Portfolio 1 kwietnia: Lothar Chaiseman

1 kwietnia 2012 11:1429 komentarzy

Lothar Chaiseman fotografuje spod paszki - /fot. Zbigniew Makulski/

Lothar Chaiseman – ur. 1962. Twórca niepokorny. Fotografuje pod prąd i za tą właśnie przyczyną przez koneserów fotografii jest ceniony – wręcz uwielbiany, a przez mainstream ignorowany. Na przykład od kilkunastu lat nie otrzymuje World Press Photo. Naciski wiadomych kręgów powodują, że nie otrzymuje nagród ani na konkursach krajowych, ani na zagranicznych. Artysta nie otrzymał następujących nagród i wyróżnień:
World Press Photo
w latach 1979-2011, Pilsner Urquell International Photography Awards w roku 2011, Pictures of The Year International 2011. Od lat nie otrzymuje Nagrody fotograficznej Królewskiego Obserwatorium Astronomicznego w Greenwich, a dwa lata temu ponownie nie przyznano mu nagrody EISA (Europejskie Stowarzyszenie Obrazu i Dźwięku. W roku 1989: Lothar Chaiseman nie otrzymał nagrody Fundacji Erny i Victora Hasselblad za całokształt pracy i w latach przyszłych również jej nie otrzyma. Podobnie nie został (i nie zostanie) wyróżniony honorowym tytułem Międzynarodowej Federacji Sztuki Fotograficznej FIAP. Lothar Chaiseman nie otrzymał również nagród „National Geografic”,  Grand Prix of „Animal Planet”, nie wspominając już o Polish International Exhibition na której mu kompletnie nie zależy.

     Zmowa zazdrości, z jaką artysta boryka się na każdym kroku przynosi gorzkie owoce i prace L. Chaisemana nie są nigdzie  wystawiane, choćby w Prado i Luwrze, choć wszyscy doskonale wiedzą, że nawet te zdjęcia, które bez żalu kasuje z matrycy, zasługują na to, by Monę Lizę odesłać do magazynu a zwolnione przez nią miejsce przeznaczyć dla Chaisemana. W roku 2006 jego prac nie wystawiło Tokyo Metropolitan Museum of Photography. Dla znawców fotografii artystycznej nie ulega wątpliwości, że wraz z każdym nowowybudowanym muzeum czy galerią wystawową – lista miejsc w których artysta nie wystawia swych dzieł rośnie.

     Chaiseman wciąż tworzy i – jak twierdzi – nigdy nie przestanie. Nawet po śmierci, którą rzecz jasna udokumentuje za pomocą samowyzwalacza. Dodaje przy tym, że dopiero w owym okrzyczanym tunelu będzie miał odpowiednie światło i zdejmie wszystko bez problemu, a szczególnie to, co u wylotu podobno czeka. Tym, że nikt jego zdjęcia nie zobaczy, nie przejmuje się zupełnie, jako że – jak twierdzi – do tego już się przyzwyczaił.

      Pełną paletę swoich dzieł prezentuje Lothar Chaiseman po raz pierwszy właśnie na naszych łamach. Dokładnie to samo można powiedzieć o wywiadzie, którego nam udzielił. Jest to jego pierwsza w całej karierze wypowiedź dla mediów! Odkąd po raz pierwszy nacisnął migawkę nie udzielił wywiadu takich periodykom jak: miesięcznik „Foto”, „Professional Photographer”, „P/F Vakblad voor fotografie an imaging”, „Photo Presse”, „Photography Monthly”, „Chinese Photography”, „Réponses Photo”. W latach 2010-2011 dziesięciokrotnie nie udzielił wywiadu Netkulturze. Obecnie zmienił zdanie (pod warunkiem, że nie będzie się roztrząsać przyczyn tej wolty) i dzięki temu zmowę milczenia otaczającą twórczość Lothara Chaisemana Netkultura przerywa jako pierwsza.
.
.

/pełna netkulturowa galeria zdjęć Lothara Chaisemanna/
.

„Bałagan w kadrze” bólu istnienia


z Lotharem Chaisemannem usiłuje rozmawiać Anna Kolasińska

 

Anna Kolasińska: Lotharze, kto jest twoim artystycznym guru?

Lothar Chaiseman: Ja.

AK: Ty sam?

LCh: Oczywiście. Uważasz, że to za mało?

AK: Ach nie! Skądże znowu! To z pewnością ci wystarcza.

LCh: Możesz być tego pewna. Ewentualnie mógłbym się wzorować na pewnym fotografiku z Częstochowy. Ale nie mogę, bo on nie fotografuje. Wszystko za niego żona robi.

AK: Czy gdybym cię spytała o początki twojej twórczej przygody z fotografią artystyczną, uznałbyś takie pytanie za banalne?

LCh: Tak.

AK: Czy mimo to mógłbyś na nie odpowiedzieć?

LCh: Oczywiście, że mógłbym.

/cisza/

AK: To ja poproszę o odpowiedź.

LCh: Bardzo chętnie. Tak się składa, że fotografować zacząłem bardzo wcześnie, ale jednocześnie bardzo późno. Taki paradoks.

AK: Twoja droga twórcza wybrukowana jest paradoksami, tego jednak nie rozumiem.

LCh: Co tu jest do nierozumienia? Sprawa jest prosta. Zacząłem wcześnie fotografować, bo w wieku lat siedmiu, ale późno, bo kurczę jakąś godzinę po zmroku.

AK: Co pchnęło cię do chwycenia za aparat i co wówczas sfotografowałeś?

LCh: Pchnął mnie ojciec. Na pierwsze pchnięcie zareagowałem próbą uchwycenia się półki meblościanki, leżał tam aparat Smiena. Wtedy ojciec dał mi po łapach i pchnął mnie po raz wtóry – upadając zrobiłem zdjęcie. Ot i wszystko. Zdjąłem miejski pejzaż za oknem.

AK: Zatem jako twórca, rozpocząłeś swój bój z tworzywem przypadkowo.

LCh: Myślę, że ojciec pchnął mnie celowo. Do dziś mnie to zastanawia, ale skłaniam się ku tezie, że nie był to przypadek. Ojciec wtedy wrócił z mojej wywiadówki.

AK: Sfotografowałeś miasto. Jakie? Czy zdjęcie się zachowało?

LCh: Tu jest ciekawa rzecz. Obecnie modne jest fotografowanie Lublina. Z przykrością stwierdzam, że Netkultura też się w ten arcynudno-owczy pęd wpisuje. A to przecież nie dość, że wtórne jest, to jeszcze, kurczę, kalkę kładziecie nie tą stroną, co należy.

AK: Co chcesz przez to powiedzieć?

LCh: Popatrz na zdjęcie. I co, kurczę, widzisz?

Pierwsza praca L. Chaisemana - Lubin, rok 1969

 AK: Hm…

LCh: No właśnie! Czy to ci przypomina Lublin?

AK: Niezbyt.

LCh: Bo to nie jest Lublin /szyderczy śmiech/. To przecież jest Lubin! Ten, kurczę, miedziowy. Tam wówczas mieszkałem, więc jakim cudem mogłem zdjąć Lublin? Przecież to bzdura! A oni usiłując mnie nieudolnie naśladować, w plagiaty brną, a liter po prostu nie odróżniają. O poziomie fotografii nawet nie chcę się wypowiadać.

AK: Ostry sąd, nie powiem.

LCh: Sądy tępe, to domena tępaków silących się za wszelką cenę na obiektywizm. Ja wypowiadam się ostro, bo mam w dupie modernistyczną koncepcję utożsamiania podmiotu i przedmiotu, której głównym celem jest podważenie pierwotnego znaczenia tego, co tylko sprzyja racjonalizowaniu ekspresjonistycznych aspektów medium. Zresztą – prawdziwa sztuka ostrości sądów się nie boi. I tego będę się trzymał.

AK: Ale na ostre oceny swoich prac reagujesz agresywnie?

LCh: Po pierwsze, sama agresja to nic złego. Oczywiście, jeśli wobec mnie ktoś jest agresywny, to mamy do czynienia z postawą naganną. Atakowana jest bowiem sztuka. Sztuka, do k[…]y nędzy! I stąd moje emocjonalne reakcje. Gdy atakujący mnie ma rację, nic nie mówię. Ale on racji nie ma.

AK: Nigdy?

LCh: Nigdy. Znasz przecież moje prace i sama powiedz, czy którakolwiek zasługuje – już nawet nie mówię o agresji – na ocenę niższą niż entuzjastyczna?

AK: Nie jestem pewna swoich kompetencji, by tak z marszu oceniać…

LCh: Brawo! Masz rację. Jesteś tu niekompetentna. Kompetentny jestem ja. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest to dla ciebie i innych sytuacja komfortowa. To, że jesteście – niejako z założenia – niekompetentni, niewątpliwie musi was smucić, ale co poradzę? Taki los. Przecież nie musicie się wypowiadać i po krzyku, kurczę.

AK: Wróćmy może jednak do twoich dzieł, już nie oceniając na wszelki wypadek, ale po prostu prezentując je naszym czytelnikom. Przyznam się, że ilekroć rozmawiam z twórcami, wiem o co pytać. Dziś jest inaczej. Ale co mówić o pytaniach, skoro nie znam na żadne z nich odpowiedzi. A nawet jeśli znam, to z pewnością są to prawdopodobnie odpowiedzi błędne…

LCh: To akurat nie jest problem. Zarówno prawidłowe odpowiedzi jak i płodzące je, kurczę, pytania znam ja i to nam powinno wystarczyć. Spytaj mnie o to, w czym się specjalizuję.

AK: W czym się specjalizujesz?

LCh: We wszystkim. I przyznam ci się, czasem to stanowi dla mnie niejaki problem.

AK: A konkretnie?

LCh: Umiem wszystko najlepiej i po prostu ciężko mi się skoncentrować na jednej rzeczy.

AK: To faktycznie problem.

LCh: Ale radzę sobie. Robię swoje i nikomu nic do tego.

AK: We wszystkim jesteś znakomity, ale w czymś konkretnym musisz celować szczególnie. W czym?

LCh: Nie przesadzajmy. Na cholerę wielkiej sztuce stawiać pytania i to jeszcze retoryczne? Najlepszy jestem we wszystkim. I nawet nieco mnie to bawi. Za co się nie wezmę – wszystko wychodzi mi znakomicie. Na przykład fotografia makro.

AK: Właśnie. Dlaczego akurat makro?

LCh: Bo małe jest piękne. Sama popatrz na to zdjęcie.

Martwa natura vol. 43 /fot. Lothar Chaiseman/

 AK: Co ta fotografia konkretnie przedstawia?

LCh: Idiotycznie stawiasz sprawę. A kto powiedział, że zdjęcie musi coś przedstawiać? To efekt działania twórczego. Fota nie musi drobnomieszczańsko przedstawiać niczego konkretnego, wystarczy, że posiada przesłanie.

AK: Jakie jest zatem przesłanie tego zdjęcia?

LCh: Od lat usiłuję dociec, ale nie udaje mi się. Nie jest to przypadek odosobniony. Może dlatego coraz częściej popadam w kolaże.

AK: Prezentowaliśmy już na naszych łamach znakomite kolaże innych twórców. Czas wreszcie na twoje…

LCh: To co puszczaliście to niby kolaże? /śmiech/. Kolaże to ja robię. Tamte „kolaże” tyle mają wspólnego z prawdziwymi, co kolarze w wyścigu dookoła Łomży z uczestnikami Tour de France. Że aż Bujnowski? Nie jest zły, facet. Powiem, że dobry nawet. Ale żeby od razu znakomity? A z której, kurczę, strony, co? Znakomity? To tylko twoja opinia, sorry. Wystarczy porównać jego porażki do moich dzieł, sama popatrz.

Słynny "Kolarż spóźniony na horyzont" /fot. Lothar Chaiseman/

 AK: Patrzę. Może kilka słów wyjaśnienia, bo niezbyt pojmuję…

LCh: Spodziewałem się tego, bez urazy. Otóż jak widzisz, choć nie rozumiesz, praca twórcza (nie mylić z waszą tfurczą) to… Już dawno temu Heisenberg zauważył, iż związek pomiędzy rzeczywistością a dziełem sztuki jest nierozerwalny, ale nieprzewidywalny w swej niemożnościowej nieoznaczoności par excellence. Bo, kurczę blade, nieoznaczoność ta bowiem, co każde dziecko wie, to nie jest efekt dawania ciała przez niedoskonałość metod badawczych ani braku sprawnych instrumentów analizy, ale z samej swej istoty. Z samej natury. Stąd – koncentruję się obecnie na pejzażach. Naturalnie nienaturalnych, rozumiesz?

AK: Nie.

LCh: Naturalnie. Zostawmy to w takim razie. Zauważ, że czasem proces twórczy to czysta destrukcja. Czysta, ale jednocześnie to jest, kurczę, alegoria konstruktywnej destrukcji dekonstruktywnej, kurczę, per se. Przecież to widać. Dla, kurczę, odbiorcy moja postawa destrukcyjna bywa myląca, bywa odczytywana jako realizacja zamierzonego scenariusza, zamierzona prowokacja, a to przecież działanie skierowane do wewnątrz przeciw każdemu z nas, przeciw mnie również. I nie bierze się to z niczego. To doświadczenie (ale i przypadek) czynią sztukę, kochana. Jedno, drugie, trzecie doświadczenie w ciągu łańcucha przypadków (rzekłbym artystycznych akcydensów) ukazuje ciągły, kurczę, proces w realizowanych projektach artystycznych poprzez poszukiwania w dziedzinie fotografii jak również w nowych technologiach cyfrowych zarówno w kompozycjach muzycznych, realizacjach video.  Ale o tym może innym razem.

AK: Jasne, jasne! Oprócz kolażu i makro specjalizujesz się we wszystkich pozostałych dziedzinach. Porozmawiajmy może o architekturze widzianej twoim okiem. Budzi to spojrzenie wiele kontrowersji.

LCh: Tak się dzieje, kiedy rzemieślnik usiłuje pojąć zamysł artysty. Nie rozumieją, a mnie się wyjaśniać nie chce. Duszy nie jest po drodze z klapcążkami.

AK: Proszę?

LCh: Wszystko ci trzeba tłumaczyć? Artysta ma duszę, tak?

AK: Tak.

LCh: No! A rzemieślnik, na przykład mechanik, posługuje się klapcążkami czy innymi kombinerkami. Co ma piernik do wiatraka, co mają do duszy klapcążki? Nie ma mowy o tym, by prawdziwy artysta znalazł zrozumienie u tłuszczy. To mnie zresztą trzyma na nogach. Nie zniósłbym tego, gdybym był powszechnie rozumiany i doceniany. Czasami jednak mi to doskwiera… Boli… Coś jak Paradoks Neptuna – nie można być jednocześnie Władcą Pierścienic i tańczyć z rozgwiazdami. Choć taki Dudek-Dürer jest od lat i twórcą i tworzywem, czyli jednak można. Jeszcze to przemyślę.

AK: Nie da się utyskiwać na brak zrozumienia, kiedy się swoje twórcze intencje ukrywa za kurtyną tajemnicy.

LCh: To już nie jest mój problem. Ale dobrze, dla Netkultury wszystko /śmiech/. Niech ci będzie. Uchylę nieco rąbka tajemnicy, co mi szkodzi.

AK: Och, wspaniale!

LCh: Też się cieszę. Ale to na koniec rozmowy, nie ma pośpiechu, kurczę.

AK: Kiedy prosiłam cię o zdjęcia do wywiadu, w paczce nazwanej „architektura” nadesłałeś mi pięć identycznych fotografii. Nie potrafię na żadnej z nich dojrzeć architektury. I jestem w kropce.

Z cyklu: "Anegdotarchitektura" - Maciej K. w słowackim skansenie /fot. L. Chaiseman/

LCh: Bo dla ciebie architektura to jakieś zamki, klamki, chałupy, dupy, bawoły i kościoły, w najlepszym razie autostrada. Banał! Dla mnie architektura, to anegdota. Anegdota architektoniczna, kurczę.

AK: Anegdota?

LCh: Mówię niewyraźnie? A-neg-do-ta. Jadasz gyrosa? Z greckiego to jest: Anekdota – historia sekretna. Mam powtórzyć jeszcze raz? Opowieść o architekturze zawarta w kadrze. Czy to tak ciężko zakumać?

AK: No, nie, ale…

LCh: „Ale” to angielskie piwko /śmiech pięciominutowy/. No, ok. Na zdjęciu jest znany wrocławski architekt, niejaki Maciej K. I to jest właśnie ta anegdota. Polski architekt zwiedzający skansen na Słowacji, a obok Rom sprzedaje borowiki (tego akurat na zdjęciu, kurczę, nie widać, ale przecież, kurczę, sztuka to tajemnica). Trudno sobie wyobrazić lepsze zdjęcie architektury. Architekt będący artystą w swoim zawodzie idealnie się nadaje do sportretowania. Znacznie lepiej, niż próchniejące stare chałupy ze strzechami osmarkanymi roundupem. Facet jest młody, rześki, funkcjonalny i o to w końcu chodzi w architekturze, a nie o zgniłe jaja w średniowiecznej zaprawie. Zresztą, kurczę, o ileż łatwiej jest fotografować architektów, niż ich budowle. Bierzesz gościa do studia i cykasz. I masz gdzieś czy deszcz pada, czy tramwaj nie jedzie, czy słońce diabli wzięli. Luzik, kurczę. Pieprzyć budynki!

AK: Ciekawe podejście. Co jeszcze bardziej intrygujące, twoja fotografia – jak mówisz – architektonicznej anegdoty – jest jednocześnie portretem.

LCh: No.

AK: Porozmawiajmy zatem o twoich osiągnięciach w sferze portretu.

LCh: Może o jakichś wybranych. O wszystkich się nie da – rozmowa nie miałaby końca. Pewnie znowu nie wiesz, o co spytać więc podpowiem: dlaczego portretujesz ludzi, Lotharze? I od razu odpowiem, bo już sto razy to pytanie słyszałem – od Papy Legawca, Berny Magdusi, od Reńki Szczepanik. Portretowanie w moim wykonaniu to spór, walka, szamotanie się z materią. Napieprzanie się z materią ożywioną. I nie chodzi o to, że biję moje modelki, ale spieram się z nimi. Ściślej – z ich, kurczę, wykoncypowanym jestestwem.

AK: Jestestwem wykoncypowanym?!

LCh: No! Problem tkwi właśnie tutaj. Każdemu się wydaje, że kimś jest. Że wie, po co jest.  Że szarpią nim, nią namiętności. I to wszystko prawda! Jest jedno wszakże „ale” – im się to tylko wydaje, że tak z nimi jest. Albo świadomie oszukują. Kogo, kurczę, kogo?! A spójrzmy, kurczę, na to moje zdjęcie.

Czekając na kajdanki - /fot. L. Chaiseman/

AK: ?

LCh: Czego znowu nie kumasz, kobieto? Człowiek na nim widoczny na samym początku sesji usiłował mi wmówić, że jest spokojnym listonoszem, który lubi fotografować, kiedy tylko zlezie z roweru. Kłamał. Łgał jak jezuita. Długo trwało, nim udało mi się wydobyć z niego to, co najważniejsze. To, co prawdziwe. Dla mnie od początku było ewidentne: człowiek ten jest maniakalnym seryjnym zabójcą (choć o tym nie wie!), który nie tyle fotografuje, co planuje swe zbrodnie. To widać gołym okiem. Oczywiście, zaraz po sesji zawiadomiłem policję. Mam gdzieś list dziękczynny od komendanta głównego, ale nie chce mi się szukać.

AK: Czy zgadzasz się z określeniem, jakiego w stosunku do ciebie często (celuje w tym głównie Dederko) używa się w periodykach branżowych – artysta głębi wnętrza bytu?

LCh: Oczywiście, że się zgadzam. Interesuje mnie wnętrze, a nie zewnętrzny miałki blichtr. Najlepiej to widać na zdjęciu „Sterylna estetyzowana rzeczywistość jako substancja uznawana za nieczystą, budzącą, kurczę, wstręt – a po jaką cholerę?”

Sterylna estetyzowana rzeczywistość jako substancja uznawana za nieczystą, budzącą, kurczę, wstręt – a po jaką cholerę? - /fot. L. Chaiseman/

AK: Piękne to jest… To… To wnętrze!

LCh: No, piękne, ale nie o to chodzi. Rzecz w tym, że mamy tu do czynienia z dekonstruktywnym przywłaszczeniem artystycznym. Generalnie to jest w pełni świadoma artystyczna ingerencja we wnętrze pewnej pizzerii w Rybniku. No, ale dość tego. Miałaś mnie spytać – dlaczego fotografuję.

AK: Dlaczego fotografujesz?

"Weltschmerzu naszego powszedniego..." /fot. L. Chaiseman/

LCh. Głupie pytanie. Bo chcę. Ale można też pójść dalej. Mało kto szczerze się przyzna. Większość pieprzy trzy po trzy, albo blaguje, że cyka dla przyjemności. U mnie o przyjemności nie ma mowy. Ja fotografuję z powodu weltschmerzu.

AK: Proszę?

LCh: Z weltschmerzu, kurczę. No, z bólu istnienia, co mnie zżera, fotografuję. Moimi kadrami nie tyle zwalczam, co wadzę się z poczuciem bezsensu tego, co wokół. Bezcelowości. To wadzenie jest nieco pozorne, bo przecież ten ból mi kompletnie nie przeszkadza, on mnie inspiruje. Myślę (i czuję), że gdyby mnie nie drążył, to bym nie fotografował, albo po prostu pstrykał badziewia jak ci, co chrzanią o fotografowaniu dla przyjemności i udają skromnisiów, tymczasem każdą próbę krytyki ich prac wieńczy artystowskie rzekomo napieprzanie się sztachetami. A jak wejdzie taki do tramwaju, to trzeba dwa miejsca ustąpić: jedno dla niego, drugie dla ego. Co to ma wspólnego ze sztuką? Gówno. Tymczasem moja twórczość wypływa z bólu istnienia, to, kurczę, refleksja nad czasem, trwaniem i przemijaniem, materialnością i duchowością, kurczę. Szukaniem kantowskiego „dasein”. Nie mylić z design, kurczę. Ja przez pryzmat idei dokonuję autoanalizy w obszarze doświadczenia zewnętrznego, jak i wewnętrznego, relacji z sobą samym jak i każdym spotkanym na mojej drodze życia odbiorcą. Bo i co ja mam wspólnego z przeciętnymi zjadaczami fotograficznego chleba? Ja do nich z dziećmi mego bólu istnienia, a oni mi że „bałagan w kadrze”, że, kurczę „ciasno u dołu”, że „szumi”. A dupa tam! Widział kto bałagan w kadrze bólu istnienia?

AK: Skoro o bałaganie w kadrze mowa – wywiad publikujemy w Internecie, tej Mekce jakże wielu artystów fotografii…

LCh. Nie za wielkie słowa? Jakich znowu artystów? Mówisz o tych pstrykaczach? Mnie Internet nie daje nic. Nie mieszczę się tutaj. Sztampa panuje, a fotografię wybitną się szykanuje. Na przykład na ploto.pl za przeproszeniem. Wyobraź sobie, że wymoderowano mi tam prawie wszystkie zdjęcia, kurczę.

AK: Niemożliwe!

LCh: A jednak. Bardzo proszę, oto fotografia będąca – tak to nazywam – mobilnie dynamiczną martwą naturą. Martwą w swej żywotności, żywą w swej martwocie. Nikt poza mną tak nie umie. W pewnej kopalni zafascynował mnie wiszący na ścianie telefon. I zdjąłem go. Kurczę.

Będąc w kopalni zadzwonił telefon... - /fot. L. Chaiseman/ - zdjęcie wymoderowane na plfoto.com -dop. A.K.

AK: Niepowtarzalne!

LCh: Ba! A co na to moderator plfoto.com? Wymoderował. I jeszcze ten knajacki komentarzyk: „Przyczyna moderacji: Niestety jakość wykonania zdjęcia uniemożliwia jego prezentację na forum fotograficznym.” Ale to nie wszystko. Jeszcze śmiał mnie poklepać po plecach: „Zachęcamy jednak do dalszych prób, mamy nadzieję że będą udane”. Żenada. Odechciało mi się, kurczę, publikować u nich. Postanowiłem natomiast odpowiedzieć pozytywnie na błagania (trwające już rok z okładem) Fotoazylu, który pragnie moje prace widzieć u siebie. Dużo prac z Fotoazylu przypomina moje. Fotoferii odmawiam nieustająco. Zbyt artystowska. Bliżej mi  – ideowo, technicznie jak artystycznie – do Fotoazylu. Z plfoto – koniec. Niech się zaduszą w zatęchłym TWA. Śmiać mi się z nich chce. Zadęci jak Zdzisław Piernik na tubie , a zdjęcia do dupy.

AK: Przyznam, że niewiele znam twoich aktów.

LCh: Pieprzysz! No co ty? Znasz ich mnóstwo.

AK: Prywatnie tak, ale mnie chodzi o te artystyczne!

LCh: To źle zrozumiałem, sorki, kurczę.

AK: Ponoć tylko jeden akt wykonałeś…

LCh: Tkwiąc po cholewy gumiaków w przyziemności masz prawo tak uważać. Wznieś się jednak, jeśli dasz radę, nieco wyżej i od razu zrozumiesz, że ja robię same akty! Sto procent moich zdjęć to akty twórcze.

AK: Trochę nie to miałam na myśli.

LCh: Aaaa… No, tak. O gołe laski chodzi, za przeproszeniem? Golasy. Ciacha i mięska. Ok., niech ci będzie. Oto znane szeroko zdjęcie „Naga prawda o częstochowskiej fotografii”. Modelka – Sidorowicz Joanna. Stoi i zamiast fotografować telefonuje. Akt. Ten fotogram również mi wymoderowano. Po interwencji ministra kultury przeniesiono do folderu „dla pełnoletnich”. Z uwagi na rzekomą drastyczność dzieła. Paranoja.

Akt MCLV /fot. L. Chaiseman/

AK: Twórczo przezwyciężasz okowy trywialności fotograficznej. Łamiesz konwencje, w zasadzie w żadnym z twoich zdjęć nie sposób doszukać się osławionych „mocnych punktów”…

LCh: Każde moje zdjęcie to w całości mocny punkt. Wielki. Ja się na te małe nie rozdrabniam. Nieważny zresztą rozmiar mocnego punktu, ważna technika fotografowania.

AK: No właśnie, rozmiary zostawmy, zatrzymajmy się przy technice. Powiesz jak fotografujesz? Najpierw długa refleksja, potem cyk, czy najpierw cyk, a potem długa refleksja?

LCh: Zależy. Ale za bardzo się nie spinam. Nie muszę godzinami pląsać wokół statywu, by coś genialnego powstało. Cykam też spod kolanka, spod paszki, różnie. W każdym razie efekty są powalające.

AK: Pisząc twoją artystyczną biografię („Pod, kurczę, prąd i dalej…”) Włodzimierz Barchacz nazwał cię „fotografem poszukującym, który swe poszukiwania traktuje uczciwie”.

LCh: No, kurczę, jasne. Szukam i się do tego przyznaję, poszukuję, a nie kluczę. Trochę tylko żałuję, że swoich poszukiwań jakoś nie nazwałem. Byłaby okazja do monograficznej wystawy o poszukiwaniach. Ja przecież poszukuję konkretnej idei i jej realizacji w ramach moich działań twórczych. Ciśnienie weltschmerzu rozpiera mnie od środka, jak już Pascal o tym pisał, we wszystkich kierunkach jednako mnie rozpiera. Interesuje mnie problem ułomności fotografii, natura narzędzia, uwiązanie artysty do wzorców i nakazów twórczych. Pisałem nawet o tym w swoim manifeście w 1974 r. Bardzo się wtedy pokłóciłem z Olzackim, który złośliwie i zazdrośnie stwierdził, że to banialuki, ale po prostu nie zrozumiał. Najlepiej moją sztukę pojmuje Pranagal (chociaż z Lublina). Powiedział kiedyś w Polsat Sport Extra, że mimo, iż nie jestem ortodoksyjnym artystą, to moja sztuka emanuje magiczną mocą i siłą nie do ogarnięcia. Baśka Wilczyńska z kolei we wstępie do mojego niewydanego albumu „Dla jaj zerżnąć byt i mieć z nim potomstwo” zauważyła, że jestem przykładem wielkiego twórcy, który „posiadając ogromną wiedzę teoretyczną i naukową nie żongluje nią w obszarze sztuki, by w tani sposób uzyskać wartościowy obraz artystyczny oraz potrzebną tajemnicę, czy też towarzyszącą dziełu sztuki duchowość”. To samo mi napisał w mailu mój uczeń Robert Cartier-Bresson…

AK: Korespondujecie?

LCh: On do mnie wciąż pisze, mnie się nie chce odpisywać. Ale trzeba przyznać, że facet wie o co chodzi w fotografii. Napisał mi: „Mon vieux! Mam wrażenie oglądając Twoje zdjęcia, iż choć przychodzi ci to samo, to jednak musi w twoim procesie twórczym uczestniczyć Duch Święty, uczestniczyć najintymniej ci się zwierzając”. Powiem może nieco nieskromnie: Dokładnie tak jest! I zaznaczę, że w odróżnieniu od innych. ewidentnie sobie zasłużyłem przez lata na taką współpracę z De-esiem…

AK: Co proszę?

LCh: No z tym Duchem Ś. ja zasłużyłem, a 99% pozostałych nein, kurcze blade. Popatrz sama. Również na swoje „zdjęcia”. Wszyscy jesteście fotografami od siedmiu boleści. Śmiać mi się z was chce: tony podręczników, miliony pikseli, lata spędzone na kasowaniu spieprzonych kadrów, full szmalu wywalonego na sprzęt, a tymczasem… Ja sprzętu nie mam, pożyczam czasem, a efekt identyczny. Mało tego – wam zdjęcia nieco podobne do moich trafiają się przypadkiem i jesteście z nich niezadowoleni, ja swoje robię w pełni świadomie i zadowolony jestem w stu procentach. Czego i tobie życzę, choć jak na razie twoje zdjęcia są po prostu beznadziejne.

AK: Bardzo ci dziękuję. Za rozmowę również. O wiele więcej teraz rozumiem.

 

usiłowała rozmawiać – Anna Kolasińska

–  –  –  –  –  –  –  –  –  –  –  –

Przygotowując się do rozmowy z nami artysta wnikliwie czytał wypowiedzi userów m. in. na portalach plfoto.com oraz fotoazyl a także fotoferia. Wielce mu też pomogły wywiady, jakich Netkulturze udzielili Rafał Karcz i Filip Sałapa. Nieoceniona okazała się również wydana przez GSzWozownia publikacja Krzysztofa Jureckiego „Poszukiwanie sensu fotografii. Rozmowy o sztuce”, Toruń 2008.

Jakiekolwiek stylistyczne czy merytoryczne podobieństwo wypowiedzi L. Chaisemana do przeczytanych wcześniej wypowiedzi innych twórców jest przypadkowe, aczkolwiek zamierzone i celowe.

 – – – – – – – – – – – –

Wszystkie zdjęcia stanowią własność Autora i umieszczane są na stronie Netkultury.pl na zasadzie licencji niewyłącznej. ©LotharChaisemann2012. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Tags:

29 komentarzy

  • To ja bez długiej refleksji daję 6 punktów wielkiego cyk…cudne zdjęcia , że już o wypowiedziach artysty nie wspomnę:)To jest niesamowicie piękne!

  • Prima Aprilis

    proszę nie zapominać, że dzisiaj jest 1 kwietnia

    • A jakie to ma znaczenie, że 1 kwietnia? Nie widze związku między wielką sztuką a kalendarzem. Co to za brednie?

      • Emiel Regis Rohellec Terzieff-Godefroy

        Niezwykle zajmująca lektura. Popieram wyższość, którą LCh odczuwa wobec innych pseudoartystów, gdyż sam wykazuje artyzm jedynie w postaci czystej, powiedziałbym, że niepokalanej.

  • … długo czkałem na ten wywiad …:D

  • brawo!!!! udało się Wam !!!

  • Marcin Kozubowski

    czy Mistrz planuje w przyszłości poprowadzić jakieś kursa, uruchomić szkołę fotografii / najlepiej z oddziałem w Stolicy / , gdzie w praktyce można będzie chłonąć jego światłe rady..koszta oczywiście nie grają roli..dziękuję.:)

    • Tak. Planuje. pierwotnie nie planował, ale zmienił zdanie czytając frazę „koszta oczywiście nie grają roli..”

    • Propozycję wpłat prosimy nadsyłać na redakcyjną pocztę. Co łaska, ale kwot mniejszych, niż pięciocyfrowe w eurowalucie nie będziemy łaskawi rozpatrywać. Prosimy również o doliczenie piętnastoprocentowej redakcyjnej prowizji.

      • Szef mówi o mnie, prawda?

        • O nas wszystkich. W końcu skromność skromnością, ale – do licha ciężkiego – mamy przecie spore zasługi w umożliwianiu niegodnemu pospólstwu kontaktów ze Sztuką. Nie rozumiem dlaczego niby te zasługi miałyby przechodzić bez symbolicznej choćby finansowej gratyfikacji.

  • Sztuka – przez duze S – uprawiana przez tak wielu ale zrozumiana przez tak nielicznych :-))))))))

    • Im większe S, tym mniejsze grono rozumiejących. Im mniejsze grono rozumiejących, tym większe S. Z wszelkimi faktu tego konsekwencjami.

  • Swietne!

  • Günther von Badzieff

    No wreszcie! Wreszcie dział foto Netkultury, który do tej pory wyraźnie odstawał pod względem jakości od reszty magazynu, wziął się w garść i zaprezentował Artystę! Cóż za odmiana po tej zgrai chałturników siłą oderwanych od portretów paszportowych w osiedlowym zakładzie fotograficznym!

  • Holm von Maushalten

    Wspaniałe.. 😀

  • Barbara Wilczynska - cocacola

    Och… czapki z głów przed Wielkim-Tfórcą…:)

  • 359 odsłon? tylko Lothar Chaiseman mógł ściągnąć do netkultury tylu czytelników

  • ;( też Press foto nie wygrałem, nawet nie startowałem, z zazdrości powiem, że Lothar Chaiseman nie jest ze sobą w zgodzie, nie jest uczciwy wobec siebie, sprzedał jednak gość ideały, nie ma w. press foto, nie ma innych nagród nie ma wydanych albumów a ma wywiad! i to gdzie! w Netkulturze! Zastanawia mnie tylko za ile się sprzedał???

    • Barbara Wilczynska - cocacola

      Znając dziennikarkę, która przeprowadziła z Nim wywiad… mozna się domyśleć, że cena była wysoooka..:)

      • Dżentelmeni (nki:) o pieniądzach nie mówią, o! Tylko z redaktorem szefującym sprawy załatwię, po dobroci:)

    • Przepraszam( Ja im każe ten wywiad wyrzucić(( Przepraszam. nie chciałem zostac celebrytą a zostałem, sorry. Będę z tym walczył.

  • pszeczytałęm 1/4 i odpadłęm…. muj musk tego nie ogarnia. pzdr. m___m 🙂

  • Holm von Maushalten

    No mam nadzieję, że od tej pory już tylko takie ciekawe wywiady będziecie publikować – a nie jakieś rachityczne przepytywania introwertyków których bolą zęby za każdym razem gdy mają sklecić zdanie podrzędnie złożone.. 😀

  • nie znałem Cię, Lothar… jesteś wielki 🙂

Zostaw odpowiedź do Barbara Wilczynska - cocacola