Adam Muszkieta: – A gdyby to był twój ojciec?
Lęk wysokości
reż. Bartosz Konopka
scen.: Piotr Borkowski, Bartosz Konopka
prod.: Polska, 2011
czas: 1 godz. 40 min.
Druga część 29 kwietnia, to drugi film. I z refleksjami na temat Lęku wysokości chciałbym się również podzielić
Gdyński festiwal sprzed roku był prawdziwym wysypem dobrych filmów: „Essential Killing”, „Sala Samobójców”, „Wymyk” i „Róża”. Jeśli do tej listy dodać jeszcze „Lęk wysokości”. Klarownym staje się, że można mówić o rozwoju rodzimego kina (czytaj o tym tutaj->). W Gdyni nagrodę za debiut reżyserski lub drugi film otrzymali Greg Zglinski za „Wymyk” i Bartosz Konopka właśnie za „Lęk wysokości”. Nagrodzony reżyser filmem tym debiutował fabularnie – wcześniej zaskoczył wszystkich dokumentem „Królik po berlińsku” i zasłużoną oscarową nominacją.
Byłem ogromnie ciekaw przemiany dokumentalisty w reżysera filmu fabularnego. I muszę (chcę!) przyznać, że oglądając „Lęk wysokości” wyczuwa się dokumentalne sympatie reżysera, który momentami opowiada swoją historię w taki właśnie sposób – co tylko podnosi wartość tego obrazu. Dodatkowe wrażenie robi muzyka, która kojarzy się ze ścieżką dźwiękową Gustavo Santaolalli do „21 gramów”. A to przecież duży komplement.
Sformułowania – opowiada swoją historię – nie użyłem na wyrost, ponieważ sam Konopka nie ukrywa, że po części jest to historia jego ojca i jego samego. Dzięki temu jednego dnia zobaczyłem dwa filmy (jeden po drugim), które oparte były na prawdziwych zdarzeniach. Mam tu na myśli także „Nietykalnych” (autor pisze o tym w odrębnym materiale).
„Tacie” – taki napis widnieje w ostatnim kadrze filmu. W „Lęku wysokości” tatę gra (mało powiedziane!) Krzysztof Stroiński a syna Marcin Dorociński. Nie jest to ich pierwsze spotkanie. Grali już wspólnie w filmie i serialu „Pitbull” – Stroiński alkoholika Metyla, Dorociński nieokrzesanego Despero – obu z warszawskiego wydziału zabójstw. Byli w tamtych produkcjach równie wyraziści, jak w „Lęku wysokości”. Podobnie aktorki i aktorzy drugiego planu – Konopka wybrał doborowe towarzystwo.
Tym razem Stroiński (Wojciech) również ma problemy ze sobą, ale natury psychicznej. Jest schizofrenikiem. Z kolei Dorociński (Tomasz) ułożył sobie życie, o ojcu zdążył już zapomnieć. Do czasu, kiedy otrzymuje wiadomość, że ojca zamknięto w szpitalu psychiatrycznym. Wtedy to zaczynają się jego podróże z Warszawy na Górny Śląsk.
I jak to w życiu, w pierwszym odruchu bardzo bronimy się przed zmianami. Początkowo Tomasz próbuje nawet wykorzystać sytuację, żeby zarobić na mieszkaniu należącym do ojca… Otrzeźwienie przychodzi dwukrotnie. Najpierw podczas kolacji z rodzicami żony, kiedy to wyrzuty sumienia nie pozwalają mu tak po prostu cieszyć się życiem. Potem, gdy dostaje tak wyczekiwany awans i z reportera staje się prezenterem wydania wiadomości w TVP Info. W trakcie dziennika nie potrafi jednak wydusić z siebie słowa. Rzuca pracę w szczytowym momencie swojej kariery. Podejmuje decyzję zaopiekowania się ojcem – bo jeśli to jest choroba, to przecież da się ją leczyć… – mówi. W hierarchii ważności niżej spada nawet jego ciężarna żona Ewa (świetna Magdalena Popławska). I nie może tego pojąć, nie trafia do niej argument typu – a gdyby to był twój ojciec?
Jednakże Tomasz nie robi niczego nowego. Jak widzimy na retrospektywnych obrazkach, już raz rzucił wszystko, wracając do ojca, który był dla niego punktem odniesienia. Było to w momencie, gdy matka (zapadająca w pamięć Dorota Kolak) zdecydowała się odejść od męża. To samo zrobiła kilkanaście lat później – przyjechała po Tomka z polecenia Ewy, ale daremnie. – Myślisz, że ja nie próbowałam? – mówi usprawiedliwiając swój wcześniejszy wybór.
Schizofrenia to choroba, którą można leczyć. Tomasz miał rację. Zaufał ojcu, ale ten nie był w stanie brać leków, skazując się tym samym powtórnie na szpital psychiatryczny.
Mocnym akordem jest scena, w której Wojciech ucieka ze szpitala, żeby odwiedzić syna. Tomasz zdezorientowany, akurat mają zaproszonego gościa. I dopiero od tej chwili dla Ewy problem z jakim borykał i boryka się mąż nabiera ludzkich kształtów. Wcześniej, nie znając ojca Tomka, Ewa traktowała go instrumentalnie. Widząc zakłopotanie wszystkich – Wojciech ucieka. Tym razem od nich. Później syn odnajduje ojca w szpitalu. Pod wpływem chwili postanawia go stamtąd zabrać. I to jest czas ich pojednania. Uciekają, jak za dawnych lat, w góry. Stąd tytuł „Lęk wysokości”, bo Wojciech pomimo uczucia strachu zdobywa upragnione szczyty.
Przed obejrzeniem „Lęku wysokości” czytałem, że w głównym bohaterze, czyli w Tomaszu, zachodzi wewnętrzna przemiana. Nie nazwałbym tego tak, bo dla mnie jest to raczej zrozumienie samego siebie i tego, co jest w życiu ważne. Tomasz już jako dziecko wiedział o tym wszystkim, tylko w pewnym okresie życia bardzo chciał zapomnieć. Wiedzę tę odkrywa jednak na nowo. Czy aby nie za późno? To już pozostaje pytaniem otwartym.
Wydawać by się mogło, że koniec tej historii przyniesie Tomaszowi uwolnienie od ciężaru, jakim jest dla niego ojciec. Myślę, że tak się nie stało, bo ów film pokazuje, jak potrzebujemy autorytetów pośród swoich rodzicieli, jak ich losy kształtują nasze własne ścieżki. Dzieje się tak, nawet jeśli uważamy, że możemy od wszystkiego uciec. Trauma zawsze wraca prędzej czy później. To jest to z czym każdy z nas musi się zmierzyć – zwłaszcza jeśli pochodzi się z rodziny o nieprostej historii.
I również dlatego (poza podziwianiem kunsztu reżysera i jego aktorów) warto wybrać się w tę ciężką i trudną wyprawę oraz spróbować tym samym pokonać własny lęk wysokości.
Adam Muszkieta
– – – –
fotos – mat. prasowe filmu, klip – www.zwiastun.pl