Z-M-P: O cudzego chwaleniu, parasolach i kilku innych istotnych sprawach

19 grudnia 2010 02:1015 komentarzy

©2010 Rallek/Bigstock.com

     Mam taką jedną siostrę cioteczną, która za młodu wyemigrowała do Niemiec za chłopem (narodowości chwiejnej). O chłopie nie ma sensu się szerzej rozwodzić. Grunt, że po parunastu latach szczęśliwie rozwiodła się z nim A. Po czym, wciąż pozostając za Odrą przygruchała sobie rodowitego Dojcza imieniem F. F., w przeciwieństwie do potyrpanego poprzedniego partnera mojej kuzynki, od razu przypadł mi do gustu. Łatwo się chyba domyślić dlaczego. Jako rodowity Dojcz, lubi futbol i piwo.

      Znajomość z F. Rozpoczęliśmy od tego drugiego i, co raczej znów nie jest przesadnie zaskakujące, szybko pokumaliśmy się w temacie tego pierwszego. Mój nowy cioteczny szwagier długo się nie zastanawiał (Herr Gott, jacy ci Dojcze bywają konkretni!). W zasadzie po dwóch wymienionych zdaniach zaordnungował, że zabierze mnie na mecz swojego ukochanego 1.FC Saarbrücken. Ów zacny klub ma bardzo ciekawą historię. Notował w niej, co jest chyba ewenementem na skalę światową, występy w strukturach trzech różnych federacji krajowych (Niemcy, Francja i Saara), wszędzie zresztą z sukcesami. M.in. dwukrotnie bywał wicemistrzem Niemiec (1943, 1952), wygrał też francuską drugą ligę (1949), a jako mistrz Saary (1951) – która po wojnie stanowiła francuski protektorat i miała własny, autonomiczny związek futbolowy – wystąpił nawet w Pucharze Mistrzów, gdzie bardzo nieznacznie uległ wielkiemu Milanowi. To wszystko jednak zamierzchła przeszłość. Za mojej pamięci 1.FC Saarbrücken ledwie raz (1992/3) pojawił się w Bundeslidze, natychmiast z niej spadając, poza tym balansował pomiędzy drugą, a trzecią ligą, aż wreszcie wewnętrzna zapaść finansowa w połączeniu z reorganizacją systemu ligowego w Niemczech zepchnęły go na piąty poziom rozgrywek. I właśnie z tego poziomu usiłowali – jak się później okazało, skutecznie – wyrwać się ulubieńcy F. tego przyjemnego wiosennego popołudnia jakieś półtora roku temu, gdy po raz pierwszy zawitałem na pojemny, sympatyczny, choć nieco staroświecki Ludwigsparkstadion.

      Na boisku, cóż, rewelacji nie było. Ale czego można oczekiwać od V ligi, niechby i niemieckiej? Na trybunach ciut łyso (ale, no właśnie, trzydziestopięciotysięczna widownia na V lidze to by była przesada. Nawet w Niemczech), acz bardzo, badzo sympatycznie. I głośno. Starsi panowie, pamiętający być może dni minionej chwały swoich pupili, młode wilki, marzące o następnych dniach chwały. Tu i ówdzie jakaś zażywna Frau, albo zalotna Fraulein, sporo dzieci obu płci. Kto może, pije piwo, w zasadzie każdy dobrze się bawi, a przede wszystim – dopinguje swój zespół. Gdy w drodze powrotnej podzieliłem się z F. pozytywnymi wrażeniami, nie bardzo wiedział, o co mi tak naprawdę chodzi. Przecież w Niemczech piłka jest popularna, 1.FC Saarbrücken to jedyny liczący się klub w 180-tysięcznym mieście, co dziwnego, że ludzie przychodzą i dopingują? W tym sezonie i tak słabo, bo się stadion ledwie w ćwierci wypełnia…

      Żeby wytłumaczyć mojemu ciotecznemu szwagrowi powody swojego zdziwienia, powinienem go zabrać na mecz analogicznej klasy rozgrywkowej w Polsce. I nawet mu to zaproponowałem, ale jak dotąd jakoś się nie udało tego pomysłu zrealizować. Co może i dobrze, byłby wstyd. Tak się bowiem zabawnie składa, że główny klub mojego rodzinnego miasta również występuje w V lidze (z jakiegoś głupiego powodu zwanej ligą czwartą). W porządku, Łomża jest trzykrotnie mniejsza od Saarbrücken, a stadion przy Zjeździe nawet po renowacji nie osiągnął choćby piątej części pojemności swego saarskiego odpowiednika. Owszem, Łomżyński KS nie ma trójpaństwowych doświadczeń, nigdy nie był wicemistrzem swego kraju, ba, w swej osiemdziesięcioparoletniej historii ledwie dwa sezony spędził w II lidze, a i to dlatego jedynie, że od spadku po pierwszym uratowały go karne degradacje innych klubów. Jasne, od wiosny 2008 1.FC Saarbrücken zdołał już awansować nie tylko do IV, ale nawet do III ligi, podczas gdy ŁKS wciąż jedynie posiada takie aspiracje. Czy jednak aby na pewno powyższe argumenty wyjaśniają, dlaczego na Brücken chadzają tysiące, a na Łomżę – w najlepszym wypadku – setki?

      Piłka jest w Niemczech popularna, powiada F. Ale przecież w Polsce też. Wyjdźcie na ulicę – choćby łomżyńską – i spytajcie losowo wybrane dwadzieścia osób. Ile odpowie, że ich futbol nie obchodzi? Jedna? Dwie? Pięć – ale to już maks. Tyle, że zainteresowanie Fussballem, a zainteresowanie piłką nożną to dwie zupełnie odmienne sprawy. I nie chodzi o to, że Niemcy regularnie kasują medale wielkich imprez, a my cieszymy się z samego awansu na nie. Ani o to, że zwycięzca Bundesligi grał ostatnio w finale Champions League, podczas gdy Mistrz Polski od długich lat w ogóle nie potrafi się do niej zakwalifikować.

      F. chodzi na domowe mecze 1.FC Saarbrücken. Wszystkie. Musi być bardzo chory, żeby zostać w domu. Na wyjazdy od dłuższego już czasu nie pozwalają mu obowiązki rodzinne i zawodowe, ale i tak dwa-trzy w sezonie stara się zaliczyć. Jeździ także od czasu do czasu na Nationalmannschaft, ale rzadziej, niż by chciał, bo ciężko bilety dostać, więc z reguły ogląda w telewizji. Tak samo popisy FSV Mainz – za który również ściska kciuki – i skróty pozostałych spotkań Bundesligi. Europejskie puchary śledzi sporadycznie, chyba, że grają niemieckie drużyny. Z zagranicznych lig ostatnio zainteresował się… Ekstraklasą. Sprawdza wyniki mojej ukochanej Cracovii, a potem wysyła mi pocieszające smsy.

      Gdyby F. był Polakiem, najprawdopodobniej zamiast wpowadzać mnie w arkana historii i terazniejszości swojego lokalnego klubu, przekonywałby o swym „odwiecznym” i „dozgonnym” uwielbieniu dla Chelsea, Man Utd, Barcelony, Realu… No, może w jego wieku (ciut po czterdziestce) jeszcze jakiś Juventus by się zaplątał. Nie zwierzałby się z frustracji spowodowanej niemożnością za klubem. Jeżdżenia za klubem?! Przecież można się wygodnie rozwalić w fotelu i komfortowo obejrzeć mecz w telewizorze, konsumując chipsy i piwo. Ale w obronie ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych trzeba zajadle gardłować. Tak samo trzeba raz za czas rzucić jakiś szmonces na temat „leśnych dziadów”, zgniłej polskiej myśli szkoleniowej, czy drewnianości rodzimych kopaczy. Poproście dwudziestu losowo wybranych kolesi tego typu, żeby powiedzieli, jakie drużyny grają w tym sezonie w Ekstraklasie. Poproście, żeby opowiedzieli coś o swej lokalnej lidze. Ilu da radę? Dwóch? Trzech? Pięciu – ale to już maks.

      Fussball kwitnie. Zostawiając Saarbrücken na boku, na mecze samej tylko Borussii Dortmund przychodzi po osiemdziesiąt tysięcy ludzi. To właśnie ci ludzie wydźwignęli BVB z koszmarnej zapaści finansowej parę lat temu. Na innych stadionach pojawia się ich niewiele mniej. Widząc takie tłumy na trybunach, zarządy klubów zwykle nie boją się trzymać cen biletów na przystępnym poziomie. I tak zarobią. Widząc te same tłumy i ich wielokrotność przed telewizorami, reklamodawcy nie wahają się zbyt długo przed wykładaniem pokaźnych sum na sponsoring. Kluby, wspierane gotówką z takich źródeł, śmiało inwestują we własny rozwój. A jakiś czas później różne Oezile, Muellery i inne Khediry rozbijają się po Mistrzostwach Świata.

      Cudze chwalicie, swego nie znacie, mówi ludowa mądrość. Znajmy swoje. I – niech tam – chwalmy cudze. Ale tylko to cudze, z którego sami możemy mieć korzyść. Inaczej wciąż będziemy „kibicować” Manchesterom i Barcelonom. A gdy Manchestery i Barcelony będą nas doić, a potem olewać, po staremu wyciągniemy parasol. Bo przecież deszcz pada.

 

Z-M-P

 

 

 

 

 

 

*Zamieszczone w tekście ilustracje są utworami chronionymi prawem, wykorzystanymi zgodnie z udzieloną licencją. Informacje na temat praw autorskich ukażą się po najechaniu kursorem na obszar zdjęcia.
Tags:

15 komentarzy

  • Tiaaa. Chałupy welcome to. Jeszcze chwila i mnie przekonasz, żeby zacząć kibicować Podlesiance albo czemuś podobnemu:)

  • podlesiance to ja kibicowac nawet mogę. Ale nie klubowi z mojego miasta, który doi forsę z ratusza, nic nikomu (poza swoimi portfelami) za to nie oferuje, a siata, szczypior i kosz – eufemistcznie rzecz ujmując – powieźli, panie, na gnoju, powieźli… Najbardziej za złe mam polskim kopaczom to, że mi futbol na długie lata obrzydzili. A wisiało sie kiedyś z tramwaju, jadąc na ligowy mecz o pietruszkę, wisiało, i dupą strącało znaki drogowe. czemu mi sie teraz nie chce?

    • No dobra, tylko skoro nie ma Cię na trybunach, nie dziw się potem, że jest jak jest. Myślisz, że gdyby tak ze dwadzieścia tysięcy podobnych Tobie wyraziło dezaprobatę wobec tego, że istnienie klubu służy jedynie tuczeniu portfela członków zarządu, to taka dezaprobata przeszłaby bez echa? Szczerze wątpię.

      Co do kosza, to jest dla mnie jakiś fenomen. Przecież temu klubowi kibicowało kiedyś mnóstwo ludzi. Gdyby zebrać choć połowę z nich i grzecznie poprosić o comiesięczną dziesięcio- dwudziestozłotową wpłatę na konto klubu, a w zamian zaoferować wpływ na jego losy, to dni minionej chwały może by tak raz-dwa-pięć nie wróciły. Ale ekstraklasa? Spokojnym leszczem.

      • od końca:
        wpłata po 20 zeta miesięcznie? Juz lecę. Serio. Ale dopiero, kiedy Śląsk będzie funkcjonował jak np. Barca. Wiesz co mam na myśli – powszechne wbory prezesa itp. Swoją drogą byłby to w sumie dobry pomysł.

        Co do efektu mojego protestu siła rzeczy pokojowego – sorry jego wpływ na cokolwiek to marzenie ściętej głowy. To taka refleksja na marginesie przygotowań Krakowa do Euro. Tych które już miały miejsce, i tych które nastąpią za dni kilka. Zapewne. Niestety.

        • @ Zahyr:

          /wpłata po 20 zeta miesięcznie? Juz lecę. Serio. Ale dopiero, kiedy Śląsk będzie funkcjonował jak np. Barca. Wiesz co mam na myśli – powszechne wbory prezesa itp. Swoją drogą byłby to w sumie dobry pomysł./

          Nie no, jasne. Tak prowadzony Śląsk musiałby przyjąć model socio, inaczej cała idea kompletnie nie ma sensu. A że pomysł dobry, to na pewno i nie tylko w przypadku Śląska. Wg mnie im więcej takich klubów, tym lepiej. Pod paroma prostymi warunkami:

          1. Kompletna transparentność finansowa.
          2. Sztywne powiązanie budżetu płacowego z dochodami klubu.
          3. Kategoryczny zakaz jednorazowych ingerencji czynników zewnętrznych (zwłaszcza państwowych).

          /Co do efektu mojego protestu siła rzeczy pokojowego – sorry jego wpływ na cokolwiek to marzenie ściętej głowy./

          Jeśli głowa jest jedna – na pewno. Ale kiedy ich więcej, to efekty bywają i to czasem dość spektakularne. Doskonale to widać choćby właśnie w Niemczech.
          Ale i u nas się udaje. Nie gdzie indziej, jak we Wrocławiu jakiś czas temu (w miarę;) pokojowy protest kibiców zapobiegł temu, aby to właśnie Śląsk poszedł drogą, którą – niestety! – obrała śp. warszawska Polonia.
          Da się. Może nie zawsze i nie wszystko, ale czasem się udaje. Trzeba tylko kupą i głośno wrzeszczeć.

  • U nas z kolei na regionalnych idoli wyrasta Flota Świnoujście, a zależności pomiędzy pełnymi trybunami, a grą i losami klubu zaprzecza przykład Pogoni Szczecin. Ja nie wiem czy w Polsce to w ogóle nie jest świat wirtualny. Takie wieczne Lato polskiej piłki 😉

    • @ Jacek:

      /zależności pomiędzy pełnymi trybunami, a grą i losami klubu zaprzecza przykład Pogoni Szczecin/

      Doprawdy??? Jak na moje, ze wszystkich polskich klubów właśnie Pogoń stanowi najjaśniejszy przykład siły oddziaływania trybun. OK, ja rozumiem, że dziś Portowcom nie idzie tak dobrze, jak drzewiej bywało. Ale jest i szczebel centralny, i finał PP w zeszłym sezonie. I to wszystko po dwóch kataklizmach zwanych Bekdas i Ptak. Gdzie byłby dzisiaj ten klub, gdyby nie jego kibice?

      • no własnie w zeszłym sezonie, a zeszłoroczne sukcesy były nieadekwatne do potencjału, składu itp, ale w ogólniejszym planie wspaqrcie kibiców nigdzie nie poszło w gwizdek tak jak u nas i jest to przykład zmarnowania siły oddziaływania własnej publiczności, tak to jest że jak juz cokolwiek się urodzi oddolnie to się rozwala o niekompetencję i zlewactwo decydentów. Byłem na „pokazie” archiwalnego filmu o wizycie cesarza w Szczecinie z 1899r. Masę ludzi przyszło mimo marnej reklamy. Na pokazie: nie zmieściła się w sali 1/3 widzów, to nie szkodziło bo nie działał projektor, a żaden widz nie miał laptopa pożyczyć, ponieważ nie można było odpalić filmu organizatorzy opowiedzieli nam co na nim jest, potem połowa sali wyszła, kto nie zdążył skorzystał bo… film sie odpalił. Taką promocję miasta i jego historii zaproponował nam nie klub osiedlowy „Patafian”, ale Polskie Radio Szczecin.

        W dzień później Yarrek dzwoni do mnie, że ten sam film puścili u niego w tv we Wrocławiu. :/

        Z oddziaływaniem szczecińskiej publiki na Pogoń jest bardzo podobnie.

  • Grzegorz Zima

    W nawiązaniu do poruszonych przez kolegów spraw wrocławskiego sportu – mam w szufladzie pewien felietonik, jeśli redakcja znajdzie dla niego miejsce, to chętnie udostępnię. To jak?

    • Znoooooooooooowu o Wrooooozławiu…

      • No ale trudno 😉 proszę zapodać namailowo, nasz redakcyjny ekspert wrocławski ruszy do lektury, a jest on tak przywiązany do miasta, że ponoć buduje replikę pomnika Chrobrego na działce tylko coś mu ten kucyk nie wychodzi.

  • Cała Polska w cieniu Śląska. WKS królem jest

    • Nie rozśmieszaj mnie pan tym hasełkiem. WKS cieniem siebie samego jest.
      Uwaga! Poszukuje się WKS grającego w kosza! Poszukuje się WKS grającego w szczypiorniaka.
      Jak się odnajdą, to pogadamy o tym, kto jest w czyim cieniu. Póki co – byłoby to śmieszne

  • Bardzo, baaardzo się z tym tekstem solidaryzuję.

Zostaw odpowiedź do Rojewski