Zygmunt M. Pawłowicz: Psychologia (nie tylko dla) kobiety
Karen Horney
Psychologia Kobiety
tytuł oryg. Feminine psychology
tłum. Jacek Majewski
Rebis, Poznań 2012
Zaczyna się interesująco: Psychoanaliza jest wytworem geniusza płci męskiej i prawie wszyscy, którzy rozwijali jego idee, również byli mężczyznami. Jest zatem najzupełniej naturalne i zrozumiałe, że łatwiej im było uprawiać psychologię z męskiego punktu widzenia i bardziej zbliżyć się do zrozumienia rozwoju mężczyzn, niż kobiet. By nie powtórzyć błędu (?) swego wielkiego imiennika oraz kontynuatorów jego dzieła, postanowiłem swe wrażenia po lekturze „Psychologii kobiety” skonfrontować z damskim punktem widzenia. W dodatku punktem widzenia fachowym, gdyż w roli konsultantki wystąpiła moja osobista małżonka, dyplomowana pani psycholog. Podczas naszych rozmów wielokrotnie miałem wrażenie, jakbyśmy dyskutowali o futbolowym systemie WM. Albo o muzyce Black Sabbath. Wiecie, Mili Państwo – klasyka. A skoro tak, kolejna pętla tego węzła skojarzeniowego doprowadziła mnie do nieuniknionego pytania: po co Rebis to wznawia? Czy poza maniakami piłkarskich archiwaliów kogokolwiek zainteresowałoby opracowanie taktyki zakładającej strzelanie „bramek z przedziałkiem”? A ile osób – nie licząc Sabbathowych opętańców, którzy i tak tę pozycję na półce mają – byłoby zainteresowanych reedycją, dajmy na to, Mob Rules? Jaki zatem sens tkwi w publikacji zbioru z założenia naukowych tekstów powstałych w międzywojniu?
Ano, wbrew pozorom, dość głęboki. I to nie tylko – co byłoby oczywiste – dla profesjonalnych znawców tajników człowieczej psyche oraz adeptów tej sztuki. Zacząć należałoby chyba od… tegoż właśnie międzywojnia. To była epoka, gdy cosmoporadniki oferujące każdemu garść prostych recept na zrozumienie wszystkiego, nie weszły jeszcze do mody, a do poważnych zagadnień podchodziło się w poważny sposób. Horney nie bawi się w dobrą wróżkę. Nie prowadzi czytelnika za rękę prostą ścieżką banalnych pytań i takich samych odpowiedzi. Z drugiej strony, rzecz napisana jest lekkim, przystępnym dla laika językiem. Prostym, acz dalekim od prostactwa.
Pod tym całkiem przyjemnym lingwistycznym opakowaniem kryje się treść, którą można odbierać na co najmniej kilka sposobów. Specjalista, jak uświadomiła mi moja małżonka, odnajdzie w „Psychologii kobiety” ważny punkt w historii koncepcji psychodynamicznych, swoistą bazę do ich dalszego rozwoju. Ale psychologów zostawmy, oni już tę książkę czytali. A nie-psycholog? Zwłaszcza nie-psycholog mężczyzna?
Cóż, uparcie wracam do międzywojnia. Te kilka dekad, jakie minęło od publikacji prac Frau Horney, zdecydowanie ułatwiło, jak mniemam, męsko-laicki odbiór prezentowanych przez nią poglądów. W latach dwudziestych i trzydziestych poprzedniego stulecia prezentowane w omawianym dziele tezy mogły zostać – i zostały – uznane za wysoce kontrowersyjne. Dziś, wyzbyci z typowego ponoć dla Freuda i jego męskich intelektualnych spadkobierców postrzegania kobiety jako istoty stworzonej li jedynie do życia domowego i przez nie się realizującej, możemy skoncentrować się na istocie rzeczy. Istotę tę Horney prezentuje w dość ostrym kontraście do poglądów swego mistrza (tu przydaje się jednak choćby pobieżna znajomość poglądów Freuda), chłodno i rzeczowo punktując (niby przecież oczywiste) różnice w budowie damskiego i męskiego ciała – ze szczególnym, rzecz jasna, uwzględnieniem stref intymnych – oraz wykazując wpływ tych różnic na odmienny rozwój kobiecej psychiki.
Ale to nie koniec. Osobiście – jako ojciec dwóch córek – poruszony zostałem lekturą tych części dzieła, gdzie Autorka odnosi się (czasem w sposób zawoalowany, kiedy indziej bardzo bezpośrednio) do relacji w trójkącie fizyczność – rodzina – zaburzenia psychiczne. W notce na okładce napisano: „Sporo opinii i twierdzeń zawartych w Psychologii kobiety weszło do wiedzy potocznej…” Prawda. Nie mam najmniejszego zamiaru psuć Państwu lektury – to byłaby zbrodnia! – i tych opinii i twierdzeń wymieniać. Dość powiedzieć, że wielokrotnie łapałem się na tym, że Frau Horney moją potoczną wiedzę systematyzuje, pogłębia i zachęca do dalszych poszukiwań. Jeśli przez iks lat wiedziałem, że gdzieś dzwoni, to teraz w wielu przypadkach wiem gdzie. A czasem nawet wiem co. No, w każdym razie mam świadomość, gdzie tego czegoś szukać.
Nie, „Psychologia kobiety” nie sprawiła, że zapragnąłem mieć taki sam dyplom, jak moja żona. Nie wbiła mnie też w pozę znawcy damskiej psyche. Spowodowała za to, że o ile do tej pory wiedziałem, że „baby są jakieś inne”, to teraz jako-tako wiem, dlaczego.
W wielu przypadkach wiedza to niesamowicie przydatna.
Zygmunt M. Pawłowicz