MiKasa: Siatka w kratkę

16 października 2011 14:522 komentarze

[Dla wiernego czytelnika-eksperta z Polski południowej – by się nie musiał męczyć, jako że z pewnością całość jest zbyt długim tańczeniem o architekturze – streszczenie:
Odbyły się finałowe turnieje ME w siatkówce męskiej i damskiej. STOP W obu imprezach zagrały nasze reprezentacje. STOP Jedna lepiej, druga gorzej. STOP Trzecia – chorzy i zmęczeni – zdecydowanie najlepiej. STOP Jednym słowem – reprezentacyjny sezon (pomijając PŚ) – w kratkę. STOP Pointa w ostatnim akapicie. STOP]


MiKasa

Siatka w kratkę

     Siatka rozwieszana na siatkarskich boiskach jest szczególnym rodzajem kratki, takiej giętkiej, bo sznurkowej, ale nie o niej tu będzie, lecz o zróżnicowanych efektach wysiłków zawodniczek i zawodników z orzełkami za piersiach (chyba gdzieś tam koło wielkich napisów Plus GSM, ale głowy nie dam).

     Panowie zdobyli brąz, co mocno WSZYSTKICH ekspertów zaskoczyło. Można teraz opowiadać banialuki o tym, jak to się było optymistą w rozmowie z sąsiadem w windzie, z sąsiadką w kolejce po ziemniaki, a na łamach, przed kamerą czy mikrofonem wieszczyło się klęskę tylko dlatego, by nie zapeszyć. Można tak pleść, ale prawda jest taka, że się ostro analizowało błędy Anastasiego w selekcji, wytykało mu się, że czując, iż polegnie, źle traktuje kamerzystów, którzy za punkt honoru wzięli sobie pokazanie całej Polsce, jak wygląda trenerska furia po włosku, kiedy podopieczni baty zbierają.

     Nie ukrywam, że i ja spodziewałem się porażki. Zamówiłem nawet (tydzień przed pierwszym gwizdkiem na ME) u redakcyjnego rysownika pusty kwadracik, który miał przedstawiać medal, który nasi zdobyli. Pusty, bo sukcesu miało nie być. Na szczęście rysownik jest zapobiegliwy, a do tego wobec mnie złośliwy i narysował mi cyrkiel, żebym jednak w razie czego sam narysował medal. Zrobił trzy wersje, ta z brązową kredką pasuje idealnie.

/Zrób sobie medal brązowy - proroczo narysował Michał Zięba/

     A wcześniej wszyscy daliśmy się nabrać naszym reprezentantom, którzy za pięć dwunasta w Memoriale Huberta Wagnera grali beznadziejnie. Ich (oraz trenera) tłumaczenia, iż grali po drodze z siłowni na siłownię – wzięliśmy za rozpaczliwe bajdy. Tymczasem Włoch dobrze wiedział, co mówi i w finałowym turnieju ME’2011 wystąpiła zupełnie inna, choć personalnie ta sama drużyna, a w polsatowskim podsumowaniu aż kilkanaście zdań poświęcono Anastasiemu. Ba! Nawet chłopa pochwalono. Niby nic, a cieszy. W porównaniu z resumé finałów LŚ – niewiarygodny postęp.

     Absolutnie bez związku z jakimikolwiek sukcesami należy wspomnieć o „złotkach” – dzięki nim ilustracja ukazująca „żaden medal” nie zmarnuje się! Trochę szkoda, bo mogły… Nie. Nie mogły. Szczerze mówiąc – w tym składzie i w tej formie z nikim z pierwszej czwórki Polki nie zdołałyby wygrać. Twierdzenia, że jak burza przeszły przez fazę grupową są o tyle prawdziwe co bzdurne, jako że przeciwniczki (nawet Czeszki) okazały się – delikatnie mówiąc – przeciętne. Pierwsza gra serio, to Waterloo z Serbkami (to chyba o tym meczu pisząc, Jaroslav Hasek użył terminu „Przesławne lanie”). Katarzyna Skowrońska-Dolata stwierdziła po końcowym gwizdku, chcąc jakoś to wszystko wytłumaczyć, że „tej drużynie trzeba dać więcej czasu”. Racja. Tylko mnie nadal frapuje, dlaczego ta drużyna była (personalnie) taka, a nie inna.

/Stały towarzysz polskich sportowców. Medal żaden. Pierwotnie narysowany dla siatkarzy, finalnie wręczony siatkarkom - nie narysował Michał Zięba/

     I tak oto doskonały pojawił się pretekst, by pochwalić trzecią z naszych reprezentacji, tę najlepszą. Tę, która nie przegrała ani jednego meczu, seta nawet. Ba! Ona nie przegrała żadnej piłki! Nikt jej ani razu nie zablokował, nie posłał asa, roladki, nie zaaplikował skutecznego pipe’a. Można oczywiście marudzić, że stało się tak tylko dlatego, iż drużyna ta nie rozegrała ani jednego meczu, ale nie szukajmy na siłę dziury w całym. Gdyby bowiem zorganizowano w 2011 MŚ drużyn leczących kontuzje i odpoczywających po ligowych torturach – złoto mielibyśmy jak w szwajcarskim banku. Rozegranie – Zagumny, libero – Zenik, atak – Wlazły (z Joanną Kaczor na zmianę, w razie skurczu), przyjęcie: Werblińska – Winiarski, środek – Pliński oraz Gajgał. Czy którykolwiek kraj stać na podobny dream team? Non, nein, no i niet Największe gwiazdy innych nacji pouciekały do pierwszych reprezentacji i nasz koedukacyjny hufiec potykałby się  z trzecimi garniturami, które podarłby na strzępy. W konkurencji reprezentacyjnych absencji po prostu nie mamy konkurencji – jak mówić powinna stosowna piosenka ale jeszcze jej nikt nie napisał, czego o wierszu traktującym o Mariuszu Wlazłym nie da się powiedzieć, ale cytować go tu nie będę – mój prawnik bowiem wyjechał na wczasy.

     O nieobecnych w obu kadrach  gada się wciąż tyle, że aż w gardle zasycha. By śliniance ulżyć, ale też za zdrowie trenera Serwińskiego wypić, wychylam szklaneczkę „Muszynianki” i przechodzę do pytań różnice pomiędzy epidemią kontuzji oraz przemęczeń w Polsce, a zaskakująco wysokim poziomem zrelaksowania oraz końskim zdrowiem grających gdzie indziej. W RP „trup” po końcu ligowego sezonu ściele się jak kiedyś pod Verdun, a obcych nacji gwiazdy błyszczą w reprezentacjach. Dlaczego? Skoro uznajemy że we Włoszech i Rosji ligowe boje stoją na wyższym poziomie (zatem „materiał” musi męczyć się bardziej), to dlaczego Savani, Miljković, Nikołow, Kazijski, Štokr, Podraščanin, czy inny Michajłow ewentualnie Clayton Stanley nie umierają zaraz po ostatnim ligowym gwizdku? Neslihan Nardel, Kozuch, Lo Bianco, Brakočević i Ognjenović też nie są bardziej w ligach oszczędzane, niż nasze żeńskie gwiazdy. Co więc robią w swoich reprezentacjach, zamiast się leczyć i odpoczywać?

     Krecia robota kosmitów, nadmiar żył wodnych, upadki komet, tsunami oraz pylenie palm kokosowych występują we Włoszech, w Rosji z podobną raczej częstotliwością jak nad Wisłą, więc przyczyn zjawiska szukać należy gdzie indziej. Może nasze kluby zbyt dużo sił tracą w rozgrywkach międzynarodowych? Hm… Inni z reguły grają w nich dłużej i więcej. Zanim sejm nowej kadencji powoła stosowną komisję śledczą, zastanówmy się sami, kto winien. Może niewystarczająca jest u nas opieka medyczna? Może diety nieprawidłowe albo żadne? Może zbyt ostre treningi? Chyba bliżej już sedna jesteśmy, ale nadal to nie jest to. Tak mniemam.

     Pewne sugestie znaleźć można – tylko bez rechotania, poproszę – w internetowych dyskusjach. Pod doniesieniami o czyjejś rezygnacji z gry w reprezentacji zawsze jest wesoło, wieje tornado typowo netowej elokwencji, nie brak świętego oburzenia oraz obrony w wykonaniu kibiców klubu, w którym rezygnująca gwiazda zarabia… O, właśnie! W klubie na chleb zarabia, a w kadrze siły do tego niezbędne traci, a i zdrowie nierzadko. Nic zatem dziwnego, że gracz (czy grajka) interes płatnika swego stawia wyżej, niż reprezentacyjny. Tak streścić można argumenty obrońców „rezygnawców”. Argumenty, którym sensu nie brak.

     Czy dziwić bowiem może postawa klubu, który woli mieć gracza zdrowego na ligę, a nie kontuzjowanego i zdyszanego po powrocie np. z ME? Nie. Z drugiej jednak strony, warto pamiętać, że wielu kibiców chodzi na ligowe mecze popatrzeć na reprezentantów znanych z telewizji, a koniunkturę na siatkówkę od zawsze nakręcają przede wszystkim kadry narodowe. Podstawianie zatem reprezentacjom nóżki, porównać można do podcinania gałęzi na której się siedzi – sukcesy „narodówek” winny być oczkiem w głowie klubów, a jednak tak nie jest. Czy PZPS nie powinien się wreszcie na serio nad sprawą zastanowić?

      Prosperity siatkówki jeszcze nie udało się w Polsce zahamować, sponsorzy jeszcze nie pouciekali, nadmuchany balonik wprawdzie lekko już „klapnięte uszko ma”, ale do tragedii daleko. Pieniążki jeszcze są. Dobrze byłoby nimi naoliwić system, o ile jest, a jeśli go nie ma, to go stworzyć. PZPS (jako płatnik reprezentacyjny) powinien za grę w narodowych barwach płacić tyle, by nie brakowało chętnych do  ryzykowania przemęczenia oraz kontuzji. Klub oddający zawodnika do kadry powinien móc liczyć na cokolwiek od związku, kiedy mu reprezentacja dwumetrowe pacholę „uszkodzi”. A sam potencjalnie „uszkodzony”, to jak wygląda „w temacie ubezpieczenia”? Jak Gortat?

     W krajach, w których gwiazdy nie uciekają od reprezentacji jak od zadżumionej, jakoś sobie z problemem radzą. Może więc i u nas ktoś wymyśli sensowny system ZACHĘT do gry w kadrze. Czas już najwyższy, by się zdrowo w głowę i w portfel popukać. Odchorowujących sezon ligowy z roku na rok przybywa. Jeśli dalej tak pójdzie, to za jakiś czas nasze obolałe gwiazdy wysyłać będą z Majorki pocztówki reprezentacjom, które powoływać będzie trzeba spośród amatorów, wynajmujących salki szkolne, by sobie mimo nadwagi „poharatać w sito”. Mam nadzieję, że ta wizja, to tylko dowcip.

MiKasa

Tags:

2 komentarze

  • Serdecznie dziękuję za streszczenie w stylu depeszowym, uniknąłem w ten sposób kontuzji umysłu, dla którego szersze ogarnięcie tematyki sportowej byłoby wyczynem olimpijskim.
    Raz jeszcze dziękuję za objaśnienia w sprawie kratki, głównie to mam do czynienia z kratką na szaliku.

  • Serdecznie dziękuję za serdeczne podziękowania. radość moja jest tym większa, że dzięki początkowemu streszczeniu uniknął pan kontuzji, szalika gratuluję, ale szerzej się na jego temat nie wypowiem, jako że byłoby to identyczne tańczenie o architekturze, jak to, kiedy popląsał pan sobie o Janeczku:). Miłego dnia życzę;)

Zostaw odpowiedź