Krzysztof Dębski: Kruszące się kruche relacje
I zaczęło się.
Z trudem budowana normalność pomiędzy środowiskami żydowskimi w Stanach Zjednoczonych a nami znowu ulega pogorszeniu. Coś w sercu zabolało, że po tylu latach mozolnej i niełatwej pracy dochodzi znowu do pogorszenia stosunków polsko – żydowskich. Coś co mozolnie odtwarzano, czyli normalność, we współpracy tych dwóch nacji zostało zagrożone poprzez fakt sporu o barak z Obozu Auschwitz – Birkenau.
Ale po kolei.
W 1989 roku Muzeum Auschwitz-Birkenau wypożyczyło barak (a właściwie pół baraku) do tworzonego w Waszyngtonie Muzeum Holokaustu. Umowa wypożyczenia miała obowiązywać do 2009 roku. Strona amerykańska chciałaby zatrzymać wypożyczony barak jako eksponat stałej wystawy, natomiast my, strona polska, domagamy się jego zwrotu, ponieważ w międzyczasie zmieniły się w naszym kraju przepisy – obecnie zezwalają one na wypożyczanie eksponatów muzealnych za granicę tylko na pięć lat. W lutym bieżącego roku, a więc prawie trzy lata po terminie zwrotu, nagle zaczęło robić się głośno wokół wypożyczonego baraku. Dowiedzieliśmy się, że Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie nie chce rozmawiać na ten temat. Rozpoczął się medialny bój o powrót wypożyczonego baraku do Muzeum Auschwitz-Birkenau. Ze swej strony wysyłamy w bój Ministra Kultury Bogdana Zdrojewskiego i Dyrektora Muzeum w Auschwitz Piotra Cywińskiego, którzy stwierdzają, że bezwzględnie barak ma się znaleźć ponownie w Muzeum Auschwitz-Birkenau. Swojego poparcia w tej sprawie, poprzez wypowiedź z końca lutego bieżącego roku, udziela obu panom wielki autorytet moralny, a mianowicie prof. Władysław Bartoszewski, który stwierdza: „To nie w Waszyngtonie byli mordowani ludzie, to nie Waszyngton jest wielkim cmentarzem. Niech więc sobie tego prawa nie uzurpuje.”
Czy Waszyngton uzurpuje sobie prawo do bycia wielkim cmentarzem?
Czy warto o jeden barak z Birkenau psuć tak mozolnie odtwarzane dobre relacje polsko-żydowskie?
Czy warto słuchać ponownie o polskim współudziale w Holokauście?
Moim zdaniem – po trzykroć „nie”.
Waszyngton nie uzurpuje sobie prawa do bycia wielkim cmentarzem, ale trzeba pamiętać, że wielu ocalonych z Zagłady w obawie przed potencjalną możliwością powtórzenia się sytuacji na miejsce swojego schronienia wybrało kraj bezpiecznie odizolowany od Europy, czyli Stany Zjednoczone. I dziwić się tej decyzji nie można, bo przecież na naszym kontynencie co jakiś czas Żydzi byli prześladowani – ot chociażby przymusowa emigracja Żydów z Hiszpanii za panowania Izabeli Kastylijskiej czy też regularne pogromy Żydów w Rosji. Tak więc, żyją jeszcze w Stanach Zjednoczonych ludzie, którzy przeżyli Holokaust. Z powodu nieubłaganego upływu czasu są często osobami, którym stan zdrowia nie pozwala na długie podróże. Nie mogą więc pochylić głów, aby oddać cześć swoim dawno utraconym ojcom, matkom, braciom, siostrom i przyjaciołom na tych wielkich cmentarzach Holokaustu w Europie, a zwłaszcza w obozie Auschwitz-Birkenau, który stał się dla nich symbolem Zagłady. Jeżeli więc ich życzeniem jest, aby w kraju, w którym oni żyją były oryginalne symbole nie pozwalające zapomnieć zbrodni Holokaustu, to dlaczego nie spełnić tych życzeń? Jeżeli pozostawanie w Waszyngtonie eksponatu – autentycznego baraku pozawala ocalonym dać poczucie spełnienia, jakąś namiastkę pobytu w miejscu Zagłady, to nie warto toczyć sporu w tej sprawie kładąc na szalę możliwość zaprzepaszczenia dobrych polsko-żydowskich relacji. Muzeum Auschwitz-Birkenau nie utraci nic ze swojego prestiżu z powodu przeniesienia jednego baraku w miejsce, w miejsce, gdzie wszyscy tamtejsi zainteresowani (jak i z pewnością sporo tutejszych) chcą aby był. Był i aby dawał świadectwo Zagłady. Naprawdę nie ma innych możliwości rozwiązania tej spornej kwestii? A gdyby na przykład w obozie Auschwitz – Birkenau znalazła się tablica informująca, że barak z tego miejsca znajduje się obecnie w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie jako stały eksponat?
Chociaż na terenie obecnego Izraela Holokaust nie miał przecież miejsca, to jednak na terenie tamtejszego Muzeum Instytutu Yad Vashem znajduje się jeden z pomników – urwany wiadukt kolejowy, na którym stoi towarowy wagon służący w czasie II wojny światowej do przewożenia Żydów do obozów zagłady. Dokładnie na tej samej zasadzie, za naszą zgodą, równie dobrze może ów sporny barak pozostać w Waszyngtonie. Przyzwolenie nasze w tej kwestii nie może zostać odebrane jako próba przekupienia niezbyt przyjaźnie nastawionych do nas amerykańskich środowisk żydowskich, bo tego nastawienia nie zmieni jeden sporny barak. Byłoby zdecydowanie lepiej całą naszą energię skierować na spokojne prostowanie pojawiających się informacji dotyczących polskiego współudziału w Zagładzie. Pozostawienie tej sprawy bez naszego stanowczego protestu powoduje, że niektóre środowiska przyjmują taką wersję za prawdę objawioną a sprawa zaczyna żyć swoim życiem i musimy za każdym razem prostować coś, co już od dawna nie powinno podlegać prostowaniu, gdyż po prostu jest kłamstwem.
Czyż nie lepiej z naszej polskiej strony doprowadzić do polubownego załatwienia konfliktu stwierdzając po ludzku, że we wcześniejszej opinii myliliśmy się?
„Errare humanum est”.
.
Krzysztof Dębski
14:24
Wydaje mi się że polskie władze raczej szukają kompromisu niż zaogniają. A minister Cywiński nie bardzo ma pole manewru bo jest związany prawem.
Ciekawy jest pomysł odnowienia umowy użyczenia powiązanego z upamiętnieniem Rotmistrza Pileckiego.
16:09
Mister Cywińskima ma spore pole manewru bo może zastosować zasadę o nie działaniu prawa wstecz, natomiast stanowisko strony polskiej (rządowej) to także emeocjonalna wypowiedź prof. Bartoszewskiego, jednocześnie urzędnika rządowego i człowieka, który przeszedł przez piekło obozu w Auschwitz i do emeocjonalnych wypowiedzi dotyczacych spraw obozu ma prawo. W/g mnie nie powinno się łączyć próba upamiętnienia Rotmistrza Pileckiego przy okazji odnowienia umowy użyczenia baraku bo te dwie sprawy łaczy tylko fakt pobytu Rotmistrza w obozie Auschwitz.
16:17
Marcin Kołodziejczyk, „Pies bełżecki”, tygodnik „Polityka”, wersja drukowana – wstrząsający artykuł (kolejny w kwestii żydowskiej, o której pisze tygodnik coraz więcej ) o obozie w Bełżcu. Jest też pies, który „odmówił” szczekania na rozkaz esesmanów.
To tak na marginesie tegoż artykułu, szczęście że skala problemów dziś inna.