Portfolio miesiąca: Piotr Lisowski

15 kwietnia 2012 15:0715 komentarzy

Piotr Lisowski, ur. 17.01.1981. mieszka w Radymnie (woj. Podkarpackie). Edukację rozpoczął w ustawowo przewidzianym terminie, ale od dziecka wolał z łukiem i scyzorykiem włóczyć się po krzakach niż siedzieć w klasach. Na kolejnych piętrach edukacji rosła odległość od okna do trawnika i wolności, coraz też trudniej było wyskoczyć, a z czasem już wręcz nie wypadało tak wypadać, więc ostatecznie skończył studia ekonomiczne (z racji piętra zwane wyższymi). Uraz związany z wysokością oraz zamiłowanie do otwartych przestrzeni odbija się na zawartości portfolio P. Lisowskiego. Lubi się on moczyć nad wodą, łowiąc wędkarzy zamiast ryb, statywem spulchnia pola i ugory dziwiąc się brakiem wdzięczności ze strony rolników. Szczególnie zaś lubi góry, ale nie nazwałby się człowiekiem gór, nie chcąc obrażać ludzi stamtąd. W góry najchętniej wybiera się nocą, by później całymi dniami siedzieć przed monitorem.

.
.

Sam  aparat zdjęć nie robi, koniec, kropka!

z Piotrem Lisowskim dla Netkultury rozmawia Anna Kolasińska

 

Anna Kolasińska: Obok aktów, to właśnie pejzaże są najczęściej oglądane – liczniki portali fotograficznych nie kłamią. Jak to jest specjalizować się w najpopularniejszej dziedzinie fotografii?

PL: Tragedia, wszyscy to robią, zdjęć jest za dużo i nikt na moje nie zwraca uwagi /śmiech/. Szczerze mówiąc nie mam na ten temat głębokich  przemyśleń, hmm… z nadmiaru wszystko wydaje się banałem, wszyscy znają się na tym jak na polityce, piłce nożnej i ekonomii,  z drugiej strony dzięki pstrykom lepsze zdjęcia mają szansę się wyróżnić.

AK: Niejeden z tych, którzy nie są pejzażystami z niejaką pogardą używa epitetu (tak to chyba trzeba nazwać) – „widoczki”. To oczywiście mocno krzywdzące dla fotografujących krajobraz, a nie faktycznie pstrykających zaledwie „widoczki”. Jak odróżnić fotografię krajobrazową od „widoczku”?

PL: Oj, to jest pytanie raczej do kogoś, kto uprawia fotografię krajobrazową, ja cykam „widoczki” /śmiech/. Gdy się generalizuje, to każdy temat w fotografii można w ten sposób deprecjonować. Posłużę się zatem przykładem, równie pogardzanej kategorii zdjęć: fotografii produktu i odpowiem na pytanie pytaniem: co różni zdjęcia, jakie Mitchell Feinberg zrobił butom od zdjęć takich butów na allegro? Zdjęcia butów w serwisie aukcyjnym i zdjęcia Feinberga mają przecież ten sam cel – by klient kupił produkt. Różnica jest taka, że Feinberg nie sprzedaje tej konkretnej pary butów, zegarka czy ryby, on działa na wyobraźnię i jego but nie jest zwykłym butem, a zegarek tylko „czasoodmierzaczem”. Nie przedstawia Pan Mitchel powierzchowności, sumy składowych produktu, a raczej skojarzenia, wyobrażenia o przedmiocie i – śmiem twierdzić – wywołuje emocje, a nawet przywiązuje widza. „Widoczek” nie zatrzyma, nie wywoła emocji, a fotografia krajobrazu czasem to potrafi.

/fot. Piotr Lisowski/

 AK: Dlaczego krajobraz a nie street foto czy portret?

PL: Portret też mnie interesuje,  nawet popełniam /śmiech/, natomiast co do street foto… Może gdybym mieszkał w dużym mieście, robiłbym street, ale po prostu wolę kontakt z naturą.

AK: Nie natknęłam się na twoje portrety. Uchylisz rąbka tajemnicy?

PL: Jak mi się zwidzi to będę robił i wystawiał same portrety, kosztem krajobrazu. Zdarza  czasami, że coś gdzieś, wrzucę nawet w folio. Coś znajdziesz, ale dla mnie to szersza kategoria – portrety ludzkie czy człowiecze raczej. Można interesować się bieganiem i jazdą rowerem, ale nie zawsze starcza czasu i energii na jedno i drugie, choć są tacy szczęściarze,  co i triatlon uprawiają /śmiech/. Bieszczady „robię” piąty rok i to jest jakaś całość, choć ciągle  nie zamknięta, staram się podchodzić do tematów całościowo i nie rozdrabniać.

AK: Złota godzina. czy faktycznie istnieje? Czy może jednak jest tak, że zmysł, talent, sprzęt pozwalają na rezygnację z budzika?

PL: Oczywiście, że złota godzina istnieje, to pytanie retoryczne. Co do reszty odpowiem  przewrotnie i tak, i nie. Zacznijmy od  sprzętu – aparat zdjęć nie robi, koniec kropka! Jedynie przy fotografii w podczerwieni można z budzika całkowicie zrezygnować, choć i tu warunki się liczą, bo blaszane, pozbawione chmur niebo zwykle średnio się prezentuje, nawet w IR (w podczerwieni).  Ansel Adams nie bez przyczyny używał czerwonej płytki z czarno białym materiałem, ale filtry nie zastąpią światła. Światło najciekawsze jest przeważnie w złotej godzinie, choć bywają sytuacje np. górach czy podczas gwałtownych zjawisk atmosferycznych, gdy w środku dnia światło jest ciekawe. Lecz gdy ktoś poważnie zajmuje się tematem, nie może liczyć tylko na wyjątki. Osobnym problemem, poza miłym złotym odcieniem światła, jest wpływ kątów, pod jakimi pada światło na plastykę obrazu, a ma to decydujący wpływ na fakturę powierzchni, czytelność formy i wiele innych aspektów. Odniosę się tu do portretu, gdzie błyskając lampą na wprost da się, co prawda, zrobić wyraźne zdjęcie, ale płaskie.  Porządny portret wymaga czegoś więcej. Słońce nie jest niczym innym niż lampą, chmury to  softbox, blenda i dyfuzor, nie możemy co prawda ich ustawić, ale możemy je wykorzystać, gdy same się ustawią, gdzie trzeba.

AK: Przyznam się, że wolę krajobraz, pejzaż nie „goły” ale wzbogacony o „element ludzki” czy zwierzaka. A ty? Czy to ma dla ciebie jakieś znaczenie? Mówię o twoim własnym fotografowaniu a nie satysfakcji czerpanej z oglądania zdjęć „konkurencji”.

PL:  Znów pytaniem na pytanie, skąd  w ogóle pomysł, że mógłbym czerpać satysfakcję z oglądania zdjęć „konkurencji”, że w ogóle oglądam jakieś inne poza swoimi zdjęcie /śmiech/, przecież my się z konkurencją nie lubimy? Element ludzki czy zwierzęcy służy nie tylko oddaniu skali, często pozwala na stworzenie opowieści,  mnie osobiście taki pejzaż często zastępuje autoportret. Poza tym, co mam zrobić?, nie można  zawsze przeganiać, człowiek w kadrze o tej samej porze i miejscu, gdzie ja, to przeważnie ta „konkurencja” ale trzeba się szanować /śmiech/.

/fot. Piotr Lisowski/

AK: Co sprawia największą trudność przy fotografowaniu krajobrazu?

PL: Banalne – być we właściwym miejscu o właściwej porze. I nie mam tu na myśli tylko trudności ze wstawaniem, nocną jazdą samochodem czy nocnym błądzeniem w górach. Można wiele razy jeździć bezskutecznie w jedno miejsce i nie trafić na warunki do zdjęć, które występują już następnego dnia po naszym powrocie do domu. Bycie we właściwym miejscu o właściwej porze wymaga nieraz trudnych do opisania poświęceń.

AK: A co dla fotografa-pejzażysty jest największą „łatwością”? Obiekt się nie rusza?

PL:  Nie muszę się pytać góry o zgodę na prezentację wizerunku, akurat to, że się nie rusza jest trudnością, nieraz by się przydało kilometr w lewo czy w prawo /śmiech/.

AK: No, to trzeba by znać maila do Centrum Sterowania Orogenezami, ja nie znam /śmiech/. Długie i siwe brody mają dowcipy o tym, jak to turysta usiłował się rozkoszować „pięknymi okolicznościami przyrody”, a wrócił do domu z broną w plecach zainplantowaną tam przez rozjuszonego tratowaniem mu upraw chłopa. Jak się czują twoje plecy? Nic nie uwiera?

PL: Mam korzenie w ziemi oraz głęboki szacunek do rolników i staram się nie deptać, ale bywało i bywa… To ogólnie znana dolegliwość pejzażystów: człowiek „marnujący czas” z aparatem w polu bywa na przykład brany za inspektora Komisji  Europejskiej badającego krzywiznę ogórka czy zasadność pobranych dopłat. Faktem jest, że wrażenia mam raczej mało pozytywne, zwykle co najmniej brak zrozumienia. Czasem też  po kilku zdaniach i złamaniu nieufności bywa sympatycznie, włącznie z dodaniem przez rolnika gazu na umówiony znak, by wydobyć kłęby dymu z komina traktora.

/fot. Piotr Lisowski/

 AK: Fotografujesz pejzaż ponieważ się włóczysz, czy włóczysz się, ponieważ fotografujesz?

PL: O, wypraszam sobie, ja się nie włóczę, ja eksploruję /śmiech/.  Ciężko powiedzieć, ponieważ  dla mnie jedno z drugim jest ściśle związane, jest co prawda pewna prawidłowość –  bez włóczenia się nie mam materiału, ale często nie trafiają się dobre dla fotografowania warunki podczas włóczęgi i też  miło pooddychać. Hm… Chyba ciut większy plus dla włóczęgi…

AK: Jak wolisz: fotografowanie w samotności, czy „stadne”? Jednoosobowy wypad na łowy, czy udział w plenerze, podczas którego wciąż masz towarzystwo?

PL: To zależy od różnych czynników, faktem jest, że lubię fotografować w samotności, ale najmilej wspominam nocne wędrówki z żoną w Bieszczadach, choćby spanie na cmentarzu pod ruinami cerkwi w nieistniejącej wsi Krywe, ale to wynika z żony zrozumienia dla tego, co robię. Nigdy nie brałem udziału w plenerze, to na pewno nie dla mnie, nie lubię tłumów, lubię pomyśleć, zatrzymać się, gdzie potrzeba. I być tam tyle czasu, ile trzeba. Miło też wybrać się na zdjęcia z kolegą, bo jest z kim pogadać w wolnych chwilach, nie mówiąc o komforcie psychicznym podczas nocnego błądzenia w bieszczadzkim lesie czy ze względów bezpieczeństwa w górach, zwłaszcza  gdy śpi się w śnieżnej jamie.

AK: Trzymasz w ręku aparat, statyw buja ci się na plecach, światło koncertowe, złota godzina bije, a ty… nie robisz zdjęcia, ponieważ mimo iż jesteś tam gdzie chciałeś, rozglądasz się i nie widzisz niczego godnego uwiecznienia. Jest możliwa taka sytuacja?

PL: Generalnie staram się wiedzieć, gdzie i co chcę robić, z zasady wybieram ciekawe miejsca, do tego koncertowe światło, to pełnia szczęścia.  Często natomiast zdarza się, że nie ma tego koncertowego oświetlenia albo to, co chcę sfotografować jest w chmurach czy mgle.

/fot. Piotr Lisowski/

AK: Co musisz ujrzeć, żeby sfotografować? Pięknych czy intrygujących miejsc odwiedzasz zapewne dużo więcej, niż uwieczniasz…

PL: Muszę dojrzeć cokolwiek i wtedy mogę sfotografować /śmiech/.  Nawet jeżeli miejsce jest piękne i intrygujące, to trzeba jeszcze światła, jeżeli nie ma światła czy ogólniej –warunków, to nie robię zdjęć.  Jest trochę takich miejsc, które mnie zafascynowały, ale zdjęć nie robiłem. Te miejsca po prostu czekają na swój czas, porę roku.

AK: Od dobrego kadru pejzażowego do banału nie jest przesadnie daleko. Co robisz, bo robisz, by banału uniknąć? Czego należy się wystrzegać? Czy można zrobić niebanalne zdjęcie wschodu/zachodu słońca na bałtyckiej plaży?

PL: Oczywiście można zrobić niebanalne zdjęcie wschodu/zachodu słońca na bałtyckiej plaży, tak samo jak można zrobić niebanalne zdjęcia zachodu, wschodu słońca w Bieszczadach. Wystrzegałbym się podawania tematu zachodu czy wschodu wprost i przesadnego zachwytu samym zjawiskiem. Bywa, że  takie warunki oślepiają i nie chodzi o okulary przeciwsłoneczne, tylko o to pamiętanie, że sam kolorowy wschód czy zachód to może być za mało. Do pięknej scenografii trzeba jeszcze poszukać aktorów np. porzucony leżak, kapelusz, łódka,  którzy muszą też  coś zagrać, żeby widz nie żądał zwrotu za bilet.

AK: Taki kapelusz czy leżak można podrzucić w kadr. Co o tym sądzisz? Zdarza ci się? Czy coś takiego to jeszcze „czysta” fotografia tego, co jest, czy już inscenizacja. Czy podrzucacze przyznają się do podrzucania? Jak to widzisz

PL: Zdarza mi się ułamać gałązkę i usunąć puszkę po piwie (nie tylko dlatego, że wchodzi w kadr), którą zwykle przy brzegu ktoś wyrzuca do wody. Co do podrzucania… Kiedyś zdarzyło mi się (z własnym małym wiatrakiem) pojechać na farmę wiatrową, ale to był żart  z założenia. Dla mnie czysta fotografia, to reportaż choć i tu sama obecność fotoreportera burzy naturalny porządek rzeczy. Każde wykrawanie wycinka rzeczywistości przy użyciu technik fotograficznych, to w mniejszym czy większym stopniu inscenizacja. Nie uprawiam „podrzutu”, szukam jakiegoś mocnego akcentu tam, gdzie jestem, ale też kategorycznie nie potępiam „podrzutu”, o ile podrzucający te śmieci pozabiera po zdjęciach. W sumie jednak  mój zachwyt jest większy, gdy człowiek nie wyręcza natury. Skoro jesteśmy przy naturze nadmienię, że w jednej sferze jestem bezkompromisowy, zdjęcie np. wilka w ZOO, to nigdy nie będzie dla mnie zdjęcie równe fotografii wilka w Lesie. Pan Tadeusz Budziński, który dziesięć lat (sic!) pracował nad albumem „Wilk” jest w tej kwestii dla mnie wzorem. Oczywiście – na fotograficznym poletku oszustwa zdarzają się często, czasem autorzy się przyznają, czasem nie,  niestety. Zwykle jednak łatwo daje się szwindle rozszyfrować.

/fot. Piotr Lisowski/

AK: Czy Polska nie jest pejzażowo nudna?

PL: Strasznie nudna, zwłaszcza Bieszczady /śmiech/.

AK: Ty żartujesz a ja serio. Często się spotykam z takim stawianiem sprawy: „Co tu cykać? Sama nuda i droga na Ostrołękę”.

PL: Złej baletnicy szkodzi nawet rąbek u spódnicy… Polska ma tak wiele pięknych pejzaży, że życia by mi nie starczyło, by je uwiecznić po jednym kadrze na miejsce. Co do malkontentów, trzeba po prostu odrobiny wysiłku, by porządnie zabrać się do tematu.  Jezioro, które najczęściej fotografuję jest czynnym wyrobiskiem kruszywa, ale w odpowiednich warunkach i tam jest baśniowo, to jest miejsce w środku dnia średnio ciekawe, a tyle jest w naszym kraju miejsc pięknych zawsze i  o każdej porze.

AK: Spotykam się z opinią, że fotografując np. drogę wijąca się w kadrze, należy pamiętać, iż wzrok większości potencjalnych oglądających podąża od lewej do prawej i w związku z tym należy bezwzględnie początek drogi „zdejmować” w lewym dolnym rogu. Istotnie? Czy to faktycznie żelazna reguła dla pejzażysty?

PL: Żadna reguła nie jest żelazna poza tą, jedną jedyną, że trzeba koniecznie zdjąć dekielek z obiektywu, inaczej czarno to widzę /śmiech/. Że wzrok od lewej do prawej? Jasne. Ale Arab mógłby mieć tu zdanie zgoła odmienne  w kwestii podążania wzroku i czytania obrazu… Można się zapędzić w kozi róg, a często wystarczy zrobić odbicie horyzontalne i obiekt, który był z prawej,  jest z lewej. Na pewno warto przemyśleć, jak chce się widza przeprowadzić przez kadr, ale to zależy od konkretnej sytuacji zdjęciowej i wizji fotografa.

AK: A czy istnieją jakieś inne (specyficzne dla pejzażu) żelazne reguły i czy ich przestrzegasz?

PL: Jeżeli chodzi o zasady poprawności technicznej komponowania, ekspozycji, ekwipunku to nie, ale jeśli chodzi o sam proces, to staram się być trochę wcześniej, przejść kawałek w lewo, kawałek w prawo. Nawet jak wydaje mi się, że znalazłem idealny kadr, gdy nic ciekawego się nie dzieje, zostaję jeszcze chwilę i chwilę, może się przejaśni (patrz – zdjęcie ławeczki), ale jak wspominałem – nie ma żelaznych zasad oprócz reguły dekielka.

/fot. Piotr Lisowski/


AK: Balans kompozycji. Plan pierwszy być musi, ale nie powinien dominować ujęcia, lecz być jego elementem. Też tak uważasz?

PL: W słowie „balans” zawiera się odpowiedź /śmiech/, ale to nie takie proste, pierwszy plan może być równie dobrze jedynym planem i mam trochę takich zdjęć. Poza tym to niesprawiedliwe, że zawsze też któryś plan musi być pierwszy, ważne żeby kompozycja była zbalansowana /śmiech/.  Dla mnie pierwszy plan może też całkowicie zdominować ujęcie, byle miał jakikolwiek kontrapunkt. Fotografia opiera się na kontrastach, nie mylić z kontrastem, ważne by można było coś przeciwstawić czemuś. Czasem jednak celowo naruszam tę zasadę. Ogrom jednej przestrzeni podkreślam nieproporcjonalnie małym wystąpieniem innej, ale zwykle ktoś napisze „za dużo ziemi, za mało nieba” czy na odwrót. Cóż, czy zawsze musi się wszystkim wszystko podobać? Wymigam się znów przykładem z innej beczki, bo nie o kompozycji, a o ekspozycji: poprawność w tej sferze rodem z podstawowych poradników nakazuje, by  na histogramie jak najwięcej danych okupowało jego środek i by unikać nadmiernych przesunięć  zarówno  w stronę świateł jak i w stronę cieni. I jest to poprawne rozumowanie dla typowej sytuacji, ale jest też mnóstwo sytuacji nietypowych! Jest technika low key i hi key… Szczęśliwie, lepsze podręczniki pełniej pochodzą do tematu, a po jego wyczerpaniu, wspominają, że zasady w fotografii są też po to, by je łamać…

/fot. Piotr Lisowski/

AK: jak rozumiesz różnice pomiędzy pejzażystą rzemieślnikiem a „artystą od krajobrazu”?

PL: Pejzażysta rzemieślnik dobrze się wyśpi, wypije kawę, zje nieśpiesznie śniadanie, pojedzie na miejsce, wykona zdjęcie tego, co widział – jutro będzie z tego pocztówka. Artysta „od krajobrazu”, nieboraczek – nie dośpi, nie doje, będzie koczował na miejscu długo i wytrwale, ale nie będzie w stanie pokazać tego, co widział tylko to, co z tego niewyspania i niedożywienia zamajaczył.

AK: A co ze słynnym w „niektórych kręgach” bólem istnienia? /śmiech/ Jest w tobie, jako artyście?

PL: Jako człowiek „wykonujący czynności w terenie” nieraz wymarznę, innym razem się spocę, by zrobić zdjęcia. Czasem jedno i drugie naraz. Kostkę skręcę – też boli, nie mylmy pasji w moim przypadku, ze sztuką. Taki Beksiński by się w grobie przewrócił…. /śmiech/  Boli mnie jedynie coś w środku, gdy za długo nie mogę wybrać się w plener.

AK: Fotografując starasz się pokazać jak dane miejsce po prostu wygląda, czy też chodzi o „pokazanie ducha” tego miejsca?

PL: Ani jedno, ani drugie. Bardzo, bardzo  powierzchownie można stworzyć coś, co pozwoli na zidentyfikowanie góry x jako górę x, ale wychodzi mi to trochę przypadkiem.  Nie można za pomocą aparatu fotograficznego pokazać, jak  miejsce wygląda, można co najwyżej dać złudzenie – oko widzi inaczej niż aparat, ma inną, rozpiętość tonalną, inaczej „ogarnia” przestrzeń. Przez sam fakt wykrojenia obiektywem fragmentu otoczenia w  konkretnym ułamku sekundy, rozumiem to, że zbieram i podaję widzowi moją propozycję, moją wizję. Nic nie stoi w miejscu, każde miejsce się nieustannie zmienia, poza tym tuż poza kadrem przedstawiającym  dziewiczy las może być kres tego lasu i autostrada, a drugiej strony, sterta śmieci wyrzucona, jak to często bywa, nie wiadomo przez kogo. Czy można w takiej sytuacji mówić o oddaniu ducha tego miejsca? Ktoś zwiedziony takim mirażem uda się tam na piknik, ale szum aut nie da mu spokoju, a zapach tych odpadków i śmieci, nie pozwoli skonsumować przyniesionych smakołyków. Nie można fotografując oddać  wyglądu miejsca i jego ducha, także z uwagi na upływ czasu, bo o innej porze roku…  Ba! Za godzinę, gdy tylko zejdzie mgła, miejsce wygląda inaczej. Ktoś, kto przyszedłby tam po tobie, widziałby już coś innego, można co najwyżej oddać ducha chwili, nastrój. Gdy się fotograf wyzwoli z takiego myślenia, otwierają się zupełnie nowe obszary… A tak poza tym, to gdybym podejrzewał, że w bieszczadzkich lasach są jakieś duchy, nawet miejscowe, to bym nocą po nich nie łaził /śmiech/.

AK: Dawid duChemin zaleca „zaplanowaną spontaniczność”. Planowanie w skali makro – dokąd jechać, wiedza, co się tam znajdzie, wyśledzenie ciekawych miejsc. Spontaniczność – otwartość na niespodzianki i pełna gotowość na nie. Jak to widzisz?

PL: W czwartek planuję wypad na sobotni wschód, w piątek przychodzi kolega, – hmmm borowca? – Ale jednego, bo jadę.  Gdy spontan weźmie górę, widzę to czarno /śmiech/. Nie da się  wszystkiego zaplanować, to niemożliwe, choćby prognoza pogody jest tylko prognozą, oczywiście trzeba być gotowym na niespodzianki. Jadąc w Bieszczady pewnie zatrzymałbym się na chwilę porobić zdjęcia, gdyby z gwiaździstego nieba spadło  UFO, gorzej gdybym z wrażenia przegapił przez to, że na Tarnicę spadł statek – matka, a to moje to tylko kołpak z tamtego /śmiech/. A poważniej – planując zwykle zwraca się uwagę właśnie na prognozę pogody, moje najlepsze zdjęcia w Bieszczadach zrobiłem przy bardzo pesymistycznej prognozie, często chwilowy prześwit da więcej niż długie okno w którym nic ciekawego się nie dzieje.

AK: Twoja rada główna dla kogoś, kto chce przestać trzaskać widoczki, a zacząć fotografować pejzaże?

PL: Światło, światło, światło, światło, światło, światło, światło i jeszcze wymieniłbym światło. Dbać o światło, reszta może przyjść sama.

/fot. Piotr Lisowski/

AK: Początkujący pisarz wpada w sidła chęci zapisania wszystkiego co ma do powiedzenia w pierwszej książce. Fotografowi pejzażyście też to może grozić?

PL: Karty mają teraz pojemność 32 giga, dyski kilka terabajtów, jeżeli dysk potraktujemy jak książkę, a kartę jako kartkę, początkującemu fotografowi pejzażyście grozi to, że nikt nigdy tej książki nie doczyta /śmiech/,  zagrożenie z pewnością istnieje.

AK: Dla kogo fotografujesz?

PL: Och nie pamiętam… Tylu wydawców! Tyle tytułów, tyle galerii /śmiech/. Wesela są dla młodych, chrzciny dla rodziców, córeczki zdjęcia dla albumu, resztę dla siebie, oczywiście, że dla siebie.

AK: No i oczywiście – jak się właśnie okazuje – fotografujesz też dla Netkultury /śmiech/. Bardzo ci w związku z tym dziękuję. Za rozmowę również. I życzę setek nowych równie świetnych jak dotychczasowe zdjęć.

.

rozmawiała: Anna Kolasińska

Zapraszamy Czytelników do odwiedzenia netkulturowej galerii fotografii Piotra Lisowskiego !

– – – – – – – – – – – – –

Wszystkie zdjęcia stanowią własność Autora i umieszczane są na stronie Netkultury.pl na zasadzie licencji niewyłącznej. ©PiotrLisowski2012. Wszelkie prawa zastrzeżone.


Tags:

15 komentarzy

  • 🙂 z przyjemnością przeczytałam, świetna, wyważona, odpowiednio zabawna prezentacja siebie jako twórcy… i wyprowadzę Cię człowieku z błędu… nie fotografujesz dla siebie 😛 ale np dla mnie :)))

  • Mądre słowa, Maggie. Dla nas fotografuje! Pozdrawiam

  • wielkie gratulacje 🙂

  • no trudno żeby ktoś cie znalazł skoro trudno znaleźć cie w googlach, a szkoda bo gdybyś założył swoje portfolio które można by łatwo znaleźć lub założyłbyś konto na digart.pl na pewno szybko znalazł być baaaaaaaardzo wielu zwolenników swojej fotografii, która na marginesie – jest prze boska. aż żałuję, że nie byłam tam gdzie ty.

    • dziękuję, kilka portali polskich i zagramanicznych starczy, no i nowa stronka z, którą nie zdążyłem, mea culpa 😉

  • Dobrze się to czyta, nie jest nudno, momentami tajemniczo, no a różnica pomiędzy rzemieślnikiem a artystą jest wisienką 😀

  • podkarpacki tamtejszy autochton

    Gratulacje!

  • „Światło, światło, światło, światło, światło, światło, światło”
    światło to początek, forma, a dalej … temat i ujęcie tego w całość, czyli myśl którą autor chce przekazać.. to poziom najwyższy, w sumie to jedyna rzecz która odróżnia „pstrykaczy” od artystów, nie ważne o której wstajesz i ile lat poświęcisz na widok Rys , skoro to co chcesz pokazać nie zawiera treści bo skupiasz się na pokazaniu miejsca w ładnym świetle, czyli notabene robisz pocztówki, dla artysty pejzaż/krajobraz/natura jest tylko narzędziem do przekazania wyższych wartości/treści, dlatego nawet Adams był tylko wybitnym rzemieślnikiem, a nie artystą. Co mu wcale nie ujmuje . Nigdy nie aspirował.

    😉 pozdrawiam

    • Szanowny anonimie, może z imienia i nazwiska? jeżeli uważasz, że to co pokazuję nie zawiera treści i skupiam się tylko na pokazaniu miejsca w ładnym świetle to po prostu przemilczę…., nie doczytałeś też, że nie jest dla mnie celem zaprezentowanie góry X jako górę X widać nie chciałeś doczytać, do czego zresztą nie zmuszam. Natomiast rozumiem, że to wszystko o czym piszesz osiągasz bez światła,,, pytanie było nie o cały przepis ale o główną radę czyli to co jest początkiem…. Pozdrawiam, Twórca Pocztówek

  • Graty!
    Świetnie napisany tekst a i z humorem – nie dość że popełniasz świetne fotografie to jeszcze świetnie o nich opowiadasz 🙂

    Pzdr!
    Paweł

  • Gratki Piotrze,zazdraszczam pasji,mozliwosci oraz talentu.W tym roku obiecalem sobie spedzic noc w snieznej jamie.Przed wyprawa na lodowiec skontaktuje sie z Toba po wskazowki-co zrobic by dotrwac do rana;)Pozdrowy!

  • No Mistrzu czekam na foto do Newsweeka. Każda z Twoich pocztówek ma swoją historię i o czymś opowiada… Opowiadaj dalej. 🙂

  • znakomite fotografie tu ujrzałem .

Zostaw odpowiedź