Maciej Piątek: Unsigned # 1 – John Dorr

19 czerwca 2011 22:473 komentarze
źródło: John Dorr/myspace.com
John Dorr –  muzyk tworzący własne minimalistyczno-eksperymentalne kompozycje, zamieszkały w Yorkshire (Wielka Brytania). Jego najnowszy projekt John Dorr ensemble powstał w 2010 roku. Grupę tworzą muzycy wywodzący się z wielu bardzo odmiennych estetyk muzycznych, wśród nich John Innes grający na skrzydłówce, Sarah Tym – skrzypce, Abigail Sanders – waltornia, John Dorr – gitara, wokale oraz tabla. Jak sami piszą o swojej muzyce, to prawie baśniowe dźwięki zbudowane z prostych rytmów i melodii. W muzyce tej można usłyszeć wpływy zarówno wschodniej jak i zachodniej muzyki klasycznej, które współgrające z awangardowymi technikami gitarowymi. Do tej pory zespołowi udało się zagrać kilka ciekawych koncertów m. in. w Manchesterze, Londynie oraz w Huddersfield w ramach Festiwalu Muzyki Współczesnej Huddersfield Conteporary Music Festival 2010.

Dla „Netkultury” z Johnem Dorrem rozmawia Maciej Piątek.

Maciej Piątek: John, grasz już od wielu lat, spotkaliśmy się na myspace kilka lat temu, potem „w realu”. Muzyka, którą grasz nie zalicza się do tzw. głównego nurtu. Jak się więc odnajdujesz w dzisiejszym przemyśle muzycznym?

John Dorr: Przemysł muzyczny, jak się zdaje, jest dziś na etapie wielkich przeobrażeń i z tego też powodu, w momencie, gdy coraz mniej płyt wyprodukowanych przez wielkie wytwornie znajduje swoich nabywców, granice między głównym nurtem a undergroundem coraz bardziej się zacierają. Tak też jest z moją muzyką, którą trudno zaliczyć do jakichś znanych nurtów. Nie jest to bynajmniej dla mnie problemem, staram się o tym nie myśleć, a może powinienem. W każdym bądź razie – cały ten marketing muzyczny zawsze zaczyna się od pytania – jaka jest grupa docelowa odbiorców. A ja po prostu nie znam na nie odpowiedzi, szczególnie, gdy odnieść się do mojego najnowszego projektu i zespołu. Najważniejsze dla mnie jest to, że ludzie o rożnych upodobaniach muzycznych znajdują w mojej muzyce coś dla siebie. Szufladkowanie nie ma żadnego znaczenia.

/fot. James Naylor/

MP: Nowe technologie oraz internet podobno ułatwiają muzykom spoza głównego nurtu dotarcie z ich muzyką do szerszej grupy odbiorców czy fanów. Jak ty to widzisz?

JD: Faktycznie, internet jest świetnym narzędziem promocji i dystrybucji. Na pewno internet pomaga mi w wielu aspektach tworzenia oraz propagowania mojej muzyki, ale jednak trzeba pamiętać, iż żeby naprawdę dotrzeć do szerszej grupy odbiorców, potrzebujesz czegoś więcej jak tylko Internetu. Nawet najlepsze strony internetowe potrzebują promocji tak, aby internauci mogli je odnaleźć.

[youtube azjaG8i5Oh0]

MP: Jak prawie każdy muzyk, miałeś w swojej karierze etap rockowy. Jak wspominasz okres grania w rockowych kapelach?

JD: Tak naprawdę, to w młodości nie byłem członkiem aż tak wielu zespołów. Wiązało się to pewnie z faktem, iż brakowało chłopaków, z którymi można by było pograć.  Zawsze jednak czerpałem przyjemność z możliwości improwizacji z innymi muzykami, choć muszę przyznać, iż tradycyjny zespół składający się z perkusji, gitary basowej i elektrycznej nie fascynuje mnie już tak, jak kiedyś. Jednak możliwość pracy z wieloma artystami jest o wiele bardziej ekscytująca, pod warunkiem, że uda się znaleźć wspólny mianownik i oczywiście czas.

[youtube -iSHqfhEX_4]

MP: Na twoich dwóch płytach solowych, jakie wydałeś własnym sumptem, nie brakuje prawdziwych hitów takich jak  „3am”, „Let go”, czy „Do You remem ber”. Jak dziś patrzysz na ten okres swojej kariery? Czy łatwo jest napisać naprawdę dobrą piosenkę?

JD: Z perspektywy czasu wydaje mi się, że ten okres mojego grania był swego rodzaju treningiem, przygotowaniem do tego, co miało nadejść później. Przywykłem do bycia „muzycznie samowystarczalnym”, nauczyłem się realizować i wdrażać w życie własne pomysły muzyczne, nabrałem pewności siebie, zarówno na scenie jak i w pisaniu muzyki. Napisanie utworów z tego okresu takich jak „Let go”, czy „3am” zajęło mi dużo czasu, szczególnie że komponowanie utworu w stylu tekst/refren/tekst nie przychodzi mi łatwo, a każda skomponowana składowa utworu musi posiadać swoją strukturę i formę. Dopiero nie tak dawno odkryłem techniki używania gitary jako perkusji czy syntezatora imitującego, tworzącego inne dźwięki. Wiele z moich pierwszych kompozycji było tak naprawdę eksperymentowaniem takimi funkcjami jak looping (powtarzanie tych samych dźwięków – MP) czy tworzeniem szerszego spectrum warstw instrumentalnych.

/fot. James Naylor/

MP: Granie i komponowanie muzyki jest częścią twojego życia, nie tak dawno rozpocząłeś studia muzyczne na University of Huddersfield. Co dało ci studiowanie muzyki, czy studia pomogły ci znaleźć nowe źródła inspiracji? Czy w ogóle warto studiować?

JD: Odpowiedź jest prosta – tak, warto. Kierunek, który studiuję, jest bardzo wymagający i jako samouk niepotrafiący czytać nut, musiałem nauczyć sporo rzeczy w krótkim czasie. Czytanie i analizowanie nut podstawa do tego by osiągnąć wyższy poziom. Jeśli chodzi o moje muzyczne inspiracje, studia pomogły mi zmienić spojrzenie na sposób tworzenia muzyki, szczególnie studia nad muzyką indyjską oraz gra na tabli. Nowe rzeczy, których się nauczyłem oraz ludzie, których spotkałem mają wyraźny wpływ na całe moje obecne życie, szczególnie, jeśli chodzi o nowe pomysły i kreatywność. Nie zdarzyły mi się przez ostatnie dwa lata momenty „niemocy twórczej” czy braku pomysłów. Możliwość tworzenia i grania z muzykami wyszkolonymi klasycznie bardzo mi pomogła. Studiowanie pozwala mi nie tylko poznać nowe nieznane dotąd gatunki muzyczne, ale przede wszystkim pomaga mi wykorzystać tę wiedzę przy tworzeniu własnej muzyki. Tak długo, jak długo jesteś gotów do ciężkiej pracy i masz otwarty umysł – studiowanie może bardzo pożyteczne. To właśnie studia w szczególności pozwoliły mi docenić klasyczne formy muzyczne Europy Zachodniej, jak również dwudziestowiecznych kompozytorów takich jak chociażby Strawiński, Debussy oraz muzykę renesansu czy baroku.

MP: Opowiedz nam troszkę więcej na temat swojego ostatniego projektu John Dorr ensemble. Jak możliwość komponowania i grania z muzykami klasycznymi zmieniła twoje spojrzenie na kompozycję?

JD: Zespół tworzą Sarah Tym – skrzypce, John Innes – skrzydłówka i Abigail Sanders-waltornia, w utworach 2 i 3 swój gościnnie grają Patrick Tingley – flet i Jen Gorman-wiolonczela. Każdy z tych instrumentów ma inne właściwości i możliwości, a mnie udało się tak naprawdę wykorzystać tylko ułamek tego, co one potrafią. Nadto muzycy grający na tych instrumentach posiadają osobowości, które  mają wpływ na sposób, w jaki grają. W pierwszym utworze, jaki nagraliśmy do momentu dodania dodatkowych instrumentów praca nad nim było juz właściwie ukończona. Za każdym razem, kiedy gramy, ćwiczymy utwory zmieniają się i ewoluują, nowe elementy są dodawane lub rozwijane. Wraz z wzajemnym poznaniem się proces tworzenia staje się szybszy i bardziej wydajny. Jest to o tyle ważne, iż pochodzimy z innych części Wielkiej Brytanii, więc często brakuje nam czasu na próby.

[youtube 0iw2mqqG_Hg]

 

MP: Czytelnicy Netkultury jak większość fanów muzyki z Polski zawsze byli zafascynowani muzyką pochodzącą z Wysp Brytyjskich, mam na myśli także siebie samego. Jak byś skomentował fakt, iż takie zespoły jak Joy Division, The Cure czy Depeche Mode byly bardzo popularne w Polsce w latach 80-tych czy 90-tych? Wciąż znam wielu fanów DM spotykających się na corocznych zlotach.

JD: Nie dziwi mnie to – Joy Division czy The Cure wpłynęły również w jakiś sposób na moje muzyczne gusta, a poza tym muzyka, to po prostu jest muzyka. Miałem sposobność rozmawiać z osobami o tak różnych upodobaniach muzycznych, że nic już mnie nie zaskoczy.

MP: Dlaczego tak wiele dobrej muzyki pochodzi z Wysp Brytyjskich? Czy to tylko język angielski, który daje brytyjskim muzykom przewagę już na starcie, czy może coś jeszcze? Ja, jako obcokrajowiec byłem i jestem zafascynowany tradycją grania muzyki na żywo w lokalnych pubach. Tak wiele światowych gwiazd zaczynało właśnie tam.

JD: To trudne pytanie. Na przykład szeroko rozumiana muzyka pop jest powiązana np. z filmem. I to musi popularyzować. Nadto – język angielski jest szeroko używany na świecie i muzycy, którzy śpiewają po angielsku mają krótszą drogę do słuchacza. Szczególnie tam, gdzie powszechna jest znajomość angielskiego, o krajach anglojęzycznych już nawet nie wspominam. Odpowiedz na to pytanie mogłaby spokojnie przeobrazić się w esej gdybym kontynuował. Zgadzam się też, iż muzyka grana na żywo, szczególnie w takich miejscach jak puby, jest solą brytyjskiej muzyki jej siły rozwoju i kreatywności. Możliwość grania na żywo szczególnie młodych zespołów i muzyków przynosi wiele dobrego zarówno im samym, jak i słuchaczom.

/fot. James Naylor/

MP. Idąc w kierunku polityki, którą jak wiem i ty się fascynujesz, co myślisz o Polakach „zalewających” brytyjską ziemię?

JD: Kiedy to się zaczęło, to było na pewno nowym doświadczeniem, ale ja już dawno przyzwyczaiłem się to życia wśród ludzi rożnych kultur i wciąż fascynują mnie rożne idee. Mam również wielu dobrych przyjaciół, którzy pochodzą z Polski razem wiele się od siebie uczymy. Ostatnio zauważyłem dużo więcej nowych polskich sklepów, co bardzo mnie cieszy, zawsze sprzedają dobrą kawę i ciasta.

MP: Co na koniec chciałbyś powiedzieć naszym czytelnikom?

JD: Może to, że jeśli chcą dowiedzieć się czegoś więcej o mnie, mogą odwiedzić stronę www.reverbnation.com/johndorrensemble, na którą wrzucam od czasu do czasu w formie blogu „komentarze na tematy rożne”. Można również dołączyć do naszej listy mailingowej. Ostatnio pracujemy dość dużo nad nowym materiałem z powiększonym gronem muzyków. Materiał powinien być ukończony za kilka miesięcy, a 14 lipca będę grał koncert w Berlinie w East of Eden. Niestety, nie zanosi się na razie na to byśmy zagrali w Polsce, wciąż czekamy na zaproszenie. /śmiech/

MP: Dzięki za wywiad, dzięki za poświęcony nam czas.

Tags:

3 komentarze

  • Ciekawa ta muzyka, nie powiedziałbym, że łatwa, ale ciekawa, miejscami powiedziałbym, że inspiracje muzyką dawną słyszę. I chyba na żywo musi być super.

  • Imponują mi muzycy którzy jasno i bezpretensjonalnie potrafią opisać swoją muzykę jako” prawie baśniowe dźwięki zbudowane z prostych rytmów i melodii”. Słowo „minimalistyczny” także jak najbardziej uzasadnione. Bardzo ciekawa ta muzyka i przyjemna, jednak dla mnie raczej jako podkład do kreskówki, poezji czytanej albo prezentacji dzieł sztuki. Sam w sobie koncert na dłuższą metę może być nużący, wobec koncertu moje oczekiwania są dużo większe – więcej wszystkiego: instrumentów, barw dźwiękowych, ich skali i złożoności, a ponadto energii i emocji grających, które przenoszą się na słuchaczy. Muzyka musi „buchnąć” w słuchaczy (co nie ma nic wspólnego z decybelami – przeciwnie) i porażać jakimś nieokreślonym „polem”.

  • Maciej Piatek

    rozne opinie mile widziane. Napewno nie jest to styl czy rodzaj muzyki ktory pozwolilby pogowac pod scena, nie pozera i nie wypluwa sluchacza;-), niemniej jednak mozna go uznac za oryginalny w swojej basniowosci;-)

Zostaw odpowiedź do Admin