Sławomir Olzacki: Historia jednej fotografii. Odc. 1
HISTORIA JEDNEJ FOTOGRAFII:
GINĄCY ŻOŁNIERZ ROBERTA CAPY
Najsławniejsze w historii fotografii zdjęcie wojenne przedstawia padającego mężczyznę. Biegł w chwili, gdy w czoło trafiła go kula. Widać ten właśnie moment – chmurka śmierci nad głową. Nogi w rozkroku, już ugięte. Naprężone gwałtownie zatrzymanym pędem rapcie ładownic. Usta wykrzywione grymasem cierpienia. Prawa ręka trzymająca karabin, została z tyłu prosto wyciągnięta. Dłoń rozwarła się przed ułamkiem sekundy – broń jest jeszcze wysoko w powietrzu. Za chwilę runie na twardą, porośniętą ostrą trawą mesetę.
Obraz, który jest symbolem wojny. Spełnia wszelkie tego warunki. Mnie jednak przywodzi na myśl pytania o miejsce i okoliczności jego wykonania. Kogo zdjęcie przedstawia, kto, gdzie i kiedy fotografował? Samo zdjęcie zawiera informację, że fotograf stał niżej, o jakieś pięć metrów od padającego mężczyzny. Był odważny i miał szczęście – kule ominęły go. Reszta wiedzy zawarta jest w archiwach i wspomnieniach. Dotarłem do wszystkich źródeł dostępnych w Polsce. Część informacji nie budzi zastrzeżeń, inne przeczą sobie nawzajem. Pewne są dwie rzeczy: że fotografował Robert Capa, najsławniejszy fotoreporter wojenny i że zdjęcie wykonał w czasie wojny domowej w Hiszpanii, między rokiem 1936 a 1937.
Niebo nad Hiszpanią
18 lipca 1936 roku, radio Ceuta (afrykańska posiadłość Hiszpanii) nadało komunikat brzmiący: „nad całą Hiszpanią bezchmurne niebo”.
To było hasło do buntu. Zaraz potem powstali: generał Fanjul w Madrycie, Goded w Barcelonie, Mola w Burgos, garnizony w San Sebastian, Toledo, Albacete, Oviedo, Sevilli. Kilkanaście godzin wcześniej, siedemnastego lipca, rebelianci przejęli władzę w Mellili, Teutanie, Ceucie i Maroku. Flota i lotnictwo pozostały wierne rządowi. Zaczęła się wojna domowa.
Ci którzy ją widzieli, świadczyli potem, że nawet jak wojnę domową – prowadzona była z wyjątkowym okrucieństwem i zaciekłością. Trwała trzy lata, kosztowała milion ofiar i ruinę setek miast oraz wsi. Naprzeciw siebie stanęły dwie Hiszpanie: bogata i biedna, zakochana w tradycji i śniąca o realizacji nowych idei. Pierwsza broniła swego stanu posiadania, druga walczyła o wydobycie się z nędzy, o perspektywę lepszej przyszłości.
Znaczenie tej wojny wykroczyło daleko poza samą Hiszpanię. Polaryzacji uległa opinia światowa. Rebeliantów generała Franco popierały faszystowskie rządy Włoch i Niemiec. 16 tysięcy Niemców, w większości lotników, i co najmniej 50 tys. Włochów, walczyło po ich stronie. Niemała była też pomoc materialna i szkoleniowa, udzielona generałowi Franco przez te państwa.
Po stronie republikańskiego rządu stanęło 30 tysięcy ochotników, zorganizowanych w Brygady Międzynarodowe. Nie odmówił pomocy ZSRR. Świat postrzegał konflikt hiszpański jako walkę ideologii. Jednym z tych, którzy dostrzegli, że u jej podłoża znajduje się konflikt interesów materialnych, był młody, wówczas niespełna trzydziestoletni, Ksawery Pruszyński, specjalny korespondent „Wiadomości Literackich”.
Ta wojna, która mimo wszystko była wojną hiszpańską, jak żadna inna przyciągnęła wielu młodych idealistów z Europy i Ameryki. Zainspirowani tym co przeżyli, widzieli lub o czym słyszeli, stworzyli wiele wybitnych dzieł. Hemingway, korespondent wojenny, napisał „Komu bije dzwon”, Orwell „Homage to Catalonia”, Picasso namalował „Guernikę”. Tutaj powstał współczesny fotoreportaż wojenny, robiony małoobrazkową Leicą i pokazujący wojnę poprzez dramaty pojedynczych, anonimowych ludzi. Jego twórcami byli dwaj dwudziestolatkowie: Robert Capa, czyli Andre Friedman z Węgier, rocznik 1913 i David Seymour (Szymin), rocznik 1911, Żyd z Warszawy.
Doborowa trójka
Mieli za sobą krótkie, ale barwne życie. Marzyli o sławie. Wojna w Hiszpanii dawała szansę jej zdobycia. Wraz z nimi pojechała po nią przyjaciółka (według niektórych źródeł – żona) Capy, rudowłosa Gerda Taro.
W 1936 roku Capa miał 23 lata. Od pięciu lat przebywał na emigracji. Budapeszt opuścił w 1931 roku jako osiemnastolatek. Tajna policja Horthy’ego podejrzewała go – nie bez słuszności – o sympatie lewicowe. Był aresztowany i bity. Uciekł z Węgier. Najpierw zatrzymał się w Berlinie. Zapisał na studia w Deutsche Hochschule für Politik (legitymacja nr 5). Jednocześnie został fotolaborantem w ciemni jednego z magazynów ilustrowanych, który właśnie wtedy zaczynał publikować fotoreportaże.
W tym bowiem czasie wydawca „München Ilustrierte”, Stefan Lorant, sformułował aksjomat, że aparat fotograficzny powinien być używany tak samo jak notatnik reportera, do notowania zdarzeń, zgodnie z ich naturalnym biegiem, tzn. bez zatrzymywania ich po to, żeby zrobić zdjęcie (jak postępowano powszechnie). Zasada ta została przyjęta przez oddział agencji Associated Press w Berlinie. Piszę o tym dlatego, że tu leży przyczyna, która sprawiła, że w późniejszych latach Capa fotografował w taki, a nie inny sposób. Był w wieku, kiedy nowe idee chłonie się najbardziej. Miał szczęście zetknąć się z najbardziej awangardową szkołą fotografii prasowej.
W 1935 roku emigruje do Francji. Tym razem ucieka przed reżimem hitlerowskim. Zatrzymuje się w Paryżu. Żyje w biedzie. Jego największy skarb – małoobrazkowa Leica, przez większość czasu leży w lombardzie. Zdjęć od nikomu nie znanego Węgra nie chce żadna redakcja. Przyciśnięty do muru Friedman wpada na pomysł „dopuszczalnego oszustwa”. Wymyśla postać Roberta Capy, utalentowanego i bogatego fotografa ze Stanów Zjednoczonych. Sam podaje się za jego agenta. Pomysł chwyta. Friedman fotografuje burzliwe wydarzenia polityczne we Francji (jest to czas umacniania się Frontu Ludowego, strajków i zamieszek), zdjęcia sprzedaje redakcjom jako znakomite dzieła utalentowanego Amerykanina Capy. Fotografie Capy stają się modne. Gdy oszustwo wychodzi na jaw, wydawca macha ręką i poleca, by nasz bohater zapomniał, że kiedykolwiek nazywał się Friedman.
David Seymour był o 2 lata starszy od Capy. Wysłany przez rodziców z Warszawy do Lipska w celu pobierania nauk poligraficznych, w 1932 roku przeniósł się do Paryża i został najpierw studentem Sorbony. Później związał się z grupą artystycznej bohemy. Utrzymywał się z dziennikarstwa i fotoreportażu. Elegancki, wykształcony, poważny. Kochał dzieci, był bardzo wrażliwy na wszelkie nieszczęścia, które ich dotykały.
Gerda Taro była obywatelką Rzeszy Niemieckiej. Od wczesnej młodości działała w kółkach lewicowych. Pasjonował ją marksizm, zarówno jako sposób interpretowania świata, jak i jako recepta na przezwyciężenie problemów społecznych. Oburzały ją nierówności i niesprawiedliwość stosunków społecznych, istniejąca w społeczeństwach kapitalistycznych.
Wszyscy troje byli sympatykami rządu republikańskiego w Hiszpanii i wprowadzanych przez niego reform (rozdział Kościoła od państwa, świeckie szkolnictwo, faktyczna nacjonalizacja przemysłu i banków, reforma rolna. Jednoczyły ich poglądy, przeżycia i przyjaźń. Byli sobie bliscy, ale pracowali najczęściej osobno. Tylko niekiedy podróżowali razem na front lub niespodziewanie spotykali się gdzieś na tyłach.
Capa! Capa…
Jako pierwszy sławę zdobył Capa. Jego zdjęcia publikowane były w wielu pismach europejskich. Stawał się coraz bardziej znany jako fotoreporter odważny i spostrzegawczy (wierzcie mi, nie jest to regułą w tym zawodzie).
W 1937 roku świeżo założony magazyn „Life” wydrukował reprodukowaną tu „Śmierć hiszpańskiego żołnierza” na niemal całej stronie (wówczas zdjęcie tych rozmiarów, w dodatku trochę nieostre, było olbrzymią sensacją: zdjęcie zawsze przegrywało z tekstem w rywalizacji o miejsce w gazecie).W dniu w którym nakład ukazał się w sprzedaży, Capa obudził się sławny i zamożny.
Do dziś trwają spory o to, gdzie i kiedy zdjęcie to zostało wykonane. Zapewne nie uda się ich rozstrzygnąć. Być może rację mają ci, którzy twierdzą, że w czasie pierwszych walk pod Madrytem, a być może ci, którzy utrzymują, że o paręset kilometrów dalej, pod Cordobą. W gruncie rzeczy nie to jest najważniejsze. Według jednej z bardziej wiarygodnych wersji, było tak.
Owego dnia Capa przebywał w okopie wśród ochotników armii republikańskiej. Po drugiej stronie frontu, naprzeciw nich, znajdowało się gniazdo nieprzyjacielskie karabinu maszynowego. Raz na jakiś czas ochotnicy z okrzykiem „Viva la Republica!”, wyskakiwali z okopu i rzucali się do ataku. Wielu ginęło, inni strzelali w stronę zabójczego cekaemu i wracali do okopu. Przed któryś z ataków Capa podniósł aparat nad głowę i nie wychylając się, nacisnął migawką na odgłos pierwszej serii karabinu maszynowego. Niewywołany film, jak wszystkie inne, wysłał do Paryża. W dwa miesiące później był sławny. Okazało się, że przypadkowe pstryknięcie jest wyrazistym zdjęciem republikańskiego żołnierza, śmiertelnie trafionego w biegu do ataku. Kim był żołnierz – tego nie dowiemy się nigdy.
Cena sławy
Ta sama wojna, która wyniosła Capę na wyżyny zawodu fotoreportera, kazała mu za ten sukces zapłacić wysoką cenę. Latem 1937 roku w czasie bitwy pod Brunete, pod gąsienicami czołgu zginęła Gerda Taro. Do końca fotografowała walkę. Wyniesiona z pola bitwy, zmarła w szpitalu polowym w nocy z 25 na 26 lipca. Była jedną z 20 tysięcy ofiar tej bitwy po stronie republikańskiej. Nacjonalistów zginęło 17 tysięcy. Była też prawdopodobnie pierwszą kobietą – dziennikarką, która poległa w czasie wypełniania swoich obowiązków. Zapewne zadowolona byłaby z treści epitafium, umieszczonego na cmentarzu ochotników z Brygad Międzynarodowych w Fuencarral:
„Ochotnikom Brygad Międzynarodowych poległym za wolność narodu hiszpańskiego, za szczęście i postęp ludzkości”.
Capa przeżył ją o 17 lat. Historia lat 1939 –1945 sprzyjała ugruntowaniu jego sławy fotoreportera wojennego. Fotografował m.in. inwazję na Sycylii i w Normandii, walki we Włoszech, Francji, Holandii, Niemczech. W 1954 roku wraz z oddziałami armii francuskiej pojechał fotografować wojnę w Wietnamie. Tam zginął rozerwany przez minę. Miał zaledwie 41 lat.
David Seymour żył o dwa lata dłużej. W 1956 roku fotografował walki w Suezie. Zginął od serii z karabinu maszynowego. Swoją śmiercią potwierdził prawdę, że tylko niewielu przedstawicieli tego zawodu umiera spokojnie we własnych łóżkach.
O Capie powiedziano, że znał wojnę jak mało kto i jej nienawidził. Jego zdjęcia odkrywały jej okrucieństwo i monstrualną głupotę z taką samą pasją, jak „Okropności wojny” stworzone przez Goyę. Capa poświęcił życie, usiłując przekonać tych, którzy oglądają jego zdjęcia, że wojna jest strasznym złem. Pamiętajmy o tym patrząc na zdjęcie padającego ochotnika nie istniejącej już armii.
Sławomir Olzacki*
———————————-
*Sławomir Olzacki, dziennikarz, fotoreporter, socjolog. Laureat licznych krajowych konkursów fotografii prasowej, uczestnik wystawy World Press Photo.
22:09
Mniej więcej wiedziałem jako redaktor Netkultury czego się spodziewać, ale efekt końcowy przeszedł moje oczekiwania. Mam głęboką nadzieję na kontynuowanie cyklu, bo temat i jego ujęcie fascynujące. Bardzo proszę o więcej.
17:39
zgadzam sie z przedmowca;-)
12:15
Mam nadzieję, że Sławek nie tylko bedzie opowiadał o cudzych fotach, ale prezentował swoją znakomita reporterską robotę. Czekam. Opowieść świetna – to nie przytyk do niej.
14:48
W przygotowaniu jest już częśc następna cyklu, po której nastąpią następne, jak bardzo by to masło nie było maślane;)
Z pewnościę też autorskie prace fotograficzne Sławomira Olzackiego będą u nas dostępne w niemałej ilości.
18:14
„Owego dnia Capa przebywał w okopie wśród ochotników armii republikańskiej. Po drugiej stronie frontu, naprzeciw nich, znajdowało się gniazdo nieprzyjacielskie karabinu maszynowego. Raz na jakiś czas ochotnicy z okrzykiem „Viva la Republica!”, wyskakiwali z okopu i rzucali się do ataku. Wielu ginęło, inni strzelali w stronę zabójczego cekaemu i wracali do okopu. Przed któryś z ataków Capa podniósł aparat nad głowę i nie wychylając się, nacisnął migawką na odgłos pierwszej serii karabinu maszynowego. Niewywołany film, jak wszystkie inne, wysłał do Paryża. W dwa miesiące później był sławny. Okazało się, że przypadkowe pstryknięcie jest wyrazistym zdjęciem republikańskiego żołnierza, śmiertelnie trafionego w biegu do ataku. Kim był żołnierz – tego nie dowiemy się nigdy.”
1.
„Przed któryś z ataków Capa podniósł aparat nad głowę i nie wychylając się, nacisnął migawką na odgłos pierwszej serii karabinu maszynowego”
2.
„Okazało się, że przypadkowe pstryknięcie jest wyrazistym zdjęciem republikańskiego żołnierza, śmiertelnie trafionego w biegu do ataku.”
Pytanie. W czyim okopie siedział Capa?
23:28
Polskiego mistrza świata SF kiedyś postawiono przed podobnym dylematem. Zapytany przez telefonującego do TV widza o to, jak wytłumaczy fakt, iż nad pobliskim (telewidzowi) stawem ukazało się nagle dziwne migotliwe światełko – Stanisław Lem odpowiedział: w grę wchodzą dwie możliwości: najpewniej nad stawem wylądowało UFO albo (co zupełnie nieprawdopodobne) ktoś zgubił zapaloną latarkę.
Z Capą jest chyba podobnie.
W grę wchodzą dwie możliwości.
Albo (co prawie pewne) Capa był:
a) „oszustnym” repo-fotomontażystą wojennym (co u lewicowca normalne);
b) wariatem, który słysząc szczęk zamka w karmaszu frankisty wysakuje na przedpiersie własnego okopu, piruetem odwraca się i robi zdjęcie wyskakującym do ataku (a potem fakt swojej brawury ukrywa przed potomnością);
c) mistrzem świata i okolic w aranżowaniu „reporterki” wojennej [namówił obie walczące strony na ustawkę];
d) rozpylił sztuczną mgłę (zdjęcie jest ewidentnie niewyraźne) i widoczny na fotografii republikanin omylił fortyfikacje przez co franistowski kaem zaatakował z franistowskiego okopu, do którego – zdezorientowany – schował się po poprzednim nieudanym ataku;
d) kryptofrankistą, udającym zaangażowanie po stronie republiki, ale fotografującym z okopu rebeliantów.
Istnieje też zupełnie nieprawdopodobne wytłumaczenie zagadki. Otóż mogło być tak, że po obu stronach barykady znajdowali się (mający w głowach niedawne doświadczenia I wojny) fachowcy, którzy okopy (nawet w tak trudnym sapersko terenie) planowali (by potem ktoś je wykopał) nie podług naprężonego sznurka, ale przy pomocy ekierek, dzięki czemu z lotu bombowca wyglądały one nie jak linia prosta, lecz łamana. Taka w ząbek czesana, coś jak piła. Wówczas mogło się zdarzyć, że ktoś niby pozozstając w linii z innymi był bardziej z przodu, a tamci bardziej z tyłu. Ewentualność, że Capa siedział w „czubku ząbka” a „zdjęty” nieszczęśnik (też w pierwszej linii okopów) wyskakując na śmierć uczynił to nieco z tyłu i z lewej strony reportera mogłaby rzecz tłumaczyć. Ale to oczywiście nie mogło mieć miejsca.
12:49
Ko. Saper Dyżurny
Po pierwsze primo chciałbym kol. Saperowi Dyżurnemu podziękować za te proste żołnierskie słowa. Zaangażowanie w dyskusje mistrza SF jest również jak najbardziej słuszne. Dodatkowo, wydaje się, że Fiodor Michałowicz też mógłby wnieść swój wkład wyjaśnienie, niewyjaśnionego.
Kol. Saper Dyżurny zaproponował brawurową, wielowątkową i ze wszech miar, ideologicznie słuszną interpretację poniekąd, niewyjaśnionych okoliczności powstania Zdjęcia.
Pomimo to, z pewnością i cokolwiek, ze wszystkimi wnioskami zgodzić się nie mogę
Po pierwsze primo.
Teza jakoby, budowa krzywej transzei jest łatwiejsza, od budowy prostej, jest po prostu i poniekąd nieudokumentowana. Dodatkowo insynuowanie, że na wyposażeniu armii republikańskiej nie było sznurka, jest moralnie wątpliwe. Zwłaszcza, że armia ta, ramię w ramię z niezwyciężoną Armią Czerwoną i grupą idealistycznych turystów wstrzymywała faszystowską nawałę.
Przejdźmy do twardych faktów. Opierając się na dziele – „Wojska inżynieryjne-ewolucja i współczesność” Stanisława Soroki, Warszawa : Wyd. MON. 1982, ©1981, jak również w oparciu o osobiste badania empiryczne w zakresie budowy zapór inżynieryjnych, stwierdzić muszę, że budowa zębatej transzei jest trudniejsza niż prostej. Potrzebne są wspomniane ekierki!!!! Niestety! Twarde realia войэкономики zmusiły obie bratnie armie, Republikańską i Czerwoną do dodatkowych poświęceń. Zrezygnowano z ekierek i rzucono hasło – „Ze sznurkiem przekroczym Ebro” Dlatego, dzięki poświęceniu i rewolucyjnemu żarowi organizacji partyjnej i kolektywowi robotniczemu, Zakładów Agrosprzętu Oświatowego i Samowarów im. Ordżonikidze w Tule, na froncie światowej rewolucji, sznurka nigdy nie zabrakło. Chociaż, niestety, dodatkowo tracąc cenne dewizy, trzeba się było wspierać importem.
Pomimo pozornej sprzeczności w obszarze ideologii, która została wywołana koniecznością współpracy z faszystami i inną sobaczą swołoczą, ten taktyczny hakenkrojtz został już w latach dwudziestych celnie wyjaśniony liderom światowego proletariatu.
Tako Rzecze Lenin – „Kapitaliści sprzedadzą nam sznurek, na którym ich powiesimy”. Do sprawy sznurka pozwolę sobie jeszcze powrócić w dalszej części tejże lamentacji.
Celem udowodnienia , że budowa zębatej transzei jest trudniejsza i bardziej kosztowna niż prostej, posłużmy się przykładem innej konstrukcji budownictwa lądowego, a mianowicie drogi.
Pierwszym etapem budowy drogi jest budowa drogi. Na szczęście wieloletnie doświadczenia Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad jest inne. GDDKiA nie poszła bezmyślnie za przykładem bratnich dyrekcji z innych krajów Eurosajuza, dla których pierwszy etap budowy drogi jest zarazem ostatnim. No, może jakaś pomniejsza kosmetyka eksploatacyjna.
Mianowicie GDDKiA poszła dalej, wprowadziła etap II – dziurowanie. Kosztowało to,kosztowało sporo, tak jak i budowa zębatych transzei. Ale się opłaciło! Dzięki temu wnieśliśmy do Sajuza Naszego coś, czego nikt nie ma. Szwedzi mają – Ikeę, Finowie Nokię a my Dziurę! Która niczym perła rzucona przed wieprze jaśnieje na ciele drugo-japońsko-irlandzko-peruwiańskiej Rzeczpospolitej naszej.
Dlatego! Ze względu na wzgląd i powyższe, uważam, że teza ostatnia, którą kol. Saper Dyżurny był raczył podważyć, jest tak samo prawdopodobna jak i poprzednie. Gdyż można było wybudować zębatą transzeję przy pomocy sznurka i przy występującym chwilo, braku ekierek.. Tezę tą należy uzupełnić jednak o następujące – dla zmylenia faszystów Nieszczęśnik mógł biec tyłem. Wykluczyć natomiast należy, że spie…, przepraszam, uciekał. No, chyba, że skracał front. Prawdziwy komunard nigdy się nie cofa. No chyba, że mu się cofnie na jakimś bankiecie i frak sobie ob … No wicie rozumiecie.
Po drugie primo.
Mgła tak bardzo poruszyła najwybitniejsze serca i umysły naszej Ojczyzny, że w tej dziedzinie staliśmy się specjalistami światowej klasy.
Naprzeciw siebie stoją dwie armie. Faszyści, dyszący nienawiścią do postępowej części ludzkości i całego rodu ludzkiego wydyszają mgłę brunatną, cuchnącą i oślizłą. Mgła ta okrywa ciemnoskóry Korpus Afrykański, dzięki czemu jest trudny do wykrycia i odnosi niejakie sukcesy w zbrodniczej agresji przeciwko siłom postępu. Siły postępu wydyszywały mgłę o cudownym zapachu trudnym do wyobrażeni. Zapach ten próbował opisać mi osiemdziesięcioletni Jan Bogdanowicz, ze wsi Słomianka pod Tykocinem – „Panie! Jak Ruskie weszły, to we wsi nawet si powietrze zmieniło”.
Zapomniałbym dodać. Mgła wydyszywana przez Siły Postępu, sprawiała, że chromi odrzucali kule i spie ….. chciałem powiedzieć, zaczynali iść o własnych siłach, ku jaśniejącej na wschodzie Jutrzence Swobody i Sprawiedliwości Społecznej. ( 400 rubli miesięczna pensja robotnika przemysłowego).
Po trzecie primo.
Piruet! Mając na uwadze niepodważalny fakt, że Związek Sowiecki wysyłał do Hiszpanii, jedynie instruktorów i artystów Baletu Rosyjskiego, że wspomnę tu jeno Pawłowa i Kriwoszejna, piruety wykonywane przez żołnierzy republiki stają się całkowicie wytłumaczalne.
Po czwarte primo.
Wspomniane choroby psychiczne wśród sił postępu występowały. Był to wynik użycia psychotropowych gazów przez faszystów. Związek Sowiecki natychmiast pospieszył z pomocą przysyłając specjalistów epidemiologów z Nowo Kołymskiego Wydziału Detoksykacji. Dzięki szybko uruchomionej sieci ośrodków rehabilitacyjnych, brunatną zarazę udało się powstrzymać.
Powracając do sznurka. Starsi wiekiem czytelnicy pamiętają coroczne przedżniwne kampanie TVP z cyklu „Traktory zdobędą wiosnę” i „Batalia o sznurek”. Dziś możemy całkiem otwarcie powiedzieć, w oparciu o doświadczenia wojny domowej w Hiszpanii, że chwilowe braki sznurka do snopowiązałek były spowodowane faktem, że był on podstawowym elementem uzbrojenia, Ludowej Wyzwoleńczej Polskiej armii.
Kończąc przepraszam, że w niniejszym tekście, nie zdonrzyłem wykorzystać świetnego opracowania Głównego Zarządu Politycznego WP – „A u Was Murzinów Bijom” autorstwa J. Baryły i W.Oliwy. Podkreślam wenżykiem – praca ta jest mi znana. Inne tyż.
Z Paneuropejski Salutem
Janos Saper Miner
4 –ta Łużycka Brygada Saperów, komp. rozm. – UCHO.
Janos przeszedł z Brygadą cały szlak bojowy, od Widawa przez Wędrzyn, Frankfurt Algemaine, Nachtopf, Kopengagen i Zurikmachen. Szlak bojowy zakończył na Łużycach w wiosce Prosit niedaleko od Lübbenau.
Janos jest współautor, wraz z kol. Radkiem Kabacińskim „Pamiętnika Żołnierzy Brygady”, „ Nach westen und z powrotem” Monachium Verlag.
P.S. Bardzo bym chciał zobaczyć jakieś zdjęcie z cyklu Hiszpańskie Oddzielanie Kościoła od Państwa – aspekty techniczne. Może coś z okolic Paracuello de Jarama.