Jacek Rojewski: Kiedy się tak nad wszystkim zastanowić to fajnie jest! – „Cholonek” w Teatrze Korez
Tytułowy cytat z niejakiego Zająca, cwaniaka i specjalisty od zdobywania zasiłku chorobowego przy pomocy palca i pasa transmisyjnego, jednej z wielu postaci zaludniających karty powieści Janoscha „Cholonek czyli dobry Pan Bóg z gliny”, pasuje jak ulał do jej teatralnej adaptacji z Teatru „Korez” w Katowicach.
Bo fajnie jest, jak się nad tym wszystkim zastanowić to jest nawet tak fajnie, że nie ma się nad czym zastanawiać. Trzeba po prostu obejrzeć, zachwycić się i dłuuuugo klaskać. Ale po kolei.
Z mojego rodzinnego Szczecina na Śląsk daleko, a pociągi jadą coraz dłużej. Jak już nawet jakiś pociąg ze mną w środku na ten Śląsk dojedzie, to ciężko z rodziną czy znajomymi o kulturze pogadać, bo oni tylko CHOLONEK, CHOLONEK, CHOLONEK! i KOREZ, KOREZ, KOREZ!
I nic dziwnego, publiczność spektaklu „Cholonek”, granego w Korezie od 2004r. idzie już w tysiące, a pewnie drugie tyle pechowców czeka w kolejce po bilety. Niestety, mimo, że „Cholonka” zachwalano mi już od premiery, nie udało mi się dystansu dzielącego gród Gryfa od wygodnego korezowego fotela pokonać. Towarzyszył mi jednak od lat teatralny newsletter, więc mogę powiedzieć, że żyję nieco życiem /a raczej w nie zerkam/ Korezu już od ośmiu lat. I chwalę to sobie bo Korez to instytucja marketingowo wyjątkowa, a wyjątkowość tę czyni niezwykle ciepły i przyjazny kontakt z widzem. Kolejne zapowiedzi premier cholonkowych witać mogłem jednak jedynie zgrzytaniem zębów bo niestety bariera odległości okazywała się wobec licznych życiowych obowiązków nieprzekraczalna.
I nagle niespodzianka! Zapowiedź emisji przedstawienia w TVP Kultura. Po obdzwonieniu wszelkich możliwych przyjaciół i krewnych, ponownej lekturze książki Janoscha i zaryglowaniu drzwi i okien przed wszelkimi osobnikami mogącymi mi zaburzyć kontemplację, usiadłem w wyczekiwaniu w fotelu. Nie dawało mi spokoju pytanie jak też udało się dokonać Robertowi Talarczykowi rzeczy wydawałoby się niemożliwej, upchania na scenicznych deskach dziesiątek postaci z książki i odtworzenia ich niesamowitych perypetii. Nie ukrywam, że miałem co do tego pewne obawy. Bo też świat cholonkowy musiał podlegać jakimś ograniczeniom. Nie na darmo skapitulował przed bogactwem powieści Janoscha Kazimierz Kutz /z szacunku dla dzieła/, stąd pewnie jej ekranizacja nigdy nie powstanie.
Robert Talarczyk z kłopotu nadmiaru wybrnął bardzo sprawnie. Ograniczył liczbę postaci spektaklu do Pana i Pani Świętek, Michci, Tekli, Stanika i Detleva. W ich usta włożył większość najsmakowitszych opowieści i anegdot książki, wzbogacając ich jednocześnie o cząstki innych jej bohaterów. Wymagało to zapewne dużej odwagi, a na pewno piekielnej sprawności. I choć bez drobnych strat się nie obyło to całość każdy miłośnik prozy Janoscha powita z ukontentowaniem. Wychwycił bowiem Talarczyk wszystko to co w powieści najsmaczniejsze, nie pominął zaś większości tego co ważne.
W wyznaczonych przez niego ramach doskonale poruszają się aktorzy. Powiedzieć, że spektakl jest dobrze zagrany to zdecydowanie za mało. To co zdecydowanie Talarczyk wniósł do spektaklu jako wartość dodaną to to, że postaci mówią /w odróżnieniu od języka powieści, gdzie Janosch /tłumacz?/ gwarę tylko wplata/ cały czas piękną śląską gwarą. Wystrojeni w tradycyjne stroje i doskonale dobrani aktorzy bez trudu ożywiają powieściowych bohaterów.
Trudno tu naprawdę kogoś wyróżnić. Świetna jest Grażyna Bułka jako Świętkowa. Mirosław Najnert jako Świętek jest należycie flegmatyczny i dostojny. Barbara Lubos-Święs jest bardzo dobrą Michcią. Na dwóch różnych biegunach natomiast postawiłbym role Dariusz Stacha /Detlev/ Izabeli Malik/Tekla/. Nie, nie, niechodzi tu o bieguny jakości. Obie role są doskonale zagrane, natomiast jeśli w ogóle coś w tym spektaklu zakłócało mój entuzjazm to rozpisanie postaci Detleva przez adaptatora. W tej postaci u Talarczyka ukryty jest bowiem nie tylko perwersyjny oryginał z kart powieści. Wymuskany, przesadnie elegancki, słynący z zamiłowania do robienia paniom lewatywy Detlev, to postać u Janoscha złowróżbna, fałszywa i podła, ale swoje demony skrywająca. Skrywająca je dosłownie i pod maską ogłady, manier i oczytania. W adaptacji Talarczyka Detlev/Stach musi jeszcze pomieścić w sobie prymitywnego nazistę Pelkę i uosabiać większość z hitlerowskiego zła z kart powieści. To sprawia, że staje się postacią już do reszty karykaturalną, przerysowaną podwójnie i w związku z tym równie intensywnie graną. Stach radzi sobie z tym bardzo dobrze, ale wobec pamięci o pierwowzorze literackim wypada to wszystko dla mnie nieco zbyt ekspresyjnie. Natomiast to co w spektaklu urzekło mnie szczególnie to rola Izabeli Malik jako Tekli. Tekla jest zawadiacka, czupurna, jej kreacją udało się trafić w janoschowy oryginał najcelniej.
Czasami twórcy spektaklu rozwijają brawurowo niektóre wątki powieści, z najczęściej znakomitym efektem – np. fantastyczny monolog Świętka o wanzkach. Umiejętnie też zachowują równowagę pomiędzy komizmem a tragizmem. Publiczność to wybucha śmiechem przy kolejnych anegdotach to cichnie w momentach groźnych czy tragicznych. Przykładem może być świetnie rozpisany i zagrany tragiczny wątek Gryzoka i jego żony. Z drugiej strony opowieści najbardziej pikantne i przaśne są podane ze smakiem. Oj, odróżniają w Korezie śmiech od rechotu, odróżniają. Umieją też wygrywać niuanse – pojawiający się nagle u Stanika hitlerowski wąsik pokazuje tak samo dobrze szalejącą grozę historii jak pokazywałyby ją bardziej monumentalne rekwizyty.
Udało się oddać to co świetnie widać u Janoscha.
Zło ma zwykłą ludzką twarz, mieści się w milionach świństw i przywar, które w sprzyjających warunkach zamieniają się w zbrodnie. Dwie okazje po temu widać w oknie z którego przez część spektaklu wyziera swastyka i Hitler, by w finale ustąpić ogromnej twarzy Stalina. Ten doskonały chwyt scenograficzny odbieram jako metaforę Historii zaglądającej z zewnątrz do hermetycznego świata śląskich familoków.
Stanik siedząc na walizkach przed wyjazdem do Niemiec mówi – „my tak zawsze już bydymy jedna noga tu druga tam”, „ni Niemcy ni Polaki” – dodaje Michcia. I nie chodzi w tej scenie o śląską legendę, a ludzką kondycję, mającą swoje blaski i cienie, o tragiczny /jak w tragedii greckiej/ stan bezradności wobec historii. Akurat w tym miejscu na ziemi jakim jest Górny Śląsk, szczególnym miejscu.
Pokazuje to scena śmierci Świętka i lakoniczny ale przejmujący finał.
Siedzący jako zadbani /z wyglądu już zasiedziali od lat/ „Niemcy” Stanik z Michcią rozmawiają o śnie jaki miał Stanik, śnie pełnym obrazów z dawnego świata.
„U nas, ja, u nas to by wiedzieli co taki sen znaczy” kończy spektakl Michcia.
Można powiedzieć, że choć w tej śląskiej ziemi janoschowego wszechświata różna glina, a potu, krwi i łez było w niej pod dostatkiem, to każdy /dobry czy zły/ z niej wyrwany usycha, bo przecież był jej cząstką.
Teatr Korez w Katowicach
„Cholonek”
Reżyseria
Mirosław Najnert
Robert Talarczyk
Obsada:
Świętkowa
Grażyna Bułka
Tekla
Izabela Malik
Michcia
Barbara Lubos-Święs
Świętek
Mirosław Najnert
Detlev
Dariusz Stach
Stanik Cholonek
Robert Talarczyk
Zamieszczone zdjęcia pochodzą ze strony Teatru Korez – www.korez.art.pl
22:17
Mam nadzieję, że kiedyś powtórzą, bo nie mogłam oglądać,
a książka jest cudna!
16:40
A ja miałem szczęście, wiele lat temu, obejrzeć Cholonka w Korezie. Ich scena to zwykła nieduża podłoga otoczona z wszystkich stron rzędami krzeseł. Dekoracje są ograniczone do minimum. Widz, zwłaszcza ten z pierwszych rzędów, praktycznie uczestniczy w spektaklu. „Ciepły i przyjazny kontakt z widzem” – dokładnie. Teatr pozbawiony gadżetów i nowoczesnych błyskotek, opierający swoją potęgę na znakomitych aktorskich kreacjach i wyśmienitych skryptach; bez dwóch zdań instytucja wyjątkowa i najlepszy pomnik (z braku lepszego słowa) Dziedzictwa Kulturowe regionu. Jeszcze widziałem tam „Scenariusz dla 3 aktorów”. Rewelacja.