Czytelnik nie pyta – Redakcja odpowiada. Marzec 2011
Pani Halina Z. (nazwisko nieznane redakcji) – pisuardessa dyżurna zlikwidowanego (prawdopodobnie w ramach przygotowań do Euro2012) klozetu publicznego zwanego przez wrocławian „blaszakiem” (stał niegdyś nieopodal Teatru Lalek”) zaskoczyła nas podwójnie. Po pierwsze faktycznie zadała nam pytanie, którego dzięki niej nie musieliśmy wymyślać, po drugie – po raz pierwszy nie potrafimy odpowiedzieć. Być może dlatego, że pytanie padło. A brzmi ono następująco: dlaczego redakcja netkultury.pl struga wariata?
Częściowo odpowiadamy: Szanowna Pani! Nie znamy odpowiedzi na to pytanie. Możemy jedynie stwierdzić, że nie strugamy nawet najmniejszego wariata ponieważ nikt z członków kolegium nie posiada najmniejszych inklinacji do dłuta, kozika a już szczególnie – nie wykazuje się absolutnie żadnym parciem na marmur. I takie postawienie sprawy załatwiałoby wszystko gdyby nie to, że nie pyta Pani „czy strugamy”, ale dlaczego to robimy. Skoro pani tak mądra, to niech pani sama sobie odpowie. Innym również.
W poprzednim wydaniu rozwiązaliśmy zagadkę aktora Krystiana Wieczorka. I tym razem nie otrzymaliśmy pytanego podobnego pytania. Otóż, grupa radnych z powiatu Kołobrzeskiego (ponad partyjnymi podziałami) nie wysłała do nas faksu z zapytaniem: – Czy pojawi się kiedyś polski serial, w którym nie będzie grała p. Kożuchowska?
Odpowiadamy – szanse na to są ogromne. Będzie to wyświetlany w Programie II Polskiego Radia serial biograficzny o p. Kożuchowskiej. W jej roli wystąpi p. Karolak, grany w tym samym czasie w serialu biograficznym o nim samym – właśnie przez p. Kożuchowską. W ten sposób magiczny krąg się zamknie i ktoś nakręci o tym film dokumentalny w koprodukcji z Brazylią i Wenezuelą.
Pani Ziutka z Bolesławca nie pyta, ponieważ nie ma do tego głowy, co miał na myśli red. Szaranowicz dnia 3 marca 2011, stwierdzając podczas konkursu w Holmenkollen: „im lepsze będą warunki, tym gorsza będzie mgła, tym dalej, gorzej się będzie skakać”
Szanowna pani. Są na świecie rzeczy, o których nawet nie śniło się filozofom. I do nich właśnie należy sens wypowiedzi pana Szaranowicza (ani to novum ani niespodzianka). Prosimy więcej nie zawracać nam głów podobnymi pytaniami. Trzeba słuchać całego komentarza, a nie wyrwanych z kontekstu zdań. Przecież kilka minut po cytowanym przez Panią zdaniu, wiejący w Oslo wiatr kazał redaktorowi (który był, jest i będzie naszym pupilem) zauważyć: „jak wcześniej przewidywałem, rosnący wiatr rozwiał chmury i nagle zrobiła sie widoczność oraz niezłe warunki do skakania”. I o to chodzi.
Pani Marlena Niedowiar z miejscowości Szczyty nie zapytała nas, jakim cudem jej sąsiad, który od trzydziestu lat nie wyściubia nosa poza Szczyty, ukończył studia medyczne? Nie zapytała nas o to, chociaż na własne oczy widziała dyplom z jego nazwiskiem i odciskami wszystkich stosownych pieczęci, jakiej dokładnie Akademii Medycznej – tego nie zdążyła wyczytać.
Odpowiadamy: Pani Marleno, też nie wiemy, ale radzimy, gdy sąsiad otworzy gabinet tuż za płotem, mimo wszystko skorzystać z usług innego lekarza i to, najlepiej, innej specjalności.
Sprawa zainteresowała nas jednak na tyle, że oddelegowaliśmy praktykujące w redakcji licealistki do przeprowadzenia sondażu, co na temat tego rodzaju dokumentów sądzi społeczeństwo (CBOS, OBOP oraz IHH zajęte są chwilowo innymi sondażami). Wśród licznych wypowiedzi (nie wiem, nie mam zdania, odpierd***** się) zaskoczyła nas diagnoza Pani Haliny Z. (wspomnianej na początku pisuardessy zlikwidowanego Prywatnego Obiektu Użyteczności Publicznej (POUP) „Blaszak” we Wrocławiu: „Ryba psuje się od głowy” – rzekła i, jak relacjonują oddelegowane, spuściła wodę po nieprecyzyjnym kliencie. Spuściła wirtualnie, ponieważ jako, że od czasu likwidacji ww POUP, sedes, który mógł wystąpić w tym wątku, niszczeje w miejscowym Muzeum Miejskim.
Zygfryd U., organista z kościoła parafialnego w Szymanach k. Wrocławia nie pyta nas, ponieważ nie wie o naszym istnieniu, dlaczego w audycji informacyjnej programu Polsat News eks-lider PZPR wystąpił jako Wiesław Gomułka.
Szanowny panie! Odpowiedź jest banalnie prosta: przez spory kęs swego trudnego żywota tow. Gomułka (mając w akcie urodzenia Władysław) udzielał się jako „Wiesław”. W tymże okresie nie brał udziału w życiu religijnym narodu, a jeśli już, to kłócąc się z Prymasem Tysiąclecia. Prawdopodobnie dziennikarz Polsat News doszedł do wniosku, że należy tow. Gomułkę ochrzcić i dał mu na imię Wiesław. Obecnie trwają poszukiwania rodziców chrzestnych, którzy zapadli się pod ziemię. A generalnie: czepia się pan, proszę pana, oj czepia się pan. Czy informując rodaków – z racji wykonywanego zawodu – trzeba wiedzieć, co się mówi? Ejże, niech pan włączy radio albo telewizor i chwilę posłucha i poogląda…
Ewentualnie, może Pan zapytać (przy okazji) pisuardessę Halinę Z. z POUP „Blaszak”, ona wie więcej.
***
Kiedy pan Roman Miś mieszkający w Niedźwiedziu (powiat limanowski) obudził się 4 marca z poobiedniej drzemki, zobaczył na ekranie swojego telewizora (TV Polonia) duchy oraz napis u dołu ekranu T.Love. Pan Roman nie zapytał nas, dlaczego osobnicy wystrojeni niczym dziewczynki w Boże Ciało rozsypujące kwiatki w trakcie procesji, wykonują grupowy taniec naśladując ruchy czirliderek i dlaczego tak tańcząc śpiewają, że chłopaki nie płaczą.
Przyznajemy, że redakcja długi czas nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na to niezadane pytanie, na szczęście z pomocą przyszła nam wierząca w reinkarnację, nasza lokalna korespondentka z Roztocza, która wyjaśniła, że z pewnością nie był to zespół T.Love, lecz wcielająca się w postacie muzyków niezidentyfikowana grupa z przestrzeni światów równoległych.
Pan Wojciech Bąk od lat mieszkający w malowniczej Lucernie, wielbiciel polskiej golonki konserwowej, nie zapytał nas, kogo miał na myśli Jarosław Sellin, gdy mówił o „dziennikarzach o konserwatywnej wrażliwości”.
Panie Wojciechu, odpowiedź na to niezadane pytanie jest prosta: konserwatywna wrażliwość to zaleta osób mocno introwertycznych, introwertycznych tak bardzo, że ich wrażliwość trudno dostrzec na zewnątrz, toteż osobom postronnym mogą się one często wydawać oschłymi, szorstkimi a w przypadkach skrajnych nawet pozbawionymi wrażliwości gburami.
Co do konserwowej golonki, podzielamy Pana, Panie Wojciechu, upodobania: też za nią przepadamy. Korzystając z okazji, pozdrawiamy całą szwajcarską Polonię.
***
Student Telewizyjnego Uniwersytetu Otwartego pan Natenczas Milczyński nie wystąpił do nas z prośbą o wyjaśnienie, czy Roman Graczyk oraz Artur Domosławski ukończyli tę samą szkołę dziennikarską.
Redakcja: Absolutnie nie rozumiemy powodu, dla którego pan Milczyński pragnąłby takie wyjaśnienie uzyskać (i to za darmo), tym niemniej, mimo iż się do nas nie zwrócił, wyjaśniamy. Trop uczelniany nie jest tu właściwy, jak i wszelkie inne ślady, stygmaty i wspólne koleiny. Cała ta sytuacja jest i dla nas wielce zagadkowa. Jedno tylko wydaje się być pewne: ze względu na fakt, iż obaj panowie wydali ostatnio książki, w najbliższym czasie nastąpi wysyp demaskatorskich publikacji takiego a nie innego kierunku, cokolwiek by to znaczyło.
Nie zapytano nas, jak to się stało, że na prochach rozsypanych pomników wyrósł jak grzyb po deszczu naczelny playboy Marcin Meller.
Gdyby nie to niezadane pytanie z pewnością nie rozpoznalibyśmy Marcina Mellera, bowiem obserwując zjawisko byliśmy przekonani, że to grzyb atomowy. I nie był to jedyny grzyb, który się wznosił.
Co dziwniejsze, w odniesieniu do kwestii grzyba nawet (jak widać – coraz szerzej z nami współpracująca) pisuardessa z POUP „Blaszak” nie potrafiła przytoczyć stosownego przysłowia.
Leczący się na seksoholizm pan Dariusz Ch. z Wrocławia nie wysłał nam smsa z pytaniem o przyczyny prokuratorskiej obstrukcji polegającej na tym, że wszędzie wiszą obsceniczne bilbordy reklamujące gumę do żucia Airwaves takiej oto treści:
„mentol + kopnięcie = mentolnięcie”
Szanowny panie Dariuszu, nasze źródła w prokuraturze donoszą, że trwa kompletowanie zespołu biegłych, by orzec, czy istotnie można w inkryminowanym reklamowym haśle doszukiwać się ukrytego wulgaryzmu (p***nięcia), czy też nie. Jak na razie – w prokuraturze zdania są podzielone.
Prof. Miodek wypowiedział się nader lakonicznie i (dla niektórych) enigmatyczne: „Gra półsłówek, szanowni państwo, gra półsłówek.” Czy to nam może pomóc w sprawie mentolnięcia? Redakcja twierdzi, że niekoniecznie.
Uważamy jednocześnie, że absolutnie nie powinno się doszukiwać w wiadomym haśle wulgarności. Jego autor nie kłamie, matematycznie wyjaśniając swój neologizm i nie widzimy powodów, by nie dawać mu wiary. Idąc tym tropem, sądzimy że się na nas nie obrazi, kiedy spointujemy rzecz stwierdzeniem: wynalazca mentolniętego hasła jest po prostu mentolnięty. (czyt. pozytywnie naładowany w wyniku żucia mentolowej gumy „Airwaves”). Jeśli autor hasła się jednak obrazi – momentalnie doniesiemy na niego do prokuratury, jako na demoralizatora dzieci i młodzieży.Redakcja pyta sama siebie: ile zarabia scenarzysta misyjnego serialu „Barwy szczęścia”, skoro jako receptę na przetrwanie po wyrzuceniu z pracy zaleca jednemu ze swoich bohaterów, by spokojnie przeczekał i żył z oszczędności”.
***
Droga redakcjo: cudze zarobki w naszym kraju to nie gazeta. W nie się nie zagląda. zapewniamy cię jednak, że scenarzysta, kiedy go ktoś wreszcie wyleje z posady z pewnością ze swoich oszczędności wyżyje.
UWAGA:
Redakcja serdecznie dziękuje Rysiowi Więckowskiemu (lat 7) za zilustrowanie niniejszego odcinka!
11:09
Jejciu, jakie piękne rysunki! Rysiu, jesteś wielki. Pozdrawiam moją imienniczkę Halinkę Z.
09:25
Nawiązując (najprawdopidobniej) do niezadanego pytania studenta Natenczasa Milczyńskiego, Ludwik Stomma poświęcił Graczykowi cały felieton pt. „Miłość Graczyka” (Polityka – nr 18 z dnia 2011-04-30). Oto znamienny fragment z felietonu: „To, że książkę Romana Graczyka „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego” czytałem z mieszanymi uczuciami, odpowiada w pewnej mierze prawdzie. Najpierw był to bowiem wstyd za autora, później niesmak, wreszcie obrzydzenie. To, że Graczyk niewiele rozumie z czasów, o których pisze, jest jeszcze jakoś tam naturalne. Mleko pod nosem nie całkiem jeszcze wyschło, więc nie pamięta, nie widział, nie zna proporcji i peerelowskich uwarunkowań. Zresztą gdyby cokolwiek rozumiał, toby mu Janusz Kurtyka nie zaproponował pracy etatowej w IPN, gdzie akurat rozumiejących nie potrzebują.”
I dalej: „Obrzydliwość jego książki zasadza się na dwóch przynajmniej rzeczach. Po pierwsze, jezuickiej hipokryzji. Zanim opluje swoich bohaterów, pisze Graczyk, jak ich kochał, jak był z nimi blisko.”
Jak widać książka Graczyka poruszyła nie tylko studenta Milczyńskiego.