Jarosław Kolasiński: Wyłowione z Odry odc.1
Odcinek pierwszy: Minister Piechoty Wyborczej
Skoro kopacze WKS Śląsk Wrocław jeszcze Ligi Mistrzów nie wygrali, a szanse na to, że będziemy tu mieli największy w Europie stadion II-ligowy nadal są niemałe, doskonała więc to pora, by się zająć innymi szczeblami rozgrywek.
Futbol (od 1954 r.)polega na tym, iż po boisku biega za piłką 22 facetów, a na koniec wygrywają Niemcy. W prezydenckich wyborach we Wrocławiu podobnie: po samorządowo-kampanijnej murawie zawsze hasa tłum pretendentów, a na koniec wygrywa Zdrojewski (eks-lider ratusza Wrocław) albo Dutkiewicz (obecny lider tej drużyny). Na koniec bieżącego sezonu ligowego właśnie on (po raz trzeci z rzędu) uniósł ramiona w geście triumfu.
Pozornie zatem – żadnych niespodzianek, emocji. Nuda. Ale tylko pozornie.
Finisz rozgrywek upłynął pod znakiem typowej ligowej młócki, obfitującej wszakże w zaskakujące zagrania. Pięknych goli tradycyjnie było jak na lekarstwo (nierefundowane przez NFZ), ale za to kiksów nie brakowało. Najbardziej efektownymi popisał się Bogdan Zdrojewski – ku zdumieniu kibiców, występujący kilkakroć w składzie PO Wrocław, choć z miejscowego Ratusza nie tam go wypożyczono, a do Rządu Warszawa.
W boiskowych poczynaniach zawodnika Zdrojewskiego trudno się było doszukać zwykłej u niego chęci do gry. Szeptano więc na trybunach, że gracz ma problem tożsamościowy: nie mogąc się zdecydować – u siebie gra, czy na wyjeździe. Plotkowano też, że na wyborczą murawę zapędzono go siłą. Czego by nie powiedzieć o przyczynach zjawiska – zawodnik strzelał głównie Panu Bogu w okno, co z pobliskiego Henrykowa ze zdziwieniem obserwował weteran tutejszych boisk H. Gulbinowicz (dawniej Kuria Ostrów Tumski).
W Rządzie Warszawa Zdrojewski gra o kilku lat na pozycji Ministra Kultury od poprzedników tym się różniąc, że w ekstraklasie drybluje, a nie okręgówce. Co umyka uwadze mediów zajętych egzegezą poszczególnych kopnięć zawodnika Kaczyńskiego (PiS Prawdziwa Polska – obecnie II liga) w kręgach unijnych supervisorów uznaje się zawodnika Zdrojewskiego za Messiego w ministerialno-kulturalnej branży, za jedynego bodajże kopacza Rządu Warszawa, który rozumie boiskowe realia i wie jak skorzystać z płynących do naszej ligi brukselskich dotacji. Piłkę zwykle rozgrywa spokojnie, jałowych dryblingów unika. Mniej jest niż kiedyś medialny, skupia się na grze, na czym zyskuje widowisko. Skąd nagły kryzys formy?
Być może z nadmiernego zapału do odrabiania strat poniesionych przez PO Wrocław w pierwszej połowie. Do przerwy bowiem 1:0 prowadził Dutkiewicz, jako że przeciwnicy strzelili sobie samobója. Zapominając, że we Wrocławiu kopią, a nie na boisku Rady Ministrów straceńczo grali na czas i na korzyść Rządu Warszawa, co polegało m. in. na tym, iż (defensywny pomocnik PO Wrocław) Piechota finezyjnie zapewnił kibiców (udając, że w to wierzy), że gdy rodząca się obwodnica będzie płatna, TIR-y wcale nie zakorkują miasta. Dutkiewicz momentalnie przyłapał go na ofsajdzie a trybuny prawie pękły ze śmiechu, podobnie jak platformerska siatka od uderzenia piłki. Nerwowość w grze PO Wrocław źródła swe miała w pokrętnej i nieefektywnej polityce transferowej. Pierwotnie, latami namawiano Dutkiewicza, by grał w tej właśnie druzynie ale z koncepcji tej zrezygnowano, gdy dryblującemu na manowce zawodnikowi zamarzył się własny klub – Polska XXI. Kiedy jednak zorientował się, że w rozgrywkach centralnych szans na karierę nie ma żadnych (przynajmniej nie w tym B-klasowym teamie), powrócił na boiska lokalne i znów PO Wrocław zapałała do niego „uczuciem gorącem”. Lecz bez wzajemności. Co gorsza, zawodnik Dutkiewicz nie stronił od treningowych gierek z PiS-em Wrocław, uchylając się (to przepełniło platformę goryczy) od wzmocnienia PO Wrocław w walce o Puchar Prezydenta RP. Odrzucenie tej oferty (a przecież, do diaska, taktycznie zapomniano mu nawet tegoroczne powodziowe zbrodnie!!!) spowodowało, że przeciwnicy wznowili kanonadę na bramkę prezydenta miasta.

Walka była zażarta, inwencja plakaciarzy nieokiełznana przez co hasła czasem brawurowe. fot. Anna Kolasińska
Pierwsze kopnięcie min. Zdrojewski popełnił z dystansu, pisząc kuriozalny list otwarty. Paskudnie nim spudłował, mimo iż Dutkiewicz nawet nie ustawił muru przed bramką na Rynku. Publikując epistołę, w założeniu, chwalącą gracza Piechotę, jakoś niemrawo się wypożyczony Zdrojewski zamachnął (pochwały widać było głównie między wierszami) i – jak celnie zauważył red. Urbanek – kibice dowiedzieli się jedynie tego, że najlepszym wrocławskim zawodnikiem był i pozostanie na wieki sam strzelający minister. W tym czasie, przezorny Dutkiewicz udawał, że go wcale nie ma na boisku.
Od razu po przerwie, jako że sondażowe tablice wyników wciąż wskazywały Dutkiewicza jako końcowego triumfatora, jakby speszony tym faktem gracz Rządu Warszawa strzelił ponownie, tym razem atomowo, na dodatek z bliska. W pierwszej chwili zdawało się, że piłka nieuchronnie zmierza do siatki obecnego włodarza miasta, faworytem meczu czyniąc zawodnika Piechotę (PO Wrocław). Jeszcze nigdzie nie wpadła, ale już wiadomo, że rutynowany i świetnie wyszkolony techniczne gracz Zdrojewski, kopiąc na bramkę przeciwnika strzelił drugiego samobója! Co ciekawe – nie tyle nawet swojej drużynie, co sobie samemu. Wzorem Jacka Gmocha „pozwolę sobie, he, he, rozrysować te sytuacje, prawda, he he he”. Voilá!
Zdrojewski strzelił dokładnie wtedy, gdy we Wrocławiu trwał w najlepsze (w pełnym tego słowa znaczeniu) drugi już obok ENH turniej filmów dla widzów dorozwiniętych, z sukcesem zorganizowany przez coacha GutekFilm United. Gdy większość fanów kibicowała amerykańskim reżyserom z górnej półki – zawodnik Zdrojewski oświadczył (z prostopadłego podania zawodnika Piechoty), iż to z winy Dutkiewicza kulturalna oferta Wrocławia to bryndza, a kiedyś było tak pięknie. Kibicom, choć niejedno zaatakowanemu mogliby zarzucić, opadły szczęki. – Jaka bryndza? – zapytali transparentami wywieszonymi na trybunach. – Co nędznego – skandowali – Zdrojewski dostrzega w połowie setki festiwalowo-kulturalnych turniejów rozgrywanych u nas corocznie? A PPA to pies?A ENH? A Angelusy? A Wratislavia, na którą zjeżdżają znani w szerokim świecie zawodnicy? A udana reanimacja jazzowych rozgrywek nad Odrą?
Samobójcza natura omawianego kopnięcia Zdrojewskiego polega na tym, że (wypożyczony z Rządu) grywa obecnie również w barwach Jury Europa, które zdecyduje które z polskich miast zostanie w 2016 Europejską Stolicą Kultury. Jak na razie Wrocław doszedł do półfinału rozgrywek, co oznacza, że jego kulturalna oferta (wbrew ministrowi) nie jest jednak taka nędzna. Co będzie dalej? Jak by piłka nie poleciała, będzie to Zdrojewskiego samobój. Jeśli w rozgrywkach ESK Wrocław polegnie, nikt z tubylców nie uwierzy, że minister nie maczał w tym palców, gdybyśmy jednak wygrali, to jak będzie wyglądał ze swoją negacją zdyskredytowaną werdyktem jury? Tak źle i tak niedobrze – oj, lepiej było wcale tej piłki nie kopać.
Zastanawiać musi, skąd u tak rutynowanego gracza samobójcze skłonności? To Donaldu Tusku winę ma na rękach! Kiedy w 2007 r. wypożyczony z Ratusza Wrocław zawodnik zapragnął szefować MON-owi RP (drużyna lig centralnej, irackiej oraz afgańskiej), jego marzenia premier brutalnie zdemilitaryzował, każąc Zdrojewskiemu kopać piłkę w teamie Ministerstwa Kultury. Do niedawna zawodnik czynił to z dobrym skutkiem i coraz większą ochotą, ale jak widać militarna nostalgia wzięła górę: tęskniąc do wszystkich rodzajów sił zbrojnych – postawił na Piechotę. I przegrał. Nim do dogrywki doszło, że nie wspomnę o karnych.
Jarosław Kolasiński
*tekst opublikowany również w warszawskim „Notatniku Satyrycznym”