Rafał Klan: Marsz oburzonych sołtysów
A mnie się marzy, kurna chata,
marsz oburzonych sołtysów
Jakiś czas temu na ulicach europejskich miast pojawił się tłum niezadowolonych, a konkretnie oburzonych, który zaprotestował przeciw polityce, która ich zdaniem nijak się ma do potrzeb demonstrantów. Donosiła o tym prasa, portale społecznościowe, telewizja i radio. 15 października ponoć w tysiącach miast młodzi ludzie wyszli na ulice i demonstrowali swoje oburzenie. W Warszawie na przykład chciał dołączyć do kilkusetosobowego tłumu Ryszard Kalisz, ale zdaje się nie otrzymał zgody, bo przyjechał jaguarem. A przecież na transparentach pojawiły się i takie hasła, których być może poseł SLD nie doczytał – ,,chcemy mieszkań, nie kredytów”, czyli innymi słowy chcemy jaguarów, nie kredytów. Nawet jeżeli nie teraz, to przecież za kilka/kilkanaście lat już tak. Historia podobnie oburzonych, na przykład tych z 1968 roku, mogłaby takich przykładów zaoferować co nie miara. Na transparentach spośród wielu haseł jedno urzekło mnie ponad miarę – ,,jesteśmy wkurwieni”. Urzekło, bo miałem okazję niedawno obejrzeć ,,Made in Poland” w kinie i tak jakoś zlały mi się te wielkie spotkania na ulicach z bohaterem Wojcieszka, który nie wiedzieć czemu sam jak palec stał przed blokowiskiem i darł ryja: ,,Jesteście wkurwieni? To przyłączcie się do mnie”.
Żeby jednak nie przedłużać tego skądinąd skąpego, lakonicznego opisu wydarzeń na ulicach miast europejskich, muszę przyznać – bardzo sympatyczne marsze oburzonych są. Marsze na Brukselę, Berlin oraz inne kluczowe miasta. Marsze w Madrycie i Warszawie również bardzo sympatyczne. I hasła pomysłowe i wkurwienie demonstrantów również. Czytając Igora Stokfiszewskiego na stronie Krytyki Politycznej bardzo sympatyczne wydały mi się informacje jakoby jedni demonstranci mieli przezimować w Brukseli a inni w Berlinie, a jeszcze inni za to wrócą do Hiszpanii, kolebki rewolucji. I że wiosną wszystko od nowa ruszy i nawet międzynarodowi demonstranci (wkurwieni na maksa) dotrą do Warszawy. Wiadomo – wiosna.
Mam jednak mały problem z ruchem oburzonych i wkurwionych, którzy wiosną zamierzają wyruszyć w świat, w Europę, a nawet w Polskę. Otóż wiosną w całej Polsce gminy będą musiały zdecydować, jak co roku, czy stworzyć fundusz sołecki czy go nie tworzyć. Rzecz o tyle istotna, ponieważ od tego zależy, czy poszczególne sołectwa, sołtysi, rady sołeckie w końcu mieszkańcy wsi, poczują się jak u siebie w domu, czy też poczują się jak na pańszczyźnianym folwarku. Mało tego – w związku z tym, że ustawa o funduszach sołeckich wyznacza gminom konkretny termin (31 marca) i – co gorsza – właśnie wtedy eksploduje według kalendarza wiosna, to marzy mi się raczej – kurna chata – marsz oburzonych sołtysów, gdyby gminy (o zgrozo) zrezygnowały z utworzenia funduszu.
Oczywiście jest to sprawa odległa i prawdę mówiąc nie dość dramatyczna. Choćby dlatego, że prawdę mówiąc gminy w większości te fundusze powołują do życia. Na przykład w takim województwie lubuskim na 73 gminy w 2011 roku 31 nie wyraziło zgody na utworzenie funduszu, 2 gminy w ogóle nie podjęły żadnej uchwały (chociaż ustawa o funduszach do tego obliguje), innymi słowy 40 gmin taki fundusz stworzyło. Czyli – nie ukrywajmy – marsz oburzonych/wkurwionych sołtysów, składający się z kilkuset osób (równanie jest mniej więcej takie: jedna gmina, to mniej więcej, średnio 6 sołectw – bardzo zaniżone obliczenia), mógłby właściwie robić wrażenie, prawda? , przemierzający województwo lubuskie wzdłuż i wszerz z transparentem: ,,Jesteśmy wkurwieni”, podpisane – sołtysi. Znam kilku dziennikarzy lokalnych mediów, którzy na pewno wkurwienie sołtysów podnieśliby co najmniej do rangi wkurwienia na szczeblu wojewódzkim. A gdyby jeszcze temat podchwycił jakiś lokalny klub Krytyki Politycznej, to naprawdę mielibyśmy coś namacalnego, własnego i taką kolebką rewolucji nie byłby już odległy Madryt, ale na przykład sołtysi z gminy Stare Kurowo. I wtedy – takie mam podejrzenie – od najmniejszej komórki czyli jednostki pomocniczej gminy, po gminę, przez województwo sprawa mogłaby, czyli ruch oburzonych sołtysów, pojawić się nawet w takiej Warszawie. No, ale – jak pisałem wcześniej – wyobraźnia po dalekich horyzontach kroczy jakby powiedział poeta, a tutaj, panie, na razie jesień, koniec roku i do wiosny nie wiadomo kto z oburzonych przeżyje. Daj panie oczywiście zdrowia wszystkim, tym w Madrycie i Starym Kurowie też. I autorowi, bo autor rzecz święta.
Problem jest jeszcze innej natury, ale wciąż – zaznaczam – na miarę rewolucji. Może i wiejskiej, ale jednak. Jak już jedna grupa sołtysów będzie oburzona z powodu braku gminnych uchwał, druga w myśl ustawy będzie miała czas do końca września zagospodarować ten fundusz. Czyli innymi słowy przedstawić taki plan rozdysponowania środków pieniężnych, które z jednej strony będą wynikiem ustaleń mieszkańców wsi, z drugiej zaś wpisywać się w zadania gminy. No i teraz, bo w sumie to jest kulminacyjny punkt wystąpienia, żeby taki plan przedstawić, dobrze by było, żeby kwiat młodzieży polskiej wsi miał jakikolwiek wpływ na ustalenia. Dlatego – gdyby jednak – kwiat postanowił zaangażować się w międzynarodowy ruch oburzonych/wkurwionych, to obawiam się, że może zabraknąć energii na przyziemne, ale bardzo konkretne i decydujące o kształcie miejsca, w którym się człowiek codziennie budzi i zasypia, rozwiązania. Bo po 31 marca to już wiosna – jak każdy mniej lub bardziej oburzony wie – wiosna hula na całego. I z jednej strony jest ten marsz na Warszawę, a z drugiej istnieje realna możliwość spotkania się z innymi młodymi przyjaciółmi, zamieszkującymi polskie sołectwa i zastanowić się wraz z resztą lokalnej społeczności jak tutaj dobrze rozdysponować pieniądze, żeby wieś w końcu wsią była. A sprawa nie jest błaha, jest poważna, tak poważna jak nie przymierzając wkurwienie międzynarodowych rewolucjonistów.
Przeczytałem niedawno – ale nie na stronie KP czy innym lewicowym portalu – wypowiedź młodej jak o sobie mówi (wiek około 30 lat) mieszkanki wsi, która po raz pierwszy za namową teścia brała udział w zebraniu wiejskim. Można to sobie jakoś wyobrazić. Sołtys, rada sołecka, kilka osób po pięćdziesiątce i ona (wiek: około 30 lat) – za mało osób, żeby podjąć jakiekolwiek decyzje, więc sołtys przesunął zebranie o trzydzieści minut. Kiedy tak w skupieniu wszyscy wypatrywali nowych uczestników, toczyli jednocześnie rozmowy co i w jaki sposób można zmienić we wsi. I okazało się, że pomysłem nie jest udział w marszu oburzonych ale utwardzenie ulicy w drodze do jednej posesji, remont remizy lub Sali wiejskiej, koszulki dla młodych sportowców, którzy chcieliby reprezentować wieś w turniej piłki halowej itp., itd. Młoda mieszkanka – jak o sobie pisze – konstatuje: ci ludzie są świadomi swoich potrzeb, przyszli w konkretnym celu, dobrze wiedzą co wymaga zmiany, poprawy, co ułatwi im życie, na co warto wydać pieniądze, żeby czuli się pełnowartościowymi mieszkańcami.
Młoda mieszkanka – a teraz to już idziemy w takim kierunku pozytywistycznych nowej Elizy Orzeszkowej i jej kompanów po piórze – nagle budzi się w innej rzeczywistości. Po pierwsze nie żałuje, że przeprowadziła się tutaj, na wieś, po drugie jest świadkiem dyskusji, która będzie miała wpływ na jakość życia sołectwa, po trzecie – bo to jednak ważne, żeby nie zamykać się w jednej Sali wiejskiej – rozumie, że na tym etapie decydowania o kształcie jej miejscowości, ta nieliczna grupa zgromadzonych powinna zadbać o udział tych młodych, którzy – bo wszystko jest ostatecznie możliwe – mogliby za chwilę ruszyć w Europę lub Polskę, żeby podbijać hasła oburzonych/wkurwionych zamiast wyremontować jakąś starą remizę i przygotować z niej klub dla młodzieży, starszej młodzieży i seniorów (jeżeli zechcą).
To zresztą nie są jakieś fantazmaty, chociaż może nijak się prezentują wobec międzynarodowych haseł łopoczących w europejskich stolicach. Fundusze sołeckie, gdziekolwiek się nie pojawiają, czynią małe, niepokaźne w skali globu, ale jednoznaczne zmiany w krajobrazie wiejskim. Co czynią dokładnie i w jaki sposób, o tym może przy następnej okazji.
Dość powiedzieć, że pod skorupą medialnych doniesień o bankructwie Grecji, upadkach rządów europejskich, poza salonami i szeroką widownią, moja znajoma sołtyska nie może doprosić się od gminy realizacji zadań ujętych w budżecie, które gdyby nie lenistwo urzędników, gwarantowały (w ramach funduszu sołeckiego) postawienie kilku lamp świetlnych w drodze do wiejskich bloków. Okłamują tę moją znajomą sołtyskę i zwodzą od dobrych kilku miesięcy. A jeżeli do końca roku nie uda się tych pieniędzy od nich wyszarpać, to w myśl ustawy o funduszach, pieniądze przepadną. Stąd – na koniec już – fajnie jest, kiedy czytam, że polscy demonstranci pojawili się między innymi z transparentem ,,Jesteśmy wkurwieni”. Ja też jestem wkurwiony i prawdopodobnie znajoma sołtyska również. Rzecz w tym, że sołtyska (znajoma jak się rzekło) jest wkurwiona w imieniu ośmiuset mieszkańców wsi, międzynarodowi rewolucjoniści są wkurwieni i ich wkurwienie ma więcej twarzy niż ja mam palców u rąk. Ja natomiast jestem wkurwiony, bo marzy mi się marsz oburzonych sołtysów i mam wrażenie, że mogę się tego nie doczekać. Bo chociaż ich wkurwienie może być i słuszne, to jednak – obserwując ich czasami – odnoszę wrażenie, że nie w głowie im europejskie stolice, tylko łatanie dziur w drodze, remont Sali wiejskiej lub coroczne spotkanie miejscowych rolników.
Rafał Klan
22:55
Zdaje się, że autor jest za a nawet przeciw.
23:36
Autor chciałby w poprzek, ale nie mówi nie 🙂
01:55
Czasem sobie myślę, że chciałbym, aby ci sołtysi, nawet z dodatkiem co poniektórych wójtów i burmistrzów, pomaszerowali. Ale nie w poprzek, czy wzdłuż jakiejś stolicy, a wzwyż, ku stanowiskom wojewodów, potem parlamentarzystów, ministrów, prezydentów. Może wtedy dałoby się nie być wkurwionym tak na tych, co maszerują, jak i na tych, przeciw którym maszerują.
13:41
myślę, że może być gorzej: czekają na marsze wkur…ych na wkur…ych sołtysów i tedy trzeba będzie wyjechać do San Francisco zacząć nowe życie.
A w sumie tekst bardzo dobry, szczególnie zawarte w nim niejakie aluzje;) oraz sama koncepcja sprowadzenia oburzenia do parteru realnej codzienności daleko do Wiejskiej i tv sitek