Adam Muszkieta: Mourinho – anatomia zwycięzcy czy szumowiny?
„Mourinho. Anatomia zwycięzcy.”
Patrick Barclay
Dom Wydawniczy Rebis
2012r.
Na wstępie
Na wstępie, żeby być szczerym, bo za szczerość ponoć ludzi się szanuje, muszę przyznać się do pewnego braku obiektywizmu (który zdaniem jednych i tak jest tylko utopijną mrzonką). Otóż od 1992 roku, kiedy to przez dziurkę od klucza oglądałem, jak Barcelona zdobywa swój pierwszy Puchar Europy, jestem kibicem Blaugrany. Początkowo, myślałem że będzie ciekawie, gdy o książce Patricka Barclay’a: Mourinho – anatomia zwycięzcy poduma sympatyk Barcy. Choć obawiałem się też, że może jednak okażę się zbyt stronniczy. Jednakże Patrick Barclay sprawił, że taki dylemat był zupełnie niepotrzebny
Książkę otrzymałem jeszcze przed Euro 2012, ale przeczytałem ją dopiero teraz, tuż przed klubowym sezonem 2012/2013. Nie wiem, jak drodzy czytelnicy, ale ja już zaczynam czuć pragnienie oglądania kolejnej rywalizacji Madrytu z Barceloną. I pozycja Patricka Barclay’a tylko takie pożądanie wzmaga. Dlaczego? Odpowiedź jednozdaniowa nie jest możliwa w tym wypadku.
Know your enemy?
Podchodząc do tej książki miałem w głowie utwór Rage Against The Machnie – Know your enemy. Tak, przyznaję się, chciałem poznać wroga publicznego Barcelony. Wroga numer jeden. Tyle, że ów 300 stron spowodowało u mnie zmianę podejścia. Jestem w stanie sobie nawet wyobrazić, że kiedyś The Special One mógłby powrócić do Barcelony i to w zgoła innej roli niż obecnie.
Możliwy jest przecież czarny scenariusz w Blaugranie, że kiedy Xavi z Iniestą swoje najlepsze lata będą mięć za sobą, a Messiego w końcu złapie słabszy sezon, to wrócą smutne chwile katalońskiego klubu. Nie ma Cruyffa, Rijkarda, nie ma wreszcie już Guardioli, za którego Bracelona stała się, prawie że niepokonanym i wręcz mitycznym zespołem.
El traductor
Bo Mourinho w Barcelonie już pracował. Był tam asystentem Robsona, a później van Gaala. Choć Katalończycy nazywali go pogardliwie tłumaczem (El traductor), to jednak dla obu wymienionych trenerów spełniał ważną rolę. Zresztą później przyćmił i jednego i drugiego. I robi to nadal. Tłumacz, o którym wspomniałem, jest jak zadra w sercu Mourinho. Dlatego też tak zaciekle walczy przeciwko Dumie Katalonii. A mówią, że kto się czubi…
Był taki czas, gdy Rijkard został zwolniony, że w Barcelonie zastanawiano się nad nowym trenerem. To było jeszcze przed erą Messiego, a po erze Ronaldinho. Wtedy to katalońskie media wśród potencjalnych kandydatów widziały samego Mou. W książce nie ma o tym ani słowa. Ostatecznie nastała era Guardioli.
Choć zastanówmy się, nawet jeśli jest to diaboliczne i częściowo obrazoburcze, co by się stało, jeżeli to pan Wyjątkowy zostałby trenerem Barcy? Trofea, które zdobył z Porto, Chelsea, Interem i Realem każą snuć domysły że i z Barcą by mu się udało. Tylko czy Mou zgodziłby się na katalońską tiki-takę, czy może za wszelką cenę promowałby swoje ulubione i zarazem zabójcze kontrataki? Wyobrażacie sobie, jak Xavi, Iniesta i Messi tulą się do Mourinho tak, jak Deco, Terry, Sneijder czy Ronaldo? A byłoby to bardzo prawdopodobne, bo takie czułości i relacje typu ojciec-syn były na porządku dziennym we wszystkich klubach, w których pracował ten specyficzny Portugalczyk.
Anglio, ty jesteś jak zdrowie…
Życie płata różne figle. Jestem też zdania, że życie nie jest wredne, ale ironiczne. Ale bardziej prawdopodone jest, że kiedy Mou wreszcie zdobędzie z Realem Ligę Mistrzów, bo mistrzem Hiszpanii już został (wcześniej do krajowych tytułów doprowadzał Porto, Chelsea, Inter, a do triumfu w LM Porto i Inter), to powróci do ukochanej Anglii. Może zastąpi sir Alexa Fergusona w Manchesterze United, czego chyba życzyłby sobie autor książki, albo może powróci do Chelsea, ponieważ z Abramowiczem pozostaje w przyjaznych stosunkach.
Mourinho chciałby również poprowadzić kiedyś reprezentację Portugalii. A jeśli chce wykorzystać do podboju świata Ronaldo, to powinien się śpieszyć.
To, że po wypełnieniu madryckiej misji odejdzie z Bernabeu jest niemalże pewne.
Guardiola odchodzi, Mourinho zostaje.
Co z sierotami?
Niedawno Guardiola odszedł z Barcelony, z własnej woli, dając jej przez 4 lata 14 trofeów. Obawiam się, że jego asystent, który przejmie teraz stery po Josepie, nie dotrzyma kroku byłemu kapitanowi FCB. Dla porównania Inter po odejściu Mou stał się żałośnie słaby, a przygoda Villas-Boasa w Chelsea (gdzie wcześniej był asystentem Mourinho) także zakończyła się fiaskiem.
Przypadek Chelsea jest o tyle ciekawy, że warto się przy nim na chwilę zatrzymać. Sporo o tym pisze Patrick Barclay, udowadniając że Chelsea, przynajmniej połowicznie, nie poszła na dno tak, jak Inter. Bo z Ancelottim wygrali krajowe mistrzostwo, a z Grantem doszli do finału LM. W końcu w sezonie 2011/2012 z Di Matteo na ławce rezerwowych piłkarze Chelsea wznieśli upragniony puchar Ligi Mistrzów. I mówiąc szczerze, Lampardowi i spółce, po latach udręk, to się po prostu należało.
Arogancja znakiem rozpoznawczym
W całej książce zwróciłem uwagę na dwa cytaty z Mourinho. – Nie jestem najlepszy na świecie, ale nie ma lepszego ode mnie – oraz – Jestem Jose Mourinho, ja się nie zmieniam. Przychodzę ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami. Z pierwszym stwierdzeniem jedni się zgodzą lub nie, a i tak wyniki zweryfikują te słowa. Z kolei z drugim cytatem zgadzam się w pełni, bo gdziekolwiek Mou będzie jeszcze pracował, to wszędzie będzie to wyglądało podobnie.
I nie zmienia się nic
Barclay zadaje pytanie, czy mamy do czynienia z The Special One (wyjątkowy) czy z The Specious One (zwodniczy). Dla jednych będzie wyjątkowym zwycięzcą, dla innych wyjątkową szumowiną (jak został nazwany w Hiszpanii) – i to nie zmieni się nigdy. Zawsze porażki będą częścią spisku sędziów i UEFA wymierzonego w Mourinho, a zwycięstwa epokowymi wydarzeniami. Bo kiedy sędziowie mylą się na jego korzyść, to wszystko jest w porządku…
Mourinho. Jose Mourinho, czyli licencja na obrażanie
W książce Barclay’a dobrze poznamy hipokryzję i podwójne standardy z jednej strony, ale z drugiej troskliwość Mou wobec najbliższych. Musimy zdawać sobie sprawę, że Mou gra niczym jego zawodnicy na boisku – choć jest to raczej gra aktorska.
Jose Mourinho jest niczym Bond, tyle że on w przeciwieństwie do agenta 007 nie ma licencji na zabijanie, a na obrażanie innych. Trofea dają taką bezkarność, ale ich brak wręcz przeciwnie.
Pytaniem jest, czy miarka w końcu się przebierze, czy też The Special One lub The Specious One kolejnymi sukcesami zamknie krytykom usta?
Adam Muszkieta
16:54
A u nas ciągle „polska myśl szkoleniowa”. Ech…
Serdecznie nie pozdrawiam Jerzego Engela. :/