Wywiad Netkultury: Liz Tobias – Życie wokalistki jazzowej

15 marca 2012 14:171 komentarz

fot. GRAżyna Studzińska-Cavour

Liz Tobias, australijska wokalistka jazzowa, której kariera rozwija się dynamicznie. Polskę odwiedziła dwukrotnie: w 2009 r. – otrzymała wtedy Grand Prix Międzynarodowego Konkursu Jazzowego dla Muzyków Śpiewających Voicingers w Żorach oraz w 2010 r., gdy zaproszona przez organizatorów wystąpiła na piątym Easy Jazz Festival (również w Żorach).

.

z Liz Tobias rozmawia GRAżyna Studzińska-Cavour

[Rozmowa miała miejsce w Żorach w maju 2010 r. Dziś prezentujemy wywiad wzbogacony o najnowsze wydarzenia z życia wokalistki.]

 

GRAżyna Studzińska-Cavour: Liz, co czyni człowieka wokalistą jazzowym? Co stworzyło Liz Tobias?

Liz Tobias: Mówiąc słowami Marka Murphy, “Wokalista jazzowy to ktoś, kto śpiewa Jazz.” Kocham to! Każdy może to robić, wszystkich zachęcam, bo to naprawdę wspaniała zabawa!
A co stworzyło Liz Tobias…? To, co przywiodło mnie do jazzu to poczucie wolności, które przychodzi wraz ze stylem. Reguły, które są pomyślane specjalnie po to, by je łamać, a także to, że wszystkie twórcze wybory muzyczne są w pełni moimi własnymi! Wydaje mi się, że to właśnie sprawiło, że Liz Tobias jest wokalistką jazzową.

fot. GRAżyna Studzińska-Cavour

G.S-C.: Jakie najtrudniejsze wyzwanie napotkałaś jako muzyk jazzowy?

L.T.: Najtrudniejsze w byciu muzykiem jazzowym jest to, że ludzie wokół mają w stosunku do mnie i mojej muzyki oczekiwania komercyjne. Lubię myśleć, że kariera jazzowa jest podróżą przez całe życie. Sława i pieniądze są z całą pewnością na drugim miejscu po doświadczeniach przyjemności, jaką ta podróż sprawia.

G.S-C.: Czy dorastałaś w rodzinie o muzycznych korzeniach, miałaś solidne podstawy muzyczne, czy też Twoja rodzina nie była muzykalna?

L.T.: Mam silną muzyczną bazę. Dorastałam na scenie gospel, gdzie co niedzielę była okazja, żeby grać i śpiewać w kościele. Była to wspaniała szkoła muzyczna, która zaprowadziła mnie bezpośrednio na scenę. Moja rodzina „jest cała muzyczna” na swój sposób, ale jestem jedynym jej członkiem, który zdecydował się na wykonywanie muzyki w sensie zawodowym.

G.S-C.: A jak odnalazłaś swoją drogę do jazzu?

fot. GRAzyna Studzińska-Cavour

L.T.: Kiedy miałam 14 lat, nauczycielka śpiewu z liceum pokazała mi nagranie z występu Elli Fitzgerald i Counta Basie. Wzięłam kasetę do domu i nauczyłam się dokładnie każdej „nutki” tego nagrania. Wróciłam po tygodniu na kolejną lekcję czując niedosyt! Od tej pory nigdy nie miałam dość muzyki jazzowej.

G.S-C.: W Twoim stylu wokalnym zawsze wyczuwalne są wpływy gospel. Jak to wpłynęło na Twoją karierę?

L.T.: Moje wychowanie w duchu muzyki gospel ukształtowało zarówno mój sposób wydobycia dźwięku, jak i to kim jestem. Gdybym miała od tego odejść, myślę, że byłabym nieszczera w stosunku do tego w co wierzę i co kocham. Muszę jednak powiedzieć, że mój dźwięk ciągle ewoluuje i rola muzyki gospel zmienia się wraz z moją muzyką.

G.S-C.: Więc postęp od muzyki gospel do jazzu był w Twoim przypadku bardzo naturalny?

L.T.: O tak! Bardzo! Tam, gdzie skończyły się wpływy gospel, zaczęła się edukacja jazzowa. Wolność, która pojawia się w muzyce gospel wraz z improwizacją jest tą samą wolnością, którą znajdujemy w jazzie. To po prostu inny styl i porządek nut.

G.S-C.: Czy bierzesz lekcje śpiewu? Kto jest Twoim nauczycielem? Jak przebiegała Twoja muzyczna edukacja?

L.T.: Pięć lat temu zdobyłam dyplom Elder Conservatorium w Australii, a w tym roku zdecydowałam  wrócić tam i dopełnić kolejnego stopnia edukacji. Tak więc jest to mój czwarty rok studiów, które mam zamiar kontynuować aż do uzyskania stopnia doktora w przyszłym roku, ale zobaczymy czy tak się zdarzy, nie chciałabym zapeszać. [Z ostatniej chwili: Za dwa tygodnie znowu jadę do Nowego Jorku i Bostonu na przesłuchanie w Manhattan School of Music i New England Conservatory, aby sfinalizować magisterium i uzyskać tytuł Masters in Music in 2012. Życzcie mi szczęścia!]

Mam kilkoro mentorów wokalnych w Australii, których od czasu do czasu odwiedzam. To między innymi Michelle Nicolle w Melbourne i Irene Bartlett w Queensland. Wierzę, że człowiek nigdy nie przestaje się uczyć i zawsze znajdzie się ktoś, kto może go nauczyć paru nowych rzeczy! Obie wymienione przeze mnie śpiewaczki są bardzo dobrze ukształtowane jako osobowości i istnieją na światowych scenach, co sprawiło, że nauczyły mnie o wiele więcej niż tylko śpiewu.

G.S-C.: Wiem z Twojej piosenki „Beautiful Friendship”, że poślubiłaś przyjaciela z dzieciństwa, podzielisz się tą romantyczną historią?

L.T.: Ma na imię James i dorastaliśmy razem. Spotkaliśmy się gdy mieliśmy po 12, 13 lat, a nasi rodzice byli przyjaciółmi od wielu lat. Potem James przeprowadził się do Nowej Zelandii, ale będąc z dala od siebie ciągle utrzymywaliśmy kontakt. Powoli zaczęło to być czymś odrobinę poważniejszym niż przyjaźń! Pobraliśmy się w dwa lata po tym, jak zaczęliśmy być parą, znając się od dwunastu lat czy coś koło tego.

G.S-C.: Czy Twój mąż jest zaangażowany w Twoją karierę? Czy Cię wspiera? Chyba trudno jest żyć z muzykiem…?

fot. GRAżyna Studzińska-Cavour

L.T.: Musiałabyś jemu zadać to ostatnie pytanie /śmiech/. Jest zaangażowany w moją karierę i jest też totalnie i w pełni pomocny. Nie przeszkadzają mu nasze późne noce i zwariowane godziny mojej pracy. Nie ma nic przeciwko tygodniom, kiedy jestem w trasie, zawsze chętnie przyjeżdża i pomaga. Tworzy oprawę graficzną naszych materiałów promocyjnych, jest też korektorem tekstów, które piszę. Był naprawdę cudowny, kiedy jeździłam do studia na wielogodzinne, wyczerpujące nagrania. Muszę powiedzieć, że oboje mamy marzenia i aspiracje związane z naszym życiem, pracą i małżeństwem. Kochając się, naturalnie pomagamy sobie te marzenia spełniać.

G.S-C.: Wiem, że prowadzisz bardzo ożywione życie towarzyskie, czy nie masz czasem ochoty wyciszyć się, zwolnić…? Czy jesteś aż tak naładowana energią?

L.T.: Jest taki specyficzny rodzaj energii, który płynie ze sceny, a który nie może być stworzony przez żadną inną sytuację życiową i muzycy, z którymi współpracuję też ją czują. Zbieramy ją więc i czerpiemy z niej siłę. Często po dobrym występie, kiedy wszyscy wychodzimy gdzieś świętować czujemy adrenalinę spowodowaną dobrym, wspólnym występem. Nie jestem specjalnie rozrywkowa, jeśli chodzi o imprezy, ale wspólne ochłonięcie po występie jest zawsze niesamowitym doświadczeniem. Myślę, że najtrudniejsze w życiu towarzyskim osoby związanej ze sceną jest to, że zawsze wychodzi z imprez pierwsza, a trafia na nie na szarym końcu, z powodu pracy. Moi nie-muzyczni przyjaciele próbują to zrozumieć, choć oczywiście moje godziny pracy i nawyki sceniczne wydają im się dziwne, ale tak naprawdę, tylko muzycy, z którymi pracuję, łapią o co w tym wszystkim chodzi.

G.S-C.: Kto miał na Ciebie wpływ, kiedy zaczęłaś swój rozwój jako muzyk?

L.T.: Whitney Houston, Ella Fitzgerald i, uwierz lub nie, Mariah Carey!! Zawsze też będę kochać Carmen McRae i Marka Murphy’ego.

G.S-C.: Czy występując w Polsce z bandem Jarka Śmietany, zdawałaś sobie sprawę jak ważny to zespół dla polskiej sceny jazzowej? Nie ukrywam, że pytam teraz o moich osobistych faworytów…

L.T.: Tak, oczywiście. Był to jeden z powodów, dla których prosiłam, żeby ze mną zagrali. Uważałam, że dobrym pomysłem będzie dać polskiej publiczności to, co kocha, a Jarek był do tego stworzony. To był wielki zaszczyt, że mogłam z nimi zaśpiewać, a oni okazali się naprawdę wielkimi profesjonalistami. Mieliśmy próbę tuż przed występem na Easy Jazz Festival, dopiero w niedzielę wieczorem, a wszystko poszło świetnie. Z całą pewnością będę wypatrywać okazji do zagrania z nimi w przyszłości. [Z ostatniej chwili: Miałam wielką przyjemność z pracy z polskimi muzykami. Cudownie było śpiewać z Jarkiem Śmietaną i jego zespołem. To profesjonaliści w każdym calu, a ich gra to światowy poziom z wyższej półki. Energia na scenie była elektryzująca i niepowtarzalna.  Cynicznego humoru Jarka nie można przecenić.]

G.S-C.: Na jakie cechy zwracasz uwagę u członków Twojego zespołu?

L.T.: Stąpanie twardo po ziemi jest pierwszą z nich. Niczego nie da się osiągnąć, kiedy artyści bujają w obłokach i są zbyt pochłonięci swoją własną muzyką, żeby pracować jako zespół. Muzycznie, kocham równowagę między napięciem a pięknem. Kocham zespoły, których członkowie potrafią odczytywać siebie nawzajem i wspólnie wkraczać na nowe obszary sztuki. Wiem jednak, że takie rzeczy powstają z czasem i wymagają wielkiej pracy.

G.S-C.: Czy fakt przyjazdu do Polski był zaplanowaną ścieżką w Twojej karierze, czy to raczej zbieg okoliczności?

L.T.: Nigdy nie planowałam przyjazdu do Polski. To jest właściwie zabawne i cudowne zarazem, że to właśnie Polska, z tylu możliwych krajów. Muszę przyznać, że kocham wasze festiwale. Polacy z całą pewnością umieją się bawić i celebrować życie! Jesteście cudownymi ludźmi i wasza gościnność jest nieprawdopodobna.

G.S-C.: Festiwale… Do naszego kraju przyjechałaś przecież po raz pierwszy właśnie na festiwal Voicesingers. Jaki to punkt w Twojej karierze wokalnej?

L.T.: Przed żorskim festiwalem Voicingers rozglądałam się za możliwościami śpiewania poza Australią. Kocham podróże, a taki rodzaj współzawodnictwa wokalnego był niesamowitą okazją do poznania cudownej Europy. Mam nadzieję, że już wkrótce będę miała możliwość o wiele większej realizacji zawodowej na waszym kontynencie. [Z ostatniej chwili: Moje życie zawodowe pędzi teraz jak szalone i układa się lepiej niż mogłam sobie wyobrazić. W lipcu 2011 byłam uczestniczką Montreux Jazz Festival w Szwajcarii. Śpiewanie na scenie „Jazz in the Park” było niesamowitym przeżyciem i niepowtarzalnym doświadczeniem. Szczególnie ekscytująca była obecność tylu innych muzyków jazzowych z całego świata. Stanęłam do rywalizacji w 2011 Montreux Shure Jazz Voice Competition jako jedna z dziesiątki półfinalistów, śpiewając dla jury, którego przewodniczącym był sam Quincy Jones! To jest relaks! Po Montreux żyłka podróżnika zawiodła mnie do Paryża, gdzie ponownie spotkałam się z Davidem Linxem, którego poznałam jako członka jury Voicingers Competition w Żorach.]

G.S-C.: Czy festiwal wpłynął na Twoje dokonania muzyczne?

L.T.: Naprawdę wiele wyniosłam z festiwalowych kontaktów z innymi artystami. Rozmawialiśmy wiele o przemyśle muzycznym, spędziłam wiele czasu na słuchaniu na temat nieprawdopodobnej skali doświadczeń tych ludzi. Bardziej więc niż na śpiewanie, festiwal wpłynął na moje przyszłe wybory drogi zawodowej.

G.S-C.: A jak podobał Ci się sam festiwal? Co było w nim interesującego?

L.T.: Festiwal był niesamowity! Inspirujące było przede wszystkim słuchanie innych artystów, analizowanie ich występów, a także przysłuchiwanie się kompletnie kontrastującym dźwiękom płynącym z europejskiej, nowoczesnej sceny jazzowej. Kocham to artystyczne zróżnicowanie cechujące uczestników festiwali. Podsyca to mój apetyt na dalsze współzawodnictwo.

G.S-C.: Skąd się o festiwalu dowiedziałaś tyle kilometrów stąd?

L.T.: Usłyszałam o Voicingers od koleżanki, która zasugerowała mi udział. Dla młodych muzyków jazzowych w Australii normalną praktyką jest umiejscowienie się na rynku poprzez współzawodnictwo i udział w tego typu przedsięwzięciach. Polska jest fantastycznym krajem, żeby zaistnieć!

G.S-C.: Jaki jest Twój stosunek, Twoje przemyślenia co do improwizacji jazzowej?

L.T.: Myślę, że każdy z wokalistów jazzowych musi tego spróbować. Scat i improwizacja wokalna są świetnym sposobem na zgłębienie tajników kolorystyki głosu. Pomagają przesłać słuchaczom muzyczny przekaz na wiele więcej sposobów i wiem, że tam, gdzie słowa sobie nie radzą, improwizacja działa.

G.S-C.: Wiem, że sama komponujesz, grasz na pianinie… czy piszesz też własne teksty?

L.T.: Zaczęłam ostatnio sama pisać, to prawda. Muszę, bo tego wymaga moja praca dyplomowa. Na początku wydawało mi się bardzo trudne sprawienie, żeby muzyka i słowa płynęły w jednym kierunku. Teraz zaczęło być odrobinę łatwiej. Słuchacze zdają się prawidłowo odbierać to, co chcę przekazać, ale wiem, że muszę się w tej dziedzinie jeszcze bardzo dużo nauczyć.

G.S-C.: Liz, po Voicingers zaprzyjaźniłyśmy się na portalu Facebook, jaka jest Twoim zdaniem rola Web 2.0 i mediów społecznościowych w karierze dzisiejszego muzyka? Czy sieć pomaga?

L.T.: Bez wątpienia pomaga. Każdy artysta musi się spotkać z publicznością tam, gdzie ona jest i to odgrywa wielką rolę, że duży procent moich słuchaczy używa takich mediów jak Facebook czy Twitter. Olbrzymia ilość rodzimej publiczności w Australii dotarło na moje koncerty właśnie dzięki zaproszeniom lub informacjom z sieci. Także moja strona www.mamajazz.com.au pomogła wielu osobom dowiedzieć się więcej na mój temat.

G.S-C.: Jakie jest motto życiowe Liz Tobias?

L.T.: Bądź częścią rozwiązania, a nie problemem.

G.S-C.: Myślę, że jako zodiakalny Wodnik musisz mieć duże poczucie wolności własnej, czy jest coś co Cię ogranicza?

L.T.: Nie bardzo znam się na znakach zodiaku…

G.S-C.: Ale z pewnością masz jakieś hobby oprócz muzyki? Co robisz
w wolnym czasie?

L.T.: Kocham gotować! Nic nie przebije uczucia zadowolenia z faktu, że widzę obok siebie bliskich ludzi, rodzinę, przyjaciół, zaproszonych na obiad i mogę im pokazać, jak bardzo ich kocham, poprzez ugotowanie czegoś pysznego. Jedzenie jest z całą pewnością jednym z przekazów miłości w mojej rodzinie.
Kocham też filmy. Jedną z najmilszych stron podróżowania do odległych krajów są filmy, które mogę oglądać podczas lotu samolotem! Cudowne!

G.S-C.: Czy jest coś, czego się boisz?

L.T.: Coś innego niż węże i pająki? Nie bardzo! Wierzę, że cokolwiek się zdarza w naszym życiu, po prostu miało się wydarzyć, a mam cudownego męża, który jest zawsze obok mnie i nie pozwala mi się czegokolwiek bać.

G.S-C.: Wiem, że pracujesz nad nową płytą, opowiedz nam o niej. Co nowego widzisz w tym doświadczeniu w porównaniu do poprzednich nagrań?

L.T.: Bardzo chciałabym powiedzieć, że nagrania już się rozpoczęły, ale niestety wszystko jest jeszcze w sferze marzeń. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę już mogła wejść do studio z gotowym materiałem i nagrać te moje marzenia i pomysły. [Z ostatniej chwili: Mój album „A Beautiful Friendship”  ukazał się w sprzedaży i spotkał z naprawdę wieloma dobrymi recenzjami. Grano go w stacjach radiowych i programach jazzowych na całym świecie, a dla mnie był swego rodzaju narzędziem do otwierania drzwi przeróżnych szans. Można go dostać na iTunes i Amazonie, a także kupić przez PayPal.]

G.S-C.: Czy planujesz wkrótce jakieś koncerty w Europie?

L.T.: Formalnie nie, ale są już pewne pomysły na kolejną trasę.

G.S-C.: Jak spędzasz zazwyczaj wakacje?

L.T.: Śpiewanie sprawia mi tak wielką przyjemność, że nigdy nie myślałam o tym, jak o pracy! Za każdym razem, kiedy wsiadam do samolotu, żeby gdzieś śpiewać, myślę o… swoistych wakacjach. Spotykanie nowych ludzi, granie z fantastycznymi muzykami, to wszystko są ciągłe wakacje! [Z ostatniej chwili: W Paryżu np. wspólnie spędziliśmy czas z Davidem Linxem oraz Sofie Sorman, która w Żorach zajęła trzecie miejsce. Czuliśmy się tak, jakby świat był całkiem malutki. Siedzieliśmy sobie we trójkę w Paryżu, jedliśmy obiad, piliśmy wino w przytulnej kafejce i rozmawiali o jazzie. To wakacje, prawda? Potem wracałam do domu przez Nowy Jork, gdzie miałam okazję uczestniczyć we wspaniały koncertach w Dizzy’s Jazz Club, Birdland, Smalls i, oczywiście, The Village Vanguard! Moi nowojorscy przyjaciele, którzy byli ze mną w Montreux, okazali się przemiłymi gospodarzami i przedstawili mnie cudownemu pianiście. Był to Fred Hersch. Miałam też okazję poznać innych muzyków i wziąć udział w jamie. To naprawdę zaszczyt.]

G.S-C.: Czy chcesz coś przekazać młodym wokalistom w Polsce?

L.T.: Cokolwiek się zdarzy – trzymajcie się swoich marzeń! Nie pozwólcie, aby inni muzycy, koncerty, czy samo życie w jakikolwiek sposób was dołowały. Bądźcie szczerzy w tym co robicie i kochacie. Pracujcie nad tym. Ale też nigdy nie przestawajcie się uczyć.  Grajcie z dojrzałymi muzykami, którzy mogą wam pomóc przebrnąć przez arkana muzycznego przemysłu, a także zaoferować wsparcie i pomoc. A potem zróbcie to samo dla innych młodych muzyków.

G.S-C.: Dziękuję za rozmowę i poświęcony czas.

.

rozmawiała: Grażyna Studzińska-Cavour

od redakcji:
Poniżej z przyjemnością publikujemy informację o VOICINGERS uzyskaną od Pani Edyty Karnas, jednej z głównych organizatorek festiwalu, za pośrednictwem Autorki wywiadu.

Międzynarodowy Konkurs Jazzowy dla Muzyków Śpiewających VOICINGERS organizowany przez Miejski Ośrodek Kultury w Żorach, Żorskie Towarzystwo Kulturalne „Kontrapunkt” oraz agencję Ninth Floor Productions ma na celu przybliżenie dziedziny, jaką jest współczesna wokalistyka jazzowa. Organizatorzy chcą przede wszystkim przyczynić się do rozwoju kariery najzdolniejszych wokalistów w trudnym zawodzie muzyka jazzowego, pomagając w promocji ich talentu. Konkurs jest organizowany z myślą o stworzeniu wokalistom jazzowym szansy sprawdzenia swoich sił podczas prezentacji ich własnej wizji muzykowania w konwencji jazzowej pod presją współpracy z doświadczonymi muzykami w oparciu o krótką próbę muzyczną przed publicznym występem ocenianym przez jury.

W konkursie odbywającym się w Żorach od 2008 roku brali udział wokaliści z całego świata,  m.in. Sofia Ribeiro, Liz Tobias, Eva Buchmann, Bogna Kicińska, Anna Rybacka, Susana Raya, Tamara Lukasheva, Marcin Wawrzynowicz, Sophie Sörman, Miriam Crellin, Marie Seferian. W jury zasiadali czołowi wokaliści jazzowi: Karin Krog, Jorgos Skolias, Grażyna Auguścik, David Linx, Marek Bałata, Anna Serafińska, Gabor Winand; tradycją stał się udział dziennikarzy muzycznych: Pascala Anquetila, Pawła Brodowskiego, Alexa Kogana i Filipa Łobodzińskiego.

Organizatorzy pragną, aby konkurs stał się jedną z najbardziej prestiżowych imprez tego typu w Europie, a Żory polską stolicą jazzu wokalnego. (Edyta Karnas)

Tags:

1 Komentarz

  • Znajomy mi niedawno powiedział: Jesteś za młoda, by słuchać jazzu. A tu proszę: młoda, piękna, z pasją i nie tylko słucha, ale nawet śpiewa. I to jak! Sprawdziłam na YouTube.
    Świetny wywiad.

    A polski schematyzm myślenia jest zniewalający, delikatnie mówiąc.

Zostaw odpowiedź