Jacek Toczkowski: Czas pogardy
Nie, nie, ten felieton nie będzie recenzją książki Andrzeja Sapkowskiego. Nie będzie to też przegląd odmian wynaturzonego, polskiego, politycznego „dyskursu”, w którym słowo „pogarda” odmienia się na wszystkie możliwe przypadki. To raczej pytanie do Czytelnika o jego ogólne, tożsamościowe wręcz odczucia. Przeciętny Kowalski jest jak koń, tzn. jaki on jest każdy widzi. A jak widzi Kowalski siebie?
Zdarza się, że Kowalski wstając rano z pościeli widzi swą istotę ogromną. W lustrze nie mieszczą mu się skrzydła, ni to anielskie, ni husarskie. Sięga nimi od łazienki po kuchnię i tylko dlatego, że są wyimaginowane, nie strąca za ich pomocą obrazów, żyrandoli i innych bibelotów. Szybuje! Niczym Ikar, a nawet jak /sprawny/ Dreamliner. I zapewne ten lot Ikara mógłby trwać cały rozpoczynający się dzień, gdyby nasz brat-everyman nie poczuł, że go ktoś… umniejsza. W ten sposób mit zostaje uratowany, a umniejszony Kowalski zwala się w spienione fale w obłoku piór i sromocie.
Kto go umniejsza? Sprawców jest zapewne wielu, ale narzędzie główne jedno – szeroko rozumiana pogarda. W odmęty znaczeń tego nieprzyjemnego uczucia niech poprowadzi nas nieoceniony słownik Doroszewskiego /podaję za internetową stroną Wydawnictwa PWN , podkreślenia moje/.
„pogarda: stosunek do kogoś polegający na braku szacunku i poczuciu swej wyższości, ze względu na małą wartość moralną danej osoby, lekceważenie, czasem oparte na poczuciu wyższości urojonej, nieliczenie się z czym”
Zdzielony wszystkim tym, co pogarda kryje w sobie obywatel już nie poszybuje. Może najwyżej troszkę powzlatywać ciągnąc piórami po ziemi. Wszak nie od dzisiaj wiemy, że polskim Ikarom bliżej do kury niż orła. Któż jednak Kowalskim gardzi trzymając go na ziemi? Być może gardzi sobą on sam zatopiony w kompleksach i frustracjach, ale pomińmy ten obszar zostawiając jemu i sobie trochę nadziei na to, że sami sobie piór nie obrywamy.
Moglibyśmy za to zapolować na innych złoczyńców. Wskazać palcem sąsiada wywalającego worki ze śmieciami na klatkę schodową i zastawiającego Kowalskiemu miejsce parkingowe w myśl zasady „i co mi zrobicie frajerzy!?”. Wytknąć Administracji Osiedla, że mimo monitów nie załatała dziury w chodniku, przez co Kowalski do roboty kuśtyka na jednej nodze. Postawić pod pręgierzem szefa, który nie daje mu podwyżki, ani urlopu w lipcu, dla którego to szefa Kowalski maleje dokładnie wtedy, gdy rośnie stopa bezrobocia. Wykryć matactwo mechanika, który podwaja rachunek wiedząc, że Kowalski nie odróżnia wahacza od pogrzebacza. Wreszcie moglibyśmy załamać ręce nad Kowalską latoroślą, która cynicznie otrzymuje pałę za pałą wiedząc dokładnie, że bezradność rodziców zapewnia mu bezkarność. I tak latorośli nie wydziedziczą, kasę dadzą, a niczego innego co mogliby jej docześnie zabrać, latorośl od nich nie potrzebuje.
Ale nie zrobimy tego wszystkiego kierując się ku znacznie większemu i potężniejszemu sprawcy. Ku mediom. A w szczególności ku pogardliwemu zarzewiu w ich łonie umieszczonym – tabloidom i tabloidyzacji.
„tabloid: gazeta codzienna, mająca kolorowe zdjęcia i sensacyjną treść” /źródło: internetowa wersja SJP PWN/
Brzmi niewinnie, prawda? A jednak. Kto ma wątpliwości, że coś jest tu bardzo nie halo/jak mawiają, że młodzież mawia, ci co młodzieży nie znają/, niech sięgnie po jakikolwiek rodzimy, czy zagraniczny periodyk tego typu.

źródło: Super Express via milanos.pl
Codziennie treść sensacyjna w typowym formacie i w kolorze. Mnogość informacji, obrazki, wieści mrożące krew w żyłach, a nawet „goła baba”. Gdzież tu pogarda zapytacie? Otóż formuła tabloidowa to doskonały przykład pogardliwego obiegu zamkniętego, pogardliwej samoistności i symbiozy doskonałej. Typowy „nius” tabloidowy, absurdalny i groteskowy, w całej swej istocie musi zakładać, albo intelektualną impotencję czytelnika, albo też, przy założeniu jego umysłowej dyspozycji kompletnie ją lekceważyć i pomijać – gardzić nią. Z drugiej strony koneser takiego niusa zapewne głęboko gardzi twórcą owego doniesienia, wiedząc, że hołdowanie, delikatnie mówiąc, niewysokim gustom i wypisywanie dyrdymałów, dalekie jest od tzw. ambitnego dziennikarstwa /o ile nie od dziennikarstwa w ogóle/ i zapewne ma wyłącznie komercyjne podłoże /analogie z wiadomym zawodem oczywiste/. Rozgrywka toczy się więc gdzieś pomiędzy głupotą, a cynizmem i módlmy się by wszystko było w tej grze udawane. Bo jeśli po którejkolwiek ze stron znajdzie się osobnik traktujący swą rolę /odpowiednio twórcy albo czytelnika/ serio, to marny nasz los. Innymi słowy boję się nawet pomyśleć, że może znaleźć się ktokolwiek kto uwierzy, że UFO zjadło Iksińskiemu lat. 34 naleśnik, albo, że po wsi X lata krwiożercza koza-morderczyni, co poświadcza Ygrekowski lat… itd.
Ale harmonia nawet uświadomionej gawiedzi i tabloidu też nie jest tak niewinna jakby się mogło wydawać. To nie tylko kwestia smaku. Grający w swoją grę gracze łączą się w pogardzie dla bohaterów niusa, dla ich prywatności, intymności, miru domowego, czy dla podstawowej wartości jaką jest godność. Bohater może zresztą być perwersyjnie niejednolity. Może być bezradną ofiarą pogardzaną poprzez traktowanie przedmiotowe, jak i podmiotem gardzącym w sieci lansu, gardzącym samym sobą i swoimi fanami /głupki się znowu nabiorą na ustawkę/.
Pełno w tym wszystkim łgarstwa, cynizmu, brutalności, szyderstwa i głupoty. Interakcja opiera się na głębokiej wyższości jednych nad drugimi wynikającej z możliwości manipulowania drugą stroną, bądź bezkarnego pomijania jej opinii, dóbr, czy interesu. W tych skomplikowanych korelacjach nie ma partnerstwa, bo to wymaga rzetelności, empatii, skrupułów. W takim đwiecie jesteśmy albo głupkami, albo cynikami. Tertium non datur.
W tabloidowej rzeczywistości ludzie są mali, szarzy nie liczą się, dostarczaja jedynie rozrywki, a celebryci sprowadzani są bezlitośnie do parteru /chyba można juz mówić przenośnie o piwnicy porzucając etymologicznie szlachetne zapasy/, co najczęściej ma być zakładanym poziomem tabloidowego odbiorcy. I tak co prawda Pani X wspaniale śpiewa, ale ma grube siedzenie, Pan Y jest wielkim aktorem, ale nadużył i zanieczyścił, a Państwo Z mają kupę kasy, ale śmierdzi im z ust o czym organoleptycznie donoszą rzesze niestrudzonych reporterów.
Daleko stąd do podniebnych lotów Ikara, oj daleko.
Czemu ja się jednak pastwię nad prasą kolorową? Może powinniśmy potraktować to umownie, jako niezbyt wybredną konwencję której nie musimy przyjmować. Może to tylko zrzędzenie, czy pięknoduchowskie wydziwiania.
Może.
Tyle, że nie tu leży biedny Bimbuś pogrzebany.
Zewłok umownego Bimbusia podrzucony nam został jak dżuma za mury obleganego zamczyska. Tyle, że nasz zamek miał barmy szeroko otwarte, a tabloidową zarazę – zwaną tabloidyzacją – powitaliśmy kwiatami. Bo nam się do tabloidów zaczyna upodabniać wszystko, a styl tabloidowy króluje już od wielu sezonów!
Kochani nasi alianci Anglosasi hodowali sobie tabloidy /to ich wynalazek!/razem z demokracją, debatą publiczną i jeszcze paroma innymi drobiazgami, jak konstytucjonalizm, powszechna edukacja, klasa średnia, kapitał społeczny itd. I choć nie mam złudzeń co do tego, że przy imperium Murdocha nasze tabloidy, to jedynie maleńkie tabloidziki i pikusie, to mocno wierzę, że mechanizmy społeczne równoważące choć trochę tabloidyzację wszystkiego są u nich nieco silniejsze. Jeśli nawet się w swej ignorancji mylę to ich strata, pozostanę na naszym własnym podwórku.
A tu tabloidowe modus operandi spotykam na każdym kroku. Poważne kiedyś kanały informacyjne w ostatnich latach zbliżają się do poziomu niusów o UFO i naleśniku. Króluje coraz bardziej tandetny „infoteinment”, gra się na emocjach i emocjami, śledzi się wszelkie mozliwe wypadki i katastrofy, sprowadzając dotychczasowego telewidza /obserwatora/ do telegapia. Siła bodźców zaczyna przekraczać progi naszej reaktywności znieczulając nas skutecznie na wszelkie zbiorowe i indywidualne tragedie. Jeśli nawet ktoś ma w sobie tyle siły, by pozostac czułym na los bliźniego, media ubiorą go zaraz w kiczowaty sentymentalizm i melodramatyczny anturaż. Powierzchowne niusy łyka sie łątwo, więc cały przekaz nie pozostawia czasu, ani na weryfikację, ani na debatę. Krańcowym przykładem na zbimbusiowienie mediów informacyjnych jest choćby pomyłka radiowego prezentera – „w sprawie wraku Tupolewa minister Sikorski zwrócił się do Pani Ashton… Kutcher”, albo obiegająca internet mistyfikacja chłopaków z Ursynowa w… New Jersey
[youtube OGYm3lrpSu4]
Jak łatwo dokonać medialnej mistyfikacji w świecie pustosłowia, nieprawdaż? Jak iluzorycznym tworem staje się tzw. „opinia publiczna”. Pamiętacie film „Wag the dog”?
Jeśli „czwarta władza” bawi sie bardziej niż sprawuje, to nic dziwnego, że przestaje być wymagającym partnerem dla polskiego polityka, który też zresztą ani sobie, ani innym większych wymagań nie stawia. Specyfiką polskich mediów, że ekspertami od polskich polityków są… polscy politycy. Zamknięty krąg politycznych celebrytów autokomentuje się z wielkim entuzjazmem w sosie emocji i coraz brutalniejszych pseudo bon motów. Polityk kłamie, mówi głupoty, dziennikarz nie weryfikuje, prawdziwa debata się nie odbywa, jest za to szybko, mocno, kolorowo – znamy to skądś?
No właśnie, tabloid. Tabloid nasz powszedni – polityczny, medialny, szkolny, kościelny, sąsiedzki.
W polskim deficycie kapitału społecznego, braku partnerstwa i kooperacji, tabloidyzacja życia społecznego jest szczególnie pustosząca. Umniejsza nas, zamyka na innego, zabija intelektualne nawyki i aspiracje, uniemożliwia dialog, rodzi agresję.
A czy Ty drogi Czytelniku nie piszesz przypadkiem swojego tabloidu? Czy jesteś jeszcze zdolny do stawiania pytań, do spokojnej rozmowy, pogłębionej refleksji? Czy polowanie na tanią sensację kojarzy Ci się z lwem czy hieną? Czy nie kusi Cię matka Madzi w bikini? A Inny? To jeszcze bliźni, wróg, czy dziwoląg? Piosenkarka X pięknie śpiewa, czy ma grube nogi?
O Czytelników Netkultury jestem dziwnie spokojny.
Nie dajemy się i niech tak zostanie.
Jacek Toczkowski
Zdjęcie sparafrazowane jako Ikar, to w rzeczywistości fotografia słynnego madryckiego Upadłego Anioła – ©Tupungato/Bigstock.com – Wszelkie prawa zastrzeżone.