Rzecz dać odpowiednią słowu, czyli w poszukiwaniu Prawdy i Rozsądku.

22 stycznia 2014 17:370 komentarzy
netkultura Bartoszewicz portret

portret K.Bartoszewicza pędzla W.Pruszkowskiego źródło:Wikipedia

 „Słownik Prawdy i Zdrowego Rozsądku”
Autor: Kazimierz Bartoszewicz
Warszawa 1905
Kopia cyfrowa książki znajduje się w serwisie www.polona.pl

 

Ponad wszystkie wasze uroki —

Ty! poezjo, i ty, wymowo —

Jeden wiecznie będzie wysoki:

* * * * * * * * * * * * * * * *

Odpowiednie dać rzeczy słowo!

Tak pisał w „Ogólnikach” rozpoczynających cykl „Vade-mecum” Mistrz Cyprian Kamil Norwid. Ludzkość jednak po nadaniu większości otaczających ją rzeczy słów mniej lub bardziej odpowiednich zaczęła ich używać z lubością więcej niż dużą. Dzisiejsze, zapewne niedoszacowane i już nieaktualne dane, wykazują, że od czasu wynalezienia słów Ludzkość użyła ich w mowie około 5 exabajtów, czyli 5,000,000,000,000,000,000 bajtówi. Gdyby jakiś szalony i nieśmiertelny benedyktyński skryba usiłował te słowa zanotować jego notatki mieściłyby się na 50 000 000 000 metrów półek z książkami. Ponieważ jednak dostępność nieśmiertelnych benedyktyńskich mnichów jest jednak ograniczona w związku z czym Ludzkość sama zaczęła pisać, a następnie wynalazła komputery. To czy wkrótce potem komputery same wynalazły Internet, czy też uczynił to Człowiek, okaże się zapewne niebawem /co wiedzą widzowie filmu „Terminator”. Ale nie ulega wątpliwości, że wtedy dopiero się zaczęło.

Według prognoz firmy CISCO ilość danych umieszczanych w Internecie na koniec roku 2017 osiągnie wielkość 81.8 exabajtów MIESIĘCZNIE. Przy tak potężnej produkcji danych może powstać podejrzenie, że Ludzkość obecnie głównie pisze, więc zapewne nie ma czasu na mówienie. Stąd też spora grupa ortodoksyjnych zwolenników rozmów, gawęd, pogwarek, mów i toastów w stylu gruzińskim, marzy zapewne o cyfrowym odpowiedniku papyrolizy, której skutki opisywał Stanisław Lem w „Pamiętniku znalezionym w wannie”. Zanim jednak ich marzenia o powrocie do oratorskiego raju się spełnią, uporać się musimy z problemem znacznie bardziej aktualnym.

Gdyby Cyprian Kamil Norwid żył dzisiaj, to jego bezkompromisowe postrzeganie rzeczywistości i poczucie moralnego obowiązku, nakazałoby mu prawdopodobnie dokonać w swoim wierszu drobnej inwersji. Albowiem przy dzisiejszej inflacji słów, zawłaszczaniu ich sensów, wypaczaniu znaczeń, nadużywaniu określeń, modach i medialnej nowomowie, problemem staje się nie nadawanie rzeczom słów odpowiednich, a przywrócenie słowom rzeczy im właściwych. Mając nieodparte wrażenie, że Ludzkość od dość dawna mówi nie DO a OD rzeczy, udajemy się na poszukiwanie Sensu i Prawdy.

Po krótkim zastanowieniu i podsumowaniu ostatnich trzynastu lat wieku XXI., decydujemy bez wahania przyjąć nieco odleglejszy horyzont czasowy, na przykład około stu lat. W tym celu korzystamy ze świetnego archiwum serwisu Polona.pl .

netkultura Bartoszewicz  słownik

źródło: Polona.pl

Trafiamy bez pudła w „Słownik Prawdy i Zdrowego Rozsądku” Kazimierza Bartoszewicza z 1905 r. Książka, której druk i litografia wykonane zostały przez renomowaną drukarnię Jana Cotty /dzisiaj określalibyśmy tę firmę jako potentata medialnego i reklamowego/ posiada również placet carskiego cenzora, co nadaje jej urzędowego autorytetu. Autorytetu nadaje jej jednak naprawdę osoba autora. Ten znakomity literat, historyk, satyryk księgarz i wydawca uspokaja nas, że w jego dziele przywrócimy słowom przynależne im rzeczy zgodnie z prawdą i zdrowym rozsądkiem.

Niestety, nie znajdziemy w Słowniku najpopularniejszych polskich słów minionego roku jak „gender”, „fotoradar”, czy „próg ostrożnościowy”, ale spróbujemy poruszać się w wyznaczonych przez nie obszarach.  Na początek zgadzamy się z Bartoszewiczem, że słowo „płeć” zawiera za mało zdrowego rozsądku, by w Słowniku bezwzględnie je zawierać. Udajemy się więc pod hasło „kobieta”:

 „Według obrachunku d-ra Stratza dobrze zbudowane i prawidłowo rozwinięte kobiety powinny mieć szerokości w plecach 37 i pół centymetrów w talji 25 i pół, w biodrach 33 i pół. Proporcje te u naszych kobiet z „inteligencji” należy zmniejszyć do połowy, u rzeźniczek zaś, piekarek, przekupek i kupcowych podwoić”

 Nieco przerażeni precyzją pomiaru i, delikatnie mówiąc, brakiem politycznej poprawności, z ulgą przechodzimy do obrazu kobiety w literaturze. Pisze Bartoszewicz:

„Młode kobiety, jeśli wierzyć poetom i powieściopisarzom, są składem różnych różności: w ustach mają perły, na wargach korale, wiśnie i miody; muchy w nosie, figielki w głowie, jad na języku, żmije i kamienie w sercu, jabłuszka i maliny na piersiach; jedwab, heban i złoto we włosach; z alabastru ramiona; w oczach: czarne djamenty, szafiry, turkusy, iskry, żary, strzały, gwiazdy, nieba, przepaście, aksamity, bławaty; na twarzy lilije i róże. Reszta ich powłoki składa się z marmurów, śniegów, płomieni. Prócz tego mają posiadać: łabędzie szyje, skrzydła u ramion, gardła słowicze, nóżki sarenki, kocie pazurki, postawę bogiń, ruchy gazeli i t.d., i t.d.”

Po tej charakterystyce zgadzamy się z Autorem Słownika, który „jako człowiek doświadczony i roztropny, woli w skrytościach ducha zachować sąd swój nad tą odmianą człowieka”. Aby dopełnić nasze genderowe studia czytamy o „mężczyźnie”:

„Mężczyzna, – gatunek ludzki na wymarciu. Nawet w operetce śpiewają: nie ma mężczyzn już! Zarzut, że mężczyźni dziś babieją, są zniewieściali – jest niewłaściwy, bo ta ewolucja już nastąpiła, czego dowodem starzy pisarze. […]”

Widzimy więc, że Bartoszewicz w gender studies był ekspertem zanim jeszcze je wynaleziono. Upewnia nas w tym wnikliwa analiza męsko-damskich interakcji na którą natykamy się dalej.

„Kobiety, nawet starsze, do mężczyzn wstrętu nie czują, choć nie ma nikczemności o którąby ich nie posądziły. Najwięcej z powodu Józefa była na mężczyzn zagniewana Putyfarowa, osoba lekkich obyczajów i nie pierwszej młodości. Historycy sądzą jednak, że gniew jej wkrótce przeminął[…]. /chodzi o biblijny mit o żonie Putyfara, niejaką Zefirę – Red./

[…]Najwięcej ich zohydziła w ostatnich czasach pani Zapolska. Była nawet chwila, że pod wpływem oburzenia chcieli strejkować, ale rozumne perswazje kobiet rozumnych odwiodły ich od tego zamiaru”.

Och, dziękujemy i my bogom za roztropne kobiety. Nieco uspokojeni kończymy naszą przygodę z galicyjskim gender początku dwudziestego wieku kończymy hasłem „platoniczna miłość ”.

„Platoniczna miłość, – popijanie wody sodowej w gronie osób, raczących się szampanem; spożywanie w Wieliczce potraw niesolonych; wieszanie na ścianie oleodruków, posiadając na składzie oryginalne arcydzieła, jazda koleją do Grodziska za biletem kupionym do Paryża”

Zatroskani pozdrawiamy mieszkańców Grodziska.

 Słowa „fotoradar” u Bartoszewicza nie znajdziemy. Nie znajdziemy też definicji środków lokomocji mogących z fotoradaru korzystać. Co prawda pierwsze pojazdy Karla Benza sprzedawała już  kilka lat przed publikacją Słownika firma „Wasilewski, Grodzki, Bronikowski” w swym warszawskim Składzie Maszyn i Narzędzi Rolniczychi, ale trudno przypuszczać, by stanowiły one częsty widok na krakowskich ulicach. Tym niemniej Słownik Bartoszewicza ma i w tych kwestiach charakter niewątpliwie profetyczny. Oto przy haśle „koń” napotykamy przepowiednię następującą –

„[…] Jako zwierzę pożyteczne koń zaczyna wychodzić z mody – niedługo będzie można całkiem obyć się bez niego. Zachowanie tego ssaka jest konieczne jedynie ze względu na totalizatora”.

I jak tu nie wierzyć Autorowi?

Jeśli chodzi o „próg ostrożnościowy” to troskę o CK finanse pozostawiamy ówczesnemu odpowiednikowi ministra Rostowskiego, późniejszemu hrabiemu, Istvanowi Burianowi von Rajecz, ale tematyka ekonomiczna nie jest obca i Bartoszewiczowi.

„Ekonomja polityczna, wbrew nazwie, wówczas tylko przynosi korzyści, kiedy do niej jak najmniej miesza się polityka. Lassalle twierdził, że w całych Niemczech nie ma nawet dwudziestu ludzi znających się na ekonomji politycznej, biorąc więc proporcjonalnie u nas nie powinno ich być ani dziesięciu, a przecież w Warszawie, Galicji i w Poznańskiem jest ekonomistów z górą 10.000. Zwłaszcza w Galicji mamy pełno profesorów ekonomji, finansistów, ekonomistów w publicystyce /od tych i w Warszawie aż się roi/, w sejmie, radach miejskich i t.d. Niektórzy z nich nawet pensje biorą, a kraj ekonomicznie coraz gorzej stoi. Stąd pytanie – czy nie lepiej by stał gdyby miał mniej ekonomistów?”

Pasjonatom dyskusji o „OFE” /również jakże popularny zwrot ostatnio/ przyjemność sprawi hasło „Ubezpieczeń Towarzystwa” gdzie Bartoszewicz pisze, że wspomniane „to instytucje, które zabezpieczają przyzwoite dochody swoim dyrektorom i urzędnikom”, a „wielką przyszłość ma przed sobą dział ubezpieczeń od agentów ubezpieczeń”.

To tylko próbka pełnej uroku podróży w przeszłość do której można tylko zachęcić tych, których publicystyczne i satyryczne zacięcie Kazimierza Bartoszewicza jeszcze nie oczarowały. Oprócz magii publicystycznego ducha galicyjskiego, dziewiętnastowiecznego Krakowa, znajdziemy tam sporą ilość dowodów jak wiele w naszej polskiej mentalności od dziesiątków lat się… nie zmienia. A lepsze i gorsze owoce naszej działalności rodzą od lat przynajmniej kilkuset te same psychospołeczne korzenie. Jest tam więc i nasz konserwatyzm, i postępowość, jest rubaszność, przenikliwość intelektualnych elit, humor wisielczy i dowcip. Jest i polska anarchiczność, i satyra, i pełne organicznej troski spojrzenie na społeczność i jej organizację.

Warto te nasze polskie prawdy i „zdrowe rozsądki” odkrywać z przymrużeniem oka i Panem Bartoszewiczem.

 

Red.

 

 

 

 

Tags:

Zostaw odpowiedź