Netkultura poleca: Wiesław Karasiński „Możnych kochanie”

18 maja 2011 10:407 komentarzy

Wiesława Karasińskiego poznałem kilka tygodni temu chociaż znam go przecież od sześciu lat. Właściwie znam od lat niejakiego Winricha, internetowego awatara Pana Wiesława. Spotkaliśmy się na literackim portalu Fabrica Librorum w  okresie złotego wieku literackiego internetu. Były to czasy, gdy portale literackie zaludniali niezwykle utalentowani twórcy, świetnie merytorycznie i warsztatowo przygotowani literaci, czekający na odkrycie i wejście w świat wydawniczy i szerszy obieg czytelniczy, czyli miejsca, które absolutnie im się z racji talentu należały i należą.

Dzisiaj  złoty wiek amatorskiego Liternetu mamy już za sobą, ale w okresie swego największego rozkwitu Liternet pozwolił takim jak ja czytelnikom odkryć wiele literackich pereł i perełek.  Zdumiewający był potencjał kryjący się w szufladach pasjonatów pisania, na co dzień wykonujących wszelkie możliwe zawody i zajęcia świata. Trzymałem zawsze kciuki za to by mogli sobie pozwolić na poszerzanie swojej pisarskiej przestrzeni, a przede wszystkim by udało im się przekroczyć odwieczny literacki Rubikon jakim jest publikacja książkowa, sukces wydawniczy i dystrybucyjny. Wspaniale jest otrzymywać wiadomości, że komuś się to udało, ale wiadomość o wydaniu powieści Winricha/Karasińskiego ucieszyła mnie szczególnie.

Wychowany jestem na polskiej, i nie tylko polskiej, powieści historycznej i przygodowej. Mojej chłopięcej wyobraźni nie zaprzątały odmóżdżające romanse wampirzych nastolatków. Wiedzy /mniej lub bardziej dokładnej/, którą czerpałem z książek, nie zastępowały tabuny krasnali, dziwożon i innego fantastycznego tałatajstwa  i choć do dzisiaj czytuję czasem dla relaksu SF i fantasy wiem, że ich wartość najczęściej ma się nijak do wysiłku, wiedzy i temperamentu Bunscha, Hena, Korkozowicza, Kossak-Szczuckiej, Gąsiorowskiego i wielu innych autorów. Niestety, i kilka lat temu i dzisiaj, ich następców i ze świecą ciężko znaleźć. Ale czasem się udaje.

W 2005r. na wspomnianym portalu  zalewanym /co jest bolączką każdego portalu publikującego amatorską prozę/ dość intensywnie grafomańską beletrystyką na poziomie literatury fantasy klasy C, wykorzystującą realia historyczne /jeśli w ogóle/ jako kwiatek do kożucha, pojawił się nagle Winrich. Pojawił się jako ten Feniks z popiołów utworem „Zemsta Królowej” sygnowanym jako fragment powieści /jak się okazało było to moje pierwsze spotkanie z Adelajdą Heską/. Nagle okazało się, że można, można godzić historyczną erudycję z fabularną swadą, warsztat historyka z lekkim piórem, pisać sprawnie dialogi językiem epoki. Nie mieliśmy wątpliwości, że objawił się nam autor wyjątkowy nie tylko w wymiarze portalowej specyfiki.

Od tego czasu Winrich publikował w internecie różne utwory najczęściej jednak wskakując to tu to tam w strumień dziejów, wyraźnie czując się w nim jak ryba w wodzie i zbierając grupę wiernych fanów.  Internetowe komentarze sprowadzały się jak najsłuszniej  do słów „drukowalne”, „drukować” „wydawać” itd.  I wreszcie stało się!  Po wydaniu przez Wiesława Karasińskiego kilku opowiadań nadszedł czas na wydanie pierwszej powieści.

Mamy przyjemność zarekomendować Państwu pierwszą /i na pewno nie ostatnią/ powieść Wiesława Karasińskiego – Winricha pt. „Możnych kochanie. Powieść z czasów Ludwika Węgierskiego”  wydaną przez Wydawnictwo Templum, której premiera księgarska nastąpi 20 maja 2011r.

Netkultura włącza się w promocję tej książki ze szczególną radością i poświęca jej cały dział w którym Czytelnikom zaprezentuje się sam Autor, a netkulturowi recenzenci podzielą się z nami swoimi refleksjami po lekturze /recenzja/. Czynimy to  nie tylko dlatego, że Autora znamy i cenimy od dawna, jeszcze z jego internetowego wcielenia.

Przede wszystkim na podkreślenie zasługuje to, że otrzymujemy jako czytelnicy /nareszcie!/ pełno- i gorącokrwistą powieść historyczną, której Autora można śmiało nazwać godnym dziedzicem bunschowskiej tradycji. Znakomitej historycznej wiedzy towarzyszy nie tylko atrakcyjna literacko forma, ale i umiejętność pokazania jak fascynująca potrafi być historia bez uciekania się do autorskich konfabulacji i fantazjowania.

Czy naprawdę Kazimierz Wielki był ostatnim z Piastów? Jak wyglądały wielkie i mniejsze gry o władzę w XIV-wiecznej Polsce i czy dynastyczne koło historii można było zatrzymać? Fascynujące, nieprawdaż?  Na cóż nam tu jeszcze strzygi i wampiry.

Trzymamy mocno kciuki za sukces tej książki i wydanie kolejnych tomów o dalszych przygodach Niemierzy z Gołczy i dołożymy wszelkich netkulturowych starań by do tego sukcesu dołożyć choć cegiełkę.  Dlatego poświęcamy „Możnych kochaniu” szczególną uwagę i poczesne miejsce z głębokim przekonaniem, że warto i, że Czytelnicy nasze przekonanie podzielą.

Jacek Rojewski

 

 

 

 

Tags:

7 komentarzy

  • Choć osobiście znam Naczelnego od lat… łomatku, chyba z pięćdziesięciu, jakoś nieprzesadnie kojarzę, kiedy to niby był ten „Złoty Wiek Liternetu”. Znaczy na pewno drzewiej lepiej bywało, niźli obecnie, ale tak samo na pewno i w okresie przytaczanym przez Naczelnego po Liternecie walało się mnóstwo tragicznego chłamu tworzonego (?) w myśl przytaczanego gdzie indziej przez Yarrka przepisu: „cztery strzygi, dziwożona, pół wampira, magii szczypta no i zombie z tajnej krypty. Szczypta seksu, wir fabuły no i parę retrospekcji.” Pamiętam nawet, że jeden ceniony tu i ówdzie samozwańczy (jak i my wszyscy) krytyk literacki, co potem był się wziął i zniknął, napisał wielce pożyteczny poradnik dla młodych fantastów, w którym to jak wół stało – i nie bez powodu – żeby z rasami pozaziemskimi i takimi tam nie przesadzać.

    W takich właśnie ciekawych okolicznościach przyrody zetknąłem się po raz pierwszy z twórczością Winricha.

    Osobiście jestem – w przeciwieństwie do Naczelnego – wychowany na fantasy. Wszystkie te Tolkieny, Nortony, Le Guiny i reszta towarzystwa wciąż stoją na mojej półce i wciąż zdarza mi się z pewnym takim rozrzewnieniem po nie sięgać. Tyle, że jestem także historycznym profanem. Sięgnięcie świadomością sześć, osiem, czy ile tam wieków wstecz zdecydowanie przerasta moje umiejętności. Stąd taki Filip Piękny jest dla mnie równie realną postacią, co – nie przymierzając – Aragorn, syn Arathorna. I dlatego obok „towarzystwa” i paru innych autorów, zupełnie ładnie mieści mi się Maurice Druon (historycznych purystów uprasza się, by mnie nie bili, nawet, jeśli uznają to za stosowne).

    I Winrich też się tam zmieści. Wiem to na pewno, bo doskonale pamiętam w/w zetknięcie z jego twórczością w miejscu, którego nazwy lepiej teraz nie wypisywać (klawiatura się brudzi). Wsiąkłem z kretesem. I w rzeczy rzymskie, i okołogrunwaldzkie, i jeszcze – najbardziej chyba – w takie nieduże coś o Panu Zagłobie (najbardziej, bom zdeklarowany zwolennik sarmackiego baroku). Także „Możnych kochanie”, choć go (jeszcze) nie czytałem, szczerze polecam.

    Tak. Polecam książkę, której jeszcze nie czytałem. Tym Mercedesem Coupe, wyprodukowanym gdzieś na przełomie lat 60tych i 70tych, co to go sobie kiedyś sprawię, też jeszcze nie jechałem. A na pewno warto.

    • Też jestem wychowany na fantasy, nie będę obłudny, chciałem podkreślić, że na powieściach historycznych tez troszkę 😉 I troszkę tez inaczej w swojej wypowiedzi ujmuję fantasy a raczej „fantasy”, o czym wiesz z wielu naszych dyskusji, dla mnie Le Guin, Tolkien u jeszcze kilku autorów to juz wymykająca się gatunkowej szufladzie znakomita literatura.
      W kazdym razie jak próbuję sobie przypomnieć dzieciństwo to fantastyka i fantasy przyszły później. Wychowywałem się w dużym mieszkaniu dziadków gdzie było mnóstwo książek kupowanych przez lata przez dwa pokolenia rodzinne. Przygodowe, podróżnicze i historyczne. Fantastyka przyszła później i dobrze. Nie wiem czy moja wyobraźnia cofnęłaby się łatwo ze światów wymyślonych w świat realny.

      A Złoty Wiek to dla mnie 2004-2005. Oczywiście co do proporcji złego i dobrego pisania. Dobrego oczywiście było zawsze znacznie mniej.

      • /Le Guin, Tolkien u jeszcze kilku autorów to juz wymykająca się gatunkowej szufladzie znakomita literatura./

        No właśnie ja się uparcie z takim punktem widzenia nie zgadzam:) Dla mnie w każdym gatunku, podgatunku, ćwierćgatunku itd. literatury da się znaleźć rzeczy wybitne, traktujące konwencję jedynie pretekstowo, świetne czytadła wykorzystujące kanon ku uciesze czytelnika, a także zwykły chłam (i wiele innych rzeczy gdzieś pomiędzy). Ekspertem od powieści historycznej nie jestem, ale dam sobie rękę uciąć (mieczem, alibo toporem;) że i tutaj jest tak samo. Stąd też niespecjalnie rozumiem stawianie opozycji „dobra powieść historyczna vs. liche fantasy”. Ale może ja się nie znam:)

        /Wychowywałem się w dużym mieszkaniu dziadków gdzie było mnóstwo książek kupowanych przez lata przez dwa pokolenia rodzinne./

        Jakby spojrzeć w ten sposób, to ja się wychowałem na… westernach:) May, Wernic i takie tam. Do dziś lubię chodzić w kapeluszu;)
        A poważniej: jedną z pierwszych (o ile w ogóle nie pierwszą) powieści, jakie bardzo świadomie przeczytałem, był „Hobbit”. Oczywiście automatycznie dalej poszedł „Władca” i „Silmarillion” (choć swoim dzieciom zamierzam kiedyś polecać kolejność odwrotną) Potem zacząłem pochłaniać podtykaną przez tatę Le Guinową. Wreszcie, śmiem twierdzić, że mój proces dojrzewania zakończył się wraz z finalną stroną „Ostatniego Władcy Pierścieni” Jeśkowa:) Jakkolwiek by to patetycznie i pompatycznie nie zabrzmiało, bez tych książek dziś byłbym zupełnie innym człeniem:)))

        /Złoty Wiek to dla mnie 2004-2005/

        Tak, to był Złoty Wiek pewnego określonego miejsca. Ale może jest tak – nie wiem, teoretyzuję – że ludzie o talencie zbliżonym do ówczesnych gwiazd Liternetu dalej gdzieś się produkują?

  • 😉 Z tym Aragornem to przegiąłeś:)) Ja akurat też go lubię, ale gdzie mu do np. Zbrozły Bunschowego;) Też nawiasem mówiąc postać fikcyjna. Żeby nie było nieporozumień: moja (i Jacka) ocena fatasy’owania na bazie historii nie jest tożsama z podejściem do sprawy autora „Możnych kochania”. Znane mi sa jego krótkie formy prozatorskie, w których się pojawiają gnomy itp. I właśnie: kiedy to robi ktoś, omu pióro w dłoni nie przeszkadza, jest to strawne i na dodatek podnosi często wartość książki (inna sprawa, że łątwiej tymi wszystkimi czarami sobie narrować, bo nie trzeba realistycznych zwrotów akcji wymyślać). Kiedy (jak w recenzji) strzyguje Sapkowski (ale móię o trylogii) czy Pilipiuk (kiedy weszcie następny tom?!) – to ja to kupuję, czy autor MK – to ja to kupuję. Nie kupuję bajdurzenia i magii tam, gdzie łata dziury. W kwestii „złotej ery” liternetu się niewypowiadam:) bo wyjde na rozżalonego hipokrytę to sobie rzecz daruję.;))))
    ps.
    ja bym poprosił – droga prywatną – bo nie chcę nikogo tu reklamowac o konkrety z tym poradnikiem dla młodych fantastów;)!! Koniecznie

    • O to to. Oryginalność się liczy. Sapkowski swój wiedźmiński sukces oparł na solidnej wiedzy etnograficznej, Le Guin jest z wykształcenia bodajże antropologiem kultury, Tolkien w ogóle erudyta niebywały, tak to mozna krasnoludy wymyslać bez zagrozenia ze wyjdą krasnale ogrodowe.

      A co do powieści historycznych, to ja sie tez nie będę krygował na znawcę, moja wiedza historyczna pozostawia juz dzisiaj wiele do zyczenia, ale doskonale pamietam to co w PRL-u było dobre /choc moze to tylko kwestia upływu czasu/. Wydawano mase dobrych książek, a w kiosku Ruchu były rzeczy, których dzisiaj w ksiegarni nie uswiadczysz. Nie pamietam czy to było wydawane w częściach czy jako jedna broszurka, ale Przypadki Staroscica Wolskiego Hena kupiłem w kiosku po szkole. A Gniewko syn rybaka w TV?

      I małolaty to czytały i ogladały, czytałyby i dzisiaj gdyby ktoś potrafił je tym zainteresować, i gdyby było czym.

      Dlatego absolutnie prosze o dostarczenie nam małolata, którego będziemy interesować książka Winricha ;>

      A serio to ja czekam na premierę żeby móc sie wypowiedzieć o samej książce, chociaż ta ogólna atmosfera naszej dyskusji jest mi bardzo miła. 🙂

    • /Z tym Aragornem to przegiąłeś/

      Wcale-a-wcale:)) Przy czym zaznaczam, że – zwłaszcza w zestawieniu z (druonowskim) Filipem – chodziło mi o Aragorna jeśkowowego, nie tolkienowego.

      /kiedy to robi ktoś, omu pióro w dłoni nie przeszkadza, jest to strawne i na dodatek podnosi często wartość książki (…) to ja to kupuję. Nie kupuję bajdurzenia i magii tam, gdzie łata dziury./

      No ale właśnie – czy to aby nie jest tak, że ktoś, komu pióro w dłoni nie przeszkadza, poradzi sobie tak ze strzygami, trollami, wampirami i resztą tego cholerstwa, jak i z postaciami obecnymi w krokodylionie historycznych źródeł?

      • No jasne, że tak. Co widać na załączonym obrazku, a ściślej w książce ozdobionej załączonym obrazkiem. Uważam jednak, że bez magii i itp łatwiej wpaść in flagranti na grafomanieniu:) Pozwolisz, że przykładów nie przytocze;)) To dkłądnie to samo zjawisko, jak się leci w groteskę, bo z konstruowaniem psyche postaci (albo obserwacją społeczną) kiszka z salcesonem jest;)

Zostaw odpowiedź do Admin