Jarosław Kolasiński: Białoruś nie black&white

27 grudnia 2010 00:005 komentarzy

Natalka Babina
„MiastoRyb” 

tyt. oryg.: „Rybij gorad”
tłum. Małgorzata Buhalik
Rebis 2010  

   

     Bardzo dobra powieściowa odtrutka na prawdy i półprawdy podawane u nas przez media w cienkim sosie antyłukaszenkowskim. Tymczasem Białoruś z „Miasta ryb” nie jest szarym nijakim krajem zahukanych (lub zakłamanych) ludzi mających nieustający problem z własną tożsamością, tęsknie zerkających ku Rosji. Nie jest to oczywiście Kuwejt, ale i nie kartoflana Dolina Krzemowa przaśnie rządzona przez anachroniczny reżim – jak to u nas często się rzecz przedstawia. Oczywiście życie tutaj to wcale nie nieustający euforyczny festyn powszechnej szczęśliwości, ale żyć się jednak daje. Nie brak ograniczeń, przeszkód, fałszu, ale i pod dostatkiem miłości, przyjaźni, energii. I to pomimo to,  że z konieczności trzeba się do państwa odwracać plecami. Życie trudne, ale prawdziwe.

           Taki obraz Białorusi zdaje się być tym bardziej wiarygodny, że autorka nie jest reżimowym twórcą propagandowym, lecz dziennikarką niezależnej „Nowej Niwy”. Czarne i białe są w powieści tylko litery i kartki, nie zaś realia (podane z iście reporterską swadą – to najlepsze partie powieści), choć kilku bohaterów znakomicie pasuje do stereotypów. Wyjątkowe – jak na polskie warunki – u N. Babiny jest wszakże to, że istnieją między Mińskiem a Brześciem i Dobratyczami inni Białorusini. Niewiele różniący się od nas, choć może więcej w nich nieśpiesznej refleksji, wrażliwości, determinacji. Co może zaskakiwać polskiego czytelnika – pokaleczeni historycznie są nie mniej od „sąsiadów zza Buga”. A rzeka ta jest on zresztą jedną z bohaterek powieści. Posiada swoją przeszłość teraźniejszość, ale i przyszłość. W pełnej krasie pojawia się zaskakującej i groteskowej poincie, która w tej powieści jest wartością samą w sobie. Czytając „Miasto ryb” można by chwilami mieć skojarzenia z klasycznym „Wiejskim Sherlockiem Holmesem”, ale tutaj o żadnej sielance mowy nie ma – książka Babiny jest o wiele bardziej drapieżna. Liczne są momenty, które znakomicie nadawałyby na rozdziały podręcznika ironii i sarkazmu. Język powieści jest chwilami wręcz reportażowy, nie brak niewymuszonego humoru z reguły czarnej barwy, lecz nie sposób tu natknąć się na efekciarskie szarże również i dlatego, że sporo tu również refleksji zbliżającej się kilkakroć ku sentymentalizmowi, ale cienka granica, za którą już tylko smętny lukier – ani razu nie zostaje przekroczona. Zagadka kryminalna, ze społeczno-kryminalnym kontekstem i interesująca. Narracja jędrna, wartka, obfita w „smaczki”, czyta się „Miasto ryb” bardzo dobrze. Polecam.

Jarosław Kolasiński

Tags:

5 komentarzy

  • „Podobno najbogatsze w treści są te z rozmów, w których jedna ze stron ma drugiej coś do zarzucenia. Wychodząc z tego założenia oświadczam, że mam do pani Babiny pretensje o galaktyczny chaos.

    Książka zaczyna się pięknym fragmentem pejzażu. Okładką w kolorze sepii, autorstwa Zbigniewa Michalika. Jakaś komarzyca, wybzzzycza się z nabrzeżnej ciaplyty i użera mnie w ….. .A co tam! Użera mnie w rzyć.

    Dalej już niestety …..,w „prologu” autorka okłada Łysego Czorta …. .Potem kopie nory, pomieszkuje w żeremiach, podróżuje w beczce i w czasie, „potwór z kosmosu nalewa jej trucizny do termosu”, topi mafiosów itd. Cuda, cudeńka! Ja …. czytelnik, pytam się, po co, tyle tego? Shelf marketing z Korony?

    Przecież, tak piękne są bajraki miedziane i dźwięki rozlewające wraz z mgłami na obu brzegach Bugu. Obrazy niesione Białoruską Mową są subtelnie wplecione w język polski, przez panią Buchalik – tłumaczkę.

    Książka jest frapująca, niepokojąca, czasem gwałtowna, a czasem …. jak „Polesia Czar”delikatna.

    Obyś i Ty tego doświadczył. Będzie to jak Адплата каханьнем.

    До побачення

    • na marginesie: z tego co wiem, podróż w beczce to autentyk;)

      • Cóż, jak to napisałeś przypomniało mi się, że pacholęciem będąc zatrzasnąłem się w beczce na wodę dla krów. Ale jako członek załogi T-34 „Rudy” – dałem radę.

        Pozdrawiam.

      • Chodziło mi głównie o zbyt duże jak na mój gust stężenie „cudeniek”. Oczywiście, jest to drobnostka w porównaniu z całością. Książkę warto/trzeba przeczytać i kupić.

        Kupiłem 2szt. Jeden egzemplarz zgubiłem w połowie lektury no i coś mnie zaciągnęło raz jeszcze do EMPIK’u. Musiałem się dowiedzieć co dalej!

        • Stężenie o którym mówisz, co tu gadać… No, masz rację. Uważałem jednak, pisząc rec, że „niecudeniek” jest tyle, że one decydują o wartości książki i jednak przeważają. Ja sie zastanawiałem nad czyms jeszcze w tej kwestii: czy aby te cudeńka, to nie czasem tantiema odautorska za to, by całość wydać. Wicie, rozumicie – jak 3 czarownic i półtora druida w książce historycznej nie będzie (czyli nie skręci się jej ku fantasy), to kto to puści? No ale jak jagełło okaże się wampirem, to ci panie dopiero sukces rynkowy byc może.
          I tem optymistycznem akcentem się tymczasowo żegnam, udając się do nadrabiania zaległości piśmiennych, oh mon dieu…

Zostaw odpowiedź