MiKasa: Decymator Włodzimierz
Z lekcji anatomii wiadomo, że wyżej nerek podskoczyć się nie da. Skoki zaś, jako dyscyplina sportowa jednoznacznie kojarzyć się u nas muszą z Adamem Małyszem, albo redaktorem Szaranowiczem. No właśnie, z kim bardziej, z kim przede wszystkim?
W tej sprawie zdania są podzielone. Statystyczny kibic obstawia Małysza, a redaktor – jak się zdaje – tradycyjnie stawia na samego siebie. Słusznie, mimo iż pozornie brzmi to absurdalnie. Skoro jednak Szaranowicz Miklasowi usiłował wyrwać palmę (zaiste) pierwszeństwa w stosowaniu apelu „Leć, Adam, leć”, to nie powinno dziwić, że za jakiś czas okaże się, iż ptaszek z Wisły komentował, a skakał orzeł z Woronicza. Pierwsze jaskółki tej zaskakującej metamorfozy już fruwają, mimo mrozów. I tu przyda się czytelnikowi elementarna wiedza o starożytnym Rzymie, niekoniecznie wszakże czerpana akurat z „Quo Vadis”.
Całkiem niedawno, z okazji zawieruchy wokół konkursu PŚ w Zakopanem, doszło do dziwnego iskrzenia pomiędzy organizatorami fety a buszującym po bezdrożach południowej Ameryki Małyszem. Jak to u nas często bywa, bez porozumienia z zainteresowanym zadecydowano, że kiedy tylko skoczek proch z sandałów, wróć! Z opon strząśnie, to ciupasem do Zakopanego pogna i tam wystąpi w roli przedskoczka, pozwoli mu się również powręczać nagrody następcom. Niestety. Mistrz Adam nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Nie wiedzieć czemu oburzył się, że za pomocą mediów informuje się go, jakie ma plany na weekend. Skoczek strzelił focha nie doceniając gestu prezesa Tajnera, który – jak poinformował naród z telewizora – próbował NAWET wysłać przez ocean smsa zawodnikowi. Ten niestety zawinił, będąc poza zasięgiem. Ech, ta primadonna z Wisły, bez nart już, za to z goodyaerami na nogach i spoilerem na grzbiecie… Tylko gogle zostały prawie te same. Gogle tak, ale już nie wąsy spod których mistrz kiedyś uśmiechał się do narodu przyjaźnie, a teraz fochy stroi. I prezesa Tajnera zasmuca. Tak się nam Małysz zbiesił.
Na całe szczęście istnieje red. Szaranowicz i czym prędzej pośpieszył w sukurs. Komu pospieszył w te sukurs, nie bardzo wiadomo, ale pospieszył i to jest ważne. Wystąpił w roli psychologa sportowego, ale nie takiego, z którym kiedyś Tajner kazał się Małyszowi terapiować przez komórkę, ale prawdziwego, wspartego bogatą wiedzą historyczną sięgająca czasów rzymskich. Redaktor z gracją sienkiewiczowskiego Petroniusza stwierdził, iż Małysz niepotrzebnie się denerwuje, jako że „wcale nie potrzebuje specjalnych zaproszeń do Zakopanego.” Fakt, że gwiazda TVP nie zrozumiała słów mistrza, który nie medytował nad potrzebą (lub jej brakiem) zezwalania mu na przyjazdy do Zakopca, ale dał do zrozumienia, że wypadałoby jednak zapraszać, skoro się chce go wykorzystać – pomińmy. Bo nikt nam nie płaci za tłumaczenie redaktorowi z polskiego na polski. A płacić powinien – jak w starożytnym Rzymie za podobne usługi. Skąd ten Rzym? Stąd, że nasz ulubiony sportowy dziennikarz zauważył błyskotliwie, iż Adam Małysz zbudował w zimowej stolicy RP imperium, którego jest imperatorem. Ave Imperator commentatori te salutant? No, niezbyt salutant, szczerze mówiąc. A może salutant bez należnego Imperatorowi szacunku?
Koronacja Małysza na cezara się w każdym razie dokonała i nikomu nie powinny przeszkadzać zastrzeżenia co do koronacyjnych kompetencji Szaranowicza, jak sądzę – centuriona (co najmniej). W starożytnym Rzymie bowiem często się zdarzało, że pretorianie, lub któryś z legionów ucezarzali kogoś – czasami nawet z sensem i w interesie imperium. Gorzej, że równie często centurioni zrzucali z tronu, o czym poniżej. Najpierw jednak słów kilka o decymacji.
Decymacja (dziesiątkowanie) była stosowaną w armii rzymskiej karą polegająca na tym, że legioniści ciągnęli losy i „nieszczęśliwy zwycięzca” tracił życie. Co to ma wspólnego z red. Szaranowiczem? Nie, nie! Feralnego losu nie wyciągnął, ależ skąd, na Jowisza! Stało się dokładnie odwrotnie. Centurion został decymatorem. On zdziesiątkował. Co intrygujące – zdecymował imperatorską rodzinę, odbierając żonie Imperatora szansę na występ w telepudełku. Najpierw jednak doszło do (nieco odmiennej niż w starożytności) decymacji – ogłoszono i rozstrzygnięto tradycyjny plebiscyt na najlepszego sportowca roku. Imperator Adam do dziesiątki szczęśliwców trafił – wybrano go (dop. dla min. Muchy – tak, tak! W pewnych sytuacjach w sporcie dochodzi do wyborów). Niestety, być może dlatego, że skoczek znów był poza zasięgiem nie poinformowano go o tym fakcie. Nawet smsem od prezesa Tajnera czy redakcji sportowej TVP. I znów imperator stracił nerwy – wg decymatora Włodzimierza – niepotrzebnie. Nagrodę w imieniu cezara odebrał pretor Tajner, opowiadając przy okazji głównie o następcy cesarskiego tronu Kamilu Stochu. Imperator oburzył się, że statuetkę mogła capnąć jego własna żona (będąca w zasięgu centuriońskiego telefonu). W odpowiedzi znów można było podziwiać stoicki spokój decymatora Włodzimierza oświadczającego, iż nie widzi problemu, ponieważ pretor Tajner to poważna figura. Zaszczyt odebrania imperatorskiej nagrody mu się należy jak canisowi buda (buda, budae). A że – jak mawiali starożytni Rzymianie – żona Cezara jest poza wszelkimi podejrzeniami? To już dla decymatora żaden problem. Nigdzie nie zostało powiedziane, że decymator musi znać łacinę i w mowie tej formułowane setencje. Tym bardziej, że jako decymator jakże dobrze się sprawdza w roli koronującego, zrzucającego z tronów, a także decymującego godnych do dostąpienia zaszczytu wystąpienia w jego własnej telewizji.
Abonament et circenses. Circenses – ok, ale abonament by centurion Włodzimierz decymował? Nader niechętnie.
MiKasa
Cytując i „cytując” decymatora Włodzimierza oparłem się na materiale „Prezes Tajner to poważna figura” publikowanym na łamach sport.pl
Brak komentarzy