Jolanta Sztejka: Slalomem po bułkę

15 maja 2012 15:070 komentarzy

     Drzewa pokryły się kwiatami, pachną bzy a więc wiosna pełną parą. Za niektórymi z nas tzw. długi weekend majowy, za niektórymi nawet najdłuższy w tym roku, a tym samym pierwsze majówki, pachnące smakołyki z grilla i niejedno chłodzone piwko w cieniu drzew.

     Wszakże pogoda zmienną jest, jednak niejedną butelkę już się tej wiosny wypiło. Bez zbędnego rozważania gdzie, dlaczego, jak… a jedynie za ile? Zaciekawiona opowieściami znanej mi osobiście sprzedawczyni sklepu monopolowego zamyśliłam się nad kwestią sprzedaży alkoholu. Kiedy 10 lat temu wprowadzałam się na nowe osiedle był tu zaledwie jeden sklep spożywczy. Zastanawiałam się wtedy, w jakim celu właściciel fatygował się i drzwi wejściowe przeniósł w drugi koniec sklepu. Jak się okazuje uzyskanie zgody na sprzedaż napojów wyskokowych nie należy do spraw prostych. A że biznes rządzi się swoimi prawami, to chcąc czy nie chcąc jest o co powalczyć.

      Ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi określa wszelkie prawne kwestie związane z zezwoleniami na sprzedaż hurtową i detaliczną alkoholu i opłatami za takowe. Natomiast w kompetencji rad gmin/miast leży określenie ilości punktów sprzedaży jak również usytuowanie tych punktów. I tak w jednej z uchwał rady dużego miasta określono, że miejsce sprzedaży napojów alkoholowych nie może być usytuowane w odległości mniejszej niż 70 metrów od żłobków, przedszkoli, szkół i podobnych placówkę oświatowych, miejsc kultu religijnego, cmentarzy, placówek działających w zakresie profilaktyki i leczenia alkoholizmu a także placów zabaw dla dzieci. Przy czym odległość ta mierzona jest „najbliższą drogą komunikacyjną oznaczoną dla ruchu pieszego”. Cokolwiek to znaczy.

     Więc jeśli mieszkacie państwo w mieście X, a w Waszym sklepie wielobranżowym możecie kupić zarówno mydło i powidło, a sklep ten sprzedaje alkohol, to teraz już będziecie państwo wiedzieć, w jakim celu idąc rano po świeżutkie bułki dla swoich pociech musicie pokonywać drogę slalomem, pośród wielkich donic z wyschniętymi pelargoniami. Widocznie właściciel sklepu chcąc uzyskać koncesję na alkohol zmuszony został do wydłużenia drogi. I zapewne w tym celu właściciel sklepu na moim osiedlu musiał przenieść wejście kilka metrów dalej od kościoła. Na szczęście Polak kreatywny jest, Polak potrafi. Jak nie doniczki, to nowy trawnik, szerszy chodnik albo jakiś inny tor przeszkód.

      Co ciekawe inna rada, innego dużego miasta określiła, że: „nie dopuszcza się usytuowania miejsc stałej sprzedaży i podawania napojów alkoholowych: w najbliższej okolicy: placówek szkolnych, wychowawczych i opiekuńczych dla dzieci i młodzieży (…)” itd. Państwa zdaniem, co może oznaczać zwrot „w najbliższej okolicy”?

     To, na co zwróciła mi uwagę znajoma sprzedawczyni- koncesję łatwo stracić. Wystarczy, że pan Jasiu czy Stasiu kupujący u nas regularnie tanie wino, piwo czy cokolwiek, zaśnie przed sklepem, albo zbyt długo bądź zbyt głośno będzie dyskutował o czymkolwiek, popijając swój ulubiony napój, a jak już się zdenerwuje i przeklnie, to niech go… Wystarczy wtedy kilka telefonów mieszkających w pobliżu sąsiadów i jesteśmy na najlepszej drodze do utraty zezwolenia.

     Długo się zastanawiałam. Szkoła w pobliżu- ok., ale żłobek? Tu chyba prawodawca działa od razu profilaktycznie. Zapewne chodzi o to, by rodziców w drodze po pociechy nie kusiło, bo jednak przykład idzie z góry. Zastanawia mnie inny manewr. Zezwolenia wydawane są na okres 12 miesięcy. Może się zdarzyć, że w tym czasie obok sobie ktoś wymarzył żłobek lub przedszkole, wtedy możemy być pewni – nowej koncesji już nie dostaniemy.

      Kwestie sprzedaży alkoholu, jak i miejsc czy to sprzedaży czy spożycia rodzą często długie dyskusje, które chwilowo zmieniają tor na kwestie klauzuli sumienia, na które wkrótce mogą powoływać się aptekarze sprzedający środki antykoncepcyjne. O ile – jak się jedynie domyślam- procent zysków ze sprzedaży napojów alkoholowych jest wprost proporcjonalny do wysokości zawartych w nich procentów, o tyle zastanawia mnie (trudno gdziekolwiek takie dane znaleźć) jaki procent zysku aptekarzy może stanowić sprzedaż środków antykoncepcyjnych. Nie mnie oceniać. Ale tak sobie myślę, że w każdym zawodzie można znaleźć coś, co jest niezgodne z przekonaniami któregoś z pracowników, może im również dajmy szansę odmowy wykonania polecenia służbowego. Gdybym była szefem takiej małej apteki, zatrudniała powiedzmy dwie osoby, które zgodnie ze swoim sumieniem odmawiałyby sprzedaży takich specyfików, to obawiam się, że po jakimś czasie mogłabym mieć problem z utrzymaniem apteki. Zwolnić takich pracowników nie można, bo byłby to zamach na ichnie wolności. A gdybym trafiła do szpitala, nocą i potrzebowałabym transfuzji krwi i lekarz zgodnie ze swoją wolnością sumienia odmówiłby jej wykonania? Strach się bać.

A więc na zdrowie!

Jolanta Sztejka

Tags:

Zostaw odpowiedź