Sławomir Olzacki: Kongres na Titanicu.
Te zdjęcia dokumentują obrady Kongresu Kultury Polskiej, które zostały przerwane w wyniku ogłoszenia stanu wojennego – internowania dotknęły także wielu jego uczestników. Według Narodowego Centrum Kultury, są to jedyne zdjęcia z tego wydarzenia, które zachowały się do naszych czasów.
Dziś wydaje się to niesłychane, ale wtedy fotografowały Kongres tylko trzy osoby: Stefan Figlarowicz, prezes Związku Polskich Artystów Fotografików, jakiś nieznany mi fotoreporter oraz ja. Ja miałem najlepiej – uczestniczyłem w Kongresie jako członek służb porządkowych (podobnie jak moi koledzy doktoranci i studenci ostatniego roku Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego) – miałem wstęp wszędzie.
Zdjęcia te po raz pierwszy opublikowane zostały 5 lat temu w „Polityce” (nr 50 z 16. grudnia 2006 roku) w materiale pod tym samym tytułem. Czemu nie wcześniej? Wtedy, w stanie wojennym, jakoś nie myślałem o tym, później zajęty byłem innymi sprawami.
Zdjęcia wykonałem staromodną klasyczną techniką fotoreporterską, aparatem Kiev 4 (radziecki odpowiednik niemieckiego Contaxa, model 1938) z obiektywem Jupiter 8 M, 2/50. Pomiar światła był dokonywany za pomocą, także radzieckiej produkcji, światłomierza Swierdłowsk 4. I na sali, i w kuluarach było dość ciemno. Nie używałem lampy błyskowej. Film – otrzymany od kuzyna z Kanady Ilford HP 5, doczulałem do znacznej na owe czasy czułości 1600 ASA. Mimo to rzadko kiedy udawało się fotografować przy przysłonie 4 lub 5,6 i czasie 1/25 sek. Najczęściej było to 2 lub 2,8 przy czasie 1/10 sekundy. Łatwo było zdjęcie zerwać. A musiałem pstrykać oszczędnie, bo miałem tylko trzy rolki.
Kiedy robiłem to zdjęcie, 11 grudnia 1981 roku przed południem, wszystko było już postanowione. Rozkazy przygotowane, listy internowanych ustalone, harmonogram rozpisany. Wszystko trzymane było w najściślejszej tajemnicy. Uczestnicy obrad Kongresu Kultury Polskiej mogli podejrzewać, że władze coś szykują, nie myśleli jednak, że rozwiązanie aż tak radykalne. Na ścianie Teatru Dramatycznego w Warszawie nie pojawił się napis „Mane, tekel, fares”, może dlatego, że teatr to nie siedziba władcy. Dominowało raczej przeświadczenie, że władza jest słaba i właściwie leży na ulicy.
Za mównicą widzimy Andrzeja Kijowskiego. Był mówcą najbardziej przenikliwym w ocenie wydarzeń i najbardziej bezkompromisowym we wnioskach. „Cały powojenny porządek polityczny w Europie został ufundowany ze strachu przed nową wojną – mówił. – Przebieg polskiego kryzysu (…) świadczy, że doszły do głosu motywy od owego strachu silniejsze. Te motywy ujawniły się właśnie w Polsce, a jest to reakcja społeczna na pogwałcone prawa socjologiczne, reakcja gospodarki na pogwałcone prawa ekonomiczne. Ludzie, ziemia i maszyny stanęły dęba i żaden bat, nawet największy, już na to nie pomoże”.
Kongres miał trwać od piątku 11 do niedzieli 13 grudnia 1981 r., ale zakończył się przedwcześnie: w nocy z 12 na 13 grudnia generał Wojciech Jaruzelski ogłosił wprowadzenie stanu wojennego. Gdy rankiem 13 grudnia uczestnicy przybyli pod Teatr Dramatyczny w gmachu warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki, gdzie Kongres się odbywał, zastali drzwi zamknięte, a na nich kartkę z informacją, że obrady zostały zawieszone. Telefony nie działały, nie od razu zebrani zorientowali się, o co chodzi; wielu uczestników Kongresu zresztą nie było – jak się potem okazało, zostali zatrzymani i internowani.
Kongres został zwołany przez Komitet Porozumiewawczy Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych. Przygotowywało go merytorycznie 21 artystów i uczonych. Byli tam m.in. kompozytorzy: Krzysztof Penderecki i Witold Lutosławski, reżyserowie: Andrzej Wajda i Kazimierz Dejmek, uczeni: Aleksander Gieysztor, Stefan Nowak i Klemens Szaniawski. Po raz pierwszy udało się zebrać w jednym miejscu i czasie wszystkich ludzi kultury i nauki polskiej, muzyków, architektów, aktorów, reżyserów, plastyków, literatów, naukowców. Na dodatek przybyli oni na wezwanie organizacji, uznanej we wrześniu 1981 roku przez I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ Solidarność za legalnego przedstawiciela działających w nim stowarzyszeń, niejako więc na wezwanie Solidarności, bez uzgadniania tego z władzami państwowymi.
Władze te odnosiły się do takiej postawy twórców z niechęcią. Znalazło to potem wyraz w stanie wojennym, gdy wiele zrzeszeń twórczych zawieszono lub rozwiązano, powołując nowe, posłuszne wobec władzy.
Po prawie trzydziestu latach od tamtych dni pamiętam m.in., że prof. Jan Białostocki (historyk sztuki), otwierając obrady mówił, że aby kultura miała się dobrze, potrzebne jest „zapewnienie zdrowych podstaw materialnych i usunięcie niezdrowych utrudnień niematerialnych”. Andrzej Szczypiorski (pisarz) miał wystąpienie pełne ironii, które wywołało bodaj największą reakcję sali.
Tadeusz Kantor (reżyser i dramaturg) wywołał zamieszanie, bo nie potrafił przemówić z mównicy, którą trzeba było w związku z tym usunąć. Mieliśmy z tym niejaki problem, bo przymocowane do niej były mikrofony. Andrzej Wajda wykazał się tu przytomnością umysłu i stworzył pole Kantorowi. Kazał przesunąć mównicę do tyłu, a zdjęte z niej mikrofony i notatki mówcy, położyć na dwóch krzesłach, wziętych w tym celu z prezydium. Przemówienie Kantora było chaotyczne i nieskładne. Za to bardzo emocjonalne.
Dwa wstąpienia miały charakter w pewnym sensie profetyczny. Andrzej Kijowski – krytyk literacki i eseista, stwierdził, że w Polsce rozpoczęła się wielka zmiana, której nie da się już zatrzymać.
Poważnie przemawiał Jan Józef Szczepański, prezes Związku Literatów Polskich. „Pierwszą i podstawową troską naszą winna być troska o przywrócenie humanistycznej jakości życia” – powiedział. A później wniósł w ton obrad nutę niepokoju: „Spotkałem się z opinią, że Kongres Kultury Polskiej będzie przypominał koncert okrętowej orkiestry na pokładzie >>Titanica<<. W tym porównaniu, bardzo pesymistycznym, są pewne cechy prawdopodobieństwa”.
W prezydium trwały spory o treść rezolucji. Nam zalecono pilnować, by na salę nie przeniknęła ekipa Dziennika TVP (cenzurowane media uchodziły wtedy i w dużym stopniu były tubą propagandową autorytarnej władzy). Andrzej Zakrzewski, współorganizator Kongresu, sekretarz KPSTiN, obawiał się, że Dziennik może dokonać inwazji od restauracji „Trojka”. Tolerowani byli tylko dziennikarze magazynu kulturalnego „Pegaz”.
We foyer można było kupić wydawnictwa bezdebitowe (wydane poza cenzurą państwową). Na parapetach leżały ulotki wzywające do manifestacji na Placu Zamkowym, rozdawał je także Aleksander Małachowski (publicysta). Miała się ona odbyć w rocznicę Wydarzeń Grudniowych i mieć masowy charakter.
Z mównicy padały słowa o wolności, moralności, etyce, powinnościach państwa. Za murami milicja i wojsko już szykowały się do spacyfikowania tych nastrojów.
Był ten Kongres trochę jak zajazd na Litwie: ostatni. I w czysto personalnym sensie, i w mentalnym. Kiedy ponownie udało się go zwołać, był już grudzień 2000 r. Wielu uczestników tamtego Kongresu już nie żyło. Zabrakło m.in. dziennikarza Karola Małcużyńskiego (1922–1984), eseisty i krytyka Andrzeja Kijowskiego (1928–1985), aktora Andrzeja Szczepkowskiego (1923–1997), logika i filozofa prof. Klemensa Szaniawskiego (1921–1988), socjologa, prof. Stefana Nowaka (1925–1989), historyka i teoretyka literatury, prof. Konrada Górskiego (1895–1990), aktorki Aleksandry Śląskiej (1925–1989), reżysera, malarza i scenografa, Tadeusza Kantora (1915-1990), krytyka muzycznego Jerzego Waldorffa (1910–1999), historyka prof. Aleksandra Gieysztora (1916-1999), rzeźbiarza Władysława Hasiora (1928-1999), kompozytora i dyrygenta Witolda Lutosławskiego (1913-1994), publicysty i dyplomaty Kazimierza Dziewanowskiego (1930-1998), współtwórcy STS. poety i satyryka Andrzeja Jareckiego (1933-1993), prawnika, historyka i polityka dr. Andrzeja Zakrzewskiego (1941-2000), socjologa Jana Strzeleckiego (1919-1988) i wreszcie wspomnianych już – prof. Jana Białostockiego (1921–1988) oraz pisarza Andrzeja Szczypiorskiego (1928–2000). Pozostali obradowali w zmienionych warunkach społecznych i ekonomicznych.
Uczestnicy tamtego Kongresu potwierdzili swoje obywatelskie zaangażowanie w niezwykle trudnych następnych latach. Działali w demokratycznej opozycji. Byli obecni w pracach Okrągłego Stołu, które pozwoliły na pokojową zmianę systemu, na wprowadzenie Polski na drogę demokracji i nowoczesnego rozwoju. Niektórzy, już w demokratycznej Rzeczpospolitej, wzięli udział w pracach parlamentu lub rządu.
© Sławomir Olzacki
Autorem wszystkich fotografii i ich opisów jest Sławomir Olzacki. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i jakiekolwiek inne wykorzystanie bez zgody Autora zabronione.
———————————————–
*Sławomir Olzacki, dziennikarz, fotoreporter, socjolog. Laureat licznych krajowych konkursów fotografii prasowej, uczestnik wystawy World Press Photo.
Autor ebookowego fotoporadnika, który polecamy każdemu miłośnikowi fotografii i który można znaleźć tu: Fotoporadnik Sławomira Olzackiego
20:35
niesamowite foty z cala historia ktora za nimi stoi.
10:10
Dla reportera podstawowa umiejętność, to znaleźć się we włąściwym miejscu we włąściwym czasie. Czy pan Olzacki „technicznie obsługiwaął” kongres dlatego, żeby zrobić tam zdjęcia, czy zrobił zdjęcia, bo obsługiwał? Bardzo mnie to ciekawi. Chciałbym też wiedziec, czy jego fotografie trafiły np do ośrodka karta? Czy ktoś z „odnośnych” zainteresował się tą unikalną dokumentacją?
ps.
ciekawe, co pan ymyśli następnm razem w tej hostorii jednej fotografii – już czekam
20:58
Panie Sławku, czujemy się wyróżnieni, mamy nadzieję, że jesteśmy początkiem renesansu tych zdjęć i ich drugiego życia w kulturalno-historycznym obiegu.
21:40
Dziękuję za odwiedziny i komentarze.
Odpowiadając na pytanie Tyfona: pierwotne było to, że obsługiwałem Kongres jako przedstawiciel służby porządkowej. Przy czym jako że fotoreporterem się jest, a nie bywa, byłem takim ochroniarzem z aparatem, bo było dla mnie oczywiste, że to wydarzenie należy fotografować.
Adminie – ja także mam nadzieję, że te zdjęcia będą tu żyły, szkoda, że na miniaturkę w zajawce brakuje miejsca.
Oczywiście myśl o następnej historii i jeśli Redakcja uzna ja za godną zamieszczenia, to w następnym odcinku oczywiście ukaże się.
Pozdrawiam serdecznie
21:41
*myślę