Zygmunt M. Pawłowicz: Po rozum do głowy. I do rozmowy.
ROZMOWY Z UŻYCIEM GŁOWY
czyli ekonomia dla dzieci
Novae Res, Gdynia 2012
– Nie, kochanie – powiedziałem, odstawiając z powrotem na sklepową półkę x-częściowy zestaw ekskluzywnych mebli dla lalek – nie mam na to dzisiaj pieniążków.
Moje dziecię spojrzało na mnie z wyrazem bezbrzeżnego zdziwienia na twarzy.
– no ale przecież możesz wyciągnąć z bankomatu…?
Przypuszczam, że trudno byłoby znaleźć rodzica, który choć raz nie znalazł się w podobnej sytuacji. Mojej córce trzeba oddać, iż sugerując mi zrujnowanie domowego budżetu celem zakupu lalczynych mebelków miała zaledwie cztery lata. Przez kolejne cztery, jakie zdążyły już od tamtej pory minąć, stan ekonomicznej świadomości B. uległ znaczącej poprawie (ach, ta magia kieszonkowego!) i dziś już raczej nie czuję się narażony na sklepowe awantury. Niemniej, co i rusz natykam się w jakimś centrum handlowym na przerażoną mamę, bądź zdezorientowanego tatę, broniących się przez napadami szału swego potomstwa, które właśnie zostało ogarnięte „chęcią miecia” i mu-si-dos-tać tę lalkę/samochodzik/bluzkę/piórnik/cokolwiek, choćby się waliło i paliło.
Tego typu scenki to tylko drobny wycinek naszej rzeczywistości. Czy to się komu podoba, czy niekoniecznie – rzeczywistości w dużej mierze kształtowanej przez ekonomię. Dlaczego zatem musimy się z tą ekonomią oswajać w tak brutalny sposób? Dlaczego – jak pyta Anna Garbolińska, autorka „Rozmów z użyciem głowy” – już w szkole podstawowej dzieci uczą się, czym jest chlorofil, a nie mają pojęcia, co to jest inflacja, lub na czym polega bessa?
Inflacja, bessa – taaak. Już słyszę te krzyki zapiekłych obrońców dziecięcej niewinności zaklinających, by za żadne skarby nie zaśmiecać milusińskim nieopierzonych główek pojęciami zarezerwowanymi dla maklerów, bankowców, inwestorów i innych rekinów finansjery. A przecież tak, jak nauka biologii nie musi opierać się na wkuwaniu zapisów reakcji zachodzących podczas procesu fotosyntezy, tak samo przyswajając wiedzę ekonomiczną można się – przynajmniej do pewnego stopnia – obyć bez zawiłych wykresów, sążnistych tabel i działań rodem z wyższych półek matematyki.
Świadczą o tym dobitnie właśnie „Rozmowy z użyciem głowy” – zbiór lekkich, ujmująco sympatycznych scenek z życia rodzinnego, podczas których mama wyjaśnia swej małoletniej córce, skąd wzięły się pieniądze, co to jest budżet, jak działa kredyt, a jak konto w banku, na czym polega monopol, etc., etc. Oczywiście, scenki te w niczym nie przypominają tureckiego kazania. Drobna dziewczęca główka nie jest zapychana maminymi wywodami żywcem wyjętymi z trzeciego roku biznesowej uczelni. Dziadkowy telewizor, tatusiowy samochód, kino, lody, chomik – zasady „ekonomii dla dzieci” wykładane są przy użyciu „codziennych” przykładów.
A także, co chyba jeszcze bardziej istotne, na poziomie zrozumiałym dla kilkulatka. Każdy, jak mniemam, kto kiedykolwiek spróbował sklecić choć trzy zdania skierowane do najmłodszych, ma świadomość, jak piekielnie trudno jest napisać tekst, który w finalnej wersji wydaje się prosty. Garbolińskiej wyszło to świetnie. Nie mam pojęcia, które scenki są autentyczne, które zaś zostały wymyślone na potrzeby książki. I to chyba samo w sobie świadczyć może o językowym kunszcie autorki. Gdy jeszcze wziąć pod uwagę wszechobecny w rozmowach Lili z mamą leciuchny, nienachalny humor – towar w naszym kraju, co tu gadać, deficytowy – to wybaczcie Państwo, ale nie stać mnie na lepszą rekomendację tej książki.
Jeden mam tylko do dzieła zarzut. Choć może „zarzut” to złe słowo. Trudno przecież mieć pretensje do bohaterki – w tym przypadku, jak rozumiem, mocno tożsamej z autorką – że sobie w życiu radzi. Wręcz odwrotnie, chwalić Boga, że komuś się udaje. Sęk jedynie w tym, że miło się rozmawia z dzieckiem o oszczędzaniu, planowaniu budżetu i innych pożytecznych zjawiskach siedząc w domku na obrzeżach wielkiego miasta i czekając, aż mąż zaparkuje w garażu swe sportowe auto. Niestety, (co)dzienne Polaków rozmowy o ekonomii przebiegają zazwyczaj w nieco mniej sielankowej atmosferze. I dotyczą nie zakładania internetowych kont bankowych nastolatkom, a bardzo przyziemnych dylematów w typie „albo kupimy ci kurtkę, złotko, albo opłacimy rachunek za wodę”. Czy najmłodsi wychowywani w takich warunkach zrozumieją to, co mama tłumaczy Lilutkowi?
Z drugiej strony, gdyby rządzący naszym krajem przyswoili wiedzę zawartą w „Rozmowach z użyciem głowy” – na naukę nigdy nie jest za późno – w wielu przypadkach to pytanie straciłoby rację bytu. Czego chyba wypada nam wszystkim życzyć.
Zygmunt M. Pawłowicz
Więcej o tej książce w naszym wywiadzie z autorką.
23:15
Niesamowicie błyskotliwa recenzja. Dziękuję !!!