Bastelki: Wiarygodność Kurskiego

20 lutego 2011 10:222 komentarze

     Odkąd pamiętam ciąży nade mną przekleństwo – nie lubię, gdy w towarzystwie ktoś milczy. Od razu zaczynam w pamięci rozwiązywać test: Osoba ta milczy bo:
a) jest nieśmiała z natury
b) nie czuje się dobrze w tym gronie
c) gardzi towarzystwem
d) nie ma nic do powiedzenia.
     W mojej nietolerancji dla milczków jest jeden jedyny wyjątek, milczenie polityka odbieram jako akt nadzwyczajnej łaski, bo gdy tylko polityk się odezwie, natychmiast traci wiarygodność.

     Wiarygodna jest Beta Tyszkiewicz z nabytym z upływem lat i doświadczeń pogodnym dystansem do spraw bieżącego życia, a także gdy  mówi w wywiadzie, że skórę ściąga klamerką, nim zrobią jej fotkę. Niestety, traci całą wiarygodność na okładce Tele Tygodnia wygładzona jak deseczka glanc papierem. Tele Tydzień tak ma, że każdą dziewczynę przerabia na woskową lalkę, a kobietę dojrzałą na dzidzię-piernik. Trudno uwierzyć, że znane z pożytecznych zajęć pozaaktorskich osoby – jak choćby Anna Dymna – dały się skusić na taką okładkową fałszywkę.

     Wiarygodny jest mąż pewnej kobiety, która, skarżąc się, że ten ja zdradza za każdym załomkiem, zaznacza jednocześnie: „Ale gdy potem klęknie przede mną i zapewnia, że mnie jedną kocha, ja mu w wierzę.”

     Kiedyś wiarygodna była telewizja. Wiarygodna do tego stopnia, że siedziało się z nosem w ekranie jednego z 3. (słownie trzech!) telewizorów we wsi i oglądało z rozdziawioną gębą jedyny (!!!) program, który zaczynał się późnym popołudniem, a kończył wczesnym wieczorem i i nikt nie miał wątpliwości, że ze skrzynki z logo „Szmaragd” uśmiechają się do nas prawdziwi ludzie. Nikt też nie przejmował się ich zmarszczkami ukrytymi pod warstwami pudru. Wszyscy aktorzy różnili się od siebie tak jak Jan Kobuszewski od Jana Kociniaka (doborowa para z „Wielokropka”, pierwszego cyklicznego programu satyrycznego TVP ) albo Wojciech Siemion od Bogusława Kobieli; w dodatku Kobiela na plaży (w filmie Andrzeja Kondratiuka z 63. roku o takim właśnie tytule) prezentował swoją naturalną sylwetkę i zabawną nieporadność w kontaktach z ludźmi, a nagabywani przez niego plażowicze też niczego nie udawali, nie mieli (w celu wysmuklenia torsu) usuniętych żeber ani wypracowanych na siłowni muskułów, lecz wyhodowane na drożdżach piwnych, miękkie brzuszki.

     Telewizja z ustami zakneblowanymi cenzurą ukazywała prawdziwe ludzkie oblicze, w przeciwieństwie do wolnej – wiodącej lud na barykady (z krzyżami) i niezależnej – karmiącej nas pięcioma tysiącami odcinków serialu  „Moda na sukces”, w którym córki, wnuczki i matki  wyglądają na równolatki, a niedraśnięci znakiem czasu, gładkolicy mężczyźni przypominają nadmiernie eksploatowanego polskiego prezentera. W efekcie mamy na ekranie plejadę żywych Barbie i Kenów i to nie tylko w czasie emisji wspomnianego filmu. W określonych kołach przypuszcza się, że wśród stylistów-wizażystów działa czwarta kolumna – złośliwie modeluje wszystkich na jedno (nie szewskie, lecz wizualne) kopyto, a jurorów oceniających czyjś talent wyciska z matrycy, by w każdym programie i na każdym kanale byli tak samo energetyczni: tryskali lawą euforycznych okrzyków i dynamicznych gestów wśród wybuchów śmiechu. Wow!

     Słowa uczą, przykłady pociągają, mówili starożytni (Verba docent exempla trahunt). Przez całe lata byłam przekonana, że Rzymianie myśleli o pozytywnych przykładach, nim pojęłam, że jest to tylko nader  trzeźwa ocena  kondycji człowieka. Tysiące fanów zapatrzonych w swych idoli pragnie ich naśladować. Spece od skalpela wiedzą co robią, a diabeł zaciera ręce. I co z tego, że Michaelowi Jacksonowi się nie udało? Zawsze można przyjąć optymistyczną hipotezę, że jednak siedzi sobie teraz spokojnie na Księżycu obok Mistrza Twardowskiego, mimo iż Matki Boskiej w klapie nie nosił, a jak wiadomo, to za jej wstawiennictwem Twardowskiemu się upiekło.

     Czwarta kolumna wdarła się też w kręgi politycznych strategów. Udało jej się przekonać prezesa jednej z partii, że najchętniej zawierzamy ugrupowaniom, w których następuje szybka wymiana liderów, zaś pojedynczych polityków wpuściła w kanał obietnicą, że jak ktoś 3 razy zmieni partię, staje się 3 razy bardziej wiarygodny.

rys. Katarzyna Rymarz

     Spośród polityków najbardziej wiarygodny bywa Jacek Kurski i może dlatego Monika Olejnik z nim rozmawia, choć właściwie nie ma o czym. W szczególności poseł i eurodeputowany Kurski był  wiarygodny w dwóch sytuacjach: raz – gdy pędząc z prędkością przekraczającą kilkakrotnie dopuszczalne limity wyznał, że „dobrze się jechało”, dwa – gdy stwierdził, że w parlamencie europejskim jest nudno (nudno przypuszczalnie dlatego, że nikt go tam nie ściga z kamerą). Jednakże wiarygodność Kurskiego należy wyodrębnić z warstwy znaczeniowej tego pojęcia, podobnie jak w poprzednim ustroju wyodrębniono moralność socjalistyczną z ogólnej definicji moralności. Ostatnimi czasy Jacek Kurski stał się raczej milczkiem, a ja rozwiązuję w pamięci swój test: Kurski milczy, bo… Odpowiedź „a” z góry odrzucam.

     Abstrahując od osoby Jacka Kurskiego, nie można wykluczyć, że doskonale funkcjonujące w społeczeństwie osoby, przyjmujące wiarygodność Kurskiego za swoje życiowe credo, skłoniły znakomitego znawcę natury ludzkiej Stanisława Lema do wyznania w jednym z wywiadów: „Im dłużej żyję, tym gorzej myślę o ludzkości”. Był to jeden z tych ważnych wywiadów, które warto z gazety wyciąć i albo oprawić w ramkę, albo wkleić do zeszytu złotych myśli wraz z komentującymi rzeczywistość rysunkami jednego z Andrzejów: Krauzego lub Mleczki. Warto mieć taki zeszyt i czasem do niego zaglądać, odwracając się plecami do – co ważne! – wyłączonego telewizora.  

Bastelki

Tags:

2 komentarze

Zostaw odpowiedź do bambi69165