nowymi rozdziałami są Od chłopca do mężczyzny, Pięć prawd o męskości, Sens i Wędrówka w dół, natomiast pozostałe różnią się od wydanej w 2011 Męskości nie tylko zmienionymi tytułami, ale także sporymi przekształceniami treściowymi. Ogólne przesłanie książki, czy poszczególnych rozdziałów, pozostaje to samo, jednak diabeł tkwi w szczegółach, przytaczane przez autora przykłady na poparcie tez czy sam wywód są często odmienne.

      Jakie są podstawowe tezy autora i w jakim „polu ideologicznym” możnaby je usytuować? Biddulpha określiłbym jako „konserwatywnego zielonego” (ale w żadnym wypadku nie „zielonego konserwatystę”, jak J.R.R. Tolkien czy G.K. Chesterton). Popiera on tradycyjne slogany tejże formacji (radykalny ekologizm, pacyfizm, feminizm, prawa człowieka, wspieranie mniejszości etnicznych, wyzwalanie mniejszości seksualnych), ale wzbogaca je o fascynację trwającą od zamierzchłej przeszłości „prawdziwą”, nieopresyjną duchowością, przekraczającą wyznaniowe podziały. Biddulph ceni feminizm, ale nie popiera mizoandrycznego wydźwięku niektórych jego przedstawicieli. Postuluje on stworzenie maskulinizmu, który wyzwoli mężczyzn z ucisku hiperkonsumpcyjnego społeczeństwa. Maskulinizm miałby być męskim odpowiednikiem feminizmu, które ramię w ramię, poza mizoginią i mizoandrią, wyzwolą ludzi z opresji i – dowartościowawszy ich płciową tożsamość – umożliwią im samorealizację. Według Biddulpha człowiek jest z natury dobry, jednak może stać się zły poprzez uwikłanie w złą strukturę społeczną, a opresyjna kultura uniemożliwia mu realizację jego wewnętrznego potencjału – która stanowi jedyną drogę do pełnego szczęścia.

     Biddulph przypomina trochę bojowników o socjalizm z ludzką twarzą. Popiera feminizm, ale nie mizoandrię i radykalnie genderowe  tezy o płci jako konstrukcie jedynie kulturowym. Popiera rewolucję obyczajową, ale nie pornografizację rzeczywistości. Popiera ruch na rzecz praw gejów, ale nie fałszywe przedstawianie heteroseksualnych mężczyzn w mediach. Popiera liberalizację religii, ale nie utratę duchowości przez współczesnego człowieka. Popiera egalitaryzm, ale nie powszechne znikczemnienie i równanie w dół. Popiera pacyfizm i zwalczanie przemocy, ale nie godzi się na zatracenie braterskiej więzi między wojownikami. Innymi słowami – jest starym rewolucjonistą, który – stwierdziwszy, że sprawy poszły w złym kierunku – nie mówi: „byliśmy w błędzie”, tylko: „wróćmy do źródeł”. Rewolucja jako taka jest dobra; idee były słuszne, tylko wykonanie nie takie. Wzywa zatem do kolejnej rewolucji, tym razem przeciw tym, którzy zdradzili stare ideały.

     Jak miałoby – krok po kroku – wyglądać to wyzwolenie według programu przedstawionego w recenzowanej książce? Punktem wyjścia powinno być zauważenie i zaakceptowanie problemu – mężczyźni są prześladowani przez współczesny system, które uniemożliwia im samorealizację i wtłacza ich w sztywne ramy fałszywych ról społecznych oraz pustej konsumpcji. Pierwszym krokiem ku wyzwoleniu mężczyzny jest naprawienie swoich relacji z ojcem – postacią najważniejszą w życiu każdego mężczyzny, stanowiącą fundament, na którym buduje on swój ideał męskości, a ojcostwo, którego zaznał jako syn, zostaje następnie przez niego powielane, gdy sam stanie się ojcem. Potem mężczyzna powinien odnowić swoje relacje z kobietami, odbudować je w oparciu o wzajemny szacunek, miłość i szczerość, nauczyć się szanować kobietę, ale także wymagać od niej szacunku dla samego siebie. Ważnym elementem odnowy relacji z kobietami jest zaakceptowanie własnej oraz kobiecej seksualności, wyzwolenie się zarówno z pruderii jak i erotomanii, oparcie swojego życia płciowego przede wszystkim na emocjach, nie na fizyczności. Kolejnym krokiem jest zrozumienie znaczenia i specyfiki bycia chłopcem oraz odkrywania przez chłopca własnej męskości. Następnie powinno nastąpić zaakceptowanie ciemnej strony życia (np. śmierci) i włączenie cienia do swojej osobowości poprzez (auto-)inicjację. Kolejnym istotnym etapem jest odkrycie prawdziwego ojcostwa, opartego na szacunku, miłości i wyrozumiałości dla własnych dzieci, dla których ważniejszy jest czas spędzony z ojcem, niż przynoszone przez niego pieniądze. Następnym krokiem jest odkrycie sensu życia poprzez ujrzenie go w szerszej perspektywie i nauczenie się bycia nie tylko dla siebie, ale także dla innych. Elementem konstytuującym męskość każdego mężczyzny jest męska przyjaźń, poprzez którą odkrywa się głęboką więź z niespokrewnionymi osobami tej samej płci. Kolejnym ważnym krokiem jest odkrycie pracy na nowo – praca dla satysfakcji i samorealizacji w miejsce zyskownego, ale dobijającego kieratu. Na koniec autor opisuje problem akceptacji ostatniego etapu swojego życia, zbliżającego się kresu, przyjęcia do wiadomości nadchodzącej własnej śmierci, umiejętności właściwego przejścia przez życie, aby na koniec nie popaść w rozpacz. Ten ostateczny horyzont najsilniej związany jest z „prawdziwą” duchowością, wolną od purytańskiej opresji.

      To właśnie silny nacisk na kwestie ostateczne, poszukiwanie uniwersalnego i duchowego wymiaru męskości stanowi pierwszą z najważniejszych różnic między tą a uprzednio recenzowaną książką Biddulpha. Drugą jest przypominanie o „ciemnych” stronach życia. Autor pisze, że należy zaakceptować pięć prawd mężczyzny: „1. Umrzesz. 2. Życie jest ciężkie. 3. Nie jesteś tak ważny, jak ci się wydaje. 4. Twoje życie nie należy do ciebie. 5. Nie masz wpływu na wynik.” To chyba – w moich oczach – największa przewaga tej pozycji nad Męskością, której (co prawda ostrożny) optymizm, niedocenianie społecznego wymiaru życia, a także ignorowanie społeczno-ekonomicznych uwikłań stanowiły spory mankament. Nacisk na możliwość i znaczenie klęski, akceptację swojej tymczasowości, są znaczącymi plusami najnowszej wydanej po polsku książki Biddulpha.

      Nie będę ukrywał, że mój stosunek do publikacji Biddulpha jak i do całego „mitopoetycznego ruchu mężczyzn” jest bardzo ambiwalentny. Z jednej strony doceniam fascynację archetypicznym wymiarem życia, potrzebę dowartościowania męskości poza poziomem geno- i fenotypicznym. Z drugiej – widzę tu syndrom „jedzenia ciastka i posiadania ciastka” oraz spłycanie wiele poważnych problemów. Czy można popierać „postęp” i być jego przeciwnikiem? Czy można fascynować się tradycjami wojowników i być pacyfistą? Czy można popierać duchowość i fetyszyzować dobre samopoczucie? Czy można rozpaczać nad utratą wartości związanych ze zhierarchizowanym społeczeństwem i popierać egalitaryzm? Sporo w tym wszystkim wewnętrznych sprzeczności… Dostrzegam tu również ignorowanie lub wypieranie „mrocznej strony” męskości: przemocy, autodestrukcji, fascynacji śmiercią itp. Wystarczy sięgnąć do prac Leszka Słupeckiego na temat wilkołactwa, Michaela Moynihana o destruktywnych ruchach w kulturze popularnej czy chociażby do słynnego Fight Club Chucka Palahniuka, żeby przekonać się, iż jest to o wiele ważniejszy składnik męskości, niż Biddulph byłby skłonny przyznać. Z tej perspektywy tezy przedstawicieli tego nurtu wydają się być – paradoksalnie – łagodniejszą i zawoalowaną formą kastracji współczesnego mężczyzny. Nie zapominajmy jednak o plusach – mówiąc o tożsamości współczesnych mężczyzn nie sposób ignorować (niezależnie od oceny ich tez) takich autorów jak Robert Bly, Michael J. Meade czy właśnie Steve Biddulph i dobrze się stało, że kolejna książka z tego nurtu jest dostępna dla polskiego czytelnika. Czekam jednak na polskie wydania naukowych opracowań Stiga Wikandera czy Georgesa Dumezila, esejów Jacka Donovana czy powieści Yukio Mishimy, które wniosłyby do polskiego dyskursu medialnego inne (aczkolwiek także dowartościowujące) spojrzenie na problem męskości.

Jacek Gulanowski

Tags:

Zostaw odpowiedź