Andrzej Janiak: Wianie z (komunistycznego) „raju”

19 lipca 2011 20:280 komentarzy

Jolanta Drużyńska, Stanisław M. Jankowski
„Ucieczki specjalnego znaczenia”
Rebis, Poznań 2011

 

      Polacy, w przeciwieństwie np. do Włochów czy Anglików, nie mają własnej, obiektywnej historii społecznej. A byłoby to dzieło ogromnie interesujące. Ważne, ze wskazaniem nie tylko na wydarzenia oraz ich dramatis personae, lecz również na reakcje i zachowania ludzi czasów minionych. A to najtrudniejsza sprawa jak twierdził filozof i polihistor José Ortega y Gasset. Trzeba przekopywać się nie tylko przez setki pamiętników, wspomnień, relacji, ale także doniesień agencyjnych, kronik towarzyskich i sądowych a nawet utworów literackich. Fikcja literacka, ta zmyślona prawda często,  bowiem kieruje nas we właściwą stronę. A w pewnych warunkach np. przy istnieniu cenzury prewencyjnej lepiej wskazuje na społeczny odbiór rzeczywistości, na styl myślenia i radzenia sobie z utrudnieniami codziennego życia. Prawdę mówiąc istnieje zalążek polskiej historii społecznej; praca I. Ihmatowicza, A. Mączaka  oraz B. Zientary Społeczeństwo polskie XIX w. (wyd. 1979) ze zrozumiałych względów w części bardziej współczesnej zawiera ona jednak sporo luk. Albo po prostu jest nieprawdziwa. Delikatnie rzecz biorąc.

      O interesującym problemie ucieczek z uwięzionego kraju wspomniani historycy nawet nie napomknęli.

      O ucieczkach z bierutowskiego raju traktuje najnowsza publikacja znanej spółki autorskiej Jolanty Drużyńskiej i Stanisława M. Jankowskiego, którzy wcześniej opublikowali ciekawe „Kolacje z konfidentem”, o piwnicy „Pod Baranami” w materiałach SB oraz bestseller  „Wyklęte życiorysy” o żołnierzach NSZ, WiN-u, czyli tzw. partyzantce antykomunistycznej zwanej potocznie „leśnymi ludźmi” a przez komunistów określanych mianem „bandytów”. Wspólną cechą tych książek jest oparcie się o zgromadzone przez IPN materiały UB i SB.

      Ale to nie wszystko. W przypadku „Ucieczek…” mamy również do czynienia z materiałami świadków przedstawianych wydarzeń. Na sprawę nielegalnego opuszczenia Polski można patrzeć rozmaicie. Z punktu widzenia zjawiska społecznego, jakim było poszukiwanie wolności czy lepszych warunków życia przez obywateli Polski jest  ważna częstotliwość oraz ilość ucieczek. We wstępie do książki autorzy piszą:

„Tylko w latach 1944-1968 w Biurze „C” Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zarejestrowano ponad 32 tysiące osób, które opuściły Polskę nielegalnie lub korzystając z okazji podczas oficjalnego pobytu w krajach zachodnich czy neutralnych – odmówiły powrotu. A przecież w następnych latach z PRL uciekły kolejne setki i tysiące…” (s. 8).

      Ile osób? Dokładnie nie wiadomo.  I przypuszczalnie nie dowiemy się już nigdy. Do wymienionych przez autorów sposobów należy dodać dokonywane przez lotników zawłaszczania samolotów i szybowców, przygotowanie amatorskich balonów, a nawet kajaków podwodnych. Ludzie ryzykowali, najczęściej długoletnim więzieniem, niekiedy życiem. Pilotów zestrzeliwano nad terytorium Polski lub ościennych państw. Bardziej prominentnych uciekinierów sądzono in absentia, ferując nawet wyroki śmierci.

      Z punktu widzenia społecznych reperkusji można mówić o ucieczkach ważnych i pozbawionych jakiegokolwiek ponadjednostkowego znaczenia. Właśnie o tych pierwszych traktuje książka Drużyńskiej i Jankowskiego. Jednak nie całkowicie. Jak to się dziś określa trochę eschatologicznie: „nie do końca”. Trudno, bowiem, byłoby przypuszcza, aby ucieczka profesora prawa międzynarodowego Marka Korowicza (s. 307-373, rozdz. V) wywoływała jakiś ferment czy przetasowania w aparacie władzy. Ale już ucieczka wicepremiera Mikołajczyka, a tym bardziej Józefa Światły (Izaaka Fleischfarba) stanowią ważne karty w powojennych dziejach Polski. Wraz ze zniknięciem Stanisława Mikołajczyka, a właściwie to całego kierownictwa Polskiego Stronnictwa Ludowego kończy się epoka względnej demokracji, udawanego pluralizmu i wieloświatopoglądowości, a zaczyna czas dyktatury proletariatu, czas rządów jednej partii. Klęska PSL-u, podobno zorganizowana przez tajne służby ułatwiła komunistom całkowite przejęcie władzy. Do rozegrania pozostał jeszcze PPS, szczątkowy Poalej Syjon i niewielkie, wewnętrznie skłócone Stronnictwo Pracy. Oczywiście nie licząc przybudówek do kierowanego przez PPR bloku „stronnictw demokratycznych: SL i SD.

      Historycy współcześni przedstawiają tuż powojenne dzieje, jako ciąg nacisków, prowokacji i rozbudowy aparatu przemocy pod egidą PZPR-u. i jest w tym dużo prawdy, a wciąż odnajdywane dokumenty potwierdzają nieczystą grę komunistów. Zwłaszcza wobec głównej partii opozycyjnej, czyli PSL-u. z drugiej jednak strony Mikołajczykowi można zarzucić sporo naiwności, opieszałość i niepodejmowanie własnych inicjatyw. Uzgodnione w Jałcie stanowisko Stalina i Roosevelta przewidywało, że najdalej w ciągu kwartału po zakończeniu wojny odbędą się w Polsce pięcioprzymiotnikowe demokratyczne wybory z udziałem wszystkich partii i stronnictw politycznych. PPR grała na zwłokę, wynajdując ciągle nowe powody niedotrzymywania tego terminu i w szybkim tempie rozbudowując resorty siłowe: UB, MO, KBW, ORMO. Mikołajczyk, jako wicepremier, reprezentujący interesy zachodnich mocarstw i akceptowany przez Moskwę, nie zadbał o szybką realizację postanowień jałtańskich, nie próbował wkręcić swoich ludowców do aparatu bezpieczeństwa ani monitorować liczebności doradców sowieckich. Nie zgodził się też na udział PSL w bloku stronnictw demokratycznych. Wcześniej zbyt pochopnie zgodził się na realizację komunistycznego pomysłu, czyli przeprowadzenia referendum, które dla komunistów było balonem próbnym i okazją do lansowania dość sensownych haseł programowych. Zarazem referendum ujawniło dość istotną różnicę miedzy „blokiem” a PSL-em. „Blok” (czyli PPR + PPS + akolici) wzywał do glosowania 3 * tak, PSL 2*tak i raz – nie. Ugrupowania niepodległościowe i narodowe (WiN, NSZ, NZW) na ogół propagowały 3*nie lub 2*nie, 1*tak.

      Panują różne opinie na temat zafałszowania wyników referendum (30.VI.1946). Rezultaty wydaja się lekko podfałszowane, ale z pewnością znacznie ustępują ogromnym fałszerstwom wyborczym. Z dzisiejszej perspektywy taktyka PSL-u wygląda na mało elastyczną.  Niepotrzebne było zachęcanie do utrzymania Senatu oraz… protest Mikołajczyka przeciwko fałszerstwom referendalnym. W obecnych standardach nie mieszczą się już popierające stanowisko Mikołajczyka protesty ambasadorów USA i W. Brytanii. Dostarczyły one komunistom tylko powodów do dalszych oskarżeń, a nawet nazywania ludowców zdrajcami czy nową Targowicą (sic). Zwłaszcza, że „Gazeta Ludowa” i inne jeszcze niezależne media, propagandowo dość słabe, nie potrafiły wyjaśnić opinii publicznej prawdziwej natury tego amerykańsko-angielskiego zatroskania.

      W dodatku w polityce międzynarodowej zaczęła się anglosasko-sowiecka rozgrywka o zjednoczenie Niemiec na modłę demokratyczną lub komunistyczną. W związku z tym pojawiły się wypowiedzi zachodnich polityków (Churchilla, Byrnesa), kwestionujące terytorialne zdobycze Polski uzyskane kosztem Niemiec. A to już była woda na wytrwale pracujące  młyny komunistycznej propagandy.

      Trudno byłoby dzisiaj odtworzyć ówczesny stan świadomości Polaków. Zapewne, sowiecka aneksja wschodniej Polski była łatwiejsza do przyjęcia w kontekście przyznanych nam nabytków terytorialnych, czyli  ziem zręcznie nazwanych „odzyskanymi”. Bez nich, a zwłaszcza bez 500 kilometrowego wybrzeża Bałtyku Polska byłaby Królestwem Kongresowym – bis. Na to, zaś, niewielu Polaków mogłoby się zgodzić. Oczywiście, w domach na przyjęciach śpiewano: „Jedna atomowa i wrócimy znów do Lwowa”, ale mało kto w to wierzył.

      Między podfałszowanym referendum a styczniowymi wyborami do Sejmu, antypeeselowska kampania bloku demokratycznego rozkręcała się coraz bardziej. Były i eksmisje, i porwania ludzi, konfiskaty, cenzura „Gazety Ludowej” oraz przemówień sejmowych. Był horror i groteska. W tle, zaś sporo błędów, popełnianych przez obóz patriotyczny. Główny z nich to koncentracja na PSL-u całej gry o polską rację stanu. Kierowana przez Stanisława Mikołajczyka, partia tych społecznych oczekiwań nie zdołała spełnić. Prawdopodobnie też nie mogła ze względu na niekorzystne uwarunkowania.

      Po nieszczęsnym referendum do Moskwy po instrukcje i ostry wygawor poleciała delegacja PPR-u i PPS-u z Bierutem, Osóbką, Cyrankiewiczem, Szwalbem i Gomułką. Stalin w rozmowach z polską delegacją zasadniczo nie zmienił polityki sowieckiej wobec zaprzyjaźnionych krajów demokracji ludowej. Nadal priorytetem pozostał szeroki Front Ludowy z komunistami i socjalistami na czele. W tej grupie wujek Joe widział również PSL, który miał otrzymać 25% mandatów po przystąpieniu do bloku stronnictw demokratycznych.  Nie wiadomo, czy propozycja „wodza światowego proletariatu” nie została przekazana zainteresowanym, czy też Mikołajczyk licząc na lepszy rezultat zdecydował się na samodzielny start kierowanej przez siebie partii. I to był kardynalny błąd. W wyborach z 19  stycznia 1947 r., którym towarzyszyły aresztowania, pobicia, fałszerstwa oraz inne cuda nad urną  PSL uzyskał… 28 mandatów zamiast obiecanych przez Jozefa Wisarionowicza stu kilkunastu. I to była klęska. Później nastąpiły protesty, ocenzurowane przemówienia sejmowe. Wszystko na próżno. Sprawa polska została przegrana. Nie, jak się dziś wydawało wyłącznie  dzięki Stalinowi czy Sowietom, ale również dzięki nadgorliwości polskich komunistów oraz ślamazarności i niedołęstwu Zachodu.

      W koncepcjach amerykańsko-brytyjskiej polityki, których gwarantem akceptowanym przez Sowietów, był Stanisław Mikołajczyk, Polska przedstawiała się, jako kraj neutralny, rządzony przez koalicję różnych przeważnie lewicowych partii, respektujący demokratyczne zasady i prawa człowieka. W tej wizji nie precyzowano charakteru gospodarki, lecz miano na uwadze raczej model skandynawski niż sowiecki. Taka koncepcję Stalin był skłonny przyjąć. Dzięki niej stacjonujące we wschodnich Niemczech oddziały Armii Czerwonej miałyby zaplecze oraz ewentualnie drugą linie frontu. Nie zapominajmy, że po wojnie kierowany przez Berię zespół pracuje nad projektem radzieckiej bomby atomowej, który ostatecznie zrealizowano 26 września 1949 r. Pod koniec 1946 r. był  już gotowy reaktor i opanowana technologia produkcji wody ciężkiej. Last but not least: Polska z mieszaną kapitalistyczno-„socjalistyczną” gospodarką to tani dostawca żywności i węgla. Tak nakreślony model został przecież zrealizowany w Finlandii. I to Rosjanom „jakoś” nie przeszkadzało. Jeden agent  prezydentem i podobnie jak u nas przywieziony komunistyczny rząd. Znów znajomy chwyt. Ale są i różnice. W dwa lata po jednolitofrontowym rządzie fińskim (oczywiście: z udziałem i pod kierownictwem komunistów) tzw. lewica, w rezultacie wyborów, definitywnie odpadła od ściany. Pozostał prezydent-agent i ludowa definicja: „Finlandia jest krajem demokratycznym, w którym władzę sprawuje prezydent Urho Kekkonen”. Wbrew złudzeniom wielu zachodnich polityków powojenna Polska nie została krajem demokratycznym. Spora w tym zasługa rodzimych komunistów i, niestety, również PSL-u.

      Prawie połowa recenzowanej książki, traktującej o ważnych ucieczkach, mówi o pożegnaniach się z krajem chłopskiej wierchuszki. I tu należy uwzględnić następujące rozdziały: II (s. 83-161), III (s. 165-233), IV (s. 237-305), VI (s. 377-453), czyli 290 stron tekstu, na ogólną ilość 604. Są tu opowieści o ucieczkach: 

1. Tadeusza Chciuka (vel Chtiuka) – cichociemnego z okresu okupacji, później dziennikarza „Gazety Ludowej”, a po wyjściu z więzienia i ponownej ucieczce na Zachód, redaktora RWE.

2. Marii Kaliskiej-Hulewiczowej – sekretarki i kochanki Stanisława Mikołajczyka, po wyjściu z długoletniego więzienia żony Janusza Przymanowskiego, autora „Czterech pancernych…”

3. Posła PSL-u – Wincentego Bryi.

4. Mieczysława Dąbrowskiego, pracownika NKW PSL.

5. Stefana Korbońskiego, prawej ręki Mikołajczyka, ostatniego delegata rządu londyńskiego na kraj, posła PSL.

6. Samego wicepremiera Stanisława Mikołajczyka.

       Tak, więc, pomijając już rozdział  VIII (s. 501-604) o Józefie Światle, wymagający osobnego omówienia oraz wspomniany już szkic o prof. Korowiczu, prawniku udającym miłośnika teorii jurysprudencyjnych sowieckiego prokuratora A. Wyszyńskiego, książka zawiera ciekawą biografię Henryka Pawelca ( s. 457-497) jednego z żołnierzy wyklętych, któremu udało się zbiec na Zachód i wrócić w 1992 roku „do siebie, do Kielc, do Gór Świętokrzyskich” (s. 497). Całość dopełnia, a raczej ją otwiera, dość dziwny rozdział I pt „pechowa siódemka pułkownika Bryna” (s. 17-82). Są to najgorsze fragmenty tej pasjonującej lektury. Nie, dlatego, że autorów opuściła wena czy, że materiał był nieciekawy. O, nie! Powodem takiej oceny jest dwuznaczność przedstawionych faktów. Nie bardzo wiadomo czy tytułowy bohater – pierwszy sekretarz ambasady PRL w Tokio – był szpiegiem obcego wywiadu. Jeśli tak, to czyjego wywiadu. A może był podwójnym agentem? Najprawdopodobniej, na co wskazują listy i wypowiedzi osób postronnych, Bryn to po prostu osoba psychicznie chora. Na schizofrenię lub coś w tym guście. Skazanie takiego człowieka na karę śmierci, zamienioną następnie na dożywocie, wystawia niezbyt pochlebne świadectwo wojskowej Temidzie. W tym wątku nie wspomina się, bowiem o jakichkolwiek badaniach psychiatrycznych. A Bryn, nie tylko swoje odsiedział, ale jeszcze umarł w więzieniu, jak świadczy o tym pismo reprodukowane na s. 80.

      Jak widać z pobieżnego przeglądu „Ucieczki…” zawierają obfity i różnorodny materiał. Odmienne narracje łączy szczegółowy opis i pewna powtarzalność rutynowych działań UB, SB oraz aparatu sprawiedliwości;

a)  Śledzenie podejrzanych bądź skazanych przez kilkanaście lat, często nawet aż do śmierci;

b)  Skazywanie osób postronnych, pomagających w nieudanej bądź udanej ucieczce;

c)  Prześladowanie zupełnie niewinnych krewnych, znajomych czy małżonków ludzi, którzy dali nogę z KomRaju.

      Widać to na przykładzie Justyny Światło, żony Józefa „Światło” (wł. Izaaka Fleischfarba), którą wysiedlono z Warszawy, zmuszono do zmiany nazwiska, dłuższy czas inwigilowano, pozbawiono pracy i przesiedlano z miejsca na miejsce. Takie postępowanie  polskiej bezpieki przypomina najgorsze stalinowskie wzory. Nie dziwi to, gdyż nasi ubecy uczyli się od radzieckich enkawudzistów. Wspominałem już, że ucieczka Światły i wywiezienie Mikołajczyka przez Amerykanów stanowią przełomowe daty pierwszych lat istnienia nie wiadomo, której RP (dopiero od 1952 był PRL!). nadawany przez Wolną Europę cykl audycji „Mówi Józef Światło”, a później jego kontynuacja („Rakowiecka nr 2) spowodowały likwidację Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, wiele dymisji, kilka procesów ubeckich katów. Przyśpieszyły też lekką liberalizację komunistycznego reżimu.

      Z perspektywy lat rewelacje Światły bledną. Zostały z pewnością dobrze wykorzystane przez Amerykanów. Ulotki i broszury, zwierające newsy z tych audycji dzięki zastosowaniu balonów pojawiły się na terytoriach Czechosłowacji, Węgier i Polski. „Do przejmowania ulotek… obok specjalnie wyznaczonych… funkcjonariuszy resortu bezpieczeństwa zmobilizowano aktyw partyjny, ormowców, straż pożarną (drabinami), członków ZMP” (s. 601).

        Ustalono też stawki za dostarczanie wrażych  materiałów; 20 zł na każdą broszurę przekazaną na posterunek MO, stówa – za powłokę balonową. Krotko mówiąc: esbecy i partyjniacy mieli zajęcie, a zwykli ludzie ucieczkę i trochę kasy.

 

Andrzej Janiak

Tags:

Zostaw odpowiedź