Sławomir Olzacki: O rumuńskich Polakach opowieść pierwsza – Kaczyka (Cacica)*

20 września 2011 10:525 komentarzy

/W Rumunii mieszka około 5 tysięcy Polaków. Ponad połowa z nich w województwie Suczawa, graniczącym z Ukrainą. Na zdjęciu okolice Cacicy (Kaczyki) - fot. Sławomir Olzacki/



 

     Pierwsi Polacy przyjechali tu z Bochni w 1791 roku. Zbudowali kopalnię soli, karczowali lasy, budowali domy, kościoły,  linie kolejowe. Ich potomkowie mieszkają tu do dziś i do dziś mówią po polsku. Przez ponad 200 lat zmienia się granice, ustroje, rządy.   Oni trwali.  Zachowali tożsamości dzięki Kościołowi, wierze, rodzinie, izolacji – oraz dzięki szczególnemu klimatowi bukowińskiej tolerancji. Najtrudniej było za socjalizmu, po II wojnie światowej. W roku 1989 nadeszła rewolucja. Dzięki zmianie ustroju polskie stowarzyszenia w Rumunii odzyskały możliwość działania, kultywowania tradycji i nawiązywania kontaktów z Polską. W polskich wsiach w szkołach znowu dzieci uczą się polskiego, przyjeżdżają nauczyciele z Polski.

     Bukowina, której nazwa większości Polaków kojarzy się co najwyżej z Bukowiną Tatrzańską, to wielka kraina w Karpatach o bogatej przeszłości. W wieku XIX pod panowaniem austriackim przeżywała bujny rozwój.

     Lata te nadały Bukowinie charakter ziemi wielonarodowej, urzeczywistniającej ideały tolerancji. Austriacy zastali na Bukowinie olbrzymie połacie lasów, zupełnie niezagospodarowanych. Pod berłem habsburskim tę zieloną pustynię zasiedliła fala imigracji bukowińskiej. Do dawnego osadnictwa rusińskiego (w tym huculskich pasterzy na terenach górskich), mołdawskiego, a w miasteczkach – żydowskiego i ormiańskiego, doszli Niemcy, Austriacy i  Polacy.

 Wieża Babel w Kaczyce

      Kaczyka (rum. Cacica), to  najbardziej wymieszana dziś etnicznie i kulturowo bukowińska wieś, w której nadal mieszkają Polacy. Żyje w niej około 300 rodzin, w których przynajmniej jedna strona jest pochodzenia polskiego. Wielu też Polaków i Ukraińców skoligaconych jest z Niemcami.  Kaczyka, o której mówi się, że jest „Bukowiną w pigułce” w całej Rumunii słynie z kopalni soli oraz katolickiego sanktuarium maryjnego.

     Osada powstała w roku 1792, kiedy to rząd austro-węgierski sprowadził z Wieliczki i Bochni 20 rodzin górników. Przed pierwszą wojną była rozwijającym się miasteczkiem.  W kopalni soli pracowało prawie 1000 osób. Dziś Kaczyka ma 1600 mieszkańców, 80 pracuje w kopalni soli, pozostali w lesie i rolnictwie.

/Olimpio - fot. Sławomir Olzacki/

Siedzimy sobie przy stoliku i pijemy piwo. Jest lipcowe późne popołudnie. Wszyscy są po pracy. Olimpio skończył ścinać drzewa  w lesie, Mihai zwozić siano, Traian zbierać truskawki. Pora odsapnąć, napić piwa, popatrzeć na ruch na drodze, pogadać. Eliasz mówi, że znaleźliśmy się w środku wieży Babel. –  Cała Kaczyka to wieża Babel -powtarza. – Tu są Polacy, Rumuni, Ukraińcy, grekokatolicy, prawosławni, rzymscy katolicy.

Coś w tym jest – Olimpio, który jest Rumunem i nie włada żadnym językiem zagranicznym, mówi do mnie po rumuńsku w przeświadczeniu, że wszystko doskonale rozumiem. Z wyrwanych z kontekstu słów próbuję budować sens tego, o czym mówi. Wychodzi mi na to, że życie jest niełatwe, praca ciężka, a wynagrodzenia niskie. I że każdy czas – ten za Causescu, i ten teraz ma swoje wady. Wtedy łatwo było o pracę, trudno o towary, teraz jest na odwrót.

/Traian - fot. Sławomir Olzacki/

     Łatwiej dogadać się z Traianem, który ma 24 lata i mówi po angielsku. Jest tutejszy, urodził się w Kaczyce, tu chodził do szkoły, ma rodzinę. Na dłużej wyjechał dopiero na studia. Chociaż na dziś zakończył już pracę przy zbiorze truskawek, babcia dzwoni do niego mniej więcej raz na kwadrans, dopytując gdzie jest, co robi i kiedy wróci. – Kuzyn stracił prawo jazdy za prowadzenie pod wpływem – wyjaśnia – i babcia się boi, że ja też siądę za kierownicę po piwie. Ale ja jak idę do gospody, kluczyki zawsze zostawiam w domu. Truskawki to tegoroczny pomysł biznesowy Traiana. – Nie wymagają wielkich nakładów, a dają dochód – wyjaśnia. Znacznie lepszy niż tradycyjne kartofle.

Traian kończył studia techniczne. Wiedzę na temat uprawy warzyw zebrał w Niemczech, gdzie pracował po studiach. – Kalarepka, brukselka, kapusta, ogórki, pomidory – wylicza po niemiecku. Pracował z Polakami i zna te nazwy także po polsku. Oraz najczęściej używane przez kolegów – „kurwa”, „pierodolić”. Po zebraniu truskawek, Traian planuje nowe inwestycje – uprawę pieczarek. Też nie wymagają inwestycji, a zbiory są niezależne od pogody. W Kaczyce koni nie brakuje, dzięki końskiemu nawozowi dostępnemu za bezcen, można liczyć na wyjątkową ich jakość. Tyle tylko, że trzeba będzie spełnić surowe unijne przepisy sanitarne. Po tegorocznej panice z kiełkami i hiszpańskimi ogórkami kontrole stały jeszcze bardziej rygorystyczne. – Wolny rynek to dobra rzecz – uważa Traian – człowiek jest kowalem własnego losu, nie zależy od państwa. Za granicę na razie się nie wybiera, chociaż bardzo ceni to, że jako pełnoprawny obywatel Unii może wyjeżdżać, kiedy chce i dokąd zapragnie.

Stawiają na turystów

/Krystyna i Michał Cehaniukowie - fot. Sławomir Olzacki/

W domu Krystyny i Michała Cehaniuków w przedpokoju wisi reprodukcja „Bitwy pod Grunwaldem”. W salonie króluje portret Jana Pawła II. Oboje są polskimi Rumunami i świetnie mówią po polsku. Krystyna, prezes kaczyckiego Stowarzyszenia „Dom Polski”,  jest nauczycielką w szkole w Kaczyce, prowadzi także Dom Polski, gdzie turyści z Polski mogą przenocować. Do Domu Polskiego przyjeżdżają też koloniści – w ramach wymiany wakacyjnej. Dzięki niej dzieci z Kaczyki jeżdżą na wakacje do Polski. – Do naszego Stowarzyszenia – mówi pani Krystyna – powstałego w roku 1990, należy dziś około 200 osób. Wcześniej komuniści nie pozwalali nam na założenie jakiejkolwiek organizacji etnicznej. Chcieli mieć wszystko pod kontrolą. Najbardziej prześladowali nauczycieli, kontrolując treść prowadzonych lekcji. Dziś bez obaw możemy mówić, że jesteśmy Polakami, choć wiele naszych rodzin jest tu bardzo etnicznie pomieszanych. Nie trzeba daleko szukać – moja matka jest Polką, a tata Ukraińcem.

/Michał Cehaniuk - fot. S. Olzacki/

     Cehaniukowie szykują się do wesela: w lipcu żeni się syn. Też jest nauczycielem w pobliskim Sołońcu. Narzeczona pracuje w Kaczyce w ośrodku fizjoterapii. Zamieszkają u rodziców, trwa właśnie wykańczanie przybudówki do starego domu, który przed wojną jeszcze postawił dziadek pana Michała. Cieszą się bardzo na myśl o tym, że na starość nie będą sami. Drugi syn pracuje w Londynie, mieszka z dziewczyną, ale póki co nie zamierza się ani żenić, ani wracać.

     W oficynie po babci szykują kwaterę agroturystyczną z prawdziwego zdarzenia – z bieżącą wodą i łazienką. – Trzeba jakoś dorabiać do pensji – mówi Krystyna. – Nauczycielskie pensje w Rumunii nie są wysokie. Oboje bardzo cenią sobie to, że od zmiany ustroju Rumunia otworzyła się na Polskę, a i działalność  polonijna i społeczna są znacznie łatwiejsze.


/prapradziadek ze strony matki. W 1916 roku absolwent Jankowski walczył w Wielkiej Wojnie/

Marzenie pana Michała

– W Kaczyce, co roku przychodzi na świat dwoje dzieci. Mamy cztery śluby… i dziesięć pogrzebów – mówi Michał Cehaniuk, potomek założycieli wsi, która mogła zostać miastem. Wieś się wyludnia, powoli wymiera. Pan Michał ma jedno marzenie – chce, żeby do tego nie doszło.

     Polskie – i bukowińskie – korzenie pana Michała sięgają głęboko. Trwają w opowieściach i starych dokumentach, pokazujących skomplikowaną historię tej ziemi. Pan Michał przechowuje je pieczołowicie i z dumą pokazuje. Nawet pobieżny rzut oka na wykazuje, że ma powody do dumy z przodków.

      Jest świadectwo uzdolnienia dla Leopolda Jankowskiego, wystawione 12 marca 1914 roku w Kołomyi a podpisane przez Dyrekcję Nadzoru i Ubezpieczeń Kotłów Parowych w Wiedniu,  że ukończył kurs obsługi kotłów parowych i samodzielnie może je obsługiwać. To z kolei prapradziadek ze strony matki. W 1916 roku absolwent Jankowski walczył w Wielkiej Wojnie – o czym zaświadcza legitymacja kanoniera Leopolda Jankowskiego z 15 Korps Kommando wystawiona w 1916 roku i pamiątkowa fotografia.

/Jest zdjęcie pradziadka na Zjeździe Polaków w Czerniowcach w 1929 roku/

Jest świadectwo ukończenia szkoły siedmioklasowej w Kaczyce z oceną końcową 8,04 przez matkę pana Michała w 1940 roku, gdzie zaznaczono narodowość polską i gdzie ma wpisany język polski, ale gdzie nosi już imię Elena, nie Helena.

Jest zdjęcie noworoczne z 1932 roku pracowników Saliny – tak nazywano kopalnię soli. Są na nim Polacy, Ukraińcy, Rumuni  i Niemcy…


Życie przy kościele

Franciszka Populei z domu Polaczek urodziła się 3 grudnia 1928 roku w Sołońcu jako jedno z dziesięciorga dzieci Józefa i Marii z domu Niedzielan. Do dzisiaj żyje już tylko jedna siostra pani Franciszki. Przekroczyła dziewięćdziesiątkę, mieszka w Nowym Sołońcu, to wprawdzie niecałe 10 kilometrów od Kaczyki, ale rzadko się widują, bo niełatwo przejść taki dystans w tym wieku.

U schyłku życia pani Franciszka chętnie wspomina dzieciństwo i młodość. Pełen gwaru dom, w którym mówiło się tylko po polsku. Niełatwe pierwsze lata w szkole – rumuńskiej przecież. – Słabo mi szło na początku, bo nie wiedziałam jak jest po rumuńsku ołówek, czy zeszyt. Liczyć nie umiałam.  Ale najbardziej się wstydziłam chodzić do szkoły zimą – wspomina. – Miałam ponad półtora kilometra,  chodziłam na bosaka. Jak spadł śnieg po kolana, to w szkole miałam nogi do kolan czerwone jak bocian i dzieci się ze mnie śmiały.

Upodobanie do chodzenia boso pozostało pani Franciszce do dziś.

W 1944 na Bukowinę dotarła wojna. Spłonął rodzinny dom w Sołońcu, umarł ojciec. Przed naciągającą Armią Czerwoną rumuńskie władze ewakuowały swoich obywateli. Pani Franciszka znalazła się w Bukareszcie, pracowała w fabryce. Nie chciała się ewakuować do Polski. – Przecież ja tutejsza, nikogo w Polsce nie miałam.

Została gospodynią na plebanii w Kaczyce.

/fot. S. Olzacki/

Kościół i sanktuarium maryjne w Kaczyce. Przed kościołem pomnik bł. Jana Pawła II, odsłonięty w 2010 roku. Tu dygresja. W Kaczyce znajduje się sławne sanktuarium maryjne Bukowiny. Czczona jest w nim łaskami słynąca kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Sprowadził ją z pojezuickiego kościoła w Stanisławowie (obecnie Iwano-Frankowsk) na początku XIX wieku pierwszy proboszcz kaczyckiej parafii, ks. Jakub Bogdanowicz.

Ksiądz Chachuła, który przyjął panią Franciszkę na gospodynię był dobrym kapłanem i człowiekiem. I odważnym. Jego działalność i kazania nie podobały się komunistycznej władzy. Proboszcz liczył się z tym, że w każdej chwili mogą go aresztować. – I mówił mi – opowiada pani Franciszka – jesteś ładna, młoda, sama sobie nie dasz rady. Wyjdź za mąż, bo ja będę na pewno aresztowany a plebanię zamkną.

Pani Franciszka nie pamięta roku – może 1949, może 1950 – w każdym razie w Dniu Wniebowstąpienia w kościele pełnym ludzi proboszcz wygłosił piękne kazanie. Upłynęło kilka zaledwie godzin. – Ksiądz akurat jadł kolację, gdy rozległ się dzwonek do drzwi – wspomina pani Franciszka. – Przyszło trzech cywilów. Pod lufą pistoletu wyprowadzili księdza z plebanii, zapakowali na ciężarówkę i wywieźli.

W 1951 roku wyszła za mąż. Mąż był działaczem partyjnym, ale był miejscowy, miał dziesięcioro rodzeństwa i religijność żony mu nie przeszkadzała. Sam w głębi duszy pozostawał człowiekiem wiary. Zginął tragicznie w niejasnych okolicznościach w czasie partyjnego zjazdu w 1966 roku. Znowu została sama z małymi dziećmi. Przeżyła dzięki zasiłkom i niewielkiemu poletku koło domu.

– Życie szybko mija – mówi pani Franciszka patrząc na stare fotografie. Uśmiecha patrząc na portret wnuczki Moniki. Monika to jej wychowanka i duma. – Kiedy jej mama pracowała, ja siedziałam z Moniką – wspomina. I z dumą mówi, że przed rokiem Monika wyszła za mąż w Polsce, mieszka w Toruniu, ma pracę.

Inna Franciszka

Franciszka Dziurkowska, urodziła się  w Kaczyce  w 1936  roku. Ojciec był Polakiem, matka Ukrainka. Ewakuowana przez Armią Czerwoną w głąb Rumunii w 1944 roku. Rodzice nie myśleli o repatriowaniu się do Polski. Wrócili do Kaczyki, odbudowywać spalony dom. Była susza i głód. Wyjechała do miasta, skończyła kurs maszynopisania. Przez kilka lat pracowała w szpitalu w mieście, później wróciła do Kaczyki. Osiem lat była urzędniczką w gminie, później zmieniła pracę na biuro w kopalni soli, gdzie pracowała ponad ćwierć wieku.

/Franciszka Dziurkowska z wnukiem - fot. S. Olzacki/

Pani Franciszka Dziurkowska w biurze kopalni pracowała aż do emerytury. „W międzyczasie” doczekała się dzieci i wnuków. Wnuki nie mówią już po polsku. Pani Franciszka ma za to znajomych w Polsce i prowadzi z nimi ożywioną korespondencję.

/Kopalnia soli w Kaczycy – kaplica świętej Barbary./


/Kopalnia soli w Kaczyce. Górne poziomy można zwiedzać. Służy też jako sanatorium osobom z chorobami układu oddechowego. Na zdjęciu dzieci w czasie takiej terapeutycznej wycieczki/

 

/Na niższych poziomach kopalni wciąż wydobywa się sól, ale zatrudnienie bardzo spadło. To skutek nowoczesnych technologii. Na zdjęciu: górnicy z Kaczyckiej kopalni po wyjeździe na powierzchnię/


Michał Turza

Michał Turza, urodził się w Kaczyce w 1929 roku. Oboje rodzice byli Polakami. Ojciec był kolejarzem. Dzięki temu  Michał mógł podjąć naukę w Czerniowcach. Tam zastała go wojna. W 1944 roku cały internat ewakuowano w głąb Rumunii. Zmienił się ustrój, za szkolę nie trzeba było wprawdzie płacić, ale przedstawicielom mniejszości narodowych niełatwo było kształcić się wyżej.

/Michał Turza narzeka, że mimo funkcjonowania polskiej szkoły dzieci coraz mniej chętnie uczą się polskiego. Mimo emerytury nadal udziela się w emeryckiej kasie zapomogowo-pożyczkowej/

Na szczęście jego nazwisko nie brzmiało jednoznacznie polsko, więc mógł się uczyć dalej. Skończył szkołę ekonomiczną. Pracował na budowach. Ożenił się z Rumunką, żona przeszła na katolicyzm. Pan Michał jest przywiązany do Kościoła. – Kościół zawsze był ostoją polskości – mówi –  bo religii uczył ksiądz po polsku. Teraz dzieci mają polską nauczycielkę, a nie mówią po polsku. Ciągną ich inne kraje. Pan Michał jest emerytem,  ale nadal pracuje w kasie zapomogowej emerytów, udzielającej pożyczek. Rodzina utrzymuje kontakty z Polską. Wnuczka niedawno była w Koninie.

/Dzieci ze szkoły w Kaczyce. W tle wejście do kopalni z napisem „Mina Cacica”/

/Andrei Lazarean nie mówi po polsku. W tym roku skończył szkołę. Na razie zajmuje się pasieniem owiec, ale we wrześniu zacznie pracę w Niemczech. Pojedzie do starszego brata, który chwali sobie pracę za granicą/

/Pani ze sklepu w Kaczyce płynnie mówi po polsku i zrobienie zakupów, a także rozmowa z nią nie nastręcza najmniejszych problemów. O jej korzenie nie zdążyłem zapytać/

I tak można by bez końca. Można by tak chodzić od domu do domu i spisywać skomplikowane dzieje mieszkańców Kaczyki. Snuć z ich pomocą niekończącą się opowieść…

Sławomir Olzacki

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – – – –
* – gorąco polecamy wcześniej u nas publikowaną „rumuńską” opowieść S. Olzackiego zatytułowaną „Dlaczego Polacy nie lubią Rumunów?

 

Tags:

5 komentarzy

  • bardzo przyjemny reportaż

  • Dobryreportaż ale przy Turzy(nazwisko rumuńskie) jest sugestia,ze komunizm nastał w Rumunui zaraz po wojnie. To nieprawda. W 1948 dopiero,obalono króla. Warto zaznaczyć,ze Rumunia walczyła jako sojusznik Hitlera.Rumunom nawet udało się zająć Odessę. To ich największe osiagnięcie militarne jako sojuszników Niemcow.Za ceausescu niekiedy ,aby dopiec Rosjanom (Rumunia prowadzila dfość samodzielną politykę zagraniczną) wznawiano powieść „Derilul” (Obłęd) o tym jak wojska Antonescu zajmowały Odessę.

    • Z tym „zaraz po wojnie” to faktycznie rzecz dyskusyjna. Na upartego (kiedy o tym pisać w roku 2011) 3 lata po końcu wojny, to jest zaraz. Z drugiej strony celniejsze byłoby „kilka lat po wojnie”, bo zaraz to bym zarezerwował do roku hm… góra 1946. Ale wielki błąd to nie jest moim zdaniem.
      Ciekawa rzecz z tym wznawianie powieści o sucesach Antonescu (nota bene jedyny obok Mannerheima przedstawiciel sojuszników III Rzeszy, który się nie dawał Hitlerowi ani zagadać ani zakrzyczeć [Franco w tej kategorii się nie mieści]). Inna rzecz, że ceausescowe kłucie szpilką rosyjksiego misia w zadek tak fascynowało Zachód, że aż do jego obalenia (Słońca Karpat, nie zadka;) ] trzeba było czekać na otrzeźwienie.

  • Bylem dwa razy w rumuni bardzo mile wspominam pobyt cacica naprawdę wspaniali ludzie mieszkaliśmy u rodziny rumuńskiej bardzo zabiegali o nasz pobyt byliśmy z wycieczką z Krakowa z prkocimia jestem zauroczony narodem rumunskim

Zostaw odpowiedź