Jacek Toczkowski: „Bóg nosi dres” czyli jak „zgred” „młodziaka” czytał.

15 lutego 2012 11:410 komentarzy


Piotr Sender

„Bóg nosi dres”
Wydanie I
Wydawnictwo REPLIKA
Zakrzewo 2012
ilość stron: 292

Z książką Piotra Sendera „Bóg nosi dres” sprawa nie jest prosta. Młody Autor /rocznik 90’/ wyszykował bowiem niezłą książkową „zagwozdkę”. Gdyby oceniać ją po tytule i samej okładce człowiek będący, jak ja, w średnim wieku, powinien od niej wiać gdzie pieprz rośnie. Tytuł pachnie jakąś „Masłowszczyzną”, a z okładki patrzy na mnie spode łba jakiś wyjątkowo nieżyczliwie wyglądający młodzieniec.

Dodajmy do tego to co sam o swojej powieści pisze Autor:

 „Nie powinni trzymać jej w rękach ludzie o słabym sercu, cienkich nerwach, uczuleni na goliznę, seks i dewiacje, a także ci, którym uszy więdną od przekleństw, bo po lekturze mogą nie wyjść już nigdy od otolaryngologa.”

 No pięknie. Z lekkim przestrachem sięgam jednak po wspomniane dzieło. A niech tam, najwyżej potwierdzę swoje obawy w stosunku do „tej dzisiejszej młodzieży”. I tak to się wszystko zaczyna:

 „Jestem bezdomny. Czasami, idąc zatłoczonymi ulicami, mam ochotę usiąść pod kościołem i wyciągnąć do przechodniów rękę. Innym razem pragnę zawinąć się w karton i zasnąć na dworcowej ławce. Poczuć drewniane deski wbijające się w plecy i zimno przeszywające ciało. Chciałbym śmierdzieć. Zarosnąć tak, że spod gęstej brody i długich włosów wystawałyby mi tylko przepite oczy i perkaty, czerwony nos. Ucieszyłbym się, widząc długie paznokcie, spod których brud sypie się przy każdym gwałtownym ruchu. Takie dłonie są potrzebne do wygrzebywania z ziemi zmaltretowanych niedopałków. A wszy…
Jezu, jak ja chciałbym mieć wszy. Niestety, w zamian za to mam mieszkanie. Piękne, urządzone na bogato, w nowoczesnym stylu. Mam też psa, rasowego kundla. Myję się każdego dnia, chodzę w czystych, wyprasowanych ubraniach, kocham się cztery razy w tygodniu i codziennie mam się do kogo przytulić. Moja dziewczyna jest wspaniała.
Jest jak lalka Barbie, która potrafi gotować, mówić i ruszać tyłkiem.
Oddałbym wszystko za dom.

–    Dom to nie miejsce, lecz stan… – słyszę Nosowską śpiewającą z trzeszczących głośników golfa.
Wyłączam radio i ten ruch mnie gubi. W ostatniej chwili kątem oka widzę, że coś stoi na drodze. Wduszam gwałtownie hamulec. Szyby dudnią, opony piszczą i rozlega się huk jak przy wystrzale.Gaszę silnik, rzucam okiem we wsteczne lusterko – pusto.
Znowu kogoś, kurwa, przejechałem”.

 A raczej zaczynają się dwie rzeczy. Powieść Sendera i moja z nią przygoda. Przygoda w niespodziewany dla mnie sposób łamiąca moje emocjonlane przyzwyczajenia i estetyczne kanony.

Już sam początek książki, jak widać to w cytowanym fragmencie, /rozdział pierwszy pt. Zderzak/ oddaje nam styl narracji młodego Autora. Pierwszoosobowy, niezwykle intensywny, soczysty. Od razu pojawia się czujność – czy aby nie grafomański. Czytam dalej. I oto co wyczytałem.

Niestety nie mogę się zgodzić z Autorem, który przyznaje się do miłości do fantastyki i chęci napisania fantastycznej powieści, ale o swoim powieściowym debiucie pisze, że „wyszła mu melancholijno-ironiczna obyczajówka”. „Bóg nosi dres” to nie jest powieść  obyczajowa. To baśń, brutalna, wielkomiejska baśń, operująca co prawda twardymi realiami, ale zostawiająca Autorowi sporo miejsca na grę wyobraźnią i pojemną konwencją jaką przyjął. Konwencją jednak znacznie wykraczającą poza wierny opis rzeczywistości. Jak znacznie? Pewnie moi studenci wiedzieliby lepiej ode mnie. Mnie pozostaje tylko mieć nadzieję, że większość  powieściowych obrazów z życia gdańskich studentów to literacka fikcja.

Fabuła jest dosyć prosta. Główny bohater dzieciństwo spędza w wiejskiej chałupie z rodzicami alkoholikami i braćmi. Tragedię patologicznego dzieciństwa udaje mu się przetrwać dzięki pomocy tajemniczego sąsiada Emmanuela. Ale tę cześć jego losów poznajemy z retrospekcji, które pojawiają się w umyśle bohatera dorosłego, który jest studentem Politechniki i… napakowanym dresiarzem, coraz bardziej wmanewrowywanym w orgię miejskiej przemocy.

Gdyby fabułę powieści brać zupełnie dosłownie, łatwo byłoby ocenić ją zupełnie niesprawiedliwie. Ale to trochę tak jakby pod lupę brać filmy Tarantino i prowadzić nad ich fabułami skomplikowane socjologiczne i probabilistyczne dysputy. I w wypadku Tarantino, i Sendera, nie powinno się tego robić 😉

Nie da się też ukryć, że Autor opowiadając historie swoich bohaterów operuje kliszami. Alkoholizm rodziców, trudne dzieciństwo, dres, siłownia, volkswagen golf. Pachnie sztampą, prawda? Nati, dziewczyna Dresa, to z kolei ożywiony stereotyp słodkiej i głupiutkiej blondynki. Co my tam jeszcze mamy? Księdza z nieczystym sumieniem, dilera narkotykowego, studentkę z niechcianą ciążą. Ileż tego w tzw. polskiej kulturze masowej się przewija.

Poza tym wszystko w świecie bohaterów powieści jest straszne. Mamy ograniczony wiejski ludek gotowy do zlinczowania dziecka, gwałt, przemoc, toaletę w klubie jako oczywiste miejsce seksualno-narkotykowych orgii, alkohol pity do nieprzytomności, seks odrażająco fizjologiczny itd. A wszystko to opisywane niezwykle obrazowym, brutalnym, nacechowanym seksualnie językiem. Silne bodźce, przerysowania, bohaterowie w typie mocno już ogranym. Dlaczego więc książka ta nie zginęła gdzieś w czeluściach kosza na grafomanię?

Dlatego, że wybraną konwencję i fabularne schematy Sender wykorzystał niezwykle oryginalnie. Nie wiem czy młody w końcu chłopak ma tak silną empatię, czy też doskonałą intuicję /a może jedno i drugie/, ale zdecydowanie udało mu się w swoich bohaterów wlać dusze i nadać im wiarygodności. Nie można też Senderowi odmówić pisarskiej samoświadomości i charyzmy. Powieść prowadzi konsekwentnie, dosyć pewną /jak na debiutanta/ ręką, widać, że ma wszystko uporządkowane /świetnie dobiera np. tytuły rozdziałów/, a siła jego narracji pozwala ukrywać ewentualne mielizny i niedociągnięcia /jest kilka/.

Powieść „ciągnie” oczywiście główny bohater. Niby dresiarz, ale dresiarz nietypowy. Student, ironiczny, inteligentny, błyskotliwie monologujący. Ktoś powie – bzdura, taki bohater mógłby być fantazją kiepskiej, sztambuchowej historyjki pisanej przez licealistę, który wymyślił dresiarza „ale takiego fajnego”.

Mógłby ale u Sendera nie jest.

Jest niepowierzchowny, uwiarygodniony przez Autora retrospekcjami z dzieciństwa. Wzbudza empatię. Jako bohater pozytywny w tej trochę baśniowej, trochę realistycznej opowieści sprawdza się znakomicie. Sender wspomina w licznych wywiadach o tym, że chciał przełamać stereotyp „dresiarza”. Mnie się wydaje, że wymyślił własnego. Ale zrobił to tak dobrze, że udało mu się  w powieści więcej niż chyba zamierzał.

Być może młodsi czytelnicy, dla których powieść ta jest znacznie prawdziwsza niż dla mnie, odbierają ją nieco inaczej. Świat kreowany przez Sendera to dla nich po prostu część rzeczywistości. Mimo, że w książce przerysowany, zawiera w sobie sporo prawdy o ich „uniwersum”. Świat dzisiejszego dwudziestolatka jest zdecydowanie bardziej brutalny i pogmatwany niż mój. Nie mam tu żadnych złudzeń. Jednak ja, mimo, że nie odnajduję w tej książce swojego świata, zdecydowanie odnajduję w niej coś z siebie.

Poczucie osaczenia, zagrożenia, odrzucenia, a jednocześnie pragnienie  miłości, lojalności, przyjaźni, bliskości są przecież wspólne nam wszystkim niezależnie od realiów w których żyjemy. Być może tylko moja generacja mniej się z tymi potrzebami maskuje. Nie mam złudzeń, że takie same potrzeby odczuwa jedna z bohaterek powieści /Karolina/ mówiąc jednocześnie o swojej ciąży, że w „macicy zalągł jej się potwór”, czy Dres bluzgając na prawo i lewo i używając pięści. Nie na próżno jeden z rozdziałów zatytułował Autor „Maski”. Czytając powieść Sendera nie ma się wątpliwości, że i Karolina potrafiłaby kochać, dawać oparcie, być matką /bądź choćby próbować/, a Dres to w zasadzie napakowane pogotowie ratunkowe dla swoich bliskich.

Martwi mnie tylko jak bardzo bohaterowie Sendera są w tym wszystkim samotni, jak hermetyczni w małych grupkach wsparcia, jak bardzo walczący z całym światem, albo biernie się mu poddający, jak zagubieni. Wpisuje się w to druga perspektywa książki, odbierana przez niektórych recenzentów /moim zdaniem na siłę/ jako mistyczna, to wątek sąsiada Emmanuela ratującego małego Dresa z tragedii dzieciństwa. No właśnie, Emmanuel… To jakby ucieleśniony  Bóg czy dar od Boga, który przychodzi na ratunek opuszczonemu dziecku. A wyciągnięcie do dzieciaka wiejskich alkoholików pomocnej dłoni jawi się jak ciąg kolejnych Boskich cudów.

 Jak odczytywać postać Emmanuela? Czy to świadomie wprowadzony do książki mistycyzm, prowokacja Autora, a może generacyjna metafora?

 Ja osobiście nie przykładam do tego wątku powieści jakichś szczególnie metafizycznych  znaczeń. Obawiam się natomiast, że jest to /kto wie, może nawet u Autora podświadomy/ jakiś fragmencik odczuwania /czy postrzegania/ dzisiejszego młodego pokolenia. Gdzie brak trochę dobra zwyczajnego, doczesnego, powszedniego. Brak też języka, którym można o nim mówić bez metafor.

A może ten lekko mistyczny anturaż Emmanuela  to efekt działania wyobraźni karmionej wirtualnym światem, który jest przecież znacznie bardziej kolorowy od rzeczywistego. Może trzeba nadać poczciwemu Emmanuelowi bardziej monumentalnego wymiaru, „boskości”, by spełnił oczekiwania i dorósł do wyobrażeń pokolenia 3D, RPG, MMORG i czegóż tam jeszcze. Inaczej byłby on tylko poczciwym „dziadkiem” a nie „ręką Boga”.

A może to jednak tylko kwestia świadomego wyboru sposobu narracji.

Nie wiem, nie śmiem wyciągać generacyjnych wniosków. Autor nie chce też być pewnie „głosem pokolenia”. Nie będę w to absolutnie Piotra wikłał. Przeraziło mnie jednak trochę zdanie, które padło w rozmowie jaką z nim przeprowadziłem w Netkulturze. Wyraźnie wskazuje Piotr na to, że mostem międzypokoleniowego dialogu jest dla  niego dzisiaj technologia. Sugeruje, że bez zrozumienia dziwnej /dla nas/ mieszanki realno-wirtualnego świata nie zrozumiemy i dzisiejszych młodych ludzi. A ja w tym samym momencie myślę sobie, że pokoleniowa wyrwa musi być jednak duża skoro może ją pokonać tylko Facebook, Internet i inne takie wynalazki.

A może nie jest tak źle? Nie wiem.

Wracając do powieści. Piotrowi Senderowi udało się bardzo trudne zadanie poradzenia sobie z bardzo kontrowersyjną konwencją i formą, którą świadomie wybrał, i którą /myślę, że też świadomie/ przeskoczył. Ma dobry warsztat i szalenie sugestywny, indywidualny styl narracji, i potrafi tym wszystkim czarować. Muszę przyznać, że jego książka wciąż we mnie „siedzi” i ciężko mi ją z siebie wyrzucić.

Odnajduję w niej klimat mojej ulubionej „Ulicy marzycieli” McLiama Wilsona co powinno być dla Piotra ogromnym komplementem. I chociaż nie są to jeszcze dzieła porównywalne, to myślę, że o Senderze jeszcze usłyszymy.

W powieści „Bóg nosi dres” zadanie, które postawił sobie Piotr nie było jeszcze arcytrudne. Wybrał znane sobie otoczenie, dość wąską perspektywę środowiskową, a formuła /będę się upierał/ realistycznej, ale jednak baśniowej opowieści, trochę mu całą sprawę ułatwiła. Prawdę o swoim otoczeniu i swoich rówieśnikach pomieszał z fantazją, nie uniknął uproszczeń /choć powieści prowadzonej w tej konwencji to nie zaszkodziło/.

Dotarł jednak do czytelnika z pełnokrwistymi bohaterami, empatią, uniwersalnymi wartościami i emocjami. Bardzo mocno dotarł.

Mam nadzieję, że uda mu się powtórzyć sukces w scenerii ogólniejszej, bardziej realistycznej, czysto obyczajowej. Jeśli dorośnie do odkrycia i opisania pełniejszej prawdy o otaczającym nas świecie ma szanse popełnić dzieła wybitne – na co wydaje się „mieć papiery”.

Po lekturze powieści „Bóg nosi dres” nie mam wątpliwości, że będę jej Autorowi kibicował.

Czytelnikom Netkultury, których nie odstrasza brutalny świat powieści Piotra Sendera, mogę ją z pełną świadomością polecić, a wszystkich zapraszam do lektury mojej rozmowy z Piotrem  znajdującej się w naszym dziale Wywiady.

Jacek Toczkowski

PS

Książka Piotra była dla mnie osobiście również podróżą w po części wyimaginowany, po części realny świat młodzieży z którą stykam się ja i wielu moich kolegów na co dzień. W szkołach i na uczelniach. Jeśli naprawdę chcemy by wyrastali z nich dobrzy lekarze, prawnicy, stolarze, rolnicy, słowem spełnieni, przyzwoici, w miarę szczęśliwi ludzie musimy do nich częściej zaglądać.  Wyprawa szlakiem powieści „Bóg nosi dres” to była wyprawa w to co jest dla młodego pokolenia nie tylko wyobrażonym  koszmarem, ale niestety dla niektórych również częścią rzeczywistości, czy sposobem bycia. Wiem jedno, oni potrzebują swoich Emmanueli bardziej niż chcieliby się do tego przyznać. A wobec coraz bardziej zwariowanych czasów wszyscy przestajemy być wystarczająco dorośli.

Tags:

Zostaw odpowiedź