8 marca: w środę jest Wtorek, a nawet czwartek

8 marca 2012 08:572 komentarze

redakcja (frakcja męska): Bardzo nas cieszy, że się spotykamy właśnie dziś…

dr Marian Wtorek: Ustalmy może jednak skąd ta państwa radość wynika?

red: Mamy dylemat, jak od pewnego czasu co roku tego dnia, 8 marca i nie potrafimy sobie z nim poradzić. Zwracamy się do pana, jako protetyka-genderologa. Czyli do fachowca.

dr MW: Mądry pomysł. O co chodzi?

red: Jak pan doktor uważa: obchodzić Dzień kobiet, czy też go ignorować??

dr MW: Nie ma na to pytanie prostej jednoznacznej odpowiedzi. Ważne, by nie popełniać kardynalnych błędów i nie popadać w przesadę, jak pewien nieszczęśnik, usiłujący – niejako literacko – zmienić płeć z tej właśnie okazji. Zresztą bez powodzenia.

red: Może pan doktor nieco jaśniej?

dr MW: Oczywiście. Netkultura jest periodykiem młodym, więc zapewne będzie to dla niej pewna niespodzianka, że już wiele lat temu dano w internecie pewne iście genderowe ogłoszenie. Pozwolę sobie je zacytować:

• POSZUKIWANA!!! BAJKA FEMINISTYCZNA!!!

Grupa nieformalna KOBIETY SPÓŁKA AKCYJNA przygotowuje wydanie zbioru bajek feministycznych. Dość Kopciuszków i Śpiących Królewien!

Czy czytałaś, napisałaś, znasz jakąś bajkę, która:

• przedstawia kobiecą bohaterkę jako aktywną, (samo)dzielną, zdobywającą to, czego pragnie

• lub ukazuje kobiecą moc, mądrość, magię

• lub pokazuje kobiece siostrzeństwo, kobiety wspierające się nawzajem, a nie rywalizujące o mężczyznę

• lub odwraca role, ośmiesza stereotypy lub ujawnia opresję kobiet, obnaża system, obala mity o kobiecości

• lub ukazuje przemianę bohaterki, symbolicznej „uśpionej królewny”, zaklętej przez mity patriarchatu do wyzwolonej, mądrej, silnej, niezależnej kobiety?

Jeśli kojarzy się wam jakaś bajka, przyślijcie, podzielcie się nią z siostrami

 red.: Niesamowite. To autentyk?

dr MW: Ależ oczywiście. Nieszczęśnik, o którym wspominałem odpowiedział na apel i popełnił utwór zatytułowany: „Bajka o przemądrej królewnie, co świat z męskich  szowinistycznych świń oczyściła”.
Oto on:

Dawno, dawno temu, kiedy kobiety jęczały jeszcze w samczej niewoli, Czerwony Kapturek szedł sobie ścieżką przez las, pogwizdując i strzykając śliną przez przepuchę między górnymi jedynkami i nagle… Nagle… zobaczył wystający spomiędzy choinek pysk wilczycy.

– Dokąd leziesz, gówniarzu?
– Idę do dziadka mojego, który chory jest! – uśmiechnął się bezmyślnie chłopczyk.
– To idź, lebiego! – skwitowała wilczyca, podtarła się gałązką jodły i zniknęła w zaroślach.

Kapturek bezmyślnie ruszył przed siebie. Oczywiście zabłądził, dureń. Tymczasem mądra wilczyca wdarła się do domku dziadka i starego szowinistę zżarła. Kiedy chłopczyk doszedł wreszcie, niedojda, do chatki dziadka, nie zapukał (bo cham był, jak typowy samiec) i wlazł do środka.

– Heja, dziadek! – pisnął cienkim głosikiem na samo wejście.
– Heja, Kapturek – odpowiedziała mu wilczyca przebrana w dziadkową piżamę.
– Dziadku, a czemu ty masz takie wielkie uszy? – skonsternowany spytał Czerwony Kapturek, który – jak to samiec – analfabetą był, więc nie wiedział, o co chodzi.
– Bo ja słucham „Ich Troje”– odpowiedziała wilczyca.
– A czemu ty masz takie wielkie zęby? – dopytywał się wścibsko, po samczemu, chłopczyk.
– Bo mam zniżkę u ortodonty! – zarechotała wilczyca.
– A czemu… – chciał dalej wtykać nos w cudze sprawy Czerwony Kapturek, ale nie zdążył, bo wilczyca jednym skokiem wydostała się spod pierzyny i go zżarła, po czym zajęła się lekturą kwartalnika „Bussineswoman”, pragnęła bowiem podnosić kwalifikacje, by jako wilczyca móc się realizować w pełni na odpowiedzialnych stanowiskach.

Wtem na progu chatki stanęła gajowa i zastrzeliła wilczycę, z której brzucha wyskoczyli i dziadek, i Czerwony Kapturek.

– Hura! – cieszyli się jak samiec blaszką – Dziękujemy ci, za zastrzelenie podłej wilczycy!
– To nie był wilk?- warknęła gajowa. – Jasna cholera!
– Nie! Wilczyca!
– O, wy seksistowskie łotry! Czemuście mi nie powiedzieli, że to kobieta, bydlaki? – wściekła się gajowa i wygarnęła do nich z dubeltówki. Zastrzeliła na miejscu.

I poszła. I płakała, ale nie dlatego, że ustrzeliła dziadka z Kapturkiem, lecz że siostrę swą kosmatą życia pozbawiła.

 Szła, aż doszła do polany, na której była smocza jama. Przed jamą stała Dratewka z wypchanym siarką samcem baranim pod pachą.

– Cześć! – rzuciła wesoło gajowa.
– No, hej – odpowiedziała sympatycznie szewczyczka.
– Co tak stoisz z tym skołtunionym szowinistą pod pachą?
– Smoczycę muszę zgładzić! – odparła Dratewka – Ona kraj nasz prześladuje, cnych prawiczków pożerając. W nagrodę dostać mam rękę królewicza i połowę królewstwa. Ale najpierw smoczycę  zgładzić muszę.
– Nie rób tego!  Chcesz zamordować kobietę?!
– Właśnie! – wyryczała smoczyca, która wyszła właśnie z jamy – To ja, kurde, walczę o kobiece prawa, to ja zżeram tych zafajdanych seksistów, a ty, skuszona ochłapem w postaci łapska jakiegoś palanta w koronie, barana mi do pyska chcesz wpychać?! Zatrutego?!
– Racja! – poparła ją gajowa – Przebudź się siostro!
– Dobra – przebudziła się Dratewka i błyskawicznie genderowo wzięły się wszystkie trzy siostry za ręce i łapy i poszły, zadowolone, że są silnymi i niezależnymi kobietami, a nie, że na łasce mężczyzn.

Smoczyca - rys. Michał Zięba

Po drodze, co i rusz wiele kobiecej krzywdy widziały, której motorem samce były oczywiście. Pierwej napotkały Śpiącego Królewicza, który nic, tylko lenił się, a biedne służki pracować na jego nasenne środki musiały. Smoczyca go zżarła. Potem Kocica w Butach poprosiła siostry o pomoc, bo dość już miała myślenia za swego pana – podtopiły go w rzece, a potem gajowa dobiła z dubeltówki. I wtedy Złota Rybka z rzeki wyskoczyła i powiedziała, powietrze skrzelami łapiąc:

– Macie rację, siostry! Dołączę do was! Nie będę więcej samczym rybakom seksistowskich życzeń spełniała, muszę ja zadbać o własną samorealizację mnie, jako kobiety, bądź, co bądź!
– Bądź, co bądź! – zgodziły się Smoczyca, szewczyczka,  gajowa i Kocica w Butach.

I wsadziła Dratewka swą skrzelnodyszną siostrę do słoika z wodą i poszły. Idąc – pomogły Ali Babie uciskanej przez czterdziestu islamskich fanatyków, co chcieli jej Lampę Alladyny ukraść. Pomogły też wielu, ach wielu innym upadlanym przez samców siostrom.

Szły, szły i szły, aż doszły do małej chatki, w której siedział zapłakany chłopczyk i mak zmieszany z piaskiem przebierał.

– Czego ryczysz, jak męski szowinista nad rozlanym piwem? – zapytała kocmołucha smoczyca.
– Mów, co cię trapi, gówniarzu – zabulgotała Złota Rybka.
– Oj, macoch zły i bracia mnie prześladują… – zapłakał chłopczyna – Na bal pojechali, a mnie, Kopciuszka, zostawili, żebym mak przebierał, bo „kompot” z niego chcą robić i siostrom waszym za talary sprzedawać. Żeby w upadlające uzależnienie powpadały!
– Nie może być! – zawrzały słusznym gniewem wszystkie dopiero co wyzwolone siostry.
– Gdzie ten bal jest? – smoczyca spytała. I zionęła ogniem.
– Królewna go wyprawia, bo męża szuka, co by przy niej za First Gentelmana robił.
– Ok. – mruknęła Kocica w Butach – Idziemy lejdis, idziemy!
I poszły.

A po drodze wyzwoliły jeszcze sierotkę Marysię, co to ją zniewoliła pewna seksistowka banda konusów i Kaję, co to ją Król Śniegu w oko zaprawił i złą uczynić chciał, ale ona nie dała się, jak to kobieta.

A na zamku tymczasem – narcystyczne samce wirowały w tańcach, wdzięcząc się i mizdrząc do Królewny. A ona mądra, do tego kreatywna i samodzielna, siedziała na tronie wodząc po durniach znudzonym wzrokiem.

Nagle, drzwi i w progu stanęły aktywistki: Kocica z Rybką, smoczyca, gajowa, Dratewka i Ali Baba, za ręce z Marysią i Kają. Halabardniczki zasalutowały im z radością, a samce zaś, robiąc w obcisłe portki ze strachu, pochowały się w mysie dziury.

– Kim jesteście, siostry moje kochane? – rzuciła ku stojącym w progu Królewna.
– W naszej działalności kierujemy się szeroko pojętym siostrzeństwem, wspieramy się, a nie rywalizujemy o mężczyznę. Ujawniamy i zwalczamy samczy system, obalamy mity o kobiecości stworzone przez męskich szowinistów – rzekła z uśmiechem smoczyca.
– Aaa… – zainteresowała się przemądra Królewna.
– Przyszłyśmy do ciebie, siostro, o sprawiedliwość się dobijać.
– Nie musicie się dobijać, dogadamy się jak kobieta z kobietą, nie dla nas samcze seksistowskie swary i kłótnie – rzekła Królewna.
– Nie o swoje przyszłyśmy prosić, lecz o łaskę dla tego samczyka – wypchnęła gajowa zarumienionego prawiczym wstydem Kopciuszka do przodu.
– A kto to? – zainteresowała się żywo Królewna.
– Jam Kopciuszek, co macoch i bracia przyrodni mnie w nędzę i nieszczęście wpędzają i gdyby nie one kobiety, co mnie tu przywiodły, sczezłbym – biedaczyna, bom samiec bezmyślny i sam bez pomocy kobiet świadomych swej kobiecości za cholerę poradzić sobie w życiu nie potrafię. Oj, biedny ja, biedny…
– A gdzie te szowinistyczne łotry są teraz? – zgrzytnęła zębami Królewna.
– Tutaj, Wasza Mądrość i Wysokość – wyszeptał Kopciuszek, zagryzając w zębach rąbek koszuli, co mu ze skórzni wylazła, bo flejtuch był jak i cała reszta jego płci.
– Straże! Brać ich i do lochu z nimi – wskazała Królewna łotrów, a Kopciuszka posadziła sobie na kolanach – Nie frasuj się, żeś głupi i niezaradny, nie szkodzi. Będziesz mym mężem, więc jeno do reprezentacyjnych funkcji przeznaczy się ciebie, wyluzuj i nie rycz i mi się tu nie rumień, bo to dziwnie wygląda, cholera.
– Dobrze, Królewno – zamruczał tuląc się do przyszłej małżonki Kopciuszek.
– Tylko zmień mi te adidasy, na jakieś buty porządne – rzekła z mądrym uśmiechem na swych genialnych licach królewna i klasnęła na Dratewkę, która czym prędzej uszyła kilkadziesiąt par butów dla Kopciuszka. Uszyła w takim błyskawicznym tempie, bo jako dla pracowitej kobiety i kreatywnej żaden to dla niej był problem. Migiem buty uszyła, bo kobietą była, a nie samcem, co pije, albo gazetę w WC czyta, miast harować. I zaczął mierzyć Kopciuszek, osiemnasta para pasowała dopiero. Uradowały się siostry, a smoczyca zionąć ogniem poczęła, przez co mandrylowaci zalotnicy uciekli.

I żyły odtąd siostry długo i szczęśliwie. Lampa Alladyny im świeciła, a jak gasła, to smoczyca ogniem zionęła i było okay. Gajowa polowała, Dratewka nadziewała barany siarką, bo wolała artystką kuchni zostać, Ali Baba natomiast jako ministra spraw wewnętrznych tępiła rozbójników. Kaja trenowała skoczków narciarskich, spośród których najlepsza pewna Małysza była, a Złota Rybka spełniała życzenia wszystkich kobiet. Nie samców.
I dobrze.

red.: Strasznie lizusowska ta bajka… Głupawa i niskich lotów. Literacko – kompletnie bez wartości.

dr M. Wtorek: Seksizm przez panów przemawia, spokojnie. Istotniejsze z naukowego punktu widzenia jest to, że autor bajki poniósł klęskę: nie zdobył żadnej nagrody. Nawet pocieszenia. Nie pomogło i to, że podpisał się kapitulancko – „siostry Grimm”

red.: Niesamowite!

dr M. Wtorek: Bardziej niesamowite jest to, do czego autora ta klęska doprowadziła. Z pozycji sympatyka feminizmu, no, może nieco – z machistowskiego punktu widzenia – zbyt kapitulanckich, przeszedł do agresywnego antyfeminizmu.

red.: Coś podobnego!

dr M. Wtorek: To logiczne. Autor, uważający się zresztą za zapoznanego geniusza literatury, napisał i opublikował drugą bajkę, w której – nazwijmy to – odszczekał swoje wcześniejsze herezje profeministyczne. Napisał stricte męsko-szowinistyczną bajkę zatytułowaną „Jak prawdziwa męska przyjaźń roztrzaskała kajdany feministycznej niewoli królewicza Śnieżka”

red.: Czy ten utwór się zachował?

dr M. Wtorek: Tak. W moim archiwum nic nie ginie:

Był sobie król, był sobie paź, lecz na szczęście nie było żadnej królewny, tylko królewicz. Śnieżek mu było. Królewska para go uwielbiała i dwór cały uwielbiał i poddani uwielbiali – bo pięknym był Śnieżek młodzieńcem. Dni całe spędzał nad książkami, jako że zamkowa siłownia, na której godzinami pracował nad muskulaturą – była tuż nad królewską biblioteką.

Świetlana była przed Śnieżkiem przyszłość. Tak przynajmniej się wszystkim zdawało. Niestety – odwiedziła jednego dnia zamek zła wróżka Femina i nabuntowała królową. Oj, nabuntowała… Płakał potem król, płakał Śnieżek, płakał i lud cały. Królowa jednak, ideologią feministyczną opętana olała totalnie ich żale, przywdziała portki zamiast sukni, do karety zaprzężonej w kare klacze wsiadła i wyjechała. Na kongres Queen’s Liberation, do dalekiego królestwa Amazonii. Tylko list zostawiła, że wszystko ma w swych królewskich czterech literach, nawet złotą koronę, łącznie z małżeństwem, bo jest już wyzwolona i cześć.

– Mówi się: trudno – rzekł król ze smutkiem i czym prędzej znalazł sobie nową żonę, nową królową.

Nie wiedział biedak, że to kryptofeministka, przez Queen’s Liberation nasłana podstępnie.

– Co ty wiesz o królowaniu… – rzekła małżonkowi w dziesięć minut po koronacji – Idź ty lepiej na piwo, a ja się rządami zajmę.

I zajęła się. Nastał Babiarchat. Wszystko na głowie stanęło: faceci do garów poszli, a traktiernie od rozplotkowanych kobiet się zaroiły. Piwa zakazano, jeno ajerkoniak podawano, fikołki i różne likiery słodkie. Sporty wszystkie prawie zlikwidowano, dozwolono tylko pływać synchroniczne, ale jeno kobiety albo kastraci (tfu!) startować mogli. Z tego wszystkiego rzeki do tyłu, bo od morza do źródeł płynąć poczęły. Ziemska grawitacja ustała i antygrawitacją być zaczęła. Odpychała ludzi od ziemi, przez co zamiast pracować, z głowami w chmurach chodzili i wskaźnik Produktu Królestwa Brutto spadał. Podobno w jednym z dalekich zakątków królestwa koguty jajka znosić zaczęły – tak się porobiło. Zła Królowa wszystkie normalne księgi wywlec nakazała i spalić, w ich miejsce nakupiono wypociny wenezuelskich zasrajpergaminów, taśmowo pisane.

Jednym słowem – straszne rzeczy się działy. Śnieżek wszystko to widział, ale laskę kładł, bo sądził, że wróci królestwo do normalności, skoro tylko na tron wstąpi. Spokojnie do siłowni chodził i pakował. I pakował, i pakował. Często spotykał tam Złą Królową, której fitnessowanie na głowę padło i wciąż dbała o formę, ćwicząc ciągle, a sterydy sobie wstrzykując. Jednego wieczoru, po powrocie z sali ćwiczeń, Zła Królowa pochwyciła swoje czarodziejskie lusterko i spytała:

– Lustereczko powiedz przecie, kto najlepszy paker na świecie?
Lusterko chrząknęło, odplunęło i odpowiedziało:
– Śnieżek królewicz ma muskuły najprzedniejsze. Onże bysior nad bysiorami.

Wściekła się Zła Królowa okrutnie i wrzasnęła na Łowczynię, a kiedy ta przyszła – nakazała jej zabrać Śnieżka do lasu, tam zaś ukatrupić go w tajemnicy i tak się też stało. Ale niedokładnie. Pośród boru ciemnego, Łowczyni odrzuciła kaptur, zdjęła rudą perukę i ukazała Śnieżkowi swoje prawdziwe oblicze:

– Jam facet, Wasza Wysokość – basem głębokim „rzekła” – Jeno się ukrywam. Ani cię więc Śnieżku nie zaciukam, ani nie porzucę na drapieżników pastwę. My faceci – musimy trzymać się razem. Masz tu, Wasza Wysokość, konserwy mięsne, kompas i giwerę z prochem oraz kulkami. Bierz to wszystko, uciekaj do sąsiedniego księstwa i jak dorośniesz wracaj, by strącić tę francę z tronu, te wredne babskie rządy zniszczyć.

Po tych słowach „Łowczyni” zniknęła pośród gęstwy krzaków i jeno cuch perfum Yvesa Saint-Laureata po „niej” się został, co to się nimi kropiła dla lepszego kamuflażu. Śnieżek zaś ruszył w drogę.

Do rana szedł, dzień potem cały, aż następna noc go w lesie zastała. Konserwy zjadł dawno, giwerę zagubił, jeno kulki łykał, jak kawior i prochem strzelniczym głowę w pokucie za grzech zaniechania antyfeministycznego zrywu posypywał. Zrozumiał wreszcie, iż nie powinien olewać polityki macochy, lecz walczyć. Szedł, szedł i szedł, aż doszedł do polanki, na której stała chatka. Wlazł do środka i w jadalni się znalazł. Zmęczony usiadł na małym krzesełku, ale że byczysko był, to się złamało. Więc uklęknął i na kolanach zjadł trochę zupy z jednego z siedmiu stojących na małym stoliczku talerzy. Najedzony sennym się stał i do sypialni podążył. Każdego łóżka spróbował, aż zasnął na siódmym, ostatnim, co najdalej od drzwi stało. Legł i w ćwierć pacierza zasnął.

Dawno już było po północy, kiedy do chatki wtoczyła się pijana banda siedmiu krasnoludkiń. Wypacykowane były jak przydrożne lafiryndy, chichotały głupkowato i zataczały się jak małe fiaty na wirażu. Nagle pierwsza z nich rozdarła się, jak stare prześcieradło:

– A co za bydlę mi moje krzesełko złamało?!
A druga jej zawtórowała:
– A z mojego talerza kto zupę żarł?!
– Spokojnie siostry, jutro gada dorwiemy. Teraz spać chodźmy, bo późno, a po tym piwsku to nam już pułk helikopterów głowach lata, a im mniej pośpimy, więcej pudru jutro nałożyć trzeba będzie, a drogi.

I do sypialni poszły.
– A co to?! – trzecia krasnoludkini krzyknęła – Kto śmiał kokosić się na moim łóżeczku?!
– I na moim! I na moim! – ryknęły bełkotliwie czwarta i piąta.
– Moje też używane było! – wściekła się szósta.
Tylko siódma krasnoludkini, ta, co jej wyrko najdalej drzwi stało rzekła spokojnym głosem:
– A dejcieże spokój, siostrzyczki, dejcież spokój. Światło gaście i spać już chodźmy.

I poszły i zasnęły, ta siódma wprawdzie sporo później od reszty, ale pisać o tym się tu ze szczegółami nie będzie.

Królewicz Śnieżek - rys. Michał Zięba

Ranek, który się obudził kilka godzin później, rozpoczął Śnieżkową niewolę u zapijaczonych karlic. Było ich siedem, więc każda dysponowała nim przez jedną dobę w tygodniu. Mało tego – służył im królewicz we wszystkim: prócz indywidualnych zachcianek gotując dla całej bandy, sprzątając, piorąc, oczka w rajstopach łapiąc, czyniąc pasemka na skołtunionych kłakach, krzywe nogi depilując i chodząc na zakupy. Zaiwaniał jak mały samochodzik. W wolnych chwilach – rzekomo w trosce o jego sprawność manualną i intelektualną – kazały mu, wredne karlice, mak z piasku wybierać. Tragedia. Po miesiącu oczy miał podkrążone makabrycznie, włosy z głowy mu poczęły wypadać, jeno coraz silniejszy fizycznie był, ale co z tego?

Tymczasem na królewskim zamku Zła Królowa, gościła na zamku kilka koleżanek z Queen’s Liberation, popijała z nimi w komnacie Becherovkę i naśmiewała się okrutnie z losu, jaki Śnieżkowi zgotowała:

– …no i wyobraźcie sobie siostry, kurde, że kiedyś, po powrocie z siłowni, pytam ja to moje czarodziejskie lustereczko – „powiedz przecie, kto najlepszy paker jest na świecie” a ono mi odpowiada…
– Śnieżek, Śnieżek jest byk nad bykami – mruknęło lustereczko leżące na toaletce królowej.
– Cicho bądź! Nie podpowiadaj mi, ja to dobrze pamiętam – żachnęła się Zła Królowa.
– Ja nie podpowiadam – burknęło lustereczko – Ja jeno mówię, jaka jest aktualna sytuacja na fitnessowym polu.
– Jak to?! – wściekła się Zła Królowa – Toć Śnieżek zaciukan w lesie leży!
– Akurat – zaśmiało się lustereczko – U krasnoludkiń za pomoc chatkową robi i ma się całkiem całkiem, w kwestii muskulatury przynajmniej.
– A niech to jasna cho… – zaklęła królowa, lecz nie było słychać jak dokładnie, bo słowa jej zagłuszył tupot nóg „Łowczyni”, która chyłkiem uciekała z zamku, bojąc się karnej kastracji.

Zła Królowa prędko skoczyła do pobliskiego zagranicznego marketu, co w nim miast krajowej, zdrowej – zatrutą żywność zagraniczną sprzedawano. Kupiła trujące jabłko, przebrała się za starowinkę i wsiadła do karety, którą popędziła ku krasnoludzkim borom. Narobiła po drodze szkód trochę, bo jeździła cienko i parkującym przy drodze konnym taksówkom lusterek bocznych poobrywała dwie garści. Trochę się zmartwiła w myślach -Kurczę, znów talarów wydam na jazdy dodatkowe. Ale co tam”.

W tym samym czasie Śnieżek pukał do drzwi kopalni, do której codziennie chodziły jego władczynie, ponieważ podczas zakupów mu kasy brakło i chciał portfel uzupełnić u źródła. Nikt mu nie otworzył, więc wśliznął się chyłkiem do środka, po cichu i… zamarł ze zdumienia. Krasnoludkinie, co to, dzień w dzień, narzekały, że tak strasznie ciężko pracują na jego utrzymanie, a on nic nie robi tylko w domu siedzi – porozwalane spoczywały na fotelach i paliły drogie papierosy popijając je podobnej ceny drinkami. Czkały obleśnie i pod wpływem będąc, chichotały obrzydliwie. Co rusz popluwały nieelegancko na ziemię i popędzały górników. A dziwni to byli górnicy. W jednym Śnieżek rozpoznał Chłopczyka z Zapałkami, co przyświecał towarzyszom przy robocie (wspólnie z Wawelskim Smokiem do butli z butanem podłączonym). Wielki świder rzucał na boki biednym chłopcem, Czerwonym Kapturkiem, co wraz ze swym chorym dziadkiem i Kotem w Górniczych Butach usiłowali odwiert wykonać. Tuż obok nich, w sennym widzie, Śpiący Królewicz urobek złamaną łopatą nagarniał do siedmiomilowych butów. Drewniane szalunki stawiał Wyrwidąb, a Waligóra odpalał ładunki. Krasnoludkinie patrzyły leniwie na to, malowały sobie paznokcie lakierem z brokatem i pogryzały precle. Sztygarem był Król Śniegu, którego Śnieżek ledwo rozpoznał, bo białą szatę tak miał pyłem węglowym ufajdaną, że rany boskie.

Załkał na ten straszliwy widok królewicz i ruszył w powrotną drogę do chatki. Po drodze szlochał strasznie:
– O, wy wredne szowinistyczne karlice! To tak wasza ciężka praca wygląda?! To wy tak na moje utrzymanie harujecie?! Męskimi rękami?! O, perfidne babska! O, załgane seksistki! Skończę ja z sobą, bo mi żywot nędzny w babskiej niewoli obrzydł ze szczętem! Dałem się, durny, za kuchtę zrobić, sprzątaczkę, praczkę i narzędzie uciech wszetecznych! Tfu!

Łkając doszedł do chatki, przed która stała Zła Królowa za staruszkę przebrana.
– Dawajże mi, kurna, to jabłko zatrute! – ryknął na nią Śnieżek i wyrwał owoc ze szponiastej dłoni, ugryzł, przełknął kęs i padł bez życia na ziemię.

Kiedy krasnoludkinie wróciły do chatki i zobaczyły zwłoki wcale się nie przejęły, jeno czym prędzej wzięły za pomoc chatkową Kopciuszka, co był chłopcem uległym, bo od maleńkości przez niańkę do kobiecej roli szykowany. Śnieżka zaś do nieużywanego, bez wody, akwarium wsadziły i wystawiły na dwór ze względów higienicznych.

Na szczęście niedługo potem przejeżdżał tamtędy piękny rycerz na rowerze górskim, drugi (składany) mając do zbroi na plecach przytroczon. Zatrzymał się przy akwarium, przyjrzał Śnieżkowi i urzeczony urodą jego – prawdziwą męską przyjaźnią do niego zapałał. Nachylił się i w lico zimne ucałował. Kaszlnął wtedy królewicz i wypluł kawałek zagranicznego jabłka i powstał żyw i zdrów na ciele oraz (chyba) umyśle.

– Chodźmy rycerzu, męskiej rewolucji dokonać, czas już po temu najwyższy nadszedł! – wykrzyknął Śnieżek i rzucili się do chatki, gdzie powiązali krasnoludkinie w kij, jak Zagłobę Kozacy i popedałowali do kopalni. Tam wyzwolili górników i na rowerach ruszyli na zamek. Przegonili wszystkie feministki i wszystko do słusznych jedynie torów powróciło.

I tak od tej pory na świecie porządek jest. Feministki w podziemiu jeno, a kobiety przy garach siedzą, za zakupy biegają i mężom swym dogadzają – bo tak ich rola i kropka. I tego cudu właśnie prawdziwa męska przyjaźń dokonała. I odtąd mężczyźni żyją długo i szczęśliwie.

red.: No, marzy mu się, marzy… Wróćmy jednak, panie doktorze, do wyjściowego pytania naszej rozmowy: obchodzić Dzień Kobiet czy nie obchodzić. Nie odpowiedział nam pan.

dr M. Wtorek: Odpowiedziałem, ale panowie nie zrozumieli.

red.: Niemożliwe.

dr M. Wtorek: Możliwe. odpowiedź brzmi tak: skoro nie wiadomo czy obchodzić, czy nie obchodzić, to należy obchodzić, albo nie obchodzić. Po prostu radzę postępować w stosunku do kobiet, przynajmniej 8 marca, w zgodzie z własnym sumieniem.

red.: A konkretnie?

dr M. Wtorek: A konkretnie, to sugeruję Dzień Kobiet obchodzić na zasadzie pani bogini świeczkę, a diablicy ogarek. Tym z kobiet, które swojemu świętu są przeciwne dawać prezenty i kwiatki z okazji likwidacji dnia kobiet, a tym które pragną świętować, oferować dokładnie to samo, ale z okazji Dnia Kobiet, który przetrwał genderową zawieruchę dziejów. Tak trzymać i czekać na lepsze czasy.

red.: Czyli na jakie czekać czasy?

dr M. Wtorek: Na takie, kiedy to kobiety w rozpisanym przez siebie same referendum ustalą, czy Dzień Kobiet jest lub też go nie ma.

red.: To doskonały pomysł. Dziękujemy panu doktorowi za pomoc.

dr M. Wtorek: Nie ma za co dziękować – objaśnianie rzeczywistości i jej zmienianie, to mój obowiązek jako naukowca.

OD MĘSKIEJ FRAKCJI REDAKCJI:

Idąc za radą dr Wtorka, męsko-szowinistyczna frakcja redakcji Netkultury wszystkim naszym Czytelniczkom oraz Redakcyjnym Koleżankom i Autorkom życzy z okazji Ich święta wszystkiego najlepszego, wyzwolenia się spod naszej dyktatury oraz samych sukcesów w życiu zawodowym, prywatnym oraz genderowym. Te zaś z Pań, którym Dzień Kobiet nie w smak, za złożone przed chwilą życzenia gorąco przepraszamy;)
Co złego, to nie my!
To oni!

Tags:

2 komentarze

  • przydługawe, ale jednak z ciekawością przeczytałam
    😉
    😉
    😉
    😉
    😉

  • W całym świecie feminizm – męskiszowinizm występuje tak wielkie zapętlenie pojęć, że nikt tego nie rozsupła!!!!!

    A i dr Wtorek swoje buduje teorie i wyciąga wnioski w oparciu o nieprawdziwe przesłanki. Każdą z nich po kolei można obalić.

    Nie jest wszak prawdą, że cierpimy na brak literatury, która „ukazuje przemianę bohaterki, symbolicznej „uśpionej królewny”, zaklętej przez mity patriarchatu do wyzwolonej, mądrej, silnej, niezależnej kobiety”.

    Mogę przytoczyć setkę tzw. powieści kobiecych napisanych właśnie podług tej recepty. Zacznę od pozycji nr1 „Miłość nad Rozlewiskiem”, którą osobiście uwielbiam (czytałam 8 razy!!!!). Dr Wtorek zapewne nawet filmu nie obejrzał, bo z góry założył, że nie warto. I błąd. Wiele mógłby się o płci przeciwnej (zwróćmy uwagę na nazewnictwo!!!) dowiedzieć.

    Dalsze wyliczanie odpuszczę, nie przez wzgląd na kogokolwiek lecz dla własnej wygody jako też i z lenistwa. Wolę poczytać kobiecą literaturę, w której
    „przedstawia kobiecą bohaterkę jako aktywną, (samo)dzielną, zdobywającą to, czego pragnie” – łącznie z pragnieniem mężczyzny ma się rozumieć.

Zostaw odpowiedź