Rafał Klan: Przez żołądek do serca, czyli wjazd Grodzkiego na chatę z miłosnym wątkiem w tle

15 kwietnia 2012 14:250 komentarzy

Radosław Grodzki
Wojna gruzińsko-rosyjska 2008.
Przyczyny-przebieg-skutki
Replika 2009

      Amerykanie nakręcili film o wojnie gruzińsko-rosyjskiej, bo Amerykanie kręcą wszystko, co się na świecie wydarzyło, co się obecnie dzieje i kręcą również o tym, co się kiedyś, w przyszłości, wydarzy. Chociaż przyszłość czasami trudno przewidzieć, to Amerykanie i na to mają swoje sposoby.

      Film w Polsce będzie miał  premierę 20 kwietnia. Jeszcze go nie widziałem i nie wiem czy zobaczę, chociaż po lekturze książki „Wojna gruzińsko-rosyjska 2008. Przebieg-przyczyny-skutki” może się skuszę. Bo po pierwsze Saakaszwilego gra Andy Garcia, a amerykański dziennikarz zakochuje się w Gruzince.

       Z pierwszych recenzji filmu jedno wiem na pewno – do książki Radosława Grodzkiego producenci filmu nie zaglądali. Być może dlatego, że spis faktów, dokonany przez autora, umiejscawia dramaturgię tamtych wydarzeń po stronie próby obiektywnego opisu konfliktu. A jak wiadomo filmy amerykańskie dramaturgię ustalają według zgoła innego scenariusza. Jest zło, jest dobro, toczy się między nimi spór, a na tle tego sporu ludzie się spotykają, kochają, potem rozchodzą lub rozjeżdżają, ewentualnie zostają życiowymi partnerami aż ich śmierć nie rozłączy.

      Jest jeszcze jeden powód dla którego Amerykanie nie skorzystali z książki Grodzkiego. Grodzki stara się w opisie konfliktu niczego nie pomijać, natomiast w filmie ponoć wycięto scenę wiecu w Tbilisi, gdzie między innymi pojawił się Lech Kaczyński. Scena została nakręcona, ale producenci postanowili ją wyciąć – tak przynajmniej pisał o tym ,,Fakt”. Grodzki takich ambicji nie przejawia. Ostatecznie Amerykanie nakręcili film, żeby widz bawił się i wzruszał. Radosław Grodzki napisał książkę, opisującą wydarzenia, które doprowadziły do konfliktu, sam konflikt oraz konsekwencje z niej wynikające.

      No, ale nie o filmie, którego nie oglądałem ma być ta recenzja, a o książce, którą bądź co bądź przeczytałem. Powstaje więc pytanie niemal szekspirowskie. Co robić? Iść na film, czy przeczytać Grodzkiego? Otóż odpowiem wymijająco: trudno powiedzieć. Książka Grodzkiego pełni rolę przewodnika, który swoją rolę ograniczył do wskazywania palcem interesujących miejsc, nie zdradzając zbyt wiele z ich atrakcyjności. Pierwsza część książki, poświęcona historii Gruzji, jej warunkom naturalnym, po części  również Abchazji i Osetii Południowej, czyli miejscom zapalnym konfliktu – to wiedza, którą można wygooglać lub znaleźć w Wikipedii i dla kogoś, kto szuka pogłębionej wiedzy książka Grodzkiego jest mało atrakcyjna.

      Druga część książki, w której Grodzki opisuje wydarzenia wojenne wypada dużo lepiej, chociaż mieści się raptem na 40 stronach (na 199). Same fakty, doniesienia, wypowiedzi/cytaty. Bez komentarza, analizy czy próby interpretacji. Innymi słowy Grodzki popełnił książkę, która może stanowić punkt wyjścia do dalszych lektur, można również na niej poprzestać, zadowalając się pobieżną znajomością wydarzeń, historii, powojennej sytuacji. Mnie samego skłoniła do wpisania w Google ,,wojna gruzińsko-rosyjska”, dzięki temu wiem, że Amerykanie wyprodukowali film. A tak bym nie wiedział. Albo dowiedziałbym się o tym fakcie dużo, dużo później. Stąd przysłowiowe przez żołądek do serca nabiera nowego znaczenia.

Rafał Klan

Tags:

Zostaw odpowiedź