z-m-p: Związki błogosławione

20 lutego 2011 10:2111 komentarzy

     Gwoli wyjaśnienia ewentualnych nieporozumień, autor pragnie zaznaczyć, iż – choć sam jest człowiekiem małej wiary – pisząc ten tekst absolutnie nie miał na celu obrazy niczyich uczuć religijnych, ani jakichkolwiek innych.

 

1.Ubodzy w duchu

 

     W drugiej połowie lat 90-tych pomarańczową piłkę klepał po asfalcie każdy. Transmisje w publicznej telewizji w połączeniu z podbijającym głośniki zaoceanicznym hip hopem wykreowały modę na NBA. Każdy chciał być Jordanem, Barkleyem, Rodmanem, O’Nealem, kim tam jeszcze. Wkrótce potem reprezentanci Polski zaliczyli niezły występ na Mistrzostwach Europy i do grona podwórkowych bohaterów dołączyli Wójcik, Zieliński i reszta. Wrocławski Śląsk rozbijał się po Eurolidze, rozgrywki o krajowe laury elektryzowały tłumy. Dodajmy dla porządku, że futbol – bezsprzecznie najpopularniejsza dyscyplina sportu w RP – kojarzył się podówczas z jednej strony z nigdy nie trzeźwiejącymi quasigwiazdorami wystrzyżonymi na McGyvera, z drugiej zaś z hordami łysych półgłówków rozpieprzającymi wszystko wokół do taktu jakiejś nazistowskiej przyśpiewki. Świat leżał rodzimej koszykówce u stóp.

 

I rodzima koszykówka się o ten świat przewróciła.

 

     Lat minęło mało-wiele. NBA znikła z otwartej telewizji. Emocje znikły z finałów PLK. Poziom znikł z meczów reprezentacji. Z czasem znikły też tłumy z podblokowych boisk, a na końcu okazało się, że znikły także pieniądze z kont PZKosz. Nie wiem, czy Krzysztof Kononowicz jest fanem basketu. Wiem, że gdzieś w połowie poprzedniej dekady polska koszykówka osiągnęła wyśniony przezeń ideał: nie było niczego.

 

     W takiej właśnie nihilistycznej atmosferze po władzę w PZKosz sięgnął niejaki Roman Ludwiczuk. W założeniach – jak zwykle – piknie miało być i nadobnie. Nowo obrany pan prezes postawił przed sobą jasny i wzniosły cel: przywrócenie w Polsce mody na koszykówkę. Zdawało się, że okoliczności wybitnie sprzyjają realizacji tego założenia. Nadchodzący Eurobasket, rosnący w kontynentalną siłę lokalny hegemon – Prokom, za wielką wodą Marcin Gortat – pierwszy Polak, który na serio zaistniał w NBA.

 

     Niestety, wyszło też jak zwykle. Eurobasket okazał się promocyjną klęską, Prokom wypiął się na rodzime podwórko do tego stopnia, że trudno dziś tak z ręką na serc stwierdzić, że to jeszcze polski klub, Gortat – mimo zupełnie niezłych występów i w Magic, i ostatnio Suns, a także nieustannej nachalnej promocji w mediach – nie zdołał w pojedynkę na nowo zapełnić podblokowego asfaltu.

 

     A prezes Ludwiczuk zasłynął przede wszystkim taką oto wypowiedzią: „Napierdolisz się, narobisz i zawsze ktoś cię wydyma, kurwa.” Och, ale przecież udzielił jej w dyskusji zupełnie nie związanej z koszykówką. I zapewne dlatego w cuglach wygrał wyborczy wyścig o drugą kadencję.

  

2. Ci, którzy się smucą

      Szanowny Czytelniku! Wymień, proszę, nazwiska dwudziestu aktywnych polskich hokeistów. Nie? To może chociaż dziesięciu? A jedną, jedyną piątkę zestawisz?

 

     Tak, to smutne. Mam nadzieję, że panowie w PZHL też się smucą.

  

3. Cisi

     Cuda się zdarzają. Kto nie wierzy, niech sobie przestudiuje przypadek polskiej reprezentacji piłkarzy ręcznych. Ot, tak sobie, ni z gruchy, ni z pietruchy, w czterdziestomilionowym kraju, gdzie handball trenuje niespełna dwadzieścia tysięcy ludzi, piekielnie charyzmatyczny trener zebrał pod swymi skrzydłami grupę niesamowicie utalentowanych i szalenie ambitnych zawodników. Niemożliwe? Ale prawdziwe. Trzy półfinały wielkich imprez w ciągu pięciu lat. Niezapomniane dreszczowce, buchające emocje, medale i – co chyba najistotniejsze – przypomnienie tzw. masowemu odbiorcy, że istnieje taki sport, jak piłka ręczna.

 

I po co to wszystko?

 

     „Jeśli nic się nie zmieni, nie będzie miał kto nas zastąpić” – mówią Wentaboys. I mają rację, co bardzo wyraźnie widać było na ostatnich MŚ w Szwecji. Panowie z ZPRP milczą. Wentaboys strajkują, Panowie z ZPRP milczą. Promocja dyscypliny? Que? Przyciąganie młodzieży do sportu? Że jak? Medialna propaganda? Hę? Systemy treningowe?

 

Jak makiem zasiał.

 

4. Ci, którzy pragną sprawiedliwości

      Gwoli sprawiedliwości, im akurat sporo się udało. W przeciwieństwie do swych kolegów z PZKosz i ZPRP, włodarze PZPS potrafili zrobić użytek z nagromadzenia niezwykle utalentowanych zawodników (i zawodniczek) i wywindować swą dyscyplinę na pozycję nr 2 – czy nawet 1,5 – pośród polskich gier zespołowych. Sypnęły się medale wielkich imprez. Ligowe rozgrywki nie tylko przedarły się, ale i mocno zakorzeniły w masowej świadomości. Powstał wielki szum, moda na siatkówkę, możni sponsorzy „najlepsza publika na świecie”, etc., etc.

 

     Wypadałoby jednak spytać: skoro tak dobrze żarło, dlaczego ewidentnie zdycha? Dlaczego polska siatkówka nie umie zdyskontować już gigantycznych sukcesów i osiągać kolejnych? Przeciwnie, czemu wydaje się zjadać własny ogon?

 

     Owszem, i w PZPS bywały drzewiej potknięcia i niejasności. Eks-prezes Biesiada był podobno – cokolwiek mu udowodniono? – zupełnie klasowym geszefciarzem, zdarzały się niskie zagrywki w rodzaju wycinania trenera Niemczyka z reprezentacyjnego kalendarza i tym podobne. Niemniej jednak, do tej pory lepiej-gorzej udawało się trzymać fason.

 

     Niestety, ostatnimi czasy PZPS-owscy włodarze zdają się wcielać w życie znaną od lat zasadę, strawestowaną tym razem do „rozsądek rozsądkiem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”. No bo jak to tak, żeby jakiś Castellani nie chciał przedstawić działaczom sążnistego raportu ze swych dokonań? Po sprawiedliwości im się należy. Tak samo, jak sprawiedliwie byłoby, gdyby polska siatkówka klubowa szła ramię w ramię z reprezentacyjną. Bo niby czemu innemu miało służyć planowane osadzenie trenera Nawrockiego na dwóch stołkach? PolSkra, jak to określił pewien znany felietonista.

 

     Świat się śmieje. I to chyba bardziej, niż z Karguli i Pawlaków.

 

5. Miłosierni

 

     Parę lat temu, gdy Adam Małysz wdarł się na szczyt światowego skakania na nartach, włodarze PZN pokazali gest i postanowili uwolnić jego najbliższych współpracowników od nadmiaru obowiązków. Skoro taki ma chłopak talent, na cholerę mu jeszcze jakiś fizjolog, psycholog, czy inny –olog? Jeszcze nam z przemęczenia padną, bidoki.

 

     Całkiem niedawno, gdy Justyna Kowalczyk odważnie podniosła problem „astmatyczek” w swojej dyscyplinie, PZN położył uszy po sobie. (Prawie) cała czołówka narciarskich biegaczek jedzie na legalnej szprycy, tylko nasza dziewucha na czysto, ale chłopaki z centrali siedzą cicho. No bo przecież jak mogliby taką biedną, schorowaną Bjoergen atakować? Niech se też trochę powygrywa.

 

     Od przynajmniej dwóch dekad zima w zimę na polskich stokach ludzi, za przeproszeniem, jak mrówków. Gdzieniegdzie nie da się kija wcisnąć. Właściwie każdą możliwą górkę od listopada do kwietnia tłumnie okupują miłośnicy białego szaleństwa. A niektórym i to nie wystarcza, więc rozbijają się po różnych Austriach, czy Szwajcariach, a przynajmniej Słowacjach. W tym tłumie jest mnóstwo dzieci, kilku/małonastoletnic szatanów w kaskach, bez cienia strachu śmigających w dół. Można by z nich wyłowić tych paru, którzy bez problemu za jakiś czas zbieraliby punkty, bądź nawet stawali na podium alpejskiego PŚ. Ale… czy aby na pewno? W końcu wyczynowe narciarstwo to ciężki kawałek chleba, krzywdę można sobie zrobić. A ile się trzeba natyrać, zanim człowiek osiągnie jako-taki poziom! O nie, to już lepiej niech te dzieci idą na studia, a potem do biura.

 

     Zaprawdę powiadam wam, nieprzebrane jest miłosierdzie prezesa Tajnera i jego kolegów.

  

6. Ludzie czystego serca 

     Wpisałem sobie w google’a hasło „Irena Szewińska”. Przejrzałem dziesięć losowo wybranych wyników. Wszędzie garść biograficznych danych, spis medali i rekordów. O tym, co się działo po tym, jak pani Irena zeszła z bieżni – ani słowa. Czysta karta. Serce też?

 

Na szczęście PZLA ma już innego prezesa.

  

7. Ci, którzy wprowadzają pokój

 

     Za czasów antycznych podczas Igrzysk Olimpijskich obowiązywało coś, co dziś określilibyśmy mianem zawieszenia broni. No, zwyczajnie nie wypadało się okładać. Dziś co prawda już ów chwalebny zwyczaj nie wszędzie obowiązuje, niemniej Igrzyska Olimpijskie wciąż jakoś tam się z pokojem kojarzą. A że pokój powinien być udziałem jak najszerszych mas ludzkich, możni z PKOl co dwa lata, przy okazji każdych – czy to letnich, czy zimowych – igrzysk wyprawiają z domu całe tabuny sportowców.

 

     Nic to, że przeciętny kibic o połowie z nich nigdy nie słyszał. Nic to, że trzy czwarte z nich zazwyczaj nie ma żadnych szans na jakiś przyzwoity wynik. O nie, nie możemy plamić pamięci po baronie de Coubertin, od lat spoczywającym – nomen omen – w pokoju.

 

     I tylko dwie kwestie zaprzątają mi głowę przy każdej takiej okazji: dlaczego statystyczny Kowalski musi zachrzaniać iks czasu, by stać go było na wycieczkę do – dajmy na to – Chin, a zawodnik z siedemnastej dziesiątki na świecie w jakiejś niszowej dyscyplinie ma taki wyjazd za darmoszkę? I czemu to niby nie moglibyśmy postawić na te dyscypliny, w których osiągamy jakieś sukcesy, a resztę zwyczajnie odpuścić? Chętnie bym te pytania zadał, na przykład panu Andrzejowi Kraśnickiemu, nowemu prezesowi PKOl. Ale że on (patrz punkt 3) lubi siedzieć cicho, pewnie usłyszałbym, że mam dać mu (s)pokój.

  

8. Ci, którzy cierpią prześladowanie

      Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą. A PZPN to takie drzewo – owszem, dość pochyłe – na które skaczą nie tylko kozy. Ładują się nań wszyscy, bez względu na powody (czy częściej ich brak), lub własne etyczne i moralne predyspozycje do skakania. Każdy politykier – strona politycznego spektrum bez znaczenia – każdy medialny ekspert od wszechrzeczy, każdy, pożal się Boże, dziennikarzyna, wie, że zawsze ma pod ręką ten zły, wraży pezetpeen, na który może sobie napluć.

 

     Pamiętam, jak kilka lat temu Michał Listkiewicz zamieniał na prezesowskim stołku kompletnie skompromitowanego Dziurowicza. Cud miał być, miód i odnowa moralna. Jak wyszło – wiadomo. Parę sezonów do przodu i ten sam M.L. przedstawiany jest jako krętacz, matacz, złodziej i zaprzaniec. Próbuje go zrzucić z urzędu rząd (dwukrotnie, dwa różne rządy dwóch zwaśnionych ze sobą partii!). Medialne szczucie przekracza wszelkie granice rozsądku. Powstaje nowy stadionowy hit o bliskich stosunkach płciowych z piłkarską centralą. Grupa cymbałów dewastuje grób ludzi, których jedyną winą było to, że spłodzili i zrodzili przyszłego prezesa PZPN.

 

     Wreszcie następuje zmiana na szczycie. Rządy na Miodowej obejmuje Grzegorz Lato. Wkrótce potem dwaj dziennikarze Wyborczej obnoszą się z marzeniami o powrocie Listkiewicza…

 

     Oczywiście, trudno by stwierdzić, że pezetpeenowi dostaje się za przysłowiowy damski. Grzechy i przewiny Dziurowicza, Listkiewicza, Laty, a także – być może przede wszystkim – Placzyńskiego są ewidentne, niezaprzeczalne i szeroko znane. I tylko o pozytywnych aspektach ich działań jakoś się nie wspomina.

 

     A przecież w ciągu ostatnich kilku(nastu) lat polski futbol wykonał naprawdę niezłą robotę. Poziom ligi ustawicznie się podnosi. Przyznano nam Euro, z czego korzyści wykraczają dość daleko poza sport, rosną i pięknieją stadiony, nawet młodzież zaczyna się szkolić.

 

     Jasne, wszystko to można skontrować zamiecioną pod dywan aferą korupcyjną, skrajną często niekompetencją działaczy, szemranymi interesikami, itepe, itede. To wszystko prawda. Ale czy w innych związkach sportowych w naszym kraju jest inaczej? Lepiej?

 

     Może zatem, gdy następnym razem będziemy błogosławić PZPN, pamiętajmy w swych litaniach także – i nie tylko? – o pozostałej siódemce?

 

 

z – m – p

Tags:

11 komentarzy

  • kibic@wp.pl

    Dobre bo kopiące po jajach. O ile kopani te jaja posiadają. Autor zapomniał o jednym – związki związkami, a reszta resztą. W takiej siatkówce związe coraz bardziej gówno znaczy, a rządzą macherzy od robienia szmalu na lidze.

  • W Polsce wszystko sie rodzi samo z siebie na drodze przypadku. Talenty co miotaja kulami pod mostem, skoczkowie co znikad staja sie objawianiem (Malysz), tenisistki co dzieki ojcu cos znacza, podobnie jak w przypadku W. Szczesnego, praca ojca. Sukcesy gospodarcze dzieki przedsiebiorczosci ludzi. Zero pomyslu, planu, metodologii, szkolenia. Chaos.

    Dzieki temu istnieje ten pierwiastek niepewnosci, nie wiemy na czym sie skupi sportowa uwaga narodu kazdego nowego roku. Moze jakis ciezarowiec albo tyczkasz nam sie sam urodzi?

  • ZMPa to ja znam nie od dziś, ale tym felietonem to chlasnął jak brzytwą, religijny anturaż znakomicie idzie w parze ze stanem naszego działactwa, o który się już tylko do Najwyższego modlić pozostało. Miodziówa i szacoon. Nie będziemy kutwić. Przedruki wszelkie, jesli Autor wyrazi zgodę, wręcz zalecamy.

  • @ Kibic:

    No dobra, tyle że przecież związek m.in. od tego jest, żeby znaczyć cokolwiek więcej, niż gówno. Jasne, spadek znaczenia federacji sportowych postępuje wraz z komercjalizacją sportu. Tego procesu nie da się cofnąć, ale na pewno da się go zatrzymać, a przynajmniej znacznie spowolnić. I skoro związek pozwala, żeby jakaś „cała reszta” lazła mu na głowę, to sam jest sobie winien.

    @ Maciej:

    Z pierwiastka niepewności to ja bym się nawet cieszył. Niestety, jeśli cały ten nasz sport pójdzie dalej tak, jak – z małymi wyjątkami – do tej pory idzie, zamiast pierwiastka niepewności będziemy mogli mieć pewność, że nic się nie uda. Co się zresztą nie tylko sportu tyczy…

    @ Jacek:

    Dalej nie wiem, o co Ci chodzi ze wspaniałością tego tekstu. Długaśny, rozmazany, wielosrokowy… Choć, rzecz jasna, gdyby ktoś zechciał go sobie pożyczyć, cała przyjemność po mojej stronie. Niech tylko da znać.

    • heh… Co do braku systemu i przyległości. Kiedys Fibak powiedział, że my Polacy jesteśmy chorzy. Kiedy pojedynczy (w całej historii) facet z Ekwadoru wygrywa Rolland Garros, w Ekwadorze nie wybuchaa dyskusja na temat poziomu tenisa w Ekwadorze. U nas każdy sukces jest mącony przez takie własnie zastanawiania się. Pan Wojtek bardzo często racji nie ma, tutaj trochę ma. Tyle, że Polska nie Ekwador, ma się za mocarstwo w każdej dyscyplinie, a kiedy nim nie jest, to z winy czyichś zakusów. Stąd wołania o system itp. Szczerze mówiąc ja też chcę systemu, ale się zastanawiam, czy przypadkiem nie dlatego, że uważam go za sposób na pozbycie się ciulów ze związków sportowych. Inna sprawa, że system nawet perfekcyjny wcale nie musi zaprocentować. Angole wielką część monstrualnego dochodu z Wimbledonu pakują w swój tenis i w efekcie(?) ostatni brytol, który na trawce tam wygrał, to wciąż Perry w latach 30-tych bodajże. Francuzi szkolą setki tenisistów i niewiele (choć o wiele więcej) z tego wynika. Jedno jest wszelako pewne: tam się szmalu nie marnuje (nie aż tak) i co jakis czas z wielkieg systemu medalik wyskakuje. U nas inaczej: tajner zapomina napisac wniosek do ministra, żeby obiecaną kaskę Justysi i Adasiowi wypłacono. I co? I nic. Jak Justusia naszczeka, to sie mówi, że ona nadpobudliwa i po krzyku.
      Inna rzecz – Marit ani korony nie dostała za vancouver. Norwegowie szmal dają na starty i przygotowania, a medale to sobie zaowdnik musi spieniężyc sam. Jako słup reklamowy. Identycznie jest u jankesów. Ciekawe, co?
      A w kwestii działączy to najbardziej mnie wnerwia to, że się zaklina rzeczywistość bredząc wciąż o „peerelowskich złogach” wśró działączy. One są, yes. Tylko że młodziaków (bezpartyjnych) już tyle do naszego sportu naszło, ich pazerność na szmal i brak kompetencji jest tak wielki, że milczenie o tym to zgroza.

      • Nie no, jasne. O gwarancjach w sporcie mówić trudno, co i w zasadzie dobrze. Tyle, że kompletnie nie rozumiem tej wypowiedzi Fibaka, zwłaszcza w „systemowym” kontekście. Przecież gdyby taka Agnieszka Radwańska capnęła jakiegokolwiek Szlema (wciąż ma szanse, Gomezowi udało się pod sam koniec kariery), to nikt by nie zrzędził. Ba, może wreszcie sukcesy tej dziewczyny przebiłyby się do zbiorowej świadomości, bo póki co, wiadomo tyle, że ma młodszą siostrę i trudne relacje z ojcem.
        A że system dział, to widać, nawet nie schodząc z kortu. Angole to akurat słaby przykład, bo LTA generalnie robi wszystko i jeszcze trochę, by całą tę kasę z Wimbledonu wywalać w błoto. Ale już tacy Rosjanie parę lat temu mieli bodaj siedemnaście, czy osiemnaście tenisistek w pięćdziesiątce rankingu WTA. Obecnie mają ich pięć w pierwszej dwudziestce (a niedaleko jeszcze takie sławy, jak Pietrowa, czy Kirilienko). Niegłupio, prawda? OK, żadna z tych zawodniczek nie jest i raczej nie będzie jakąś Dominą kortów. To jest właśnie to, czego zagwarantować się nie da, ta iskra boża, czy cuś.
        Tyle, że bez systemu Rosjanie o takim statusie mogliby tylko pomarzyć. Schodząc z kortu na piłkarskie boisko: można działać tak, jak Walijczycy – liczyć na to, że od czasu do czasu urodzi się jakiś Giggs, czy choćby Bale, albo nawet Hartson, ktoś gdzieś go wyszkoli i będzie fajnie. A można tak, jak Brazylijczycy, taśmowo produkować gwiazdy światowego futbolu. Nie wiem, jak Ty, ale ja wolałbym iść za przykładem tych drugich.

        Co się tyczy „peerelowskich złogów” (dobre określenie) – wydaje mi się, że to kwestia sposobu myślenia (?), nie metryki. Jasne, młodzi przychodzą, ale żeby zaistnieć, muszą wsiąknąć w system zaprojektowany przez starych i dla starych. Pewnie, że milczenie o tym to zgroza. I hańba. Ale taki cicho-gnijący klimacik jest ustawicznie konserwowany przez media, którym w gruncie rzeczy bardzo on pasuje. I to już jest, moim skromnym zdaniem, zgroza do kwadratu.

  • Najgorsze, ze ta ręczna tak słabo… Jak się jeszcze ich paka podzieli to koniec.

    • handaball. Mnie to i tak szokuje, że Wenty jeszcze nie wyrzucoo, No ale ręczna nie siata. Co do Fibaka i systemu czy jego braku: moim zdaniem on własnie propouje wariant: nic nie robić i liczyć na jakąś tenisowa Kowalczyk. Jest to podejście o tyle słuszne, że PZT odkąd pierwszy raz rakietę do ręki wziąłem (1977) nie robi dosłownie nic. Przykład rosyjski – absolutnie adekwatny. Gdyby nie kontuzje, to zwieńczeniem piramidki byłaby Szarapowa, która celebryctwo znakomicie łączy z klasą sportową (kiedy jest zdrowa) i była wielką nadzieją białych, na wybicie siostrom Williams tenisa z głów, na czym tenis by znakomicie wyszedł:)) [z Kirilenko już nic nie będzie – zaczęłą funkcjonować a la Kurnikowa). Model francuski system wszędzie, gdzie sie tylko da – tez warto zauważyc. Kiedy zaczynałem oglądac tenisa, w setce poza Noahem nie mieli nikogo. A teraz? Przy lepszym zdrowiu Tsongi i Clementa byliby w czubie. A i tak tych dziesiątek średniakó to Rosji i Francji możemy tylko zazdrościć. U nas za system robi tylko Radwański, nawiasem mówiąc obsobaczany przy każdej okazji. Nie i naczej bywało, kiedy każda w Polsce informacja o rosyjskich tenisistach okrasana była aluzja do alkoholizmu ich fana Jelcyna oraz mafii.
      W kwestii młodych działaczy: myślę, że nie wszystko, co w nich złe, to akurat łykają do starych. Ja bym młodych bardziej doceniał – pdobnie jak i w literaturze;)))))))))) vide wikipedia, że tak złośliwie powiem, a kto nie rozumie, to trudno – sorry ale się nie mogłem powstrzymać;))

      • drufyfiuuff6sw6udyydsfsdsdcdsxx

        • W nawiązaniu do dyskusji o dziecku jako ksero rodzica: moja młodsza pociecha też komentuje na Netkulturze:) Uprzejmie uprasza się jednakowoż o wycięcie tej radosnej twórczości (wraz z wyjaśnieniem).

  • Jaxa z Kopanicy

    Nic nie wycinać! Wypowiedź pocieszy zmp mądrzejsza od połowy wypocin np. red. Iwańczyka

Zostaw odpowiedź