Jarosław Kolasiński: Podziemia podziemi

20 lutego 2011 10:180 komentarzy

Jerzy Rostkowski
Podziemia III Rzeszy.
Tajemnice Książa, Wałbrzycha i Szczawna-Zdroju
Rebis, Poznań 2010


Z tego typu książkami zawsze jest problem – prawie bez związku z warsztatem autora – wywołują niejednokrotnie skrajne emocje. Czytelnicy (częstokroć jeszcze przed lekturą) dzielą się na gorących wyznawców traktujących ich kartki z nabożeństwem większym niż Biblię i na takich, którzy odsądzając autora od czci i wiary, zarzucają mu, iż jest sensatem, mentalnym kuzynem pewnego szwajcarskiego hotelarza. Mój problem tym razem polega na tym, że po lekturze nie potrafię zaliczyć się do żadnej z tych dwóch grup: książka ani mnie nie rzuciła na kolana – nie zawieszę zamiast świętego obrazka nad łóżkiem, ani też nie jestem skłonny odmówić jej wartości i to niemałych.

     Tematem książki Jerzego Rostkowskiego są tajemnice podziemi Dolnego Śląska: to, co kryje się pod ulicami i placami Wałbrzycha, pod zamkiem w Książu, uzdrowiskami Szczawna-Zdroju i to, co znajduje się tam prawdopodobnie. Mało kto z mieszkańców regionu (a i reszty Polski) nie słyszał niczego (lub nie czytał) o tym, co naziści skryli w sztolniach nieczynnych kopalni, w tunelach wydrążonych rękoma więźniów Gross-Rosen. Ich sorządzona przez Rostkowskiego lista jest długa: od zakładów produkujących broń jądrową, przez dzieła sztuki ewakuowane z klasztoru na Monte Cassino, po całe konwoje ciężarówek ( wg niektórych były po szczyty burt załadowane złotem). Oczywiście – jeszcze żadnej z nich nie znaleziono, ale nikomu z wierzących w owe skarby (czy „skarby”) nie przeszkadza być nadal przekonanym, że „to tam jest!”. Ewentualnie było, tylko Niemcy po kryjomu przez dziesięciolecia wywieźli. Żeby być uczciwym – trzeba zauważyć, że fakt, iż czegoś gdzieś do dzisiaj nie odnaleziono, wcale automatycznie nie musi oznaczać, że: a) nigdy tego tam nie było, b) było, ale w tej chwili już tam tego nie ma. Oczywiście – „można” iść w kierunku przeciwnym, tropem pewnego, bardzo głośnego zresztą, historyka i twierdzić: skoro czegoś nie znaleziono, jest to ewidentny dowód na to, że to tam było a nawet jest. Rostkowski rzeczy sobie jednak nie upraszcza.

     Solidnie argumentując wyjaśnia, dlaczego akurat Dolny Śląsk aż tak bardzo Niemcy „zryli”, krok po kroku – na podstawie swoich badań, przemyśleń i eksploracji – odsłania tajemnice niemieckich podziemnych konstrukcji, a tam gdzie aż tak daleko się nie posuwa – wskazuje ograniczenia, miejsca, w których warto „podłubać”. Najciekawsze (o ile w przypadku bestialstwa jest to termin na miejscu) są dla mnie te partie książki, w których autor demaskuje nazistowskiego ojca amerykańskiej medycyny kosmicznej Hubertusa Strugholda. W czasie kiedy w USA przyznaje się powszechnie cenioną naukową nagrodę  jego imienia, Rostkowski odkrywa w Szczawnie-Zdroju laboratorium, w którym „Mengele-bis” przeprowadzał swe zbrodnicze eksperymenty, z efektów których dzisiejsza medycyna kosmiczna korzysta. Wstrząsające jest samo odkrycie Rostkowskiego, a opis (pióro autor ma znakomite!) drogi do niego – fascynujący. Nietrudno zarazić się eksplorerstwem po lekturze tego rozdziału.

     Szczerze muszę przyznać, że najwięcej wątpliwości było we mnie podczas lektury rozdziałów o tajemniczych „strażnikach”, którzy przez pokolenia pilnują dostępu do podziemi, często w sposób brutalny. Większość tych wątpliwości rozwiał jednak autor pod koniec książki, choć nie do końca mnie przekonał. Mam też spore wątpliwości, czy zaniechania zawodowych historyków (istotnie mocno zastanawiające) koniecznie trzeba tłumaczyć jakimś splotem spisków (kilkakrotnie podkreśla się w książce niechęć do podejmowania tematu pojawiającą się zawsze po powrocie owych historyków z  Niemiec). To ryzykowne, może bowiem okazać się, że i tu proza życia wkracza, jak kiedyś pod Międzyrzecze, gdzie Bundeswehra ukradkiem zamurowała wejście do starego bunkra, by coś ukryć, a później okazało się, że nie Bundeswehra, a w ogóle, to o zabezpieczenie rezerwatu nietoperzy chodziło. Z tego typu „sensacjami” czytelnik „Tajemnic podziemi III Rzeszy” się nie spotka, szczerze więc książkę tę polecić mogę również i tym wątpiący, którzy być może – jak ja – na koniec lektury wątpić będą dużo mniej, niż wcześniej.

Jarosław Kolasiński

Tags:

Zostaw odpowiedź