Inka Walkowiak: Pod lupą profesor Beard

6 stycznia 2011 04:150 komentarzy

Mary Beard
Pompeje. Życie rzymskiego miasta
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2010

   Stało się bardzo dobrze, że wydawnictwo Rebis sięgnęło po książkę Mary Beard „Pompeje. Życie rzymskiego miasta” i oddało ją w ręce polskich czytelników. Wbrew pozorom oferta rynkowa dotycząca tragicznie wymarłego w 79 roku miasta wcale nie jest tak bogata, jak można by się spodziewać. Fascynacja trwa przecież nieprzerwanie, odkąd w połowie osiemnastego wieku zaczęto prowadzić prace wykopaliskowe i stopniowo odsłaniać tę „miejscowość na italskiej prowincji, której horyzont nie sięgał poza Wezuwiusz” (M. Beard). Oczywiście, można zadać pytanie, czy w epoce otwartych granic, oplatającej nas sieci biur podróży, szerokiego wachlarza tematycznych kanałów telewizji taka książka może nas zainteresować. Z pewnością jednak, każdy kto zwiedzał Pompeje czy Herkulanum, zaopatrzony w „mapkę terenu, butelkę wody i wygodne sandały” (jak doradza autorka), nieistotne: samodzielnie czy z przewodnikiem, zna uczucie niedosytu po opuszczeniu murów i dobrze zachowanych ulic tych antycznych miast. Książka  Mary Beard daje nam  dokładnie to, czego brakowało podczas zwiedzania –  wlewa w miasto życie.

     Książkę czyta się dobrze. Beard, która z zapałem i radością podchodzi do drobnych a fascynujących odkryć (co widać w dostępnych w Internecie wywiadach), tu opowiada spokojnie. Nie jest to mięsisty, barwny język gawędziarza, raczej klarowny, rzeczowy wywód wykładowcy. Czytelnik szybko doceni, że przewodnikiem po Pompejach jest osoba znająca zagadnienie niezwykle dogłębnie, profesor filologii klasycznej na Uniwersytecie w Cambridge oraz redaktor „Times Literary Supplement”. Autorka nie szafuje wyszukanym słownictwem, nie usiłuje też błysnąć dowcipem; skupia naszą uwagę na drobiazgach, szczegółach w taki sposób, że opisywane przedmioty, chodniki, ściany, malowidła stają się namacalne. Odczytuje napisy na pompejańskich murach, zarówno te pozostawione przez właścicieli mieszkań albo świadczące o przeznaczeniu budynków, jak i ówczesne graffiti z toalet, a nawet listę żywności wraz z cenami „wydrapaną na ścianie atrium pewnego połączonego z barem domu mieszkalnego”. Miasto przestaje być martwe: domy są zamieszkałe, ulice, sklepy i bary tętnią ruchem i gwarem, mieszkańcy walcząc o swoje prawa wysyłają delegatów do Rzymu. Niektórzy zajmują wspaniałe rezydencje, inni klepią biedę w niewielkich klitkach z jednym kamiennym łożem, a bezdomni sypiają pod kolumnami budynków publicznych lub w okazałych grobowcach bogatych rodów.

     Autorka tak zręcznie wyławia kryjące się w ruinach miasta tajemnice, tak dokładnie przepatruje kolejne warstwy tynków, że kęs po kęsie łykamy kawał historii „serca regionu – zwanego wówczas, tak jak i dzisiaj, Kampanią”; miejsca w okolicy którego bogaci Rzymianie lubili wypoczywać albo budowali wille z myślą o emeryturze. Kto zamieszkiwał Pompeje nie tylko w okresie wybuchu Wezuwiusza, ale także przez kilka wieków wcześniejszych? Jak wyglądała samorzutna romanizacja oskijskich mieszkańców miasta a kiedy stało się ono faktycznie kolonią rzymską? Jakie były wzajemne relacje rdzennych pompejańczyków i Rzymian? Jaki związek z Pompejami ma Cyceron i niektóre jego mowy? Co pisał o mieście Pliniusz Starszy? Na te i wiele innych pytań znajdziemy w książce odpowiedzi. Nasze czytelnicze szczęście! Wszak nie wszyscy potrafimy czytać w oryginale Petroniusza, Senekę, Plutarcha czy traktat Witruwiusza „O architekturze” i nie każdy ma dostęp do mów czy listów Cycerona.

     Pompeje były niezwykle kolorowym miastem; malowidła umieszczano wewnątrz budynków, na fasadach i murach ogrodowych. I choć napomyka się w książce, że artystyczne upodobania pompejańczyków mogą różnić się od naszych, bardzośmy ich ciekawi. Niestety, działanie światła i wilgoci w ciągu dwóch i pół wieku od odsłonięcia ścian spod warstw popiołu zrobiło swoje: obrazy są wyblakłe, rozmyte i turysta niewiele w nich dziś wypatrzy. W książce zamieszczono ryciny wielu z nich wykonane w XVIII wieku podczas pierwszych prac wykopaliskowych. Możemy być wdzięczni ówczesnym rysownikom, że w ten sposób je dla nas ocalili. Beard omawia każdy z rysunków szczegółowo, podając laikowi jak na tacy cenną wiedzę o życiu codziennym miasta. Z kolei liczne plany obiektów architektonicznych (budynków mieszkalnych, piekarni, term, teatrów, świątyń) mogą podczas przeglądania książki sprawiać wrażenie, że wykład profesor Beard nie będzie najłatwiejszy. Nic bardziej mylnego. Zwięzłość i naturalność  wypowiedzi sprawia, że nie czujemy się jak na lekcji historii, podczas której z trudem opanowujemy ziewanie. Beard prowadzi nas przez kolejne pomieszczenia, narzeka na ciasnotę i klaustrofobiczne okienka, wchodzimy za nią po schodach, zaglądamy do perystylowych ogrodów; słowem, wędrujemy za przewodnikiem jak uczniowie na dobrze zorganizowanej wycieczce. A co najważniejsze, nie jesteśmy przez przewodnika strofowani, gdy nagle zmieniamy kierunek, wracamy do miejsc, które nas zachwyciły. Dobór treści w poszczególnych rozdziałach jest bowiem taki, że możemy czytać książkę od dowolnego miejsca. Szkoda tylko, że w końcowym spisie rysunków, tablic barwnych i ilustracji nie podano odpowiadających im stron.

     Zadziwiające, jak wiele potrafią powiedzieć ruiny wymarłego miasta. Mary Beard raz jeszcze nam to uświadamia. Porównuje stan zastany z opisami starożytnych, by określić np. czy jadano posiłki półleżąc na kamiennym łożu, czy też w pośpiechu na ogrodowej ławeczce. A już zupełnym zaskoczeniem dla mniej obytego z archeologią czytelnika może być stwierdzenie, że „analiza nasion i pyłków roślin, w połączeniu ze starannie prowadzonymi wykopaliskami oraz gipsowymi odlewami przestrzeni pozostawionych przez korzenie, pozwoliły archeologom ze szczegółami zrekonstruować ogrody.” Jednocześnie autorka wielokrotnie podkreśla, że w historii i archeologii nic nie jest oczywiste, a ustalenie najdrobniejszych faktów  wiąże się z dużą liczbą niewiadomych. Zwykle zapominamy, że wieki temu i rzeki biegły nieco inaczej, i linia brzegowa była gdzie indziej. Na podstawie ocalałych śladów i dokumentów często nie potrafimy ustalić prawdy.

     Mary Beard, która wielokrotnie odwiedziła Pompeje, miała możliwość wchodzenia do budynków niedostępnych zwykłemu turyście, przekopała się przez obszerną i wielojęzyczną bibliografię a  także przeprowadziła wiele rozmów z innymi pasjonatami tematu Pompeje, stara się podać czytelnikowi wiarygodne wersje wydarzeń (zazwyczaj kilka), zaznaczając każdorazowo: „to jest najbardziej prawdopodobnie” albo „przypuszczalnie”. Takie podejście do tematu – rzetelność naukowca i szczerość wobec czytelnika – jest kolejną, wcale nie ostatnią zaletą książki.

Inka Walkowiak

Tags:

Zostaw odpowiedź