Portfolio miesiąca: Zbigniew Makulski

18 czerwca 2011 17:395 komentarzy

/fot. Martyna Adamik/

Zbigniew Makulski, rocznik 62, (najlepszy ze wszystkich – red.), rodowity Zagłębiak, mieszkający na stałe w Dąbrowie Górniczej, zdecydowanie żonaty, listonosz miejski od 16 lat, pasjonat fotografii, wypraw rowerowych i górskich, niestroniący od alternatywnych środków transportu takich jak narty, kajaki i łodzie żaglowe, co uważa za doskonałe urozmaicenie wędrówek, pozwalające na dotarcie w miejsca szczególnie urokliwe, leżące z dala od utartych szlaków, przez co dla wielu kompletnie nieznane. Dzięki swej pasji fotografowania Zbigniew Makulski  miejsca te skutecznie popularyzuje, a swoje prace wystawia na portalu plfoto.com. Jest jednym z głównych animatorów grupy fotograficznej FotoAzyl, o której piszemy w publikacji pt. „Choroba wściekłych kadrów”.



/Pełna netkulturowa galeria Zbigniewa Makulskiego – klik/

Trzeba wiedzieć, po co się żyje

ze Zbigniewem Makulskim dla Netkultury.pl rozmawia Anna Kolasińska

 

Anna Kolasińska: Zacznijmy tradycyjnie od początku. Od kiedy fotografujesz?

Zbigniew Makulski: Zaczęło się dość standardowo – od utrwalania na kliszy życia rodzinnego, dzieci, rozumiesz… Pstrykałem też miejsca, które odwiedzaliśmy… Jakieś dwadzieścia lat temu się zaczęło…

AK: Dwadzieścia? Kiedy tak na ciebie patrzę i mówisz o debiucie przed dwudziestu laty, to myślę, że musiałeś zacząć fotografować już w beciku

ZM: Ja tylko tak młodo wyglądam, bo sportowy tryb życia prowadzę /śmiech/. Nie, w beciku nie fotografowałem, dopiero od komunii. Dostałem wtedy Smienę 8 i trochę pstrykałem. Ale niezbyt wiele. Potem własne, dorosłe życie rodzinne… Urodziło się pierwsze moje dziecko – koniecznie to trzeba było na kliszy utrwalić.

AK: Pełniłeś zatem funkcję rodzinnego fotokronikarza…
ZM: Tak, tak. Pasja pojawiła się później – nastąpiła epoka cyfry i tu doszło do wybuchu. Kronikarstwo przemieniło się w pasję – pewnie i dzięki temu, że wcześniej na poważną fotografię analogową zawsze mi kasy brakowało i wielu filmów, które chciałbym i mógłbym, nie naświetliłem. Te zdjęcia przepadły. Fotografowanie cyfrowe jest o niebo bardziej demokratyczne, tańsze. Odkąd kupiłem pierwszego cyfraka wreszcie mogłem fotografować tyle, ile tylko miałem ochotę oraz czas. Choć nie ukrywam, że mój pierwszy kompakt Panasonica do tanich nie należał.

AK: Z czasem, zresztą, musiał przestać wystarczać – ambicje rosły zapewne jak na drożdżach.

 

ZM: Tak. Ze mną jest tak, że kiedy mam jakąś pasję, to lubię i muszę się w jej ramach rozwijać. Musiało więc pojawić się lustro, lustrzanka cyfrowa.

AK: Jesteś samoukiem, czy ktoś cię uczył fotografować?

 

ZM: Jestem stuprocentowym samoukiem. Oczywiście – kupiłem sobie parę książek, które mi w dużym stopniu pomogły. Kupowałem podręczniki, i nie tylko podręczniki, znanych fotografów zawodowych i z nich uczyłem się podstaw. Podstaw, a nie fotografowania o „dużym stopniu skomplikowania”. Następne kroki, to już raczej metodą prób i błędów niż z książką w dłoni. Uprzedzę pytanie – w żadnych takich typowych warsztatach fotograficznych nie uczestniczyłem. Być może coś tracę ale wolę iść własnym tropem. I śladami bardzo dobrych fotografów-autorów podręczników. A z warsztatami bywa różnie. Zresztą czas na książkę zawsze znajdę, a życia do terminów warsztatów nie zawsze da się nagiąć, bo jest przecież praca.

AK: A Internet? Vortale fotograficzne coś ci dają?

 

ZM: Różnie. Kiedyś dawały całkiem sporo. Oglądałem zdjęcia tych najlepszych, porównywałem ze swoimi, czytałem dyskusje, kłótnie, objaśnienia. Kiedyś było normą, że publikując zdjęcie podawano wszystkie istotne jego parametry techniczne. Zdarzało się też, że pisałem do „wielkich” posty z pytaniami, na które z reguły dostawałem bardzo kompetentne odpowiedzi. Kiedy coś mnie naprawdę interesuje – „drążę temat”. Muszę znaleźć odpowiedź. Nie umiem czegoś „zdjąć” tak, jakbym chciał, to próbuję, próbuję i próbuję. Nic nie wychodzi? Pytam, czytam, pytam – musi się w końcu udać.

AK: Nie ma wyjścia.

ZM: Nie ma.

AK: Fotografia to nie jest jedyna twoja pasja. Druga, której jesteś równie znany, to…

 

ZM: …rower. Podróże rowerowe.

AK: Potrafisz skutecznie zarażać, mnie też namawiasz wspólną jazdę, ale przyznam, że trochę się ciebie obawiam. Nie bardzo sobie wyobrażam jak miałabym za tobą nadążyć…

ZM: Oj, spokojnie, spokojnie. Kiedy jeździłem hardcorowo, to jeździłem hardcorowo. Ostro o górach z dziećmi, z kolegą. Teraz „przesiadłem się” na jazdę turystyczno-krajoznawczą, tak to nazwijmy. Tym bardziej, że Maria „dorosła” do roweru /śmiech/

AK: Ładnie tak o żonie?

ZM: Oj… Maria kiedyś jeździła po śmieszne dwadzieścia kilometrów. Po „dorośnięciu” stówkę ze mną przejeżdża. Jedziemy jej tempem, bez wyścigów, bez wyrywania do przodu, spokojnie. To rekreacja.

AK: Stówka w nogach, faktycznie – cudna rekreacja.

ZM: A żebyś wiedziała, że rekreacja. Pracuję od poniedziałku do piątku, potem zamykam za sobą drzwi i mnie nie ma. Wsiadam na rower. Potrafię być nieprzyjemny, kiedy mi ktoś w tym przeszkadza – w sensie pracy. Rekreacja. Jazda po to, by coś zobaczyć, albo pokazać komuś – niejednokrotnie dzwonią do mnie ludzie, to wsiadam na rower i z nimi gdzieś jadę. W miejsce, które sam znam, ale zależy mi, żeby i inni je zobaczyli.

AK: Pierwszy rower  też był komunijny? Albo inaczej – co było pierwsze: rower, czy aparat?

 

ZM: Jednak rower. Ale kiedy już miałem jedno i drugie, to aparat analogowy zabierałem ze sobą na jazdę. Szał rowerowy rozpoczął się wraz z pojawieniem się dzieci. Chciałem, żeby wiedziały po co żyją. Dzieciaki wcale nie muszą dziedziczyć pasji rodziców, ale zawsze warto spróbować /śmiech/. Był taki okres, że musiałem pracować na dwóch etatach i wciąż mnie nie było w domu. Kiedy wprowadzili wolne soboty – wsiadaliśmy do auta, na rower i jazda. Z dziećmi. Zresztą nie tylko z moimi, bo zabierałem często całą ferajnę. Na przykład zimą na narty.

AK: Kolejna pasja. Wspaniała żona ci się trafiła, która tak mądrze podchodzi do bezliku twoich pasji…

ZM: Jasne. I jeszcze sama się zaraża i mi towarzyszy. Albo ja jej? Wiesz, to wszystko sobie poukładaliśmy. Że żyjemy dla siebie. Najpierw trzeba było odchować dzieci, teraz jesteśmy dla siebie. I tak to wygląda – kiedy organizuję jakiś plener fotograficzny, to dlaczego Marii ma ze mną nie być? Ma siedzieć w domu i gotować obiady? Dla kogo, po co i dlaczego? To nie może być tak: to jest moja pasja i tobie nic do tego, bo ja ciężko haruję po osiem godzin. Dla mnie to jest śmieszne, kiedy ktoś tak bredzi. I jeszcze: bo ja zarabiam na dom. A przecież ktoś w tym domu siedzi i się nim zajmuje, prawda? Dziećmi też. Całymi latami. To jest przecież praca zespołowa i nie ma dyskusji. Jeden robi jedno, drugi drugie. Ale to się składa na całość i niczyja praca nie jest lepsza czy gorsza.

 

AK: A jak w oku cyklonu twoich pasji potrafiły się odnaleźć wasze dzieci?

ZM: Najlepsze jest to, że one prawie nie znały innych dzieci na podwórku.

AK: Wiązałeś do kaloryfera?!

ZM: Nie. Ja im tego nie zabraniałem. Po prostu nie miały czasu na podwórko. Efekty tego są trochę pewnie niektórych zaskakujące: dzieci, już przecież dorosłe, mówią mi, że najchętniej to jeździłyby ze mną. Na rower, na narty. Dużo się działo i dużo się dzieje.

 

AK: No tak. Zaraziły się biedactwa od szalonego ojca. Dajmy im odetchnąć. Powiedz jakie jest twoje rowerowe marzenie, którego jeszcze nie zrealizowałeś.

ZM: Północ Europy – kierunek Zachód. Na wschodzie już byłem. Już zresztą zacząłem realizację tego marzenia – raz już byłem na niesamowitym fotograficznie Bornholmie. Ale to była wyprawa rekonesansowa, teraz będzie fotograficzna. Krótsze trasy, więcej postojów na foty. Konkretne kadry to w zasadzie już mam. W głowie. Mam pamięć fotograficzną. Jadę i widzę, jeśli mogę, to staję i „strzelam”. Nie mogę – zapamiętuję. I potem tam wracam. Najgorsze w tym wszystkim bywa to, że „nakręcam się na temat”, wreszcie zajeżdżam, a tu „papier na niebie”… /śmiech/

AK: To przejdźmy do marzenia fotograficznego

 

ZM: Hm… No dobre zdjęcie, po prostu.

AK: Jak u Małysza? Dwa dobre skoki…

ZM: Będę się trzymał tego dobrego zdjęcia. Tu dodam, że jestem… jak to nazwać… lokalnym patriotą. takimi dobrymi zdjęciami chcę pokazać coś, co jest u mnie. Denerwuje mnie, kiedy ktoś objeździ pół świata, a nie wie, co ma koło domu. Ja inaczej: najwięcej frajdy mam z dobrej fotografii tego, co pod nosem. Głównie chodzi o krajobraz – to najbardziej lubię „trzaskać”. Lubię pejzaż, lubię przestrzeń… Kiedy uda mi się zrobić takie zdjęcie,  to mogę tym „ślepym” na lokalne cuda udowodnić, to co chcę: – Popatrz, gościu, wleczesz się tam, a tu masz za rogiem coś tak wspaniałego. Paru musiałem po prostu zawozić w te sfotografowane miejsca, bo myśleli, że to tylko kwadracik, a wokół, poza kadrem nic nie ma. Albo że w „szopie” pobudowane. Jedziemy, pokazuję, a im szczęki w dół. Z reguły są to miejsca odległe od utartych szlaków. Tak jak w Jurze – wszyscy jeżdżą jak po sznurku: Ogrodzieniec – Ojców – Pieskowa Skała, a sama widzisz, jak jest tutaj… w okolicach  Czernej.

AK: No, ale by tak widzieć, trzeba umieć się rozglądać

ZM: Ja umiem i bardo mnie to cieszy.

AK: Z roweru więcej widać niż z samochodu. Mnóstwo widziałam pięknych kadrów, a nie można było się zatrzymać.

ZM: A ilu nie widziałaś /śmiech/, bo z samochodu patrzy się specyficznie, no i miga za szybą. Rower i tylko rower. Dlatego – z reguły – w weekend samochód zamykam na kłódkę. A na rowerach kiedy „ciśniemy”, to „ciśniemy”. Ale kiedy się pokazuje coś ciekawego – hamulec.

AK: Co tobie, jako fotografowi, sprawia największą trudność. Pomijając złe światło, deszcz i tym podobne, mocno od nas niezależne, imponderabilia. Na czym polega to, że ci się udaje – widzimy na załączonych tu „obrazkach”. Opowiedz o drugiej stronie medalu.

ZM: No cóż… czasami jest tak, że nie ma nic /śmiech/. Nic nie wychodzi. Wtedy przede wszystkim chciałoby się mieć troszkę lepszy sprzęt. Milionerem nie jestem i muszę kombinować.

 

AK: Ale twoje zdjęcia dowodzą, że można dobrze fotografować sprzętem tańszym niż najnowszy model Rolls-Royce’a. Na przykład macewy z Czeladzi…

ZM: Ale trzeba się bardziej gimnastykować. A wiesz czym ten cmentarz zdjąłem? Starym analogiem, obiektyw dwusetka! A dzisiaj? Dzisiaj robiłem makro starym Carl-Zeissem. Tak to wygląda. Kiedy się ma kasę, można sobie kupić obiektyw za sześć tysięcy, ale – dla mnie – wielką frajdą (choć trochę z musu) jest zrobić to samo starociem. To kosztuje więcej pracy, ale satysfakcja gwarantowana. O ile się uda. Trzeba umieć coś zrobić własnoręcznie, kiedy elektronika nie wyręczy. Jako nałogowy kiedyś oglądacz programów Słodowego – robię to sam. Nie kasa robi fotografię, ale pasja, wytrwałość i umiejętności. To samo dotyczy podróżowania…

AK: Czyli?

ZM: Pewnie mógłbym jeździć drogim autem, ale mam takie za pięć tysięcy. Nocuję – od czasów wypraw z dziećmi – w schroniskach młodzieżowych. Ale dzięki temu widziałem więcej miejsc, do których bym nie dotarł mając inne priorytety. Zresztą kiedy się rozsądnie wszystko planuje, można trafić w standard bardzo dobry za bardzo małe pieniądze. Tylko trzeba myśleć i wiedzieć, o co nam chodzi. Kwestia priorytetów – albo tak jak ja, albo tyłek przybity gwoździami do fotela w domu, „bo wszędzie drogo”, a auto w garażu przykryte kocykiem, bo zbyt drogie, żeby się zadrapało.

AK: Kończąc temat kasy. Nagle z nieba ci spada dziesięć tysięcy złotych. Kupujesz superrower, czy nowy aparat?

ZM: Dzielę to na połowy: jedna rowerowa, druga fotograficzna. Obie pasje są równoległe i na tyle ze sobą zrośnięte, że nie sposób jedną zepchnąć na plan dalszy. Gorsza sprawa, że właśnie uruchamiam trzecią – mam patent żeglarski, więc dochodzą żagle. Już dawno miałem na to ochotę, ale brakowało czasu przez ileś tam lat. Teraz nadrobię. W czerwcu ruszamy na Mazury.

AK: Zdradzasz rower?

ZM: A gdzie tam! Nie zdradzam, ale się do roweru się nigdy nie ograniczałem. Rzekę najlepiej widać z kajaka, prawda? A to da się łączyć. Więc pomiędzy pedałowaniem, wiosłowałem. Podobnie z moimi fotografią – to nie są tylko krajobrazy. Zresztą to widać. Nie lubię się niczym sztywno ograniczać. Ja się po prostu cieszę fotografowaniem. Za żadne skarby nie chciałbym być zawodowym fotografem, popaść w chałtury, sztampę, nudę… Cieszy mnie to, co mam i dobrze. Wciąż się czegoś uczę, poznaję coś nowego a tego jestem głodny. Cieszy mnie dochodzenie do umiejętności dobrego fotografowania w identycznym stopniu jak same dobre foty. Moja wiedza o parametrach technicznych jest wciąż zbyt mała, wielu rzeczy – w porównaniu z innymi – po prostu nie wiem. I nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć. Znam podstawy i to, co mi jest potrzebne. Wystarczy.

AK: Jesteś listonoszem. Jest jakiś związek pomiędzy tym zawodem a którąkolwiek z twoich pasji?

ZM: Listonosz na rowerze, to dość powszedni widok, ale z aparatem w ręce, to już nie bardzo /śmiech/. Nie, nie ma związku pomiędzy pocztą a moim rowerem czy aparatem. Na początku „kariery” miałem rejon, który obsługiwałem na rowerze, ale to nie trwało długo. Tylko kilka lat. Trzy, chyba.

Zigniew Makulski (z prawej) /fot. pentax k200 we współpracy ze statywem, pod patronatem samowyzwalacza/

AK: Zastanawiam się, jakim cudem ty „zdanżasz”… Przecież nie tylko podróżujesz, nie tylko fotografujesz, ale jeszcze mnóstwo czasu przeznaczasz na organizowanie portalu, wystaw, plenerów…

ZM: Jakoś mi się to udaje. To mi pozostało po czasach, kiedy dzieci były mniejsze /śmiech/. Żeby wszystko grało, musiałem planować pięćset rzeczy jednocześnie. Planować tak, żeby wszystko się udało. Kiedyś moim młodym pokazywałem, że nie tylko jest szkoła, dom i podwórko, ale jeszcze reszta świata. A jeszcze trzeba iść na coś dobrego do kina, niż doić z internetu filmy, w których ważny jest obraz, bo to bezsens. Teraz dzieci mi już wyrosły, to wyżywam się na was /śmiech/.

rozmawiała Anna Kolasińska

Czerna, 21 maja 2011

– – – – – – – – – –

Wszystkie zdjęcia stanowią własność Autora i umieszczone są na stronie Netkultury na zasadzie licencji niewyłącznej. ©Zbigniew Makulski 2011. Wszelkie prawa zastrzeżone.

 

 

 

Tags:

5 komentarzy

  • Mnie nadal dręczy pytanie: człowieku, jak ty zdanżasz? CCzy kiedykolwiek w życiu się nudziłeś:)? Może nie wiesz, co tracisz…:) Wyrazy podziwu dla macew. Ciężarówka w Izerach też cudo. W tzw. naturze też robiła niesamowite wrażenie.

  • Radość, pasja, życie – tylko tyle i aż tyle!

    • Racja, ale nadal nie wiem, jak on to robi, że zdanża. Niby mi tłumaczył na konretach ale nadal nie wiem. Nie wiem przede wszystkim tgeo co zrobić, by zdanżac podobnie, U mnie zawsze coś odłogiem musi leżeć.

  • Sebastian-ceed

    cieszę się, że gramy w jednej fotograficznej drużynie:)

  • Marcin Kozubowski

    masz chłopie zdrowie do tych wszystkich rzeczy..pokłony..:)

Zostaw odpowiedź