Jarosław Kolasiński: Jak w tytule, albo bardziej

15 lutego 2012 11:330 komentarzy

Sam Millar
Nieugięty
tyt. oryg.: On The Brinks
tłum.: Krzysztof Dworak
Replika, Zakrzewo 2012

      Irlandzka wersja słynnego „Papillona”. Choć literacko zdecydowanie gorsza, tematycznie chwilami dużo ciekawsza. Do tego lepsza pointa: bohater niczego nie żałuje, na lepszą drogę życia się nie nawraca. Identycznie jak francuska bliźniaczka i ta książka z każdej kartki tchnie autentyzmem. I to jej walor główny.

      Wspomnienia Millara z Belfastu – proszące się o Dickensa dzieciństwo, tęskniąca do McLiama Wilsona młodość dusząca się w makabrycznych realiach Irlandii Północnej, potworne więzienne realia tej brytyjskiej enklawy na Zielonej Wyspie – to może być nieprzyjemna niespodzianka dla mnogich polskich fanów Margaret Thatcher. Nie jest to jednak żaden problem – zawsze można powiedzieć, że Millar to lewacki terrorysta z IRA, który nieprzypadkowo stał się później kryminalistą i lekturę sobie odpuścić z przyczyn „merytorycznych”. Kto jednak mniej jest zainteresowany bezmyślnym etykietkowaniem, ten książką Millara rozczarowany nie będzie, ponieważ połknie ją z satysfakcją.
Jednakże…

      Jednakże relacji Millara z thatcherowskiego więzienia nie da się czytać ziewając – wręcz przeciwnie, nie polecam tej lektury na późne godziny nocne. Konfabulacji tu nie widać, choć wiele faktów wydaje się nieprawdopodobnych (jak choćby „protest kocowy”, czy sprawa Bobby’ego Sandsa). Jest to jednak prawda,  która w pełni wyszła na jaw już po ustąpieniu Żelaznej Damy ze stanowiska, podczas medialnych, historycznych i politycznych rozliczeń poprzedzających zawarcie pokoju w Ulsterze. Mam na myśli również stosowanie mocno wymyślnych tortur w jakże cywilizowanej części Europy w ostatniej ćwiartce wieku XX. Gdyby nie znajomość tychże faktów z innych źródeł (w tym angielskich, a jakże) można by uznać Millara za celtycką odmianę Münchhausena, ale niestety nie można. Nie da się. Trzeba przyjąć rzecz na tzw. klatę. Przyjąć to, że wielce w walce o prawa człowieka na wschód od Łaby Thatcher, na swoim własnym podwórku postępowała dokładnie odwrotnie i książki takie jak Millara (czy filmy w rodzaju „W imię ojca”) to nie SF, a paskudna prawda.

      Wydawca informuje, iż administracja Busha wymogła na Warner Bros rezygnację z ekranizacji „Nieugiętego”. Niezła to, nie powiem, reklama dla książki, ale przyznam, że nie bardzo rozumiem, skąd takie w sztukę filmową Busha juniora zaangażowanie. W odróżnieniu od części irlandzkiej książki Millara, odsłona druga jego autobiografii to „kaszka z mleczkiem”. Bohater pracuje (awansując w hierarchii) w nielegalnych kasynach gry w Nowym Jorku, potem zaś „idzie na całość” obmyślając i realizując największy skok w dziejach USA. Rabuje grube miliony, w dość banalny sposób daje się złapać, by z powodzeniem przetrwać śledztwo (kudy mu do tych ulsterskich!). Rozprawa sądowa to natomiast istny kabaret w sądowych dekoracjach. Okazuje się, że chwalony jakże często system prawny Stanów umożliwia Millarowi (o jego winie wszyscy są w pełni przekonani) wywinąć się bez większych strat własnych. Co ciekawe – „współpracuje” z nim Bill Clinton.

      Podobnych historii hollywoodzka fabryka kryminałów opartych o sądowe akta wypuściła już całe mnóstwo. Co więc aż tak wzburzyło Busha juniora, że aż postanowił na pół etatu zostać cenzorem? Z pewnością nie zbyt mała prezydencka pensyjka. Czyli co, w takim razie? Najlepiej to sprawdzić czytając „Nieugiętego”, do czego namawiam nie tylko fanów gatunku, do których ja akurat się nie zaliczam.

Jarosław Kolasiński

Tags:

Zostaw odpowiedź