Marian Wtorek: Rolandzi, którzy nienawidzą rajstop
Po dziesiątkach wieków jawnej damskiej niewoli, nastała w połowie XX wieku jeszcze gorsza niewola, bo ukryta. W smutnych tych czasach kobiety dręczono na co dzień, raz w roku kobiecej niedoli (perfidnie sadzanej na traktor) faryzejski goździk dopinając do kożucha, dziury w nim łatając rajstopami. Jedyną (przez półwiecze!) kobietą na wysokim stanowisku była u nas w owe lata tylko tow. Zofia Grzyb, członkini Biura Politycznego KC PZPR. Niektórzy badacze epoki przypisują wprawdzie Zofii (zbieżność imion przypadkowa) Gomułkowej wielkie wpływy na partyjnym dworze, ale z niesmakiem należy podkreślić, że towarzyszka życia towarzysza „Wiesława” realizować się mogła jedynie na etacie szarej eminencji. A nie o to chodzi.
Dopiero wolnej Polski było trzeba, by Aleksandra Jakubowska, posłanka Hojarska, tej samej profesji Sobecka, Kluzik-Rostkowska, czy wreszcie Elżbieta Jakubiak wespół z Kempą, Piterą i Wróbel – mogły pełną piersią wkroczyć na polityczne salony. Mogły, więc wkroczyły. I tak oto ciałem stały się słowa tow. Gomułki, który na wiele lat przedtem tyleż kłamliwie (ówczesne modus operandi), co proroczo zauważył: „nie ma dziś w Polsce dziedziny, w której kobiety nie odgrywałyby ważnej roli”. Skoro dzięki transformacji ustrojowej rzeczywistość przerosła propagandowe hasełko – wydawać by się mogło, że 8 marca powinien być najważniejszym świętem w roku. Nic z tych rzeczy! Jest gorzej niż raniej. Od 1989 r. każdego 8 marca co 5 minut się w mediach przypomina o wrogich nam ideologicznie rajstopach i goździkach. Roślinami zajmę się innym razem, dziś pragnę skupić się na rajstopach. Nylonowym przedmiocie drwin teraz, a pożądania ongiś.
Pełniąc symboliczną funkcję symbolu zerwanych wreszcie kajdan patriarchatu, leżą dziś nieszczęsne rajstopy w kącie społecznego zapomnienia, odkurza je się i odziera z pajęczyn jedynie 8 marca. „W ten trudny dla nich [mężczyzn] dzień” – jak celnie zauważyła Katarzyna Bratkowska [w publikacji GW omówionej poniżej]. Dodajmy – dzień to z roku na rok coraz dla samców trudniejszy. Przez rajstopy.
O ile stanowisko kobiet wyzwolonych jest antygoździkowo jasne i antyrajstopowo bezpardonowe, to mężczyźni z typową dla schyłkowości swego gatunku półrezygnacją miotają się z kąta w kąt i nie potrafią zająć genderowo solidarnego stanowiska. Ilu samców, tyle postaw. Dominują dwa skrajnie odmienne stanowiska: jedni cieszą się z odrajstopowienia ósmego dnia marca, wychodząc naprzeciw kobiecym złorzeczeniom na rajstogoździki, traktują ten dzień jak każdy inny w roku, czyli powszedni – żadnego tam święta. Warto zauważyć, iż jest to postawa (biorąc pod uwagę jej przesłanki) ze wszech miar logiczna, ale już przez samo to właśnie, beznadziejnie błędna. Nie po to od lat co najmniej dwudziestu kobiety protestują przeciw upadlaniu ich 8 marca, by im teraz niczego nie wręczać i niczego nie życzyć. I to jeszcze bezczelnie.
Z tego właśnie wychodząc założenia, druga dominująca pośród samców frakcja, narażając się na drwiny pierwszej, nieśmiało, niejako w poczuciu winy za to, że znów kogoś maltretują – usiłuje Dzień Kobiet obchodzić. Oczywiście nie mam mowy o sytuacjach rodem z PRL, kiedy to kobiety w zakładach pracy jeszcze przed przerwą śniadaniową straż przemysłowa wyłapywała, wiązała drutem kolczastym, by aż po fajrant wtrącić do piwnicy pod szatnią, w której mężczyźni nielegalnie spożywali alkohol, zagryzając goździkami, nasłuchując jęków uwięzionych – a co najgorsze: wiążąc sobie na szyjach rajstopy zamiast krawatów. Dziś o podobnych ekscesach nie może być mowy, co nie znaczy, że usiłującym dziś świętować mężczyznom na sucho uchodzą grzechy praszczurów.
W najlepszym razie – w odpowiedzi na kwiatek (ale nie goździk!) czy prezencik (byle nie… rajstopy!) daje im się do zrozumienia, że wręczając… że w sumie… że niby sprawili niejaką przyjemność… Jednakże „no fajnie, fajnie, ale co to za święto? Cały rok nam, kobietom, katorga, a jednego dnia badyl i myślicie, że jesteście ok? Wy to macie święto: przez okrągły rok!” Osobnik tak „podziękowany” za rok zaryzykować powinien (w podzięce za szczerość) z jeszcze większym zapałem. I tak się może dzieje, ale zastanawia coraz głośniejsze jest w kręgach kobiecych (pomijając femi-celebrytki) zaniepokojenie faktem realnego zaniku Dnia Kobiet? O co chodzi? Czyżby, w zastępstwie snopowiązałkowego sznurka, brakowało dziś rajstop?
Czym by rzeczy nie tłumaczyć – niczym niesprowokowany – maczystowski bojkot marcowego święta rośnie w siłę i tak poważny stanowi już problem, że do akcji przystąpiły media, usiłując działać na rzecz płciowego treuga dei w miejsce wojny. Niestety – wieloletnie zaniechania mszczą się i tak Gazeta Wyborcza (08.03.11), by kobietom z okazji ich święta zrobić dobrze, postanowiła odpowiednio pogłaskać mężczyzn, by choć tego dnia nie byli dzicy, obojętni, nieufni. Opublikowany materiał „Feministki, które lubią mężczyzn” zatytułowano Larssonowsko, niewątpliwie nieprzypadkowo. Już na pierwszej stronicy dziennikarskiego elementarza nakazuje się przecież przyciągać czytelników szokująco niewiarygodnie brzmiącym tytułem.
Niestety – mamy kryzys gospodarczy i nawet tak bogata firma jak GW musi oszczędzać, skutkiem czego używa popsutych telefonów. Innego wytłumaczenia dla tego, że część rozmówczyń gazety ewidentnie nie zrozumiała pytania – nie znajduję. A poproszono „pięć feministek o polecenie książek, których autorami są… mężczyźni.” Kinga Dunin (indagowana zapewne przez sprawny aparat) poleciła książki M. Cunninghama, M. Fabera i Ignacego Karpowicza, a Agnieszka Graff (ten sam działający telefon) Henry’ego Jamesa, natomiast prof. Magdalena Środa. Spytana o warte lektury (niech przypomnę) książki autorstwa mężczyzn, zaordynowała chętnym:
a) tom zawierający korespondencję H. Arendt z Heideggerem;
b) wywiad pani Katafiasz z panem Globiszem.
Na pierwszy niuch nosa wyglądało to tak, jakby pani profesor zapłacono za skompromitowanie idei parytetu (50%), skoro spytana o książki pióra mężczyzn, pochwaliła tylko pozycje parytetowe. Tylko na pierwszy rzut złośliwego oka wygląda na to, że gdyby nie fakt bycia Heideggera i Globisza mężczyznami, to dałoby się upichcić oskarżenie polecającej o seksizm. To tylko na szczęście pozory – prawda jest inna – żadna tam parytetowa obsesja, a zepsuty redakcyjny telefon. Czyżby sabotaż kogoś, kto poważył się panią profesor ośmieszyć?
Na szczęście również z Kazimierą Szczuką skontaktowano się za pośrednictwem sprawnego sprzętu, gdyż ewidentnie i bez problemu zrozumiała o co chodzi, więc w kilkunastu zdaniach poleciła Coetzego. Co smutne – tym razem obyło się bez nadających się do analizy kontrowersji.
Identycznie można zreasumować pointującą materiał wypowiedź Katarzyny Bratkowskiej (nominowanej przez GW w roku 2006 do tytułu Kobiety Roku), która jak na krytyka literackiego przystało, poleciła literaturę z zakurzonej, ale wysokiej półki – „Pieśń o Rolandzie”. Bratkowska podkreśliła, korespondencyjnie niejako atakując Środę, iż utwór to nie dość, że napisany przez mężczyznę, to o mężczyźnie i dla mężczyzn. Bezparytetowo.
K. Bratkowska pokusiła się o przytoczenie obszernych fragmentów arcydzieła średniowiecznej literatury, koncentrując się na tych jego partiach, gdzie Roland śmiertelnie ranny walczy (ze skutkiem dość pozytywnym) z pewnym saracenem. Niewiele mu to jednak daje, jako że i tak umiera. Umiera – uwaga! – jak prawdziwy mężczyzna. Czy redakcji GW chodziło o to, by zapytana feministka definiowała to archaiczne pojęcie – nie sposób dociec. W każdym razie do pojawienia się takowej definicji doszło. Brawurowo pointując „Kobiety, które lubią mężczyzn”, krytyk Bratkowska zdiagnozowała prawdziwego mężczyznę w Rolandzie, który „z wylanym mózgiem wygłasza pochwałę swego miecza.”
Troszkę się po tej konstatacji zagotowało pośród samców, niektórzy niesłusznie imputowali K. Bratkowskiej seksizm oraz strzykanie jadem, mimo iż redakcja chciała udowodnić, iż nieprawdą jest awersja feministek do męskiego gatunku. Taka interpretacja jest oczywiście z gruntu fałszywa, gdyż gdyby wylano-mózgowa kwestia redakcji nie odpowiadała, to nie pointowałaby nią materiału, a dodała coś neutralnego, np. po raz wtóry w tym materiale przytoczyła jakże cenną refleksję prof. Środy, która bezpardonowo zauważa, że „mężczyźni niekoniecznie muszą mieć rozdęte ego” czy coś w tym rodzaju. Porzucając wszelkie uprzedzenia i seksistowskie złośliwości należy z całą odpowiedzialnością stwierdzić, iż Katarzyna Bratkowska po prostu zażartowała, utożsamiając prawdziwego mężczyznę z osobnikiem częściowo pozbawionym mózgu, który bredzi.
Żart ten należy ocenić wysoko, ponieważ den ma więcej, niż z pozoru wygląda. Po pierwsze – utarło się uważać, że dowcip nie powinien odbiegać swą klasą od poziomu wykształcenia żartującego. Niesłusznie. Bratkowska udowadnia, że to pogląd zgoła nieaktualny. Po drugie – utarło się uważać, iż żart z ust kobiety płynący, skrzyć się winien subtelnością formy i treści. Błąd. Bratkowska i tutaj daje odpór fałszywym i seksistowskim przesądom.
A po trzecie zaś – odkąd Rolandom przekuto miecze na lemiesze i kazano zzuć rajtuzy, rekompensowali to sobie ustawicznym dręczeniem kobiet za pomocą rajstop. Co więc szkodzi 8 marca kolnąć ich mieczem metafory? Co szkodzi zacisnąć im na grdykach rajstopową pętlę celnej krytyki? W najgorszym wypadku, w swych wylanych mozgach, znienawidzą rajstopy. Oni. Ci Rolandzi.
Jakkolwiek bez sensu by to było i jakkolwiek niepoprawnie by brzmiało.
Marian Wtorek
– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
* Marian Wtorek –protetyk. W zawodzie od lat kilkunastu, a jako że jest to protetyka myślowa, na brak zleceń nie narzeka. Szczególnie ostatnio. W swym mizoginizmie – umiarkowany radykał. Adiunkt na Wydziale Archeologii Seksualnej P(olskiej)A(kademii)N(auk)I(ntergenderowych). Wielokrotnie honorowany krajowymi i zagranicznymi nagrodami za cenny wkład w formowanie protezy poznawczej, jaką wg nagradzających go stanowi genderowe postrzeganie rzeczywistości. Najważniejsze publikacje: „Odkłamać literaturę czyli Notatki na marginesach „Burzliwego życia Lejzorki Rojsztwaniec”; „Czy Kopernick była Polką? Dylematy światowego kobietariatu wobec adekwatnościowych perturbacji z tożsamością postplemienną”; „Fumy i rozprzężenie – prawdziwa biografia Jane Austen”. W przygotowaniu: „Kobiety pod Grunwaldem. Szkic porównawczo-dekompozycyjny”.
11:06
Od czwartego akapitu, zwiastującego wojnę płci, wciągnęło mnie mocno. Spodziewałam się, że kolejne akapity będą mnie bulwersować, jednak „bulwersacja” stopniowo zmieniała się w zdziwienie, aż wreszcie przeobraziła się w czułość dla piszącego. Jacyż ci mężczyźni zagubieni! Jeżeli dla nich „Feministki, które lubią mężczyzn” brzmi szokująco niewiarygodnie, to faktycznie niczego o kobietach nie wiedzą.
22:06
Droga Halinko!
Przede wszystkim nie utożsamiajmy kobiet z feministkami, bo to karygodny błąd. A jeszcze większy utożsamiać feministki celebryckie z feministkami. Nigdzie nie napisałem, że mężczyzn szokuje lubienie mężczyzn przez feministki. Napisałem natomiast, że redakcja doszła do takiego wniosku tak a nie inaczje tytułując swój materiał. A czy takie postawienie sprawy może szokować? I tak, i nie. Nie – bo to bezsens. Nie trzeba bowiem nienawidzić mężczyzn by być feministką. Tak – ponieważ wyszło jak wyszło i nawet okazyjnie p. Bratkowska nie powściągnęła emocji twierdząc to, co stwierdziła. Wychodzi na to, droga Pani, że byc może mężczyźni mało wiedzą o kobietach, ale Pani chba jeszcze mniej wie (czego szczerze zazdroszczę) o celebryckich feministkach. Czy to jakas tragedia? Nie sądzę.;)