Jacek Gulanowski: Banalność piekła

16 października 2011 14:490 komentarzy

Aleksander Sołżenicyn
Krąg pierwszy

tyt. oryg.: Le premiere cercle
tłum.: Jerzy Pomianowski
Rebis, Poznań 2011.

     Druga dekada XXI wieku. Dworzec kolejowy w dość dużym mieście. Remont, od kilku lat szumnie nazywany „modernizacją” i „rewitalizacją”. Czynne są tylko dwa perony, z czego na drugim tylko jeden tor. Właściwie: półtora peronu. Pociągi wjeżdżają i odjeżdżają z opóźnieniem. Piątkowe popołudnie – tłumy pasażerów. Ze względu na „modernizację” na rozkładzie nie ma podanych peronów, z których odjeżdżają pociągi. Informacje takie nie pojawiają się też na tablicy z rozkładami. Ludzie czatują w przejściu podziemnym między dwoma czynnymi peronami, wyczekując na ogłoszenie przez megafon szczegółów dotyczących odjazdu pociągu. W informacji na peronie mówią, że nie udzielają informacji na temat odjazdów i przyjazdów pociągów. Nie udzielają też informacji na temat cen biletów. Ani na temat lokalizacji bankomatów i automatów biletowych. Tymczasem pociągi zaczynają wjeżdżać na perony. Stają po trzy na jednym torze. Jest mało czasu, więc przez megafon ogłaszają, że taki i taki pociąg odjeżdża z tego i tego peronu i pociąg faktycznie odjeżdża. Na peronie zostają spore grupy osób, które nie dobiegły na czas. Najbardziej przepełnione pociągi połączeń regionalnych nie są w stanie wszystkich pomieścić. Spostrzegawczy ludzie zaczynają wsiadać jeszcze w trakcie jazdy. Na siłę otwierają drzwi i wskakują do wjeżdżających pociągów. Podczas przepychanek przy wsiadaniu wytracają z rąk innych pasażerów torby i walizki, zmniejszając tym samym ich szanse na zajęcie miejsca. Dodajmy do tego wychodzące przed budynek dworca kolejki do kas biletowych. Możnaby powiedzieć – tragedia. Obraz nędzy i rozpaczy. Dantejskie sceny. Ale jeśli ktoś podróżuje pociągami w miarę regularnie, może tylko wzruszyć ramionami i skwitować wszystko: „dzień jak co dzień”. Trzeba na łut szczęścia odgadywać właściwy peron, na kupowanie biletu zarezerwować półtorej godziny albo przyjść rano. Nie wybrzydzać przy wsiadaniu, tylko zajmować pierwsze wolne miejsce.

     W takich sytuacjach przypominają mi się książki Aleksandra Sołżenicyna – analizy komunistycznego totalitaryzmu, przedstawiające system jako bezduszną machinę, zaprojektowaną, aby niszczyć ludzi, kierującą się pokrętną logiką, ale w której można próbować funkcjonować, jeśli nie bierze się niczego do siebie i z bezmyślną pokorą przyjmuje wyroki losu. Gdyby na dworcu panował jeszcze większy tłok i bałagan, przyjeżdżało jeszcze mniej pociągów, co drugi pasażer wpadał pod koła, wszyscy chodzili obdarci i głodni, co miesiąc rozdawano darmową wódkę i urządzano festyn, a całość rozciągała się na powierzchni kilku tysięcy kilometrów kwadratowych, mógłby posłużyć za dobrą metaforę opisywanego przez Sołżenicyna ZSRR.

     W Kręgu pierwszym absurdalność systemu miesza się z grozą. Sołżenicyn analizuje codzienność niecodziennego totalitaryzmu. Tym, co przeraża najbardziej jest banalność zła i specyficzne pogodzenie się z losem, fatalizm przeciętnego poddanego komunistycznego reżimu. Wbrew temu, co myśli większość zwłaszcza młodych czytelników, Sołżenicyn nie był białym Rosjaninem, którego zakonserwowano w lodowcu, a po rozmrożeniu zrzucono na spadochronie do ZSRR, aby osobiście doświadczył dobrodziejstw radzieckiego ustroju i następnie opisał wszystko w książkach. Sołżenicyn sam był szeregowym „sowieckim człowiekiem”, który nie mieszał się do polityki, nie kwestionował systemu, jakoś godził komunizm i wszechobecny agresywny ateizm z wyniesionym z domu ludowym prawosławiem, z przekonaniem brał udział w „wielkiej wojnie ojczyźnianej” i – jak sam przyznawał – dopiero gry trafił do łagru za przestępstwo, którego tak naprawdę nie popełnił, przeciwstawił się reżimowi. I ta opozycja z czasem stawała się coraz bardziej radykalna, aż doszła do całkowitego zaprzeczenia komunizmu. Według Sołżenicyna jedynie powracając do podstawowych zasad wiary można przezwyciężyć zło komunizmu. Jak mówił – te wszystkie nieszczęścia miały miejsce, ponieważ człowiek odwrócił się od Boga.

     Opus magnum Sołżenicyna jest oczywiście Archipelag Gułag. Jako eseista Sołżenicyn sprawdza się znakomicie. Jego najważniejsza książka robi tak samo mocne wrażenie po upadku ZSRR co jeszcze w czasach jego trwania i jestem przekonany, że gdy umrą ostatni ludzie, którzy na własne oczy widzieli radzieckie państwo, Archipelag Gułag dalej będzie miał siłę raportu z nieludzkiego ziemi. Podobną siłę ma mniej w Polsce znany, ale onegdaj głośny na zachodzie odczyt w Harvardzie A World Split Apart (Rozdarty świat). Jak wygląda sprawa jego prozy? Najbardziej znany jest Jeden dzień Iwana Denisowicza, który w zwięzły i sugestywny sposób ukazuje codzienność totalitarnego systemu. O Oddziale chorych na raka czy recenzowanym tutaj Kręgu pierwszego można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że są zwięzłe.

     Krąg pierwszy to monumentalna powieść, rozpisana na prawie 800 stron analiza ogółu poprzez szczegół. Sołżenicyn wyraźnie odwołuje się do tej tradycji radzieckiej literatury, która współbrzmiała z literaturą rosyjską, epickimi powieściami Tołstoja i Dostojewskiego, w których analiza psychologii postaci sąsiaduje z refleksjami historiozoficznymi i etycznymi. To ta sama tradycja co (nielubiany zresztą przez Sołżenicyna) Szołochow czy odkryty niedawno dla polskiego czytelnika Grossman. Jeśli ta konstatacja już kogoś zachęciła do sięgnięcia po Krąg pierwszy, to znaczy, że znalazł się w „targecie” książki. Zamiłowanie do klasycznej rosyjskiej literatury, epickich powieści historycznych i psychologicznych, zainteresowanie radzieckim komunizmem lub twórczością Sołżenicyna to dobre powody, aby poświęcić minimum kilkanaście godzin temu dziełu. Krąg pierwszy jest i sprawnie napisany, i dobrze się czyta, ale jeśli ktoś jest uczulony na któryś z wyżej wymienionych składników raczej nie przebrnie przez całość.

     W Kręgu pierwszym szczegółem, poprzez który analizuje się radziecki ogół, jest życie w „szaraszce” – instytucie badawczym stanowiącym część systemu Gułagu, w którym więźniowie – badacze zmuszeni są do służby sowieckiej ojczyźnie na polu nauki. Dużym plusem powieści jest dbałość o detale – całość jest niezwykle realistyczna i przez to ujmująca. Zresztą Sołżenicyn był nie tylko wybitnym człowiekiem pióra, ale i niezwykłym świadkiem historii, stąd znakomite oddanie sowieckich realiów. Doskonały zmysł obserwacji, talent i dobre opanowanie rzemiosła przynoszą efekty także w świetnych portretach bohaterów powieści. Nie ma tu miejsca dla papierowych postaci. Sołżenicyn dobrze radzi sobie nie tylko z bohaterami fikcyjnymi, ale też z postaciami historycznymi – chociażby ze Stalinem, sportretowanym jako wszechwładny paranoik. W wielu fragmentach widać przede wszystkim Sołżenicyna nie prozaika, ale eseistę i moralizatora. I te fragmenty mogą być szczególnie ciekawe, bo pokazują, z jakich pozycji właściwie Sołżenicyn komunizm krytykuje i jaki jest jego program pozytywny. Co więcej – świadczą o tym, że proza, eseistyka i jak się później okazało działalność społeczną, autor był w stanie przekuć w wewnętrznie spójną jedność. Czy ta jedność jest w całości do przyjęcia – na to już każdy czytelnik musi sobie sam odpowiedzieć. Jednak sztuka o określonym wymiarze nie tylko estetycznym, ale i etycznym jest w sytuacji, w jakiej znalazła się już dawno temu tzw. „kultura” tzw. „zachodu”, ważną i godną docenienia próbą.

     Pewnym mankamentem książki może być sama akcja. „Na moje oko” Sołżenicyn poświęcił fabułę i skupił się na opowiedzeniu o realiach epoki, portrecie psychologicznym postaci i na etycznych rozważaniach. Z tego też najwyraźniej wynika objętość książki. Nie znaczy to jednak, że akcji w ogóle nie ma, natomiast nie należy liczyć na wartkie zwroty. Mimo to Krąg pierwszy momentami chwyta za gardło, potrafi też zaskoczyć zwrotami fabuły. Najważniejsze są wybory, których dokonują bohaterowie; szczególnie ci z pośród nich, którzy nie zamierzają udawać, że ich sytuacja nie jest dwuznaczna, a podjęte wybory nie mają drugiego, wysoce etycznego wymiaru. Tutaj pojawia się typowe dla Sołżenicyna przekonanie o niezmienności niektórych norm, o możliwości przeciwstawienia się swoim czasom i o tym, że to świadomość kształtuje byt.

     Krąg pierwszy nawiązuje oczywiście do Boskiej komedii Dantego. Jest to specyficzny reportaż z piekła – również specyficznego, bo właśnie z pierwszego kręgu, w którym niby można żyć normalnie, ale to tylko normalność udawana, zaledwie ochłap wolności. Jednak niektórzy potrafią iść pod prąd codziennego konformizmu – w imię zachowania własnej godności przeciwstawić się totalitarnej machinie. Wówczas okazuje się, że mają więcej siły, niż kiedykolwiek by podejrzewali, że są rzeczy gorsze niż śmierć i ważniejsze niż życie, że niektórych ludzi można zniszczyć, ale nie pokonać. I przezwyciężyć można nawet banalność piekła.

Jacek Gulanowski

Tags:

Zostaw odpowiedź