Inka Walkowiak: Przypadek Fausty L.

22 grudnia 2010 11:590 komentarzy

©2010 WAB

Krystyna Kofta
„Fausta”
Wydawnictwo W.A.B 2010

  Być może nie jestem właściwą osobą do oceny najnowszej książki Krystyny Kofty Fausta, której szumna promocja odbyła się 11 czerwca „U Fukiera”. Dotychczas nie pociągało mnie pisarstwo Pani Kofty wydającej swe powieści od końca lat siedemdziesiątych, gorzej – nie interesowało mnie z określonych powodów: raz, że jej felietony w „Twoim Stylu” mnie nie zachwyciły, dwa – jej udział w nieciekawych politycznych dyskusjach w cyklicznym programie telewizji, trzy – informowanie przez nią opinii publicznej o walce z chorobą mogło sprawiać wrażenie napędzania czytelniczej koniunktury. Biję się w pierś, że wszystkie te zastrzeżenia są tylko i wyłącznie skutkiem uprzedzeń i brzydkiej w swej naturze podejrzliwości. Jednak gwoździem do trumny odsuwającym mnie od pisarstwa Kofty był wywiad, jaki przeprowadziła z Romanem Polańskim w początkach lat 90., wyemitowany wówczas w TVP w późnych godzinach nocnych. Nie ja jedna oczekując po nocy na słowo wielkiego reżysera, słowo namacalne w sensie akustycznym a nie zapisane w prasowych wywiadach, gdzie zawsze może ulec redakcyjnemu przekształceniu czy cenzorskiej korekcie, nie ja jedna poczułam się zawiedziona. Pytania, które Krystyna Kofta – oddelegowana do tej ważnej misji: bodajże pierwszego w wolnej Polsce wywiadu z reżyserem – zadawała Romanowi Polańskiemu, były żenujące, raczej natury politycznej, ideologicznej, jakby twórczość filmowa najmniej się podczas tego spotkania liczyła. Nie wnosiły nic, czego byśmy wcześniej o Polańskim nie wiedzieli. Reżyser także zdawał się być zaskoczony ich miałkością, lecz odpowiadał spokojnie, bez euforii i niezdrowego zapału, jaki zdawał się towarzyszyć dziennikarce. Unikając deklaracji politycznych dawał do zrozumienia, że interesuje go kondycja ludzka w sensie humanistycznym i globalnym, a nie spory, zapiekłość i fobie polskiego grajdołka.

      A może właśnie dobrze, że mogę ocenić Faustę nieobciążona znajomością wcześniejszych dzieł pisarki, jako rzecz samą w sobie, bez powiązań, porównywań i odnośników. Czyż taka ocena nie jest czystsza, sprawiedliwsza, pozwalająca de facto stwierdzić zawartość cukru w cukrze, bez świadomości ile go wcześniej dodawała pisarka dla czytelniczego upojenia?

      Fausta to opowieść o młodej dziewczynie, wydanej przez matkę dla pieniędzy starszemu, żądnemu jej ciała mężczyźnie, który jednak potrafi odsunąć doraźną przyjemność i tak zaplanować ich wspólne życie, by cieszyć się jej ciałem jak najdłużej. Lokuje więc wybrankę w szkole klasztornej, by potem wziąć z nią (wciąż nieletnią) ślub w kościele i cieszyć się pożyciem małżeńskim aż do śmierci. Historia prosta i krótka, lecz Kofta opowiada ją długo, zawile, wnikliwie i – co najważniejsze – ciekawie. Od początku zadaje sobie czytelnik pytanie, co skłoniło autorkę do napisania opowieści, jakby żywcem wziętej z literatury dawno odstawionej do lamusa; o pannie na wydaniu, której znajduje się bogatego męża, o młodej mężatce, która seks przyjmuje z całą nabożnością obowiązku małżeńskiego i choć w dzieciństwie nie zaznała miłości rodzicielskiej, potrafi dbać o swe dzieci, ich dobro i wykształcenie, o jej matce, kobiecie upadłej, gdy po śmierci męża zostaje bez środków do życia. Taka historia! Jakbyśmy ciągle tkwili w epoce sprzed burzliwej rewolucji seksualnej, gdy o emancypacji ledwie co napomykał Bolesław Prus, gdy czarnoskórzy Amerykanie nie mieli jeszcze Luthera Kinga, a jak się wsłuchać dokładnej, to docierają echa pohukiwań plebejskich patriarchów traktujących żonę, dzieci i trzodę przydomową na równi. Czy mamy myśleć, że nic się nie zmieniło? Że kobieta jest nałożnicą, branką, utrzymanką, a jej pozycja społeczna bez mężczyzny wątpliwa albo trudna ekonomicznie, albo wzbudzająca emocje inkwizytora skazującego czarownicę na stos?

      Fołtynowicz, stary mąż Fausty, dba o jej wykształcenie poprzez lektury, dyskusje, podróże, doskonalenie w zawiłościach ekonomicznych prowadzonych interesów. Ma dzięki temu dwa w jednym: dziecko i jednocześnie żonę, z którą się nie nudzi. Fausta wpasowuje się w rolę młodej żony bogatego mężczyzny. Kocha wygodne życie. Środowisko może ją tak oceniać. I tu staroświecka fabuła nabiera już całkiem współczesnych rumieńców. Które z małżonków zyskuje, które traci i ile? Czy pragnienie zachowania młodości do końca, jest bardziej bolesne, niż udręki sumienia obciążonego tak bardzo, że odprawiane przez księdza egzorcyzmy nie pozwalają umrzeć w spokoju? Te i całą masę innych pytań zadaje Kofta czytelnikowi, a wszystko, jak przystało na dobrą powieść,  między wierszami.  Żadnych kopii, żadnego powielania utartych powieściowych schematów, ani medialnych opowieści o skandalizujących faktach. Jednak kiedy pojawia się wreszcie nazwisko Fritzl, czytelnik uświadamia sobie, że właściwie cały czas na to czekał, że się tego spodziewał, bo zestawienie dziecięcej kobiecości i przechowywanej jak talizman dziewiczej krwi z poharatanymi pochwami i wymiotami po miłości oralnej wywołuje niepokój.

      Jest jeszcze w historii Fausty jej przyjaciółka, pisarka Bogna, która mimowolnie porównuje swój partnerski związek z życiem Fausty u boku starca. Bilans wcale nie jest oczywisty. „Trafiła mi się ważna postać, główna bohaterka, żadna tam statystka z drugiego planu”- myśli o Fauście Bogna. Pisze, lecz stale coś zmienia, jakby jej powieść nie mogła dojrzeć – to sugestia dla czytelnika, że nie fabuła jest tu najważniejsza. I nie polega rzecz wcale na zabawie z fabułą, tylko na poszukiwaniu odpowiedzi o przyczyny, praprzyczyny, skutki. Fausta wie, że Bogna o niej pisze lecz nie ułatwia zadania. „Nie znasz wielu szczegółów” –  mówi ze swadą i swego rodzaju wyższością.  Nie zraża to pisarki.  A gdy wreszcie niczym kryminolog zbliża się do rozwikłania niejasności, nasuwające się wnioski nie są dla ludzkości jako gatunku zbyt pochlebne. Podczas promocji książki Kofta mówi: „To powieść o przemijaniu, o upływie czasu. Ale też o dążeniu do wiecznej młodości.” Skromnie i asekurancko, bo dostrzegamy w powieści o wiele więcej, a kiedy wreszcie odkładamy książkę na półkę, ona ciągle w nas siedzi. To nie jest powieść, którą warto przeczytać, to powieść, którą przeczytać należy; jedna z tych jakie zostają w domowej biblioteczce, w przeciwieństwie do książek wędrujących z rąk do rąk, bo choć czytało się miło, wracać do nich nie mamy już zamiaru.

     Dzięki Fauście pozbyłam się, zupełnie nieuzasadnionych, uprzedzeń do pisarstwa Krystyny Kofty i z czystym sumieniem polecam tę książkę innym sceptykom. Z kolei tym, dla których wyróżnikiem dobrej prozy jest określenie: męska, powiem tak: Fausta, to całkiem męska powieść o bardzo, bardzo kobiecych sprawach. Czy jednak sprawy czysto kobiece i czysto męskie funkcjonują niezależnie od siebie? Może warto, by mężczyźni przejrzeli się w ustawionym i dla nich przez Koftę lustrze?

Inka Walkowiak

Tags:

Zostaw odpowiedź