Katarzyna Rymarz: Bezsenna noc w lubelskim markecie kultury.
.
.
Drugiego czerwca 2012 roku. Chłodny wieczór. Pędzę na przystanek. Jak zwykle nie przewidziałam, że autobusy po dwudziestej w Lublinie jeżdżą co pół godziny. Teraz boję się, że nie dążę na spektakl. Zorganizowałam sobie wejściówkę na Ifigenię w T. Teatru Gardzienice, który, wyjątkowo, z okazji Nocy Kultury zagra w Klasztorze Oo. Dominikanów. W autobusie myślę o tym, że nie wstydzę się za „Jarzębinę”. Uważam, że ich utwór znakomicie wpasowuje się w konwencję Euro 2012. Skoro logo tej imprezy nawiązuje do tradycyjnych wycinanek ludowych, wspólnych dla kultury Polski i Ukrainy, to i hicior naszej drużyny ma prawo nawiązywać do ludowej przyśpiewki. I nawiązuje. Nie wstydzę się więc, wręcz przeciwnie – jestem ich fanką od kiedy pojawiły się na konkursowej scenie i obnażyły nędzną kondycję polskiej muzyki rozrywkowej. Uważam, że wszystko jest OK., jeśli dany utwór wpasowuje się w pewną jasno określoną konwencję i zgodnie z kryteriami tej konwencji go oceniamy. Czegoś nie w porządku dopatruję się wtedy, kiedy np. pod hasłem kultury wysokiej lansuje się to, co nie spełnia jej kryteriów.
Wysiadam w Alejach Tysiąclecia i pędzę w stronę Starego Miasta. Już na schodach przy Grodzkiej zaskakuje mnie duża liczba osób wspinających się pod górę. Zwykle unikam imprez masowych i kryję się przed tłumem. Niestety w tym przypadku musi dojść i dochodzi do konfrontacji. Ja szybkim krokiem zmierzam w określonym kierunku w konkretnym celu, a tłum powoli, krokiem spacerowym przelewa się wąskimi uliczkami. Z trudem przeciskam się przez zablokowane przejścia.
Na „Noc Kultury” postanowiłam przeznaczyć trzy godziny jednego z nielicznych wolnych wieczorów. Przeanalizowałam program i wytypowałam kilka wydarzeń, w których chcę wziąć udział. Poruszam się ściśle określoną trasą. Najpierw pozycja nr 65 z programu wydarzeń. Miejsce: Klasztor Oo. Dominikanów, ul. Złota 9; godzina: 21:30-22:30; / Spektakl „Ifigenia w T…” Ośrodka Praktyk Teatralnych „Gardzienice” Oto fragment z opisu wydarzenia:
Spektakl „Ifigenia w T.” w reżyserii Włodzimierza Staniewskiego opowiada o Ifigenii, charyzmatycznej dziewczynie, cudownie ocalałej spod noża własnego ojca – Agamemnona, zgubionej dla Swoich i odprawionej do Obcych – ludu Taurów. Tu staje się ubóstwiona za życia przez Toasa, przywódcę plemienia. Jesteśmy świadkami aktu niezwykłej dobroczynności: namaszczenia Obcego i wywyższenia go ponad Swoich.
OPT Gardzienice słynie z poszukiwań form ekspresji z jednej strony nawiązujących do tradycyjnego teatru antycznego, z drugiej budujących współczesne, wręcz nowoczesne przedstawienia. Podobno teatr antyczny był kolorowym, pełnym werwy i hałasu widowiskiem. Toteż od aktorów Staniewskiego nie można spodziewać się powściągliwej gry. I właśnie tak jest: lament, wrzask, przesterowany do granic możliwości strun głosowych śpiew, rytm i taniec. Mnóstwo tekstu i śpiewanego i mówionego i wyświetlanego w tle. Trudno się skoncentrować na jednej kwestii, na jednym obrazie, bo scena goni scenę, dygresja dygresję. Na bazie wątku wyobcowania i bycia ofiarą reżyser tworzy jedyny w swoim rodzaju przekrój przez historię Polski aż do współczesności. W tle rzutowane są fragmenty reportaży kręconych przez Staniewskiego podczas zamieszania przed Pałacem Prezydenckim po katastrofie rządowego samolotu. Pozwolę sobie zacytować Ireneusza Guszpita (artykuł pt. Ifigenia w T. z gardzienickiej Republiki Marzeń) :
Polska, jej przeszłość i teraźniejszość, idee i instytucje, osoby publiczne i publicystyczne newsy, fobie rodzime i ogólnoświatowe, wielokulturowość, przesiedlenia i emigracje, wywoływane są – niczym nazwiska poległych na poświęconym im apelu – w lamentacyjnej melodeklamacji Przodownicy Chóru /Joanna Holcgreber/. Przerywa ona dialog Ifigenii z Orestesem tyczący spraw aulidzkiej przeszłości. Po słowach mężczyzny: „Ktoś ty? Wiesz, o co pytać w greckich sprawach” i odpowiedzi kobiety: „Bom stamtąd. Dzieckiem jeszcze mnie porwano” następuje popis Przodownicy:
„Feu, feu! A ja co, a moi rodzice?
Żyją, nie żyją. Któż może powiedzieć?
A babcia Sara i dziadek Natan z Łodzi?
A wujo Gienek z Poznania?
A Hania z rodziną?
A ciotka Bronka z Odessy?
A Władek w Anglii?
A pielęgniarki i cała ta służba zdrowia i chorzy bez łoży?
A Solidarność?
A Czwarta Rzeczpospolita?
A Trzecia Rzeczpospolita?
A PRL, nierozliczony?
A IPN?
A reżyser, co go tak Polska boli?
A samoloty dla VIP-ów?
A geje i lesbijki, mniejszości i wykluczeni?
A globalne ocieplenie, pył wulkaniczny, tajfuny i
powodzie?
A elektrownie atomowe, ekolodzy, terroryści, celebryci?
A autorytety?
A wojna polsko-polska?
Któż może powiedzieć?”.
Spektakle „Gardzienic” są wciąż modyfikowane i na bieżąco nawiązują do aktualnych wydarzeń, w związku z tym ze sceny w wirydarzu Klasztoru Oo. Dominikanów padły jeszcze słowa: „A Polish death camps?” oraz: „A prezydent Żuk mówi, że Teatr Gardzienice to nie jego bajka. To jakie te żuki mają bajki?” – aktorka ze smutkiem zawiesza głos.
Od teatru oczekuję umowności w przeciwieństwie do dosłowności i tak prowadzonej narracji, żeby myśl przewodnia była czytelna, poruszająca, a najlepiej dająca sporo do myślenia i otwierająca nowe przestrzenie rozumienia, wrażeń. Tutaj czułam się zagłuszona krzykiem i nadmierną gestykulacją (choć zgodnie z konwencją widowisk starożytnych), napisami i filmikami pojawiającymi się w tle, głośnym dźwiękiem oraz polityczno – społecznymi poglądami reżysera. Podziwiam wigor i finezję aktorów, którzy precyzyjnie jak w zegarku odtwarzają układy choreograficzne, śpiewają tradycyjne starogreckie pieśni płynnie przechodzące w dynamiczne polskie ludowe przyśpiewki, jednak katharsis nie doznaję. Na koniec aktor krzyczy: „Koniec” i publiczność dowiaduje się, że powinna bić brawo, do czego większość się dostosowuje. Z prowizorycznych trybun rozlega się też przeciągły gwizd.
Podczas przeciskania się przez bramę Klasztoru słyszę rozbrajająco szczerą wypowiedź jednego z widzów do kolegi: „Technicznie może i w porządku, ale ja, wiesz, nie za bardzo zrozumiałem o co w tym wszystkim chodzi”, a od osoby, która najwyraźniej starała się znaleźć w tym coś pozytywnego: „Światło tak, światło było super”. Rzeczywiście operatorowi światła nie można sposób absolutnie niczego zarzucić.
Znów przeciskam się przez tłum uliczkami Starego Miasta jak alejkami hipermarketu. Ludzie mają ten sam wyraz samozadowolenia na twarzy jak wtedy, gdy pchają przed sobą wózek pełen parówek i tanich jogurtów. Brnę na ulicę Archidiakońską celem „zaliczenia” pozycji nr 76.
Zarówno życie jak i twórczość Brunona Schulza są dla współczesnego świata źródłem nieustających, różnorodnych inspiracji twórczych. Projekt „Pęknięty horyzont…” zakłada artystyczną próbę przeniesienia realiów znanych z jego prozy do współczesnego Lublina. Plastyczna instalacja Leszka Mądzika zmieni wygląd ul. Archidiakońskiej, tworząc z niej trójwymiarową wizualizację dusznych mieszkanek i zapomnianych ulic, o których pisał jeden z najoryginalniejszych prozaików XX wieku. Schulz – jego życie i twórczość – stanie się punktem odniesienia, które przypomni nam o wielokulturowej przeszłości polsko-ukraińskich ziem – czytam na opakowaniu i przechodzę przez otwór w plandece z nadrukowanym tytułem: „Pęknięty horyzont Schulza według Leszka Mądzika” – Scena Plastyczna KUL
Z ciemności wyławiam płaszczyznę łóżka, z której wyłaniają się fragmenty ciała wykonane z czegoś, co przypomina papier-mâché. Takich łóżek jest kilka, pomiędzy nimi spacerują ludzie w maskach czarnych ptaków, na plecach noszą reprodukcje rysunków Schulza. Od czasu do czasu przysiadają na brzegu łóżek i głaszczą fragmenty ciał. Na to wszystko „patrzą” nieme postaci (papier-mâché?) umiejscowione we wnękach okiennych kamienicy. Poetyka twórczości Schulza jest zachowana. Rozglądam się. Ludzie patrzą, niektórzy chichocą. Ktoś mówi z emfazą do kumpli: Patrz jaki performance wam znalazłem! Ptaki spacerują wte i wewte. Noszą na plecach reprodukcje rysunków Schulza. Nieme i ślepe postaci wyglądają przez okna kamienicy. Ptaki głaszczą ciała. Jeśli podążać za Słownikiem symboli, autorstwa Anny Popławskiej, Emilii Białek, Doroty Lech, to ptaki w prozie Schulza symbolizują poezję, sztukę i marzenia. W wielu kulturach ptak ucieleśnia duszę człowieka, która opuszcza ciało po śmierci, a czarny kruk oznacza inteligencję i proroctwo. Czy mówi mi to coś nowego o śmierci, dramacie czasów Schulza, jego twórczości, realiach Pogranicza? – zastanawiam się pykając kilka zdjęć.
Lecę dalej, czasu nie mam za wiele. Chcę przejść przez Bramę Krakowską by wydostać się na Krakowskie Przedmieście. Okazuje się to jednak niemożliwe – tłum zablokował przejście. Nie oglądam więc instalacji „Exchange 2:012” Serhija Petluka i Oleksija Khoroshki w Bramie, która tej nocy zostanie „przebrana”. Nie należy jednak oczekiwać wesołego, karnawałowego kostiumu. Jej kształt i wizerunek zostanie przeobrażony, dzięki wykorzystaniu charakterystycznych ukraińskich toreb z tworzywa sztucznego. Torby te są swoistym, niezbyt optymistycznym, symbolem spotkań Polaków i Ukraińców, do których tak często dochodzi na bazarach, ulicznych targach i przejściach granicznych. I choć od lat 90. nasze kontakty i rzeczywistość, w której żyjemy ulegają powolnym zmianom, torby wyładowane towarem wciąż są istotnym elementem naszej wspólnej rzeczywistości. (W drodze powrotnej przechodzę przez opustoszałą Bramę i kątem oka zauważam jakieś folie – myślę co to, znowu remontują? – niestety zdążyłam już zapomnieć o instalacji)
Przedostaję się na Krakowskie bocznymi uliczkami i ze zdumieniem stwierdzam, że ruchem tłumu i samochodów na przejściu dla pieszych steruje policjant. Ja jestem już po drugiej stronie ulicy, gdyż przeszłam 15 metrów wcześniej. Teraz rozglądam się za labiryntem na Placu Łokietka – to ważny dla mnie punkt programu. Pragnęłam wejść w labirynt i plątać się w nim dopóki nie znajdę drogi do wyjścia. Chciałam zatracić się w interaktywnej instalacji, jak ją sobie wyobraziłam. Szukam i szukam – labiryntu nie widzę. Przyglądam się tabliczkom na budynkach – gdzie ten Plac Łokietka? Może źle trafiłam? Ależ nie – tabliczka potwierdza, jestem na Placu Łokietka. Wreszcie zauważam jakiś stelaż i płachtę na nim. Podchodzę bliżej – na płachcie widzę zdjęcie lasu. Ha! Jest labirynt – wchodzę! Przechodzę kilka metrów pomiędzy dwiema płachtami ze zdjęciem lasu i …wychodzę prosto na tłum przepuszczony właśnie przez policjanta na drugą stronę ulicy. Ten labirynt składa się z jednej alejki. W programie Nocy Kultury, planując trasę, przeczytałam: „Trans las” jest rodzajem labiryntu, w którym nie chodzi o znalezienie rozwiązania, ale namysł nad meandrami ludzkiego losu. To symbol przejścia pomiędzy dwoma światami tego samego lasu, polskiego i ukraińskiego – na pozór identycznego, choć historycznie i politycznie podzielonego. Zachęcamy wędrowców do przełamywania granic, chwilowej transpozycji ze stereotypowych wyobrażeń do obiektywnej natury rzeczy. Jednym słowem – świetny tekst marketingowy, spełnił swoją funkcję jak opis produktu na opakowaniu – zapragnęłam zastanowić się nad meandrami ludzkiego losu. Tyle, że towar po zakupie okazał się bublem. Jedno się zgadza, miałam stereotypowe wyobrażenie na temat labiryntu, który obiektywnie okazał się plandeką na stelażu. Czyżby o to chodziło twórcom? A co z tymi widzami, którzy nie przeczytali opisu w programie?
Brnę dalej, mijam kilku gości siedzących na krzesełkach obklejonych gazetami przy stoliku oklejonym gazetami – „Pokój polityki” Stowarzyszenia Kulturalnego Grupa Projekt. Miejsce do czytania, wypełnione treścią. Zaaranżowana przestrzeń publiczna przekształcona zostaje w prywatną przestrzeń domowego salonu prasowego.
Nie zasiadam.
Idąc dalej, rozglądam się za kolejnymi obiektami. Nagle obcas klinuje mi się w czymś miękkim na przejściu dla pieszych. Patrzę pod nogi, a tu pasy trawy pomiędzy białymi pasami ulicznej zebry. Instalacja Katarzyny Szczypior „Zielone światło” Niecodzienna zielona forma w codziennej asfaltowej miejskiej scenerii. Będzie to tak zwana interwencja roślinna, która ma na celu zwrócenie uwagi na problem zanikania przestrzeni zielonych w miastach, w szczególności w ich centralnych dzielnicach. Wyjmuję obcas z trawy i podnosząc nogi wysoko jak bocian kieruję się w stronę Placu Litewskiego otoczonego bujną zielenią dorodnych drzew. Zniechęcam się jednak widokiem kuglarzy na szczudłach, odwracam się na pięcie: kierunek dom. Ale co tam: po drodze wstępuję jeszcze na wystawę „Barszcz ukraiński” – Wystawa młodej sztuki z Ukrainy w Pracownio-Galerii „S.O.S. Sztuki”. Bezpośrednio do ścian przyklejone są prace na papierze, które niczym nie różnią się od twórczości studenckiej, wiszącej w korytarzach każdej polskiej uczelni artystycznej. SOS dla sztuki to to nie jest. Zdegustowana wkraczam jeszcze na Dziedziniec Zamkowy. Ogłusza mnie niesamowity zgiełk. Grupki mężczyzn uderzają w rozstawione na dziedzińcu jedna obok drugiej perkusje. Każda grupa w jakimś sobie tylko wiadomym rytmie. W tym chaosie dźwięków wykrywam gościa uderzającego w ustawione do góry dnem garnki i oczywiście fotografuję go.
Tyle atrakcji. Z ulgą opuszczam market kultury. Mimo, że dziś promocja. Zbiegając po zamkowych schodach fotografuję księżyc nad miastem. Księżyc jest najbardziej pobudzającym do myślenia obiektem tej nocy. Po drodze na przystanek zostawiam koszyk – jest pusty.
Okazuje się, że nie ma nocnego autobusu w moją stronę. Przez moment zastanawiam się, czy jest w tym jakiś symbol, czy też nie.
Do domu jednak w końcu docieram. Również i po to, by – już w ciszy – zaglądnąć do programu Nocy Kultury. Dowiaduję się po fakcie, że na dziedzińcu zamkowym odbywał się Projekt muzyczno-dźwiękowy „MusiCircus” Johna Cage’a. Lubelska wersja kompozycji MusiCirkus koncentrować się będzie na muzyce perkusyjnej. Do udziału w projekcie zaproszeni zostali wykonawcy indywidualni i zespoły prezentujące różne tradycje muzyki perkusyjnej, od muzyki etnicznej przez utwory Cage’a, fortepian preparowany aż po autorską muzykę perkusyjną współczesnych artystów. Nie zmienia to jednak faktu, że słychać było hałas.
tekst i fotografie:
Katarzyna Rymarz
15:53
Nazwę swojego nowego bohatera Taurus, i jego przeżycia na tle nudnego miasta. Co zrobić, by było ciekawsze? nic, jest i już, marne twoje wysiłki. nie ma rady, współczuje redaktorom opisywania miasta. moje wnętrze jest dużo ciekawsze, obym się nie znał. kończą się mistrzostwa w piłce i głupawka z tym związana. teraz, my artyści, ciągle wierzę i chyba się nie mylę. niech ktoś mnie poprawi.bo dialog to wymysł sztuki.
16:01
Ja pisałem o Warszawie, ty o Lublinie, te same problemy.Jak przeżyć od 10 do 10 będąc artystą? Czytelniku Miłego Dnia, bo na więcej mnie nie stać.