Anna Rumińska: Gender w przestrzeni publicznej

15 kwietnia 2012 14:5618 komentarzy

      Coraz częściej słychać, że życie publiczne jest zdominowane przez mężczyzn. Pytanie które życie? która rzeczywistość? Mówi się często, że w Polsce (i nie tylko) żyjemy w kulturze patriarchatu. Kultura nie jest jednak homogeniczna. Słychać też, że takie interpretacje kwalifikują ich autorki (rzadziej autorów) do psychoterapii, a przynajmniej wyzwania od „sfrustrowanych starych panien bez faceta” lub dla kontrastu „zakompleksionych szczeniackich aktywistek”. Jak widać, wiek nie ma w tych wyzwiskach znaczenia, status społeczny i cywilny również, ani nawet zasobność portmonetki. O pardon, nie portmonetki lecz portfela – te pierwsze odeszły do oldskulowych sklepów, więc nawet w dziedzinie klasyfikacji torebkowych papierków rządzi model męski. No dobrze, debata to szeroka i ryzykowna, więc postanowiłam skupić się na przestrzeni publicznej. Ta interesuje mnie najbardziej.

      Wychodzisz z domu, zmierzasz ku przystankowi tramwajowemu, bo za automobilami nie przepadasz. Transport w przestrzeni publicznej to pierwszy wątek zetknięcia baby z facetem po wyjściu z domu – pozostawiając sprawy osobiste po tamtej stronie drzwi. Jeśli podwiezie cię facet, jesteś wożona – w nie swoim aucie, w nie swojej przestrzeni, w nie swoim rytmie. Mężczyźni zdają się mieć porządną fazę (bo jak to nazwać elegancko?) na punkcie własnych samochodów. Swego czasu John Urry opisał „świat zza kierownicy”, a Roch Sulima poświęcił wiele wybitnie naukowych akapitów kultowej Syrence. Auto jest symbolem gender – bynajmniej nie płci – by obejrzeć choćby przykładowy film autorstwa Veronici Moss, tzw. A.U.T.O. lobbistki. O ile więc w swoim aucie jesteś prawdziwą babą – królową tej małej, wydzielonej części świata, o tyle w aucie swego amanta lub dowolnego innego faceta jesteś tylko kobietką, broszką do stalowego mustanga albo intruzem (intruzką?). Spróbuj tylko być sobą, a poczujesz, gdzie twoje miejsce. Jeść nie wolno (zabrudzisz), pić nie wolno (oblejesz), pryskać się dezodorantem absolutnie nie (udusi się), za dużo mówić też nie (zmęczy się lub rozkojarzy), zbyt długo milczeć też nie (poczuje się winny lub pomyśli, że się obraziłaś), planować lub wspominać też nie (najgorsze grzechy), tym bardziej analizować (powie, że wypominasz), pstrykać palcem, patrzeć w szybę – no to co robić do diabła w cudzym aucie, który prowadzi facet??? Na szczęście tylko kilkanaście minut trwa to cierpienie… No chyba, że kierowca jest większym tchórzem, niż ty, wówczas wieje nudą. Tak czy siak, nie jest fajnie.

      Skoro nie autem, to jak dojedziesz do centrum? Na przykład tramwajem. Komunikacja publiczna – genialny wynalazek nowoczesności. Nie ma nic bardziej integrującego niż ONA. Używają jej ludzie bez maski – bez tej metalowej i metaforycznej, psychologicznej (często wciąż z przymusu, a nie z wyboru). Tamci poruszają się w swych mini-domkach na czterech kółkach bez ryzykownego kontaktu z otoczeniem. Jednak tu, w tramwaju, możesz poczuć się jak w narodzie. Komunikacja publiczna stanowi ostatni przyczółek przestrzennej integracji międzyludzkiej, ba! narodowościowej, bo zachowania ludzi w środkach transportu publicznego różnią się znacznie ze względu na pochodzenie narodowe. Jednak miało być o gender, a nie o narodowości. Wsiadasz i widzisz kolejkę siedzących studentów (dla niewtajemniczonych: student = mężczyzna, w odróżnieniu od studentki) zmęczonych nocną nauką. No jasne, że nie ustąpią ci miejsca, bo i dlaczego? Kolejny konflikt, kolejny paradoks, kolejny pat: jeśli ustąpią, poczujesz się albo stara, albo staroświecka. Jeśli nie ustąpią, poczujesz się albo niedowartościowana, albo zbyt nowoczesna. I tak źle, i tak niedobrze. Masz dwa wyjścia: 1) Czyhasz na przystanek „koło akademików” i wreszcie siadasz, 2) Stajesz tak, by ICH nie widzieć, na siłę i pozornie eliminujesz problem. Tymczasem wokół roznosi się zapach – TEN zapach. Męski zapach niepranej odzieży i niemytych ciał. Ale zaraz, miało być o gender, a nie o płci! Otóż to – z tym rozróżnieniem stykasz się często w przestrzeni olfaktorycznej. Wydaje się tylko, że to kobietom przypisywano od zawsze motywy kwiatowe, np. w ornamentacji i w aromatach. Nieprawda. Kwiat to tylko część rośliny, a cennej dlatego, że leczniczej. To długa historia, ale można się pogubić. Aromat jest tą sferą, w której role społeczne odwracają się od ról biologicznych. Przeciwwagę dla feromonów i woni naturalnych stanowi zalewająca przestrzeń woń kompozycji o dziwnych nazwach, których nawet nie chce ci się zapamiętywać. Nie czuć ludzi, tylko flakony. Jeśli czuć ludzi, to czuć niemytych mężczyzn. Zgroza. Olfaktoryczne stopery w nos i dalej, do centrum.

      Wychodzisz na chodnik i wreszcie idziesz. Świeże powietrze… Wysokie obcasy wymagają sprawnych mięśni stóp, więc im więcej je nosisz, tym łatwiej ci to przychodzi. Mijasz różne typy genderowe. Tak, nie płciowe, lecz właśnie genderowe. Otwarta, fizyczna przestrzeń publiczna w formie tzw. deptaków (czyli dróg o ograniczonym ruchu kołowym) to terytorium wybitnego mieszania ról społecznych, a zaznacza się ów mix w oczywistym tekście odzieży, stroju i mody, jak również ruchu, postawach i sposobach noszenia się. Łącznie – sylwetka poruszającej się osoby to tekst kultury wart szerokiego opisania. Ruch w towarzystwie tzw. obcych jest tym cenniejszym przedmiotem obserwacji i badań. Na deptaku można pobrylować – wiedzą to zarówno pary zmierzające z kościoła do centrum handlowego na lody, jak i ludzie w wieku zaawansowanym, dla których deptaki, skwery, place i chodniki to miejsca spotkań, salony towarzyskie. Dopóki więc idziesz, dopóty komunikujesz się swym ruchem z obcymi. Czy istnieje coś takiego jak patriarchat przestrzenny? Z moich badań wynika, że nie, lecz ta diagnoza jest ściśle uzależniona od perspektywy i głębi badawczej. Zaleciało powagą i nudą naukową, więc uproszczę, ale nadal będzie to mocno ambiwalentne, jak zawsze kultura. Otóż, jeśli poprzestaniemy na stwierdzeniu, że jednostki o silnej, tzw. męskiej roli społecznej, nie schodzą z drogi tym pełniącym słabsze role, można zdiagnozować przestrzenny patriarchat – w przestrzeni rządzi siła i władza przypisywana rolom męskim. Jeśli stwierdzimy, że z drogi nie schodzą też liczne kobiety spychając na bok mężczyzn lub samą swoją kobiecością (cokolwiek znaczy to dziwne pojęcie) prowokując mężczyzn do ustępowania im miejsca na deptaku, wówczas stwierdzimy matriarchat. Jeśli zaś zinterpretujemy owe schodzenie z drogi jako ustępowanie miejsca kobiecie prowadzące do podporządkowania sobie damy, wówczas diagnozą jest ponownie patriarchat. Reasumując: przestrzeń publiczna i zachowania ludzi są na szczęście tak mocno ambiwalentne, że nie dają się podporządkować jednoznacznym i binarnym opozycjom. Jedyna nadzieja w rozumie transwersalnym – postmodernistycznym, opisanym barwnie przez niemieckiego filozofa, Wolfganga Welscha.

/fot. Anna Kolasińska/

      Jeśli nagle coś cię w tej drodze zatrzyma, zechcesz usiąść na deptaku. Aktywność to, co najmniej dziwna w Polsce, od kiedy w 1989 roku zaczęliśmy być nowym państwem. Skoro państwo młode, to naród też musi się wiele nauczyć, tym bardziej, że oduczono nas wielu dobrych nawyków sprzed okresu braku państwa (ogólnie mówiąc). Na czym siadasz? Na ławce czy na murku? A może na pachołku, neseserku lub płotku wokół trawnika? Wrocław pełen jest dziwnych urządzeń w przestrzeni, ale ławek często tutaj nie uświadczysz. Załóżmy, że masz szczęście i trafiłaś na ławkę publiczną. Siadasz. Na ławce obok siada po chwili człowiek. Patrzysz czy nie patrzysz, jakiej jest płci? Gdy masz np. 80 lat, chętnie popatrzysz i bez względu na wszystko zagadasz. Gdy masz 20, chętnie popatrzysz i niekoniecznie zagadasz, bo dopiero uczysz się wchodzić w takie relacje. Gdy masz 40, równie chętnie popatrzysz, ale tak, by nikt nie widział, bo jeszcze coś ci zarzuci. To właśnie kobiety uczą ponoć dzieci nawiązywania znajomości, przyjacielskiego reagowania, integracji społecznej. M.in. dlatego (również z powodu niskich płac, ale to odrębny temat) przedszkola są sfeminizowane. W kontekście przestrzennym to dobrze, bo dzięki temu ustawienia ławeczek, stolików i krzesełek są do-społeczne, do siebie, a nie wzdłużne i współzawodniczące. Gdy przedszkolak staje się uczniem, trafia do systemu zmaskulinizowanego, w którym panuje porządek i system: ławki stoją na zarysie siatki ortogonalnej w pomieszczeniach o obrysie prostokątnym. Ten system organizowania przestrzeni towarzyszy nam już później w nieomal całym dorosłym życiu zawodowym. W XXI wieku ławki publiczne ustawiane są najczęściej według identycznego od-społecznego kanonu pochodzącego z XIX- i XX-wiecznej pedagogiki silnie obciążonej grzechami. Mimo że do-społeczną aranżację przestrzeni postulują od bardzo wielu lat liczni lekarze, uczeni, architekci, urbaniści i działacze społeczni, np. Edward Hall, William Whyte, Christpher Alexander czy Jan Gehl – by wymienić tylko niektórych (zauważmy: to mężczyźni). Ten paradygmat rządzi naszą przestrzenią tak silnie, że siadając na ławce nie masz ochoty do nikogo zagadywać, o ile nie jesteś dzieckiem lub seniorką – te dwa statusy wiekowe pozbawiają cię bowiem obciążeń ryzyka bólu, na jakie narażasz się zagadując obcych wchodząc w interakcje z obcymi. Ani dziecko, ani senior tego jeszcze lub już nie czuje tak silnie, jak wiek produkcyjny. Siadasz więc na tej od-społecznej ławce metr od drugiego człowieka i produkujesz swoje lęki weryfikując różnice płci. Bardziej lub mniej świadomie podlegasz wzorcowi władzy, pewności siebie, ostrożności względem obcego, strachu przed bliskością i jednoczesnym jej pragnieniem. Co za koszmar. Lepiej wstań i idź na zakupy.

     Wchodzisz do centrum handlowego – załóżmy bowiem, że to jest twój obecny cel podróży w przestrzeni miejskiej. Tutaj oczywista oczywistość: na każdym kroku męscy (nie tylko mężczyźni) ochroniarze dają ci do zrozumienia, że nie pożyjesz. Mas ochotę usiąść na balustradzie? Zejdź, nie wolno. Chcesz puścić się na rolkach po najgładszych posadzkach w mieście? Zapomnij, to nie plac (jakby na placu można było to robić). Bierzesz do ręki flakon lub pudełeczko? Uważaj, bo jeśli to nie tester, to ani mi się waż otwierać. O ile w rolach ochroniarskich płeć jest całkowicie obojętna i rządzi męski gender, o tyle w rolach klientów rządzi męska płeć, a gender nie istnieje. Gdyby pokusić się o analizę stopnia maskulinizacji odzieży, wyniki będą interesujące. Na szczęście ambiwalentność zwyczajów modowych jest ostatnią postmodernistyczną deską ratunku: tu nic nie jest oczywiste, a im bardziej zmaskulinizowana sylwetka, tym silniejszy stereotyp seksualnego uzależnienia samicy. „Mundur” zawsze działa.

      Trzeba wspomnieć, że w podróży popijasz co chwilę wodę z małej buteleczki. To taki lans ekologiczno-zdrowożywieniowy: dwa litry dziennie dla dobrej cery (pal sześć przemianę materii, wszak tego nie widać). Ładunek władzy nad ciałem i obowiązku dobrego wyglądu (dobrego tj. możliwie maksymalnie zbliżonego do zdjęć żurnalowych) jest w tym lansie przeogromny – podobnie, jak w wątkach siłowni i fittnes. Wchodzisz do toalety – mówiąc wprost chcesz siku – coś w tym obscenicznego? Bynajmniej. Damskie WC są zawsze za małe. Gdy czekasz w kolejce niewiast objuczonych brandowanymi papierowymi torbami, męskie WC co chwilę opuszcza kolejny osobnik z rozluźnionym obliczem (co oni tam robią bez torebek…?). Czas przebywania kobiet w toalecie jest dłuższy od czasu mężczyzn. Projektując toalety my, architekci obliczamy je według określonych wskaźników, które wprawdzie uwzględniają brak pisuarów, ale nie dłuższego użytkowania. Selwyn Goldsmith nazwała to wprost: dyskryminacja. Wachlarz czynności wykonywanych przez kobiety w WC jest wciąż – mimo zmian kulturowych – szerszy od męskich, w dodatku wielu z nich wciąż nie myje rąk po WC, więc tym szybciej je opuszczają. Wniosek prosty:” nie powinnaś stać w kolejce, bo damskie WC powinno być dwa razy większe. Dlaczego nie jest? Bo tak mówią przepisy, bo za inwestycje płaca najczęściej ze swoich kieszeni mężczyźni, bo przepisy również ustalają w większości mężczyźni. Suche fakty, ot i wszystko. No to sobie stój w kolejce albo wskakuj do męskiego. W wielu nowoczesnych pubach, uczelniach lub sklepach toalety są uni-sex i kwita.

     Świat jest męski, stwierdzasz. Wszędzie męskość. Często niestety opresyjna, męskość zauważalna wyłącznie dla nadwrażliwych kobiet. Nadwrażliwość idzie w parze z byciem zealous nut – tak Amerykanie nazywają „pozytywnie nakręconych” i noszą ich/je na rękach. Opresyjna męskość – jakaś taka nachalna, domagająca się atencji. Tym bardziej opresyjna, jeśli ukryta za nieśmiałością, introwertyzmem, frustracją, lękami, socjopatią, bo kobiety dążą często do uleczenia chorego (to taka nasza misja życiowa). Z kobiecością jest jednak podobnie, tyle że zawsze można mieć nadzieję na te społeczne role kobiece – wyszarpywanie z psychicznego dołka ku ludziom. I o to chodzi – nie o płeć, lecz o role społeczne. Nawet jeśli kobiece ciało, to wciśnięte w męski mundur, męską garsonkę, męskie spodnie, na męskich rowerach i w męskich autach. Miękkości, gadatliwości, spontaniczności, otwartości i frywolności w życiu publicznym brak, mało tego – to są wartości passe. System to męskość. Państwo to porządek. Mężczyzna to system i jednostka. Kobieta to kultura i sieć. Lepiej nie przytaczać, czego uczą się nasze dzieci z podręczników przedmiotu „Wychowanie do życia w rodzinie”, a uczą się tego siedząc w od-społecznych ławkach. Kobiecości w rozumieniu genderowym w przestrzeni brak. No przynajmniej jest jej tyle,  co kot napłakał. Wciąż mało. A chciałoby się równowagi.

Anna Rumińska

Tags:

18 komentarzy

  • Sprawy poruszone w artykule też widzę podobnie, choć nie należę do tych „wrażliwych” 😉 z jednym zastrzeżeniem – świat może sobie być męski, żeński albo nijaki (jak to było w Emancypantkach – pensjonat dla płci obojga i innych), byle moja kobiecość mogła normalnie funkcjonować! Niestety, tylko szanownym władcom męskiego rodzaju wydaje się, że wszystko jest ok.
    Kocham Donaldów dwóch (siostrzeńca bardziej), ale jeszcze paru gowinów w rządzie i przegięcie giertychowskie pewne.

    A Lech Wałęsa nawet po przeczytaniu książki swej małżonki, dalej uważa, że „partnerstwo polega na tym, że ty rządzisz w domu, a ja zarabiam”. Swoją drogą p. Paradowska w wywiadzie elegancko go prowadzi, a on jest sympatycznie szczery. Więc dalej go lubię, choć siostrzeńcem kaczora Donalda nie jest.

  • Od polityki warto trzymać się dalej, bo mogę niechcący wymienić parę nazwisk kobiet, które wstyd przynoszą sobie i nam, paniom. Ze wstrętem obserwuję ich poczynania. W innych sprawach mogłabym się zgodzić z jednym małym „ale”. Marzę, by dziewczyny, kobiety miały mniej agresji w sobie, wulgarności i jadu. Marzę, by traktowały mężczyzn z pożądanym dla siebie szacunkiem. Twardo i konkretnie należy się ubiegać o swoje prawa, ale cały czas zachować subtelność, jaka podobno cechuje naszą płeć. Niekoniecznie wstępować do wojska. Walczyć raczej o wynagrodzenie równe mężczyznom na podobnych stanowiskach. Może wtedy świat nie wyda się tak męski…

    • Nie da się trzymać z dala od polityki, jak nam główne okno w mieszkaniu tylko polityków prezentuje (rzecz jasna, płci obojga i innych)a subtelnych kobiet w tym oknie ile? A na ulicy ile? Młode panny dziś rozkrzyczane, opanowały gesty takie, że hej! O prawa ubiegać się nie trzeba, takie będą czy inne – każde można pominąć. Mentalność zmienić warto – to chyba jednak niemożliwe ( w przypadku płci obojga i innych, rzecz jasna)
      🙂

      • w kwestii zmian w mentalności to bym jednak był optymistą. Historycznie rzecz biorąc (w przypadku płci) mentalność się zmienia, powoli i stopniowo, niekoniecznie w pożądanym kierunku:) ale jednak. Porównajmy dzisiejsze „antykobiece” uprzedzenia z sytuacją, kiedy na serio zupełnie perorowano (uzewnętrzniając przekonania) że kobiety nie powinny mieć prawa głosu w wyborach parlamentarnych. A mimo to (stosunkowo niedawno) jednak to prawo panie uzyskały. Myślę że z czasem podobnie będzie i w innych sferach.
        Dla mnie jeśli chodzi o zmiany w mentalności, to byłaby metamorfoza dyskursu taka, by to nie była wojna pomiędzy wrogami, a dyskurs. W tej kwestii obie „strony” mają sporo za uszami. Zresztą warto pamiętać o tym, że w takiej Szwecji mówi się (albo już się to zrobiło) o wprowadzeniu instytucji ręcznika ds równego statusu mężczyzn.:)A chyba nie chodzi o zamianę miejsc, a o równouprawnienie tam, gdzie jest to możliwe.
        ps.
        kwestia nie mycia rąk w wucecie jest moim zdaniem w tekście postawiona mocno na wyrost. Podobnie nieco z tramwajem gdzie po za męskim potem czuć też hektolitry perfum maskujących hm… uchybienia w higienie(?). To tak gwoli ścisłości.

        • Historia płynie swoim nurtem – a mentalność swoim;)
          Była walka o prawa wyborcze, a jak są to się nie chce korzystać (płeć tu nic do rzeczy…), więc może coś z wojny w tym jest. Były czasy, że panie miały praw niewiele, ale rządziły jako te szyje co to głowami kręcą. Może jedyna droga dla pań, to zacząć gustować w panach partnerskich z natury, raczej tej społecznej;)może ci niepartnerscy wyginą:)
          To jednak zakończyć się może klęską ludzkości, bo i tak panów mniej. I tak dochodzimy do sedna – mężczyzna starać się nie musi, jak nie jedna to druga drania złowi i zapewne ta mniej wymagająca 🙂

  • No to po co oni te ręce mają myć?

  • Przyznam, że szczerze się uśmiałem czytając ten tekst.

    A propos transportu osób: jeść, pić, dezodorować się w aucie – no… faktycznie, nie wolno. Prowadzenie samochodu jest czynnością wymagającą pewnego skupienia. A ja, jako kierowca, czuję się odpowiedzialny za moich pasażerów (płeć bez znaczenia) i wolałbym, aby moje skupienie nie było zakłócane przez sok ściekający po kokpicie i rozbryzgujące się na szybie kanapki. Co więcej, własne auto sprzątam sam i wymagam szacunku dla mojej pracy. Wreszcie mam węch jak posokowiec bawarski i bardzo starannie dobieram zapach do samochodu. Nie podoba mi się zatem obracanie tych starań w niwecz. Czy nakreślenie tych kilku prostych zasad oraz konsekwentne ich egzekwowanie sprawia, że moje pasażerki – i te codzienne, i okazjonalne – stają się „broszkami do mustanga”? A co z pasażerami płci męskiej, których dotyczą dokładnie te same obostrzenia? Co ze mną samym w roli pasażera auta mojej małżonki, która przestrzega dokładnie tych samych zasad (i znacznie bardziej ode mnie wścieka się za ich łamanie)?

    A ta nieszczęsna komunikacja publiczna? Bo ja, co prawda, od dawna nie korzystam, ale jak jeszcze korzystałem (w czasach, heh, studenckich), to miałem dylemat bliźniaczy z postawionym w tekście: posłuchać swej staroświeckiej kindersztuby i ustąpić, narażając się na posądzenia o szowinistyczne knurstwo? Czy może jednak siedzieć sobie spokojnie, ryzykując oskarżenia o chamowatość?

    W kwestii zapach vs. odór i generalnie higiena – popieram kolegę (sic) Yarrka. Że to niby panowie rąk po siusianiu nie myją i generalnie cuchną, zaś panie to zawsze czyściutkie i świeżuchne jak czerwcowa bryza na Wigrach? :))) Przepraszam, kawa mi się wylała. Żeńska. Bo kawa to ona. I zrobiona (z dobrego serca) przez koleżankę. Muszę iść wymyć łapki. Zaraz wracam.

  • Dalej: czy spacerując po deptaku naprawdę trzeba doszukiwać się mat-, albo pat-? A może wystarczy nie sunąć jak taran przed siebie, tylko zwracać uwagę na współspacerujących bliźnich i raz im zejść z drogi, innym zaś razem uśmiechnąć się do ustępujących?

    O ile – jak już wspomniałem – większość tekstu wywołała u mnie uśmiech (proszę zauważyć: uśmiech, czasem jeno przechodzący w serdeczny śmiech, nie złośliwy rechot), tak fragment o ławkach mocno mną wstrząsnął. Pani Anno, czy pani naprawdę odczuwa aż tak silne lęki społeczne? Kurczę, ten Wrocław to musi być przerażające miejsce. Bo mnie to się kojarzy, że gdzie indziej ludzie jednak ze sobą na ławkach rozmawiają. Bez względu na to, czy weszli już w wiek produkcyjny, czy jeszcze nie, czy też może cieszą się (cha cha cha) zasłużoną emeryturą. Ale ja rodem ze wschodu jestem, więc może mam inny kod kulturowy;)))

    Co do centrów handlowych wreszcie: czy to aby nie jest podobnie, jak z samochodami? Znaczy czy pewne obostrzenia nie są wcale wyrazem zapędów patriarchalnych, jeno efektem dbałości o bezpieczeństwo? Ja nie chcę, żeby ktoś jeździł po centrum handlowym na rolkach. I szczerze mi, pardon, furkocze, czy jeździć miałaby pani, czy może pan. Bo moja niechęć wynika z dbałości o zdrowie moich dzieci, które dość często zabieram na zakupy. A toalety? Może problemem nie jest ich rozmiar, tylko nazbyt szeroki wachlarz czynności wykonywanych przez panie w łazience? Może warto by ten wachlarz deko zacieśnić? Nie dlatego, że tak każe patriarchalny prawotwórca. Dlatego, że przed wejściem czeka iks pań chętnych na skorzystanie, a tej piętnastej w kolejce to za chwilę pęcherz trzaśnie?

    A, jeszcze takie coś: może ja staroświecki jestem, może nazbyt mnie grzechy minionowiecznej pedagogiki obciążają. Wolałbym jednak, aby uczeń podczas lekcji skupiał się na nauce, nie socjalizacji. Stąd ów archaiczny układ ławek frontem do tablicy jak najbardziej mi odpowiada.

    Podsumowując, po raz kolejny poprę kolegę Yarrka. I jego małżonkę szanowną (mogłem Was zdekonspirować?:)). Dajmy sobie spokój z walką i wrogością. Pozbądźmy się jadu i agresji. I nie doszukujmy się tych matów i patów gdziekolwiek się da. Bo kto szuka, ten znajdzie. Ale czy na pewno warto?

    • Hufnagiel

      „A toalety? Może problemem nie jest ich rozmiar, tylko nazbyt szeroki wachlarz czynności wykonywanych przez panie w łazience?”
      O jejku, a co one tam robią?
      Pan wie?
      Możemy o tym porozmawaiać?
      Co?

  • Mika Fioletowa

    „A toalety? Może problemem nie jest ich rozmiar, tylko nazbyt szeroki wachlarz czynności wykonywanych przez panie w łazience? Może warto by ten wachlarz deko zacieśnić?”

    Wachlarz czynności – w kabinie robi się, co się robi, a z odzieżą jest jak jest. Żeby takich elementarnych spraw nie rozumieć, trzeba się urodzić facetem 😉

    • No właśnie dlatego dodałem to „może”;) Jeśli wachlarza zacieśnić się nie da, a z odzieżą jest jak jest, to proszę uznać mój pomysł za niebyły:)

  • To może ten wachlarz nie tyle zacieśnić, co zwiększyć tempo wachlowania?:)
    A facet w łązience też ma co robić: goli się, duma, cieszy się, że wreszcie go tam wpuszczono… Do tego stosowaś musi dżentelmen gadżet – niezbędne narzędzi europejczyka (reklamowane swego czasu w MdM)

  • Ja też się uśmiałam, czytając tekst ten. Bo lekko i zabawnie napisany. Ale był to śmiech krokodyli, że tak się wyrażę, przez zaciśnięte zęby, bo wiele z opisanych tam zjawisk dotyka mnie na co dzień. Katalog samochodowych zakazów i nakazów (a przecież auto to nie świątynia, a jeno prostacki środek transportu – o czym większość panów w naszym kraju zdaje się nie pamiętać;), odziani w dżinsowe uniformy tramwajowi rozsiewacze wątpliwej jakości fragransów (wśród których przodują właśnie PANOWIE – wiem coś o tym, bo z komunikacji miejskiej korzystam regularnie), czy wreszcie chodnikowo-deptakowi królowie życia… itd.itp. wiele by o tym pisać. Ale jeszcze bardziej niż sam tekst poruszył mnie jeden do niego komentarz – Z-M-P: czy nie zauważył Pan, że kwestia ławek poruszona przez autorkę nie jest wyrazem lęków społecznych, a własnie postulatem, by się ich pozbyć? I siadając naprzeciw siebie (na tzw. ławkach do-społecznych), spojrzeć swoim współplemieńcom w twarz? Chyba nie. Jowialny ton, jakim raczy Pan prawić o problemach poruszonych w tekście, też wydaje się być przejawem pozycji, z której je Pan ogląda. A jak wiadomo, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – z tego tonu wprost bije komunikat: Jestem facetem, dla mnie obecna sytuacja jest ok. A kto myśli (i patrzy) inaczej, ten wróg. Albo głupia baba…
    Co do centrów handlowych – to tam w ostatniej dekadzie przeniosło się życie społeczne i towarzyskie (może właśnie z braku do-społecznych ławek i przyjaznej, sprzyjającej kontaktom i współdziałaniu przestrzeni publicznej?).Smutne to, ale prawdziwe. Dlaczego więc nie oczekiwać, że będą nam one oferować, oprócz czynności ściśle związanych z konsumpcją, jakieś inne rozrywki? W końcu nikt nie każe Panu zabierać na zakupy dzieci – to chyba nie jest dla nich najlepsze miejsce? A gdyby tak wprowadzić w tę przestrzeń jakieś inne, poza prostym mechanizmem wymiany pieniędzy na dobra, aktywności (niekoniecznie jazdę na rolkach) – może i Pana dzieci by na tym skorzystały? No i nieszczęsna kwestia toalet – pozwoli Pan, że to my, kobiety, będziemy decydowały, co tam robimy i ile czasu nam to zajmuje? Będziemy wdzięczne za tę łaskę… I już na koniec – edukacja. Tak, jest Pan straszliwie staroświecki. Nie od dziś wiadomo, że proste wkuwanie utartych formułek (nawet w pełnym skupieniu!) przynosi mniejsze korzyści niż nauka w grupie, zdobywanie umiejętności współdziałania i nabywanie kompetencji społecznych (czego nam, Polakom, tak rażąco i straszliwie brakuje). I tak, dajmy spokój wrogości i walce. Już czas najwyższy zejść z piedestału, proszę Pana, rozejrzeć się wokół i zauważyć, że oprócz Pana są tu jacyś inni ludzie. Którzy myślą trochę inaczej, patrzą inaczej i mają nieco inne niż Pan potrzeby i oczekiwania. Ma pan rację, po co walczyć? Wystarczy się otworzyć…

    • Proszę pani!

      Pozwolę sobie zacząć od środka: /kto myśli (i patrzy) inaczej, ten wróg. Albo głupia baba…/

      Nie, nie, miła pani Dudek. Nie tędy droga. Proszę mi pokazać dowolny fragment mojej wypowiedzi, w którym kogokolwiek traktuję wrogo. Zaś określenia typu „głupia baba”, pisane na serio, nie przechodzą mi przez palce. Upraszam zatem o odrobinę kultury i powstrzymanie się od tak nędznych chwytów retorycznych, jak aprioryczne ustawienie sobie polemisty i przypisanie mu z góry wszystkiego, co złe. To jest zagranie godne piaskownicowej sprzeczki, nie poważnej dyskusji, zdaje sobie pani z tego sprawę? Co zaś się tyczy tzw. meritum…

      Katalog nakazów i zakazów obowiązuje w całej przestrzeni publicznej, również w „prostackich” (mógłbym prosić o uzasadnienie tego określenia?) środkach transportu. Niektórzy mówią na to „normy społeczne”. Bardzo przydatna rzecz, bez której najprawdopodobniej zostałaby pani zjedzona, zanim miałaby pani możliwość wypisania swych batalistycznych fraz. Zresztą, z tego, co rozumiem, p. Rumińska nie postuluje sawsiem pożegnania się z normami społecznymi, a jedynie pewne w nich modyfikacje.

      Dalej, może pani sobie, rzecz jasna, spokojnie wegetować w matriksie, w którym samce śmierdzą, a samice albo pachną wytworami najlepszych perfumerii, albo nie pachną wcale. Tyle, że – to trochę jak z toaletami, o czym zaraz – czy to się pani podoba, czy niespecjalnie, nasz świat funkcjonuje wg zasady przyczynowo-skutkowej. A skutkiem nachalnego narzucania wizji z tego matriksa ogółowi jest to, że b. pokaźna część społeczeństwa (płeć bez znaczenia) czuje do całej tematyki gender organiczną odrazę. Polecam pod rozwagę.

      Poza tym, ci „odziani w dżinsowe uniformy tramwajowi rozsiewacze wątpliwej jakości fragransów” to nader często przedstawiciele gatunku zwanego „polski robol”. Tak, ten sam polski robol, który całkiem jeszcze niedawno nadstawiał swego brudnego, spoconego cielska m.in. po to, by pani Rumińska mogła sobie bez cenzorskich przeszkód pisać o swych odczuciach dot. przestrzeni publicznej. Dziś ów polski robol ponownie traktowany jest często jak untermensch, bo pracodawca nie zapewnia mu warunków do tego, by po ciężkiej harówie mógł się umyć. I ten stan rzeczy zdaje mi się, proszę o wybaczenie, daleko bardziej palącym problemem, niźli pani podrażnione nozdrza. Nawiasem mówiąc, bliźniaczo sprawy stoją w przypadku pań po, dajmy na to, dwunastogodzinnej szychcie na kasie w jakimś markecie. One też, excusez le mot, cuchną. Może więc cienka czerwona linia nie biegnie wcale wzdłuż tego, co kto, pardon, w majtkach nosi?

      Współplemieńcom patrzę w twarz śmiało i z uśmiechem na ustach. I mimo, iżem w wieku produkcyjnym, jakoś nie mam wrażenia, abym był w tym odosobniony. Może więc zamiast apelować, lepiej się stosować? To nie ławki (do-, czy od-) tworzą społeczne relacje, tylko ludzie.

      Trzymając się niejako tych ławek, nigdzie nie określiłem się jako zwolennik prostego wkuwania utartych formułek. Po raz kolejny proszę, aby dyskutowała pani z tym, co piszę, nie z tym, co chciałaby pani, abym napisał. A „archaiczny” układ ławek frontem do tablicy śmiało można pogodzić z nabywaniem kompetencji społecznych. Powtarzam, nie ławki za nie odpowiadają. Co do tego, że niby nam, Polakom, tych kompetencji „tak rażąco i straszliwie brakuje” – ochhh… My, Polacy to, my, Polacy tamto… Pokaże mi pani naród, który radzi sobie w obecnych czasach z kompetencjami społecznymi? Czekam niecierpliwie.

      Nikt nie każe mi zabierać dzieci na zakupy? I cóż to, miła pani, za „argument”? A kto każe p. Rumińskiej w ogóle na te zakupy chodzić? Kto każe jej korzystać z toalety? Spacerować po deptaku? Korzystać z komunikacji miejskiej? A może jednak wyjdźmy z tej piaskownicy, co? Nie, nikt mi nie każe. Ale nie zgadzam się, aby ktokolwiek mi zabraniał.

      No i wreszcie nieszczęsna kwestia toalet. „Będziemy wdzięczne za tę łaskę…” kurczę, a nie dałoby się trochę tej ironii pocyzelować? Bo to z tą całą łaską jest już tak koszmarnie passe… Pani Rumińska zasygnalizowała w swym tekście pewien problem. Ja podsunąłem rozwiązanie. Ze słów p. Miki Fioletowej (wyżej) wnoszę, że nie jest to rozwiązanie najlepsze. Cóż, trudno, powodzenia z innymi pomysłami. A pani coś tutaj koślawo yronyzuje na temat tego, czy nie dałoby się kobietom pozwolić samodzielnie decydować o aktywnościach podejmowanych w toalecie? Ależ proszę uprzejmie! Tylko po co, w takim razie, ta kwestia została poruszona na łamach magazynu, który – tak się paskudnie składa – czytują również mężczyźni? Przyczyna i skutek, pamięta pani?

      /Już czas najwyższy zejść z piedestału, proszę Pana, rozejrzeć się wokół i zauważyć, że oprócz Pana są tu jacyś inni ludzie. Którzy myślą trochę inaczej, patrzą inaczej i mają nieco inne niż Pan potrzeby i oczekiwania. Ma pan rację, po co walczyć? Wystarczy się otworzyć…/

      Przepiękny apel. Zwłaszcza płynący spod palców osoby, której – przynajmniej w tej dyskusji – dostosowanie się doń przychodzi z niemałym trudem. Bo w zestawieniu z tym apelem cała reszta pani wypowiedzi, droga pani Dudek, wygląda jak „szanuj moją odmienność, a swoją sobie wetknij”. Haaalo…? Ja też mam prawo do swej staroświeckości, jowialności (co w niej złego?) i takich tam. Podobnie, jak prawo – identyczne jak moje – do swych przekonań i oczekiwań posiada pani, pani Rumińska i w ogóle wszyscy wokół. Jeśli te przekonania i oczekiwania są sprzeczne, jakoś musimy się dogadać. I tu, racja, przydałoby się otwarcie. Tyle, że w tym kontekście pisanie nabzdyczonych farmazonów o tramwajowych śmierdziuchach i wtykanie polemiście pod palce wygodnych dla siebie słów naprawdę nie jest najlepszym pomysłem.

  • Jeśli tekst publicystyczny ma być platformą anonimowych komentarzy, to dziękuję serdecznie za takową. Redakcja – konkretnie pan Jerzy i pani Anna, prosili o tekst z pazurem. Ja pazurów nie mam, tipsów też nie, ale wiem, że tekst pisze się różnie – czasem zgadzamy się na napisanie go w stylu narracyjnym, czyli zbieramy razem kilkanaście różnych opinii i prezentujemy je w jednej osobie. Na tym polega literatura i piśmiennictwo tego typu. A tutaj?:))) Ktoś „dekonspiruje” kogoś? Hmmm… nie wiedziałam, że tu obowiązuje konspiracja, ale faktycznie, teraz już rozumiem: redakcja prosi o pazur, a potem anonimowo ten pazur krytykuje – no gratulacje:)) Świetne! Ktoś czyta bez zrozumienia i znajomości dyscypliny, a potem zarzuca autorce (mnie) lęki społeczne?:))) Jeszcze lepsze:D (dla formalności: „:D” oznacza śmiech do rozpuku) Redakcja wypowiada się pod anonimami swoich bezpłatnych autorów? To bardzo ciekawa formuła dialogu publicznego. Zabawna, doprawdy, taka przedszkolna? Nieeee, dzieci mają ogromną odwagę cywilną, większą niż sfrustrowani dorośli. To jest zatem kultura sieci w sferze dorosłych? To jest NetKultura? Hmmm… Jeśli tak, dziękuję – napisałam tekst na zaproszenie redakcji, pani Anny i pana Jarosława. Jednak preferuję autoryzowane, odważne i rzetelne merytorycznie dyskusje, a nie tchórzliwe okrywanie się za „nickami”. Jeśli ktoś chce porozmawiać o zagadnieniach poruszonych w teście, sugeruję więcej odwagi cywilnej, bo anonimowe komentarze tylko potwierdzają diagnozę socjopatii, która w Polsce przybiera rozmiary choroby narodowej (patrz stosowne diagnozy społeczne). Można o tym dyskutować kulturalnie i otwarcie, pytanie, na którym portalu?:) Powodzenia Państwu życzę w tej dyskusji (zapewne zaraz polecą kolejne ataki:) A tych, co zrozumiały/li pozdrawiam najserdeczniej:) bo nie zamierzam już tu zaglądać, więc niechaj swobodnie płynie strumień krytyki i nienawiści, ale nie ode mnie.

    • Pani Anno,

      A o jakie ataki Pani chodzi i co odebrała Pani jako „strumień krytyki i nienawiści”? Łatwiej będzie się nam do tego ustosunkować bo Pani zarzut ma charakter ogólny bardzo, a trudno się z takim zarzutem polemizuje albo przeprasza.

      Wydaje mi się, że mimo mocnych określeń jakie padły w dyskusji, biorąc pod uwagę dość istotną i wywołującą emocję tematykę, granica „ataku” czy „nienawiści” nie została przekroczona. Choć faktycznie zaznaczył się w niej temperament internetowego sporu.

      Jeśli chodzi o kwestię anonimowości, to ja nie tyle zdekonspiruję, co uściślę, bo zainteresowany z tego tajemnicy nie czyni – ZMP /który chyba najmocniej z Panią polemizuje/ to Zygmunt M. Pawłowicz, zdecydowanie i jawnie członek naszej Redakcji. Nick internetowy na pewno w jego wypadku nie stanowi uniku czy kamuflażu, po prostu przyzwyczajeni jesteśmy do takiej konwencji od lat działając w internecie i jest to dla nas już naturalne, sami siebie tak identyfikujemy :). Być może faktycznie dodamy nasze nicki w rubryce „O nas” co nie zmienia rzeczy następującej.

      Jako Redaktorzy Netkultury, każdy z osobna, zachowujemy indywidualną autonomię w stosunku do Netkultury i publikowanych w niej tekstów. Jesteśmy bowiem ludźmi o różnych poglądach, światopoglądzie, temperamentach. W związku z tym nie istnieje coś takiego jak „obowiązująca linia Netkultury” bo nie bylibyśmy uczciwi ani wobec siebie ani wobec naszych Czytelników. W wymiarze osobistym jesteśmy również krytycznymi i emocjonalnymi odbiorcami naszych publikacji. Wydaje mi się, że nie jest uczciwe czynienie nam akurat z tego zarzutu.

      Reszta jest kwestią konkretnej, indywidualnej polemiki z poglądem, który zdaje się Panią uraził, ale tu trudno z Pani wypowiedzi wyłuskać co konkretnie było tu dla Pani niemiłe i kto z dyskutantów do takiej polemiki jest uprawniony.

      Pozdrawiam

      Jacek Rojewski, jak najbardziej Redaktor, sygnowany zawsze jako Roj lub /rzadziej/ JR.

  • HobbeTryggvason

    A cóż to u licha ciężkiego za słowo ten „gender” i „genderowym? Przypomina mi „fokusowanie na solucje”; Po polsku się nie da?! 🙂 a zealous nut – to raczej gorliwość neofity a nie pozytywne zakręcenie ;DDD Tesktem się uba-wi-łem.. Kłaniam się.

Zostaw odpowiedź do Anna Rumińska