Jarosław Kolasiński: Śpij spokojnie, GRU czuwa!

6 stycznia 2011 04:530 komentarzy

Wiktor Suworow
GRU
tyt. oryg.: Inside Soviet Military Intelligence
tłum. Jarosław Kotarski
Rebis, Poznań 2010

     Do chwili rozpadu ZSRR spać spokojnie można było z diametralnie różniących się od siebie powodów: albo z braku realnego zagrożenia albo z niewiedzy o tym, co naprawdę się wokół dzieje. Jak by nie spać – radziecki wywiad wojskowy czuwał dniem i nocą – Właśnie o tym pisze Suworow w (po raz pierwszy wydanym u nas w całości) „GRU”.

    Gdyby rozgrywać mistrzostwa w publicystyce o tematyce „okołowywiadowczej”, prawdopodobnie całe podium zająłby właśnie Wiktor Suworow odbierając złoty medal za „Akwarium”, srebrny za „Wyzwolicieli” (primo voto „Żołnierzy wolności”), brązowy zaś za „GRU”. Skromna na pozór książeczka co stronic kilka śmieszy (autor to arcymistrz ironii), na prawie każdej tumani (czyt.: oszałamia) a co dwa-trzy akapity przestrasza. Wprawdzie czytelnik zdaje sobie sprawę, że wywiad kraju liczącego setki milionów mieszkańców musi posiadać mnóstwo niejawnych etatów obsadzonych fachowcami od szkodzenia państwom trzecim, ale skala zjawiska, którą przedstawia Suworow wygląda wręcz horrendalnie.

     Skrajnie ponuro robi się, kiedy uświadomić sobie, że oprócz GRU istniało również KGB. Po uprzytomnieniu zaś sobie prostego faktu, że wraz z upadkiem ZSRR wspomniane służby nie ulotniły się jak kamfora, można spokojnie przestać jeść kolacje (skoro nie wiadomo co nam wstrzyknięto do masła). Kiedy natomiast posiąść choć minimalną wiedzę o tym, że GRU nie było i nie jest jedynym wojskowym wywiadem na świecie, to – że pozwolę sobie na podobną Suworowowi stylistykę – żyć, ech, żyć się odechciewa. Gdy wokół roi się od agentów obcych (i rodzimych), jedyne co ewentualnie może napawać otuchą, to fakt, iż wzajemnie się oni zwalczają, a że błądzić od czasu do czasu jest rzeczą ludzką – popełniają błędy i część ich operacji kończy się klapą. Być może właśnie dzięki temu możemy czasami z czystym sumieniem stwierdzić, iż w naszej lodówce nie ma nic ponadto, co sami do niej włożyliśmy po powrocie ze sklepu – ni szpiega żadnego, ni marnej radiostacji. Lektura „GRU” podobnej pewności nie daje.

     Kiedy zapoznać się z autorską wykładnią historii radzieckiego wywiadu, z (ociupinką zapewne przecież) przekazywanej wiedzy o współczesnych metodach działania – mrówki galopują po czytelniczych plecach. I powinny, jako że autor doskonale wie o czy pisze – przez wiele lat sam był trybikiem opisywanej monstrualnej machiny. „GRU” zawiera refleksję większego stopnia ogólności, mniej tu osobistych spostrzeżeń, więcej wykładu stricte fachowego niż w „Akwarium”. Choć styl narracji jest – jak na Suworowa – stosunkowo suchy, książkę czyta się znakomicie. Trudno znaleźć nieuzasadnione szarże, spotykane w książkach późniejszych, choć w pewnym momencie autor stwierdza, iż „Lenin […] jak i Trocki […] domagali się surowych […] informacji prosto od agentów i sami je analizowali, opierając się na doktrynie marksistowskiej”. Na szczęście dla czytelnika, „GRU” to książka o wiele  bardziej wartościowa niż to jedno zdanie mogłoby sugerować.

Jarosław Kolasiński

Tags:

Zostaw odpowiedź