Bastelki: Przejrzyste słowa Nabokova

15 stycznia 2012 16:402 komentarze

      Nie mam pojęcia, jaki traf spowodował, że zdecydowałam się wyznać swą pełną młodzieńczego zapału miłość do Doroty Masłowskiej i jej pisarstwa, przed próbą opowiedzenia o moim dojrzałym, bo lat wiele trwającym uczuciu do Vladimira Nabokova i siły jego słowa. Jedno jest pewne, był to traf szczęśliwy. W sytuacji odwrotnej: wpierw Nabokov, potem Masłowska uznana byłabym zapewne za starego grzyba, a dokładniej – w moim żeńskim wydaniu – za zbrązowiałą pod kapeluszem pieczarkę. Któż inny bowiem śmiałby w początkach wieku XXI wyciągać z lamusa pisarza urodzonego ponad sto lat temu. A nawet – ponad sto dziesięć!

[„Szczęśliwy traf bywa istotnie szczęśliwy i trafny tylko wtedy, gdy nie próbujemy nim sterować” – Nabokov]

      Dzieła Nabokova, powstające od lat 20. po 70. ubiegłego wieku to nie jest lektura tylko i wyłącznie dla starych pieczarek i rozmiękłych maślaków. Myślę, że jego książki dostarczyłyby radości kochającej swobodę młodzieży – wszak typowa nabokovska bohaterka nie należy do zapiętych na ostatni guzik – ale i ustawiły zwrotnicę zagubionym w pociągu pędzącym po torach nieograniczonej swobody seksualnej, czy może raczej swobody ograniczonej do bardzo namacalnych granic pozbawionego tajemnicy seksu. Myślą taką natchnęła mnie studentka Wydziału Artystycznego UMCS, Katarzyna Barej, która na swoim obrazie umieściła napis: Fuck the fuck. I taki protest artystki wcale nie dziwi, w czasach gdy gimnazjalistki muszną konfrontować się z postawą galerianek, a przecież wcale nie są inne niż ich rówieśniczki z połowy poprzedniego wieku; tak szybko kochana ewolucja nie podąża. Tyle tylko, że „tamte”, nastoletnie dziewczyny doby socjalizmu, w swej wyzwolonej seksualności mogły poczuć się Lolitami zaledwie w oparciu o dochodzące o skandalizującej lekturze przecieki ze zgniłego (w ówczesnym oficjalnym języku) zachodu – do pierwszego wydania lektury (1991r,) zdążyły wydorośleć.

Pierwsze polskie wydanie Lolity, bestsellerowej powieści z 1955 roku, PIW, W-wa, 1991 r.

     Socjologiczny fenomen galerianek skłania do zastanowienia, czy powieść Lolita, która „wtargnęła do powszechnej świadomości jako pornografia”, zanim zaczęto ją „postrzegać jako jedno z największych arcydzieł prozy XX wieku” [jak czytamy na obwolucie wydania PIW z 1991 r.], nie powinna stać się lekturą obowiązkową gimnazjalistek. Do kompletu z Dziejami grzechu Żeromskiego lub przynajmniej z filmową wersją Żeromskiego wg Borowczyka. Wiem, że powyższymi słowy zaliczona zostaję automatycznie do grona gorszycielek z otoczenia Ireny Krzywickiej [którą nie tak znów dawno obszernie sportretowała Agata Tuszyńska w Długim życiu gorszycielki]. Panuje bowiem u nas ślepa wiara w niewinne gimnazjalne „lelije” i przymykanie oczu na pierwiosnki z podstawówek, które nie muszą być śnieżnobiałe, gdy nie całkiem legalnie buszują po różnorodnych portalach. Nie wszyscy te oczy przymykają, jednakże w dwubiegunowych telewizyjnych dysputach lewica-prawica naiwność i oderwanie od  realiów zniewala do tego stopnia, że starsi dławią się herbatą, młodsi prychają czipsami.

      Czytanie starych mistrzów działa jak balsam: uspakaja i stawia wszystko na właściwym miejscu. Uświadamiamy sobie nagle, że nie jesteśmy ani wiecznie młodzi, ani nieśmiertelni i nikt, nigdy nie obiecał nam szczęścia. Oto „rue Cuvier, która prowadzi do Sekwany, gdzie wedle statystyk policji między wojnami rokrocznie topiło się przeciętnie czterdziestu cudzoziemców i Bóg wie ilu nieszczęsnych tubylców”, oto mężczyzna, który „urodził się w 1865, ożenił w 1896, a zginął w pojedynku na pistolety z młodym Francuzem 22 października 1898 roku, po burdzie przy stoliku karcianym…” (łatwo policzyć, że nie zdążył wyhodować ani jednej zmarszczki pod skalpel chirurga, ani też nadwerężyć pustawej kasy ZUS, być może nawet nie wygasł jeszcze jego męski zapał do młodej żony). Oto Iris, która „krzyczy coś głośno i śmiało, jakby odpędzała wściekłego psa. W świetle latarni ulicznej dojrzeliśmy sylwetkę odzianego w mekintosz mężczyzny, który podskoczył do niej z przeciwległego chodnika i wypalił z tak małej odległości, że jak gdyby dźgnął ją wielkim pistoletem”. Media nie zajmowały się tym zdarzeniem przez tydzień, nie obracały w te i wewte, każda (nieistniejąca jeszcze) stacja TV nie snuła rewelacyjnych kryminalnych fabuł. Dzienniki paryskie doniosły krótko, że pewien Rosjanin w napadzie obłędu zastrzelił angielską turystkę. [Powyższe cytaty z Patrz na te arlekiny! Wydawnictwo Wolny Wybór i Wydawnictwo Marabut Gdańsk 1993]

      Życie codzienne wyłaniające się z kart powieści jest dziwne znajome. Oto przykładowa garść uwag o  szkolnictwie wybrana z powieści Patrz na te arlekiny! oraz Pnin [PIW W-wa 1987] Młodzież jest dorodna, leniwa, trudna i „przedkłada wszelkie artykuły spożywcze ze sklepów w Onkwedo, wszelkie jedzenie w puszkach  nad pyszne wiktuały” podawane podczas obiadów. Z kolei typowy amerykański student „nie zna geografii, jest całkowicie odporny na hałas i uważa wykształcenie tylko i wyłącznie za środek do zdobycia intratnej posady”. „Seminarium z Joyce’a przyciągnęło […] zaledwie sześcioro studentów.” Ogólnie nie najlepiej wypada także uczelniana kadra. „Jałowi asystenci jak zwykle spełniali wymogi publikacyjne, recenzując książki swoich najbardziej płodnych kolegów.” Bołotow w swoich dziełach filozoficznych „dziwnie przeplatał niejasności z frazesami – może i wspiął się w swych dokonaniach na szczyt, ale jest to szczyt banału”. Z kolei „Blorenge, dziekan Wydziału Filologii Romańskiej, odznaczał się dwiema interesującymi cechami – nie lubił literatury i nie znał francuskiego. Nie przeszkadzało mu to odbywać dalekich podróży na konferencje współczesnego językoznawstwa”.

      Krótko mówiąc, normalka i wtedy, i teraz, ponad pół wieku później. I po się martwić, że ktoś nie odnalazł swej pracy magisterskiej, a inny zagubił doktorską? Wszystko gra jak grało. „Wydziały filologiczne nadal podejmowały swój trud udowadniając, że Stendhal […] i Mann są wybitnymi pisarzami.” Profesor Pnin i dziekan Wydziału Ornitologii podczas przyjęcia rozmawiają „na temat wesołych wilg złocistych, melancholijnych kukułek i innych ptaków”. To ostatnie zdanie jest dość znamienne; Nabokow, który w wielu powieściach wprowadza  postać pisarza czy pracownika uczelni, traktuje swych bohaterów z iście ojcowskim pobłażaniem. Ironizuje za to niejednokrotnie na temat ich zajęć: „Gorliwych, młodych ludzi uczy się nie tyle języka obcego, ile metodyki nauczania innych tejże metodyki.

      Współcześnie i trafnie kreśli też Nabokov obraz rynku wydawniczego. Wydawca  „zaczął nalegać, aby autor przerobił cały fragment”, zresztą i tak biograf „nie przytacza ani jednego cytatu mogącego kłócić się z zasadniczą tezą jego skłamanego dzieła”. „Jego książka obraca się jedynie wokół idei, które – jak udowodniono (w praktyce rynkowej) – wabią przeciętne umysły”, tym nie mniej „miała bardzo dobrą prasę, recenzowały ją czołowe dzienniki”. „Krótko mówiąc, klepano go po plecach, a tymczasem należało dać mu po łapach”. [Prawdziwe życie Sebastiana Knighta PIW W-wa 1992] Z kolei dość wykrystalizowane poglądy Nabokova dotyczące sztuki jemu współczesnej (choć nie tylko), wybrane z kilku powieści mogłyby się ułożyć w ciekawy esej.

Pierwsza na polskim rynku powieść Nabokowa ze znakomitym wstępem Zbigniewa Lewickiego, PIW, W-wa 1982 r. - oraz - Przejrzystość rzeczy w innym wydaniu i z nowym tytułem, Wydawnictwo Muza 2011 r.

      Można by się pokusić o kilka innych esejów związanych z twórczością Nabokova, np. Miłość dojrzałego mężczyzny do młodziutkiej, cynicznej dziewczyny albo Obsesyjność powielania bohaterów w wybranych utworach. Tylko po co, skoro dziś nawet studenci zaledwie ocierają się o jakiekolwiek dłuższe wywody, sam zaś Nabokov do rozwlekłych autorów nie należy. Tu warto zacytować Zbigniewa Lewickiego (dziś profesora zajmującego się zgoła innymi dziedzinami – a szkoda), który do pierwszej wydanej w Polsce powieści Przejrzystość rzeczy napisał wstęp tak znakomity i soczysty, że może stanowić szkołę pisania wstępów i przedmów dla kolejnych pokoleń krytyków literackich. A napisał prof. Lewicki, iż prezentacja kolejnych dzieł Nabokova spowoduje, „że jego wielkość będzie mogła bronić się sama, bez protez streszczeń i uogólnień, które przy najlepszych chęciach nie mogą oddać jej sprawiedliwości.

      Nie będę więc tworzyć kolejnych protez, powiem tylko, że w opisach postaci Nabokov  jednym zdaniem potrafi celnie wstrzelić się w wyobraźnię czytelnika i jednocześnie go rozbawić. Mamy np. „studentki z Bermudów występujące w swych strojach narodowych, barchanowych szortach i rozpiętych bluzkach” [arlekiny], Ninę – „Gdyby czyjś wyrok skazał ją na spędzenie całego dnia w bibliotece, już koło południa znaleziono by ją martwą” […życie Sebastiana], doktora Hagena z „prostokątną szczotkę szpakowatych włosów, przystrzyżonych niczym krzew ozdobny”, czy też „staruszki w półprzezroczystych płaszczach przeciwdeszczowych niczym kartofelki w celofanie” [oba cytaty z Pnina]. Dłuższe charakterystyki też należą do wyjątkowych: „Roj miał niejako typową powierzchowność. Jeżeli narysuje się parę starych, brązowych mokasynów, dwie beżowe łaty na łokciach, czarną fajkę i dwoje podkrążonych oczu, łatwo sobie wyobrazić resztę obrazka.” [Pnin] Tak tak, to właśnie jeden z dłuższych opisów, na jakie Nabokov sobie pozwolił. Mamy tu do czynienia z językiem skondensowanym a jakże obrazowym. Pewnie również dlatego proza Nabokova jakoś zupełnie się nie zestarzała. Językową precyzją (okrzyczaną już przez krytyków wirtuozerią) ma szansę dotrzeć do czytelnika wychowanego na doskonaleniu krótkich (esemesowych) form wypowiedzi. Może potencjalnego czytelnika uwiodą następujące zdania z powieści Czekanie na egzekucję [Biblioteka Polityki 2010]: „W takich razach Cyncynat brał się w garść i przyciskając do piersi odnosił w bezpieczne miejsce”, „Wtrącił się zegar – uderzył jedenaście razy, zastanowił się i uderzył jeszcze raz”, Czekał już adwokat – siedział po uszy pogrążony w zadumie”, „Moja dusza rozleniwiła się, przywykła do swoich ciasnych powijaków”.

Opowiadania - pierwsze polskie wydanie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988 r. - oraz - Sfatygowany egzemplarz Opowiadań, wzbogacony o symbol moich nierdzewiejących uczuć

  Tytuł jednej z powieści, Przejrzystość rzeczy [dla zmylenia przeciwnika wydanej w ubiegłym roku  przez Muzę jako Przezroczyste przedmioty], jest – w moim przekonaniu – bardzo trafnym określeniem pisarstwa Nabokowa. Nabokov, który w postaciach swoich powieściowych pisarzy dawkuje nam własną osobowość ( „pisarz żyje w pięciu tomach” – mówi ustami Knighta), zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy lubią jego sposób narracji: „Żadnym sentymentalnym wędrowcom nie będzie dane osiąść na skale mej nieprzyjaznej prozy”. Czy nieprzyjaznej? Czytanie Nabokova jest jak oglądanie kolekcji szlachetnych kamieni albo przechadzanie się po ogrodzie botanicznym –  wystarczy mieć czas. Ale można też buszować w tej prozie jak w stogu siana w poszukiwaniu igły. To wersja dla osób mających naturę „szczęśliwego maniaka, narkomana przypisów, który zakłóca spokój molom książkowym żerującym w nudnym tomie o grubości trzydziestu centymetrów  wyłącznie po to, by znaleźć w nim odsyłacz do innej, jeszcze nudniejszej księgi.” [Pnin]

      Zakłócający molom książkowym spokój szczęśliwiec znajdzie wśród bohaterów wzmiankowanych powieści wiele dusz pokrewnych. I ja znalazłam! W którejś z powieści jedna z postaci została opisana jako istota z gruntu niesportowa (!!!), „którą kolumny sportowe gazet nudzą prawie tak samo jak ich działy kulinarne”. I to jest dokładnie to, co mnie z bohaterem Nabokova łączy – szeroki, niezbadany ocean igrzysk. Aż chciałoby się zawołać (trzymając się książki jak tratwy): – Witaj na pokładzie!*

Bastelki

Tags:

2 komentarze

  • Jak to się stało, że dopiero teraz tu zajrzałem? Kiedyś czytałem, ale chyba tylko Lolitkę…
    A widzę, że więcej do czytania jest…
    Tylko skąd te książki brać? Z biblioteki?

    A jeśli będzie jak z Niną? „Gdyby czyjś wyrok skazał ją na spędzenie całego dnia w bibliotece, już koło południa znaleziono by ją martwą”
    To ja już wolę do teatru, tam tylko włosy wypadają.

    Nie, nie!
    Zdobędziemy nabokowów, przeczytamy! Jakżeby inaczej, po takiej zachęcie?

    Jakem Hufnagiel!

    • O! Kogoś, zdaje się przekonałam 😉
      Nabokova nie wszyscy uwielbiają (Internet pełen głosów różnych), a i jeden z bohaterów Houellebecqa, Daniel1 („Możliwość wyspy”) mówi tak:
      „…nie cierpiałem tego przeciętnego i zmanierowanego pseudopoety”
      „Nieudane francuskie ciasto, oto co zawsze mi przywodził na myśl styl Nabokova.”

      Nie wierzę jednak, że sam Houellebecq naprawdę tak myśli 🙂

Zostaw odpowiedź