Portfolio miesiąca: Magdalena Berny

15 marca 2012 14:3321 komentarzy

Magdalena Berny ur. w maju 1976 r., mieszka w Kórniku, absolwentka poznańskiej AWF, na co dzień matka dwójki dzieci, fotograficzny samouk, pasjonatka. Każdą wolną chwilę poświęca artystycznej fotografii dziecięcej, nie stroni jednak od fotografowania czysto komercyjnego. Laureatka wielu nagród i wyróżnień w ogólnopolskich i międzynarodowych konkursach fotograficznych.

 

 

/pełna netkulturowa galeria Magdaleny Berny -> tutaj/

 

 W portrecie zamknąć odrobinę duszy

 

z Magdaleną Berny dla Netkultury rozmawia Anna Kolasińska

 

Anna Kolasińska: Pierwszy aparat w dłoni, pierwsze próby, potem kolejne… aż do wessania przez fotografię… Nie zaskoczę cię, jeśli zapytam: – jak zaczęła się twoja przygoda z fotografią?

Magdalena Berny: Rzeczywiście nie jestem zaskoczona, ale i w mojej odpowiedzi nie będzie nic zaskakującego. Nie będzie opowieści o tym, jak odziedziczyłam aparat po jakimś fotografującym rodzicu, wujku, ciotce, starszym bracie itp. Choć w zasadzie moje pierwsze zetknięcie z fotografią miało miejsce we wczesnym dzieciństwie, kiedy to wdzięcznym tematem fotografii uczyniła mnie znajoma mojej mamy, dzięki niej mam przepiękne zdjęcia z dzieciństwa. W każdym razie z obecnością aparatu fotograficznego w moim życiu byłam oswojona od zawsze /śmiech/. Na poważnie – moja przygoda z fotografią zaczęła się prozaicznie jak pewnie u większości fotografów od zakupu pierwszego aparatu fotograficznego.

AK: Na początku robimy zdjęcia wszystkiemu dookoła, elementom ożywionym i nieożywionym. Jak szybko dzieci stały się Twoim fotograficznym „przekleństwem”? Mam wrażenie, że postawiłaś już na tę  dziedzinę fotografii.  Czujesz się w „dzieciowym świecie” najlepiej.

MB: I tu być może rozczaruję ciebie Aniu i czytelników, ponieważ jestem dzieckiem fotografii cyfrowej. Z początku oczywiście, jak każdy, byłam zafascynowana wszystkim – począwszy od pejzażu, przez portret, a na makrofotografii skończywszy. Potem przyszło macierzyństwo, a z nim pojawił się nowy temat. Dzieci jako temat moich fotografii pojawiły się wraz ze swoim przyjściem na świat. Jak każdy rodzic-fotograf nie wyobrażałam sobie nie robić zdjęć swoim pociechom. Dzieci są zawsze na wyciągnięcie ręki a obserwowanie ich przez obiektyw z czasem stało się dla mnie czymś więcej niż „pstrykaniem” tysiąca ujęć. W pewnym momencie zechciałam, aby moje zdjęcia były w jakiś sposób wyjątkowe i to nie tylko dla mnie  i moich najbliższych, ale i dla szerszej widowni. Czy się udało nie wiem, ale mam szczerą nadzieję, że tak.

/fot. Magdalena Berny/

AK:  Fotografowanie dzieci to fakt prosty i oczywisty dla wielu.  Jesteś mamą, wiesz o tym najlepiej /śmiech/. Owa radość dokumentowania jest dla mnie wzruszająca, jednak szczerze mówiąc, mało kto chce oglądać takie prace poza najbliższymi. Czy piękny portret dziecka jest poza zasięgiem umiejętności zdolnego amatora? Co doradziłabyś rodzicom? Jaki jest najprostszy przepis na udaną …”szarlotkę”?

MB: hmmmm… Szczerze mówiąc przepisu na „udaną szarlotkę” chyba nie potrafię podać. Oczywiście są uniwersalne zasady, które w portretowaniu (w ogóle, nie tylko dzieci) obowiązują i każdy fotograf (nie tylko rodzic) może je poznać i stosować. Jednak to nie będzie gwarantowało i przesądzało o tym, że jego zdjęcia będą wyjątkowe.

O wyjątkowości naszych zdjęć często stanowić może to, jak patrzymy na świat, co ma wpływ na nasze postrzeganie. To, jak widzimy kolory, jak potrafimy wychwycić niuanse kolorystyczne, kompozycyjne, czy potrafi nas zachwycać światło o różnych porach dnia – czyli wrażliwość na kolor, światło, kształt, na to jak mogą się te czynniki ułożyć w zgrabną i miłą oku całość. Jeśli w zdjęciach uda nam się przemycić swoje indywidualne podejście, to już stworzyliśmy coś wyjątkowego. Inna sprawa, czy wyjątkowe znaczy takie, które podoba się innym. Tu z kolei rodzi się pytanie, czy chcemy tworzyć fotografie „ładne”. Jednego czego jestem pewna, jeśli chodzi o moje zdjęcia dzieci, to tego, że są ładne /śmiech/. Lubię piękno i harmonię i to chyba widać na moich zdjęciach.

Warto szukać inspiracji, wszędzie, w tym co za oknem, w zdjęciach innych autorów, w malarstwie, filmie, literaturze, sztuce w szerokim pojęciu, w całym otaczającym świecie. Patrzeć, przeglądać tysiące obrazów, czytać, słuchać muzyki stymulować swoją wyobraźnię. U mnie tak to działa. Czy zadziała u każdego? Nie gwarantuję.

/fot. Magdalena Berny/

AK:  Czy przy fotografowaniu dzieci obowiązują inne zasady niż w pracy z dorosłymi? Kto jest bardziej niesforny?

MB: Fotografując dzieci trzeba być bacznym i cierpliwym obserwatorem, by w portrecie zamknąć odrobinę duszy dziecka, skraść malującą się na buzi emocję. Czasem są to ułamki sekund, które albo uda się złapać, albo nie. Ważne, a może nawet najważniejsze jest, by dziecko było z obiektywem oswojone do tego stopnia, żeby udało się sprawić, by zapomniało o tym, że jest fotografowane.

Na pewno „praca” z dziećmi wygląda inaczej niż z dorosłymi, przynajmniej jeśli chodzi o pozowany portret w studio. Wydaje mi się, że dorosłych można łatwiej okiełznać, dorośli modele prawie zawsze zrobią w danej chwili to, o co ich poprosimy. Z dziećmi bywa różnie. Inna sprawa, że dzieci są prawie zawsze spontaniczne i w rekompensacie za „niesforność” oferują nam nieskrępowanie i brak stresu przed obiektywem. Dzieci (przynajmniej do pewnego wieku) są szczere i naturalne w okazywaniu emocji. Z zestresowanych faktem portretowania dorosłych ciężko czasem wykrzesać iskrę naturalności. Oczywiście nie można generalizować.

/fot. Magdalena Berny/

Najważniejsza jest cierpliwość oraz zdanie sobie sprawy z tego, że nie  każdy nasz pomysł na zdjęcie z dzieckiem zawsze wypali. O ile możemy zapanować nad stylizacją, doborem rekwizytu itd. o tyle jak się w naszym pomyśle odnajdzie dziecko, tego nie możemy przewidzieć. Ważne, by dziecko czuło się przed obiektywem komfortowo i by zdjęcia były dla niego czymś w rodzaju zabawy.  Łut szczęścia bywa istotny.

AK:  Mówimy, że dzieci są prawdziwe, bo za ich emocjami nie kryje się fałsz. Chociaż mam wrażenie, ze niekiedy pozy na komendę dorosłego tchną sztucznością, nawet u dzieciaków. Czy łatwo przekroczyć granicę niewinności i czy wolno to robić z etycznego punktu widzenia? Sztuka wymaga aż takich poświęceń?

MB: Jak już wspomniałam, dzieci do pewnego wieku są szczere i naturalne. Moje zdjęcia można zasadniczo podzielić na dwie grupy: plener i portret w studio. Podczas tych pierwszych wymienionych, plenerowych, moja ingerencja ogranicza się jedynie do, nazwijmy to, „stylizacji” i wyboru miejsca oraz  odpowiedniej pory na spacer. Potem oddaję pole do popisu dzieciom, ja jestem obok. Obserwuję i w stosownym momencie wyzwalam spust migawki. Jeśli chodzi o portret w studio czy jakieś inne pozowane zdjęcia, tu już ingerencja w zachowanie dziecka przed obiektywem jest  większa. Niemniej jednak zawsze staram się uciekać od zachęcania dzieci do udawania emocji. Przyczyna jest prosta, zachęcanie dzieci do jakiejś gry przeważnie kończy się fiaskiem, przynajmniej ja mam takie doświadczenia. Zasadniczo dzieci nie potrafią udawać i to na zdjęciach widać. W moich portretach nazwijmy je „studyjnymi” dominują dzieci zamyślone, oderwane, mają zamknięte oczy i to jest mój powiedzmy, osobisty patent. Najlepsze zdjęcia powstają wtedy, kiedy dzieci choćby na moment przestają myśleć o tym, że są fotografowane.

/fot. Magdalena Berny/

Wydaje mi się, że nie stylizuję dzieci na dorosłych, moje stylizacje idą raczej w kierunku baśni, minionych epok, unikam nawiązań do świata współczesnego, a rekwizytów zarezerwowanych dla „dorosłych” u mnie nie ma. Dlaczego? Odpowiedź będzie lakoniczna: bo nie ma i już /śmiech/. Nie wiem, czy łatwo przekroczyć granicę niewinności, w przypadku moich zdjęć nawet nie zastanawiałam się, czy tę granicę przekraczam, czy nie. Chyba nie przekraczam jej.

Przy pytaniu o  granice pewnie u każdej fotografującej mamy w głowie otworzy się szufladka z napisem Sally Mann, pewnie dla większości widzów (odbiorców) granicą w prezentowaniu dziecięcych fotografii jest pokazywanie szerokiej widowni dziecięcej nagości, choć jest w tym cała doza naturalności (przynajmniej dla mnie). Nagie dzieci dzieci udające dorosłych to, z jednej strony bardzo naturalne, każdy z nas przecież pamięta, że w dzieciństwie najlepszą zabawą jest zabawa w dorosłych, z drugiej strony takie zdjęcia mogę budzić kontrowersje. Problem tkwi, moim zdaniem, w tym, jak utrwaloną na zdjęciach dziecięcą nagość lub udawanie dorosłych odbierają oglądający je dorośli. Ja unikam kontrowersyjnych ujęć. Myślę, że dla zdecydowanej większości widzów moje fotografie nie przekraczają żadnej granicy nazwijmy to „dobrego smaku”. Choć zapewne dla każdego odbiorcy granica przebiega w innym miejscu, a pojęcie kontrowersji jest względne.

/fot. Magdalena Berny/

AK: W portretach najważniejsze są oczy, prawda? To one mówią o skrywanych emocjach. Jak uchwycić – jak to mówią – „dobre” oczy dziecka? Fotograf ma tutaj jakąś rolę?

MB: Szczerze mówiąc nie bardzo rozumiem pojęcia „dobre” oczy. Ja staram się pokazywać spojrzenia przede wszystkim takie, które coś wyrażają, w których odczytać można jakieś emocje. Oczy, jak mawiają, są zwierciadłem duszy. Oczy nie kłamią.

Jeśli przyjmiemy, że oczy są ważnym elementem portretu warto je umieścić w jednym z mocnych punktów kompozycji i może zadbać o to, by były dostatecznie ostre /śmiech/. Dobrze zadbać również o to, by oczy były dostatecznie doświetlone, odbicie światła w oczach czyni je wyrazistymi dając im tzw. „iskierkę życia”.

AK: Pozwolę sobie zadać trudne,  bardzo osobiste pytanie. Robisz piękne portrety córek, skądinąd cudownej urody dzieci. Nie boisz się pułapki w postaci wypielęgnowania… pychy w swoich dzieciach? Czy proces tworzenia, potem ekspozycja na zewnątrz tych fantastycznych ujęć nie tworzy postawy narcystycznej, niezdolnej do empatii, dbającej jedynie o obraz samego siebie?  Jak uniknąć pułapki? 

MB: I tu małe sprostowanie /śmiech/: robię portrety dzieci, w tym córki i syna, pozostałe dziewczyny to koleżanki moich dzieci. Absolutnie nie zgodzę się z tym, że portretowanie, tworzenie „ładnych” ujęć generuje postawy narcystyczne, choć być może jest to możliwe. Myślę, że wygenerowanie takiej postawy to proces bardziej złożony i rolą rodzica jest takie wychowanie dziecka, by kilka, no może kilkadziesiąt ujęć /śmiech/ nie przewróciło w głowie dziecku. Przewrotnie napiszę jeszcze, że zdarzyła mi się sytuacja, która może stanowić antytezę dla założenia zawartego w pytaniu. Miałam okazję gościć w swym domu dziewczynkę, która od pierwszego spojrzenia ujęła mnie swoją wyjątkową, oryginalną urodą. Kiedy tylko na nią spojrzałam, od razu wiedziałam, że muszę jej zrobić choć jedno zdjęcie. Dziewczynka z pewną rezerwą zgodziła się na sfotografowanie jej. Po czym, kiedy ujrzała efekt,  na jej buzi pojawił się promienny uśmiech. Ze szklanymi oczami podziękowała mi mówiąc: „Proszę pani nikt nigdy nie zrobił mi tak ładnego zdjęcia, nie wiedziałam że jestem taka ładna”. Z tego podziękowania nie biła  nawet ćwierćnuta narcyzmu, wyczułam natomiast, że samoocena dziecka znacznie wzrosła.

/fot. Magdalena Berny/

AK: Wszystkie zrobione przez Ciebie portrety charakteryzuje piękne światło. Nigdy za mało czy za dużo. Wręcz idealnie. Jak opanować tę trudną technikę radzenia sobie ze światłem zastanym? Ktoś ci trzyma blendę? (mnie mąż nosi statyw /śmiech/) Podobnie, jak wykorzystać lampę, by odbicia światła w źrenicy oka symbolizowały radość i niewinność, a nie kazały korzystać z narzędzia „czerwone oko”?

MB: To prawda. Moje fotografie charakteryzuje miękkie i delikatne światło, zarówno te plenerowe jak i te studyjne. Takie światło lubię. Jeżeli chodzi o fotografie plenerowe to zawsze staram się polować na światło ciepłe, popołudniowe, niskie i miękkie. Wiele moich zdjęć w plenerze powstało „pod światło” lubię jak światło kreśli kontury postaci, jak odbija się od powierzchni liści, gałązek, jak śliska się po piaszczystych ścieżkach. Czasem używam blendy, którą najczęściej przytrzymuję albo nogą, albo opieram o jakiś pomocny mi element otoczenia /śmiech/.

Jeśli chodzi o portrety to przez wiele lat jedynym eksploatowanym przeze mnie źródłem światła było okno zlokalizowane po wschodniej stronie mojego domu. Pada stamtąd zawsze miękkie i plastyczne światło, ponieważ jedynie wczesnym rankiem w okno świeci słońce. Oczywiście wykorzystując takie źródło światła byłam niezwykle ograniczona czasowo, letnim wieczorem czy zimowym popołudniem mogłam zapomnieć o zdjęciach. Od niedawna oswajam się z możliwościami, jakie dają lampy w studio, jednak dbam o to by światło było miękkie i delikatnie modelowało rysy twarzy moich małych modeli.

W przypadku zdjęć studyjnych zawsze staram się umieszczać główne źródło światła nieco z boku w stosunku do dziecka, boczne oświetlenie buduje plastyczność portretu, pięknie kreśli rysy twarzy. Przynajmniej ja tak uważam.

AK: Jest w tobie spokój i ciepło. To niezbędne cechy, by ludzie mogli ci ufać, szczególnie dzieci…

MB: Myślę, że na co dzień jest w ludziach i we mnie również dostatecznie wiele niepokoju, pogoni za uciekającym czasem,  często łapiemy życie w biegu, na szybko, nerwowo. Fotografowanie i praca z zarejestrowanymi obrazami daje mi coś w rodzaju wytchnienia, pozwala na moment zatrzymać się, złapać dystans, czerpię z tego ogromną przyjemność. Nie wiem, czy we mnie jest dostatecznie dużo spokoju. W każdym razie chcę, by spokój był w moich fotografiach. Moimi zdjęciami dzielę się z ludźmi spokojem, który zyskuję dzięki fotografii i pracą z obrazem.

AK: Bardzo trudno jest pokazać subtelne uczucia dzieci (i nie tylko): nostalgię, smutek, rozczarowanie, znudzenie etc. Tobie się to udaje. Jak sobie radzisz zatem? Planujesz, czy „łapiesz chwilę”?

MB: Jeśli przyjmiemy, że w portrecie ważne są emocje ciężko jest mówić o planowaniu w ich pokazywaniu na fotografiach. Zawsze powinniśmy pamiętać, że u dzieci danej emocji nie będziemy mieć na żądanie, zresztą w przypadku dorosłych modeli też pewnie bywa z tym ciężko. Zaplanować można anturaż, dzieci nie da się „zaprogramować” na konkretne spojrzenie czy wyraz twarzy. Trzeba po prostu pozwolić odnaleźć się im  we własnym pomyśle. Obserwować i wyłapywać momenty, spojrzenia, które odpowiadają naszym zamierzeniom i pomysłom. Pewne emocje można generować swoim zachowaniem i w ten sposób pomóc sobie i fotografowanemu dziecku. Nie wyobrażam sobie jednak sytuacji, że celowo wywołuję w dziecku smutek, no chyba, że jest to uczucie wywołane lekturą jakiejś smutnej bajki. Wbrew pozorom łapanie chwil, to nie tylko domena fotografii reporterskiej, łapać je  można również w studio podczas zaplanowanej sesji, kiedy w jednym jedynym momencie na twarzy modela namaluje się interesująca nas emocja, emocja którą chcemy pokazać.

/fot. Magdalena Berny/

AK: Pewien mój znajomy nie fotografuje dzieci (dodam – cudzych), choć bardzo chciałby. Ot, taka foto – schizofrenia. Twierdzi, że boi się posądzeń wiadomo, o co. Z tego, co słyszę, czytam na forach, nie jest w takiej postawie odosobniony. Czy obawy te nie idą stanowczo zbyt daleko? Czy przypadkiem nie spotykamy się z absurdem bojąc się własnego cienia? A może coś w tym jest?

MB: Pewnie ogólny brak wiary w człowieka zabrnął zbyt daleko, ludzie mają ograniczone zaufanie, dzieciństwo przez to nie jest takim jakie było kiedyś. Ludzie chowają się we własnych domach, za wszelką cenę chroniąc swą prywatność, w obawie o krzywdę, jest to cena rozwoju i ewolucji jaką wszyscy płacimy. Z drugiej strony krzywdy na świecie jest coraz więcej, coraz częściej o niej słyszymy, więc zaczynamy się jej zwyczajnie po ludzku bać. Ludzkość niestety ma dziś tendencje do myślenia stereotypami, do szufladkowania, do przypinania ludziom łatek. Fotografująca dzieci kobieta jest „zjawiskiem” dość powszechnym, mężczyznom w tej roli zawsze będzie trudniej właśnie z racji obaw, o których wspominasz. Smutne to, ale niestety prawdziwe.

AK: Niestety. Znajdźmy może zatem jakiś weselszy aspekt portretowania dzieci. Choćby ich uśmiech, czasem – jak się zdaje – nadmiernie eksploatowany przez niektórych autorów. Nie uważasz?

MB: Moje portrety dziecięce są (prawie zawsze) pozbawione uśmiechu, ale to na pewno nie oznacza, że portretowane dzieci nie uśmiechają się na co dzień. Lubię melancholię i zamyślenie. Myślę, że nie ma żadnego sensownego powodu, dla którego nie miałabym właśnie takich emocji promować w moich portretach. Inni niech robią zdjęcia uśmiechniętych dzieci, ja pozostanę przy swoim… Póki co /śmiech/.

/fot. Magdalena Berny/

AK: Czy uśmiechnięte, czy zamyślone, ważne, by były ale tak wspaniałe jak na twoich fotografiach – dziękuję ci za rozmowę.

Wrocław – Kórnik, luty 2012

 – – – – – – – – – – – –
Wszystkie zdjęcia stanowią własność Autora i umieszczane są na stronie Netkultury.pl na zasadzie licencji niewyłącznej. ©MagdalenaBerny2012. Wszelkie prawa zastrzeżone.

– – – – – – – – – – – – – – – – – – – –

* w imieniu Magdaleny Berny redakcja zaprasza też na stronę internetową: www.magdalenaberny.com

Tags:

21 komentarzy

Zostaw odpowiedź do emi