Elżbieta Lipińska: Dick dla początkujących, czyli postnuklearna idylla
Philip K. Dick
Doktor Bluthgeld
tyt. oryg. Dr. Bloodmoney
tłum. Tomasz Jabłoński
Rebis, Poznań 2012
I znowu Dick. Dlaczego dla początkujących? Bo jeśli kogoś wystraszyły albo zniechęciły Valais, Trzy stygmaty Palmera Eldritcha albo Ubik, tym razem mam do zaproponowania łatwiejszą książkę Dicka, powieść Doktor Bluthgeld. Przy czym łatwiejsza u Dicka nie znaczy gorsza.
Akcja rozgrywa się w świecie zniszczonym przez wojnę atomową, w którym żyją inteligentne szczury, mówiące psy i ludzie, którzy starają się odbudować normalne życie.
Podobno Dick od połowy lat 50. XX wieku wyglądał nadejścia końca świata i spodziewał się go lada chwila. To przekonanie nasiliło się po kryzysie kubańskim w 1962 roku, kiedy zagrożenie znalazło się niebezpiecznie blisko granic USA. To nasunęło mu pomysł, żeby sprawdzić, co by się stało, gdyby bomby rzeczywiście eksplodowały.
Myślicie pewnie: jak to możliwe, abyśmy w tej sytuacji mieli do czynienia z idyllą? A jednak u Dicka wszystko jest możliwe. Skutki licznych wybuchów zdecydowanie nie opierają się na naukowych podstawach, bo same tylko występujące wśród tych, co przeżyli, mutacje, to zdecydowanie za mało, a i one nie są przesadnie dramatyczne, choć niekiedy spektakularne, jak fenomen małej Edie komunikującej się ze swoim bratem bliźniakiem, ulokowanym w jej jamie brzusznej (skądinąd odwołanie do zmarłej siostry bliźniaczki Dicka).
Wizja nie do końca przystaje do naszej dzisiejszej wiedzy, jest z naszego punktu widzenia niespójna (radio działa, ryby niemal wyginęły choć w wodzie akurat promieniowanie rozchodzi się najwolniej, za to grzyby są zdrowe i smaczne), ale pamiętajmy: to był 1963 rok, daleko było do Czarnobyla. Ludzie żyją więc stosunkowo spokojnie, wykorzystując maksymalnie wszystko, co nadaje się do użytku (czyżby krytyka konsumpcjonizmu, u nas wtedy jeszcze nieznanego, ale za to jak na czasie dziś!) i nie wiedząc, że mieszka wśród nich legendarny Doktor Bluthgeld, sprawca całego tego nieszczęścia, odpowiednik realnych pierwowzorów, uczestniczących w Projekcie Manhattan, jak choćby Oppenheimer.
Cóż, jak żyją, trzeba przeczytać samemu. Last but not least, pozostaje zwrócenie uwagi na jeszcze jeden, wg mnie bardzo istotny wątek. To wątek ofiary Thalidomidu, fokomelika Hoppy’ego Harringtona. Upośledzonego, ale i wyposażonego w wyjątkowe, ukryte zdolności. Za jego sprawą mamy do czynienia z leitmotivem wszechczasów: wątkiem osoby odrzuconej, która mści się na wszystkich za doznane upokorzenia. A co, jeśli dysponuje nadzwyczajną mocą? Idylla może skończyć się apokalipsą. Czy się tak istotnie stanie, musicie dowiedzieć się sami. Bez trudu, bo tego Dicka czyta się łatwo i wartko.
P.S. W bonusie rysunki Wojciecha Siudmaka, miłośnikom fantastyki nie trzeba tłumaczyć, kto to.
Elżbieta Lipińska